Rozdział 2

22 4 4
                                    

»»----- 1716 -----««

Jack jeszcze raz spojrzał przez lunetę. Zaklął, a bliźniaczki które to usłyszały zaczęły biegać po pokładzie powtarzając nowo poznane brzydkie słowo. Na wrogim statku stał Cutler Beckett. Człowiek na pozór bardzo elegancki i dobrze wychowany. Ten człowiek jednak nie posiadał serca. Po za tym jego były dowódca był najbardziej znienawidzoną przez niego osoba, bo nie przypominał sobie by nienawidził kogoś równie mocno. Przez niego musiał porzucić karierę żołnierza i zostać piratem. I choć nie żałował tego wyboru irytowało go, że przez ponad rok musiał uciekać przed kompanią i martwić się tym, że zaraz zniszczą mu jego ukochany okręt. Chociaż już mu to tak nie przeszkadzało i zdążył się do tego przyzwyczaić.

Na pokładzie "Złej Wiedźmy" trwał przed bitewny zgiełk. Wszyscy wiedzieli, że obcy okręt jest wrogo nastawiony. Niektórzy już szykowali działa. Inni sprawdzali ostrość swoich szabli. Jeden z piratów imieniem Jacob, który od niedawna był w załodze Jacka próbował wsadzić bliźniaczki do szalup co mu kompletnie nie wychodziło, ponieważ gdy wsadzał jedną z nich, to druga korzystając z okazji wymykała się na pokład.

Gdy dwie załogi starły się w morderczym starciu, rozszalał się sztorm. Bitwa trwała długo. Była bardzo krwawa i zacięta. Jednak widać było, że wszystko idzie na niekorzyść piratów. Wielu z nich poległo. Młody kapitan widząc, że nie da rady kazał się powoli wycofać się swojej załodze. Sam jednak został do końca. Zmęczony i lekko poraniony, zwykłym pchnięciem dołożył kolejne ciało z niezbyt wprawnego szermierza do stosu trupów walających się na pokładzie. Nagle poczuł palcy ból w okolicach lewego ramienia. Zacisnął zęby i starał się zignorować ból, lecz to osłabiło jego koncentrację. Zanim zdarzył cokolwiek zrobić już leżał na ziemi. Ktoś przyłożył mu ostrze do gardła.

- I znów się spotykamy. - usłyszał głos swojego dawnego dowódcy. - Pobłądziłeś Jack. Masz jeszcze szansę wrócić. Powiedz tylko słowo, a wszystkie te pirackie zapędy pójdą w zapomnienie.

Jack wiedział, że to łgarstwa. Że nic takiego nigdy nie nastąpi. Beckett chce tylko ułatwić sobie zadanie i zachęcić go, by poszedł na stryczek z własnej woli.

- Ja podziękuję. - powiedział z nutą ironi.- Wolę łupić, grabić i kraść, niż przewozić niewolników. To o wiele przyjemniejsze. Po za tym zdaje mi się, że jestem naznaczony jako pirat. Więc chyba już nie ma dla mnie ratunku. - powiedział lekko rozbawiony.

- Wybacz mi to uchybienia. Zapomniałem. I więcej tego błędu nie popełnię. Jak mówiłeś... nie ma dla ciebie ratunku. Pójdziesz na dno razem ze swoim okrętem. Tak jak na prawdziwego kapitana przystało. Choć raz zrób to co do ciebie należy. - ostatnie zdania wycedził z wyższością.

Odszedł władczym krokiem. Gdy znalazł się na swoim okręcie wydał rozkaz do ostrzału pirackiej jednostki.

Jack zmobilizował siły, wskoczył do wody i popłynął w stronę szalup, z pozostałymi przy życiu członkami załogi. Podpłynął do jednej z nich. Akurat był w niej Hector Barbossa. Pomógł kapitanowi wejść do szalupy. Jack nie zdążył jeszcze do końca się rozejrzeć, a już bliźniaczki przylgnęły do niego i wtuliły się w jego mokre ubranie. Płynęli kilka minut w milczeniu. Nikt nie śmiał się odezwać. Wszyscy w milczeniu przeżywali porażkę i śmierć towarzyszy. Nagle mężczyźni siedzący razem z kapitanem w szalupie krzyknęli ze strachu. Także dziewczynki pisnęły wystraszone.

- "Wyglądają jakby zobaczyli diabła." - pomyślał.
Odwrócił się i stanął na przeciwko diabła. Morskiego diabła. Davy'ego Jonesa.

- Jack'u Sparrow. Czy boisz się śmierci? - ośmiornico podobna istota spytała z wrednym uśmiechem dmuchając mu dymem w twarz.

Przez chwilę młody pirat walczył ze sobą. Okropnie bał się śmierci, ale okazać słabość przy załodze... To nie była zachęcająca perspektywa.
- Nawet nie wiesz jak. - wyszeptał prawie bezgłośnie. A jednak to zrobił! W tym momencie wstydził się samego siebie.

- Mam dla ciebie wspaniały układ. - powiedział wspaniałomyślnie Jones znów odymiając mężczyznę. Jack rozkaszlał się od dymu. - Wyłowię dla ciebie tamten okręcik. Będziesz się nim cieszył przez trzynaście lat. Później zaciągniesz się do mojej załogi. Sto lat jako majtek na sam początek. Później się zobaczy. Będziesz nieśmiertelny. I nigdy już nie będziesz musiał lękać się śmierci!

Jack przez chwilę rozważał tę propozycję.
- Jeśli wyciągniesz Wiedźmę to się zgodzę. Ale wątpię żebyś... - nie skończył, bo za diabłem wynurzyła się jego ukochana "Zła Wiedźma". Wprawdzie trochę pokiereszowana bo bitwie. Jack wiedział już co ma robić. - Zgoda!

Gdy już dobili targu Jones dostrzegł dzieci i spojrzał na nie tak, że Trinity ukryła twarz w dłoniach. Stwór mruknął coś do siebie co brzmiało podobnie do słowa "Przeklęta Syrena" Po chwili wskazał na czarnowłosą dziewczynkę.

- Kim jest to dziecko?! - spytał gwałtownie. - Kim są jej rodzice?!

- Nie powinno cię to interesować! Dobiliśmy targu najwyższy czas odejść. - odciął się Jack.

- Jeszcze się spotkamy. - rzucił Jones do małej Trinity

»»----- ☠ -----««

- Wszystko gotowe kapitanie. Możemy wypływać. Tylko dalej nie rozumiem po co ta zmiana koloru Wiedźmy na czarny. - powiedział do Jacka, Hector Barbossa. Udało im się już doprowadzić okręt do dobrego stanu i mieli wypływać z Tortugi.

- To jej nowe życie Hectorze. Nowe życie nowa ona. I nie Wiedźma. Tylko Perła. Czarna Perła

Burzliwe historie "Początki"Where stories live. Discover now