Część II

11 2 0
                                    

Minęło pół roku. W tym czasie wypuściliśmy publikację dotyczącą prac w Gwatemali i wróciłem do prowadzenia zajęć na uczelni. Nie tyle zrezygnowałem z poszukiwania odpowiedzi, co czułem zawód i nie poświęcałem temu tyle czasu. Bywało też, że usprawiedliwiałem się przed sobą "ważnymi sprawami bieżącymi", bo tak było po prostu łatwiej, kiedy ambicja została nieco poturbowana.

Pewnego dnia, po wykładzie z metod datowania zerknąłem na telefon. Nieodebrane połączenie z zagranicy.

Oddzwoniłem natychmiast po przyjściu do gabinetu. Moim rozmówcą nie był byle kto, tylko Heinrich Eber, ceniony naukowiec, profesor archeologii z Uniwersytetu w Toronto. Po wymianie uprzejmości poprosił o wideorozmowę, bo, jak mówił, lubił widzieć człowieka, z którym dyskutuje. Kilkanaście minut później połączyliśmy się na komunikatorze.

– Dzień dobry! Dobrze pana widzieć, panie Feliksie!

– Dzień dobry, profesorze, pana również!

– Wracając do naszej rozmowy, wraz z całym zespołem poświęciliśmy wiele uwagi ostatniej pańskiej publikacji. Już samo znalezisko budzi ciekawość, lecz bardziej intrygują mnie potencjalne powiązania z naszym znaleziskiem z Chin.

– Z tego co słyszałem, pracowaliście w północno-wschodnim Shaanxi?

– Zgadza się. Dobrze pan zorientowany! Wykopaliska z czasów dynastii Qin. Wiele udało nam się odkryć i opisać we współpracy z naukowcami Państwa Środka. W tym dość ciekawą podziemną salkę.

– Podziemną salkę?

Wyprostowałem się i poprawiłem na siedzisku. Zabrzmiało to dziwnie znajomo z ust profesora Heinricha.

– Zgadza się. Bogato zdobiona, około dziesięciu metrów kwadratowych, z centralnie położonym wgłębieniem, najpewniej po jakimś postumencie, skradzionym w czasach jeszcze starożytnych. Wnioskujemy, że pochodzi z czasów pierwszego cesarza – Shi Huangdiego, z około dwieście trzydziestego roku przed naszą erą.

– To co wyróżnia tę konkretną salkę, profesorze?

– Malowidła! – Heinrich wręcz krzyknął podekscytowany, prawie podrywając się z krzesła. Przeczesał niedbale już zupełnie biały, kosmaty wąs i kontynuował:

– Na ścianach są dobrze zachowane obrazy przedstawiające pochód ku czci chińskich bóstw. Ludzie ubrani na modłę tamtych czasów, lecz w pochodzie były też stworzenia przypominające humanoidalne koty. Po oczyszczeniu dalszych fragmentów doszliśmy do tego, że pochód zmierza do wywyższonego przedmiotu. Czegoś, co nazwaliśmy czwórzębem, trzymanego przez dwa, zwrócone ku sobie, tygrysy.

Wygiąłem usta w łuk i mimowolnie pokręciłem głową. Brzmiało znajomo, a przecież już zrezygnowałem z dalszych poszukiwań. Wydawało się, że salka nie miała wielkiego znaczenia.

– Właśnie w tej chwili wyślę panu zdjęcia ścian salki, proszę się samemu przekonać.

– Obejrzę z wielkim zaciekawieniem.

To była bardzo długa minuta oczekiwania na maila. A następnie jeszcze bardziej nieznośne dziesięć sekund otwierania otrzymanych plików.

Pochyliłem się nad laptopem i oparłem podbródek na zaciśniętej dłoni. Szybka analiza. Podobieństwo było naprawdę uderzające, a przecież oba znaleziska dzieliło ponad trzynaście tysięcy kilometrów.

Heinrich uśmiechał się szeroko.

– Profesorze? – podjąłem po chwili. – Czy macie podejrzenia, czym mogły być czwórzęby widoczne na malowidłach i czy też istnieje między nimi jakiś związek?

Feliks Żachczyński i czwórząb z ZakrosWhere stories live. Discover now