unattainable eternity

177 16 10
                                    

Wieczność to żałosny koncept.

Zwłaszcza dla śmiertelnika. Właściwie, każdy szanujący się śmiertelnik powinien już dawno porzucić wszystkie myśli o wieczności i pogodzić się z faktem, że kiedyś umrze. Nie, nic nie było wieczne, nie dla zwykłego człowieka, który mógł uważać siebie za gwiazdę na bezkresnym niebie, wyjątkową i świecącą nadzwyczaj jasno, niedoścignioną przez żadne inne ciało niebieskie. Jednak ludzie często zapominali, że gwiazdy nie są wieczne.

Sara sama nie wiedziała, dlaczego tak broni tej idei, skoro uważa ją za żałosną. Przed samą sobą wyszła na hipokrytkę. 

— Wieczność? Obie dobrze wiemy, jak uważasz naprawdę, generale. — Główna kapłanka Świątyni Narukami niespodziewanie zwróciła na nią uwagę. — Czy oszukiwanie siebie jest tego warte? 

Sara jedynie stłumiła kaszel, który drapał jej gardło od początku narady na której miały okazję się spotkać. Yae nadal uśmiechała się lekko, choć w tym wyrazie twarzy czaiła się jakaś przebiegłość, a generał nie mogła wytłumaczyć, dlaczego jej oczy od zawsze przypominały jej inteligentne tęczówki lisów czających się na obrzeżach stolicy. 

Nie rozumiem, o czym mówisz — odpowiedziała spokojnie, odwróciwszy wzrok. — Jestem lojalna Jej Ekscelencji i jej ideom. 

— Niewątpliwie — zgodziła się różowowłosa, kiwając głową i śmiejąc się niemal niesłyszalnie, niemal szyderczo. Sara mimowolnie zacisnęła palce na łuku, a kaszel, który wcześniej tworzył jedynie drapiące niekomfortowe uczucie, teraz palił jej gardło. — Lojalność to nadzwyczaj pożądana cecha u żołnierzy. Rozumiem, dlaczego Ei tak bardzo cię ceni.

Po czym tak po prostu odeszła, a generał mogła tylko obserwować jak jej różowe włosy kołyszą się na wietrze, jak porusza się z gracją, tak jakby przemyślała każdy krok dziesięć minut wcześniej, po raz kolejny przypominając Sarze o lisach, tych nieszczęsnych lisach na obrzeżach miasta oraz tych, które znajdowały się blisko wioski klanu Konda.

Odkaszlnęła w końcu, upewniwszy się, że nikt nie może jej teraz zobaczyć. Na jej dłoń spadło kilka drobnych, białych kwiatków; na tę chwilę niemożliwych do zidentyfikowania. Jedyne, czego była pewną, to fakt, że wieczność naprawdę jest bzdurą.

Choroba hanahaki była znana każdemu mieszkańcowi Inazumy, w końcu to właśnie tutaj odnotowano jej pierwszy przypadek, co ówcześni pisarze uznali za niezwykle romantyczny koncept i natychmiast rzucili się do pisania swoich powieści, które teraz zapewne należały do stałych pozycji w bibliotece w Mondstadt, miały swoją półkę w słynnym jadeitowym pałacu, zawieszonym w powietrzu nad portem Liyue, były nagminnie czytane przez młodych studentów w Akademii Sumeru, a może nawet znalazły się w zbiorach Cryo Archonki, gdzieś w przeraźliwie chłodnej Snezhnayi. 

W kilku słowach, motyw rozpowszechniony w całym Teyvacie. I wydawało się to wyjątkowo ironiczne, że tak żałosny przypadek jak ten Sary miał miejsce pod samym nosem Raiden Shogun, ba, nawet ona sama była w to wplątana bardziej niż sądziła. A choć generał w żadnej z przeczytanych powieści nie znalazła postaci, której płuca porastałyby kwiaty pomarańczy, wiedziała co to znaczy już kiedy ujrzała pierwszą roślinę na swojej dłoni w całej okazałości

Kwiaty pomarańczy. Symbol wiecznej miłości. 

Było to prawdziwą ironią losu.

Od tamtej narady, na której nawiązała krótką konwersację z Yae, minęły już dwa tygodnie. Kaszel narastał, pojawiły się duszności i uczucie pieczenia w gardle, a na żaden z tych objawów nie mogła sobie pozwolić. Nie kiedy była dowódcą sił Komisji Tenryou. Nie kiedy oddała całe swoje życie służbie Raiden Shogun. Ta choroba po prostu uniemożliwiała jej coś, czemu planowała się poświęcić w pełni, w czym chciała znaleźć swoją własną wieczność. 

unattainable eternity | sarabaalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz