Rozdział 2.

128 15 6
                                    

Piosenka: Jason Walker - Echo. OBOWIĄZKOWO!

Okej, porozpieszczam was i dodam drugi ;D Cóż, napisałam już piąty, który chyba jest moim ulubionym *-* Kocham was i proszę o komentarze ______________________________________________________

Wolnym krokiem zmierzał w stronę białego domu Vivienne. Czarne rurki opinały jego szczupłe nogi, a biała koszulka z dużym, czerwonym napisem IDIOT zakrywała tors. Gdy doszedł do drzwi, wyjął jedną dłoń z kieszeni i zapukał ich tajnym szyfrem w drewno. 

Kiedy ktoś pukał w ten sposób w jej drzwi, zbiegała na dół i wyprzedzała w ich otworzeniu matkę, bo wiedziała, kto przyszedł. 

Jednak tym razem nikt nie otworzył. Michael stał, wpatrując się uparcie w klamkę. Nie spodziewał się, że nikogo nie będzie. Przecież jeszcze wczoraj mówiła mu, iż będzie na niego czekać. Zmarszczył brwi i ponownie wsadził dłoń do kieszeni, by wyciągnąć z niej telefon i wybrać numer do blondynki. Zazwyczaj odbierała już po dwóch sygnałach, jednak nie tym razem. Teraz czekał pięć, aż na linii usłyszał pocztę głosową.

- Viv, proszę zadzwoń. Martwię się. - westchnął, po czym kliknął czerwoną słuchawkę. 

Mozolnie odszedł od drzwi i skierował się w drogę powrotną. Jednak, gdy przypomniał sobie, co dzieje się w domu zatrzymał się, a jego oczy rozszerzyły. Nie chciał teraz tam wracać. Nie chciał widzieć własnej matki ze szklaną butelką w ręku, siedzącą na klatce schodowej. Nie chciał być po raz kolejny wyśmiewany przez sąsiadów. Nie chciał słuchać na swój temat tylu obelg, wychodzących z ust jego rodzicielki.

Pokręcił głową, pragnąc wyrzucić z głowy przykre myśli i ruszył dalej. Jednak obrał drogę w ich miejsce, które znali tylko oni. 

Miejsce Michaela i Vivienne. 

Miejsce, w którym mogli siedzieć całe dnie, nie przejmując się kompletnie nikim ani niczym. Pogodą, ludźmi, rzeczami, dziejącymi się poza nim. Niczym. Byli tam kompletnie sami i mieli nadzieję, że nikt się o nim nie dowie. Ukrywali je, jak tylko mogli. 

Ich miejscem był mały skrawek plaży na wysokim klifie, za skałami i roślinami, z którego mieli doskonały widok na szumiący ocean. 

Zielonooki idąc wąską ścieżką, która jako jedyna prowadziła w to miejsce, usłyszał czyiś płacz. Po chwili rozpoznał głos i przyśpieszył kroku, aczkolwiek szedł cicho, by jej nie przestraszyć. Odsunął od siebie ostatnią gałąź i ostrożnię wszedł na miękkie, piaszczyste podłoże.

Zobaczył ją. Siedziała skulona na piasku, z owiniętymi ramionami wokół kolan. Płakała. Zawsze przychodziła tutaj, gdy była smutna lub chciała spędzić spokojny czas wraz ze swoim przyjacielem. Lecz nie tym razem. Przyszła tutaj bez niego, czego nigdy nie robiła. Michael już wiedział, że to, co się stało, nie było zwykłą kłótnią z bratem, matką czy koleżanką w szkole.

Delikatnie usiadł obok niej, czego nie zauważyła i owinął jej barki ramieniem. Jego ruchy były bardzo ostrożne i niezdecydowane.

Blondynka wystraszyła się. Uniosła głowę i z wielkim bólem spojrzała w jego oczy. Jej były czerwone, napuchnięte i wciąż zaszklone. Po policzkach ciekły łzy. Uklękł za nią i mocno ścisnął jej drobne ciało. Cichy szloch ranił jego uszy. Nie chciał, by płakała. Nie wymagał od niej jakichkolwiek wyjaśnień, pragnął po prostu ukoić jej ból, zetrzeć łzy i dać poczucie bezpieczeństwa. 

- Nie płacz, księżniczko. Jestem przy tobie. - wyszeptał w jej włosy. 

Niezgrabnie odwróciła się w tył i wpadła w jego ramiona, zaciskając własne na jego ciele. Materiał bluzki na ramieniu chłopaka moknął od łez, lecz nie przejmował się tym. Głaskał dłonią jej włosy, szepcząc do ucha słowa ich ulubionej piosenki, która opowiadała o przyjaźni, życiu, ludziach i uczuciach. Opowiadała o miłości i poświęceniu, lojalności i szczęściu, które nawzajem sobie dawali. 

Vivienne przestała płakać. Po prostu siedziała wtulona w jego tors. Odsunęła się od niego i spojrzała w oczy.

Jego wyrażały troskę i opiekuńczość. 

Zaś jej ból i smutek. 

Wstał z piasku i wyjął spośród zarośli niewielką skrzynkę. Wyciągnął z niej duży koc i rozłożył na piasku. Oboje położyli się na nim i obserwowali niebo.

- Teraz powiesz mi co się stało, księżniczko? - zapytał ściszonym tonem, jakby nie chciał zakłócać ciszy, panującej między nimi. 

Odwróciła głowę w jego stronę, po czym splotła swoje palce na brzuchu. Wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy, zastanawiając się czy może i chce teraz mu o tym mówić. Wiedziała, że prędzej czy później się dowie, nie dałaby rady przed nim tego ukryć. Michael był zawzięty, zrobiłby wszystko, by się dowiedzieć. Zdecydowała, że powie mu co jest nie tak.

- Michael - otworzyła oczy, w których znowu pojawiły się łzy i spojrzała w jego. - Mam białaczkę. - wyszeptała, sama nie wierząc w to, co mówi.

- Ale... T-to da się... - wyjąkał

Vivienne wiedziała co chce powiedzieć jej przyjaciel. Pokręciła przecząco głową. Nie było ratunku. Żadna medycyna czy nauka nie dawała rady z tą odmianą choroby. Lekarze starali się, jak tylko mogli, lecz to na nic. Odwołali leczenie, wiedząc, że nic ono nie da. Nawet nie przedłuży jej życia, a tylko sprawi ból.

W jego oczach pojawiło się ogromne cierpienie.

- Ile?

- Dziesięć... Dziesięć dni. - odrzekła

W tym momencie jego świat legł w gruzach. Wszystko się rozsypało. Całe piękno otaczającej go przyrody rozpłynęło się, zniknęło. Dla niego niebo stało się szare, ocean nie szumiał uspokajająco, ptaki radośnie nie ćwierkały, trawa straciła swój kolor, uschła. W jego oczach wszystko stało się bezbarwne i smutne. Po tych słowach nic nie miało sensu. Zapomniał o wszystkim. Teraz liczyły się te dwa słowa, które wypowiedziała. Czuł, że utkwiły w jego głowie na dobre. Już nie wyjdą. Nie ważne czego by nie usłyszał, one zawsze tam będą, wywołując piekielny ból w jego sercu. Rozdzierając je na setki kawałków.

Spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczami. Nie wierzył, że zostało im jedynie dziesięć dni. Nie chciał ani nie potrafił w to uwierzyć. To napawało go przeraźliwym bólem i strachem. 

Bał się, że, gdy ją straci nic nie będzie takie samo. I miał rację. Bez niej, jego życie byłoby nijakie. To ona codziennie dawała mu tę drobną iskierkę, która rozjaśniała jego dzień aż do zmroku. To ona kolorowała jego życie jasnymi barwami. To ona pozwalała mu się cieszyć. To ona pozwalała zapomnieć o wszystkich smutkach, jakie go dręczyły. To ona była wszystkim, co miał. 

- Mikey, będzie... Będzie dobrze. 

Teraz jeszcze bardziej nie wierzył w jej słowa. Była chora i mówiła, że będzie dobrze? Pozostało jej jedynie 10 dni życia i... Będzie dobrze? Co się stanie, gdy czas upłynie? Gdy odejdzie? Nadal będzie dobrze? Nie. Wcale nie będzie dobrze. On zostanie sam, bez niej. Bez dziewczyny, która oświetlała jego życie, nadając mu sens. Do tej pory wiedział po co żyje. Lecz teraz nie był tego pewien. Gdy odejdzie, to wszystko razem z nią... Nic nie będzie dobrze.

Jego oczy spotkały się z jej... Wtedy oboje poczuli w swoich sercach ukłucie, zadające im przeraźliwy ból, napełniający ich oczy łzami. Za dziesięć dni to wszystko miało tak po prostu zniknąć i nigdy nie wrócić. Mieli się rozstać. Raz na zawsze.

Disease || M. CliffordWhere stories live. Discover now