Bo wszystko, od początku, było...

77 10 2
                                    

Luffy chciał iść za Mayą, jednak powstrzymał go przed tym pierwszy Marynarz, który rzucił się w jego stronę. Wszyscy zaczęli walczyć w takim chaosie, że nie zgubił z zasięgu wzroku swoją załogę. Nie martwił się, że sobie nie poradzą, wręcz odwrotnie, miał nadzieję, że Zoro i Sanji zaproponują mu liczenie pokonanych. 

Biegał, próbując utrzymać wzrok na Mai, która oddalała się z każdą sekundą od miejsca, w którym się znajdował. Nie używał Dominacji, bo nie wiedział czy jakkolwiek mu to pomoże. Nowy Świat rządził się zupełnie innymi prawami, niż reszta miejsc. Tutaj mogli przetrwać jedynie najsilniejsi, a do walki z nimi, właśnie tacy zostali zrekrutowani. 

Jinbe i Chopper byli najbliżej dziewczyny, która walczyła w powietrzu z, najprawdopodobniej, najsilniejszym przeciwnikiem jaki znajdował się na wyspie. I choć starali się jej nie zgubić, to dwa cienie mieszały się ze sobą powodując, że nie wiedzieli kto kim jest. 

Lekarz specjalnie zmienił formę na największą jaką mógł, lecz dalej był za daleko, by móc pomóc blondynce, która już krwawiła z kilku miejsc. Sam jednak też nie miał za łatwo, ponieważ musiał uważać, by nie zdeptać nikogo z ludzi, będących razem z nimi. 

Admirałowie stali, obserwując tylko dwójkę swoich byłych podopiecznych i komentując ich poczynania.

- Maya wygra.- powiedział Sakazuki, paląc cygaro.- Zawsze wygrywa.

- Przez co stała się bezczelna.- odpowiedział  Borsalino, machając przed nosem, bo dym mu przeszkadzał.- Za bardzo ją faworyzujesz. 

- Nie robię tego. Po prostu jest lepsza. Jej wiara w siebie, daje jej siłę. 

- To nie wiara.- dołączył się Isshou do rozmowy.- Czuję od niej smutek. Głęboki i nieuleczalny. Póki żyją osoby, które ją skrzywdziły nie poprzestanie ścigania i zabijania.- mówił spokojnie, jakby dookoła niego nie było walk.- Można powiedzieć, że stała się aniołem zemsty. 

- Och, ty i te twoje wywody filozoficzne.- wywrócił oczami Borsalino, który ruszył przed siebie.

Nagle szybko coś go minęło, powodując, że się obejrzał za siebie. Spojrzał na Luffy'ego, który powalił na ziemię któregoś z Vice. Był zdyszany i brudny od kurzu, który wisiał w powietrzu. Skierował wzrok na Sakazukiego, mówiący, że ma ochotę go zatłuc. 

- Znowu wnuk Garpa.- mruknął Admirał, idąc w jego kierunku. 

- To przez was...- wychrypiał chłopak, ustawiając się w pozycji bojowej.- Tym razem nie przegram i nie ucieknę. Zniszczę wszystko, co po sobie pozostawiłeś. 

- Myślisz, że jesteś na tyle silny?- spytał, wyrzucając na bok cygaro, które po chwili zalał magmą. 

- Nie jestem tchórzem, przede wszystkim.

- No nie można o nim tak powiedzieć.- przyznał Borsalino, śmiejąc się i idąc dalej.

Nie zamierzał mieszać się w nie swoją walkę. Poza tym co taki gnojek mógł zrobić Admirałowi Marynarki Wojennej? Luffy podzieli los swojego brata, który zmarł w jego ramionach, powodując szaleństwo o niego. 

Sakazuki już miał wylać na chłopaka gorącą niczym słońce warstwę magmy, gdy przed nim wylądowało ciało Rikiego, które zaczęło się topić pod wpływem temperatury. Spojrzał w górę, na Mayę, która leciała szybko w ich stronę. 

Złapała Luffy'ego za koszulkę, podnosząc w górę i zawracając, w głąb wyspy, byle być jak najdalej od Admirałów, którzy za nią ruszyli. 

- Cholera.- mruknęła, robiąc uniki przed światłem Borsalino, który wziął sobie ją za cel. 

Chciał się zemścić za wrzucenie go do wody kilka miesięcy wcześniej. Musiał się po tym grubo tłumaczyć przed Rządem z jej ucieczki. Tym razem jej nie chciał odpuścić i zniszczyć ją własnymi rękami. 

Całe Przeznaczenie|| One PieceWhere stories live. Discover now