W wolnym czasie Miya zwykle pił, a po alkohol posyłał zwykle Suzukiego. Im więcej coś miało procent, tym lepiej. Wina czy piwa nie pijał w ogóle, uwielbiał za to wódkę, whisky, czasem koniak. A gdy z butelki trochę już ubyło, włączał telewizor, a na nim zawsze to samo nagranie, dzień w dzień, do znudzenia, i to tak głośno, że Sora słyszał wszystko z drugiego końca domu. Czy lubił je oglądać, trudno powiedzieć. Nie wyglądał. Ale zawsze to robił.

Na paruminutowym filmie, który Miya tak męczył, uwieczniono koncert zespołu złożonego z grupki licealistów. Występowali w jakimś barze – małym, ale za to piekielnie w ich muzykę zaangażowanym. Publiczność, choć niewielka, wprost za nimi szalała. I trzeba przyznać, że grali nieźle jak na nastolatków. Czuli to. Obwieszeni piercingami, ubrani cali w czarne, obdarte ciuchy, idealnie pasowali do klimatów hard rocka, który serwowali publice. Co to w ogóle był za zespół, utwór, miejsce? Tego Sorze nie udało się wyłapać; widział tylko krótkie fragmenty. I tak cud, że poznał w ogóle zawartość nagrania – Miya wolnym czasem pragnął cieszyć się wyłącznie w samotności.

Choć, oczywiście, każda reguła ma wyjątki.

– Hashimoto! – zawołał z całej siły, ściszając gitarową solówkę akurat na tyle, by ochroniarz go usłyszał.

– Już idę! – odkrzyknął Sora. Miał nadzieję, że Miya usłyszał go z dolnego piętra. Wstał szybko z łóżka, na którym czytał znalezioną w szafce książkę, i jak najprędzej wyszedł ze swej sypialni. Pamiętał zasady, którymi został uraczony w dniu swego przyjazdu; miał robić, co mu kazano. I nie kręcić nosem.

Szybkim krokiem zszedł po schodach i podszedł do drzwi do salonu, gdzie przesiadywał Miya. Zapukał w nie delikatnie.

– No właź, wołałem cię – odezwał się głos po drugiej stronie. Sora wszedł do pomieszczenia, choć stopy w dalszym ciągu stawiał ostrożnie.

– W czym mogę pomóc? – zapytał.

Miya spojrzał na niego w milczeniu. Siedział na kanapie, jak zwykle przykuty do telewizora, odtwarzającego wiecznie to samo nagranie. W ręku trzymał wypity w połowie kieliszek wódki, wciąż nerwowo obracając go w rękach, jakby nie mógł już doczekać się ostatniego łyka. Wreszcie wskazał na drzwi na taras, otwarte prawie na oścież, by do dusznego mimo klimatyzacji pokoju wpuścić trochę powietrza.

– Chyba kogoś widziałem. Stań tam, może mu się odechce – mruknął.

Sora kiwnął głową, bez słowa podchodząc we wskazane miejsce. Stalkerzy, o których Miya opowiadał mu pierwszego dnia, nie pojawili się dotąd ani razu. No, może raz ktoś próbował zrobić zdjęcie, ale czmychnął tak szybko, że ciężko nazywać to prześladowaniem i sam idol kazał zostawić go w spokoju. Mimo tego, choć Sora wśród drzew rozciągających się wzdłuż posiadłości nie widział nawet cienia sylwetki, sprawę potraktował śmiertelnie poważnie.

Gdy już wytężył wzrok, skupiony maksymalnie na odnalezieniu stalkera, Miya znów podgłośnił nagranie do poziomu słyszalnego z domu obok. Cóż, takiej muzyki słucha się ponoć albo głośno, albo wcale. Sora musiał przyznać, że na tę robotę miał chyba za mało zdyscyplinowany umysł. Gdy tylko utwór znowu ryknął na cały regulator, powierzone zadanie zaczęło powoli znikać z jego myśli, zamglone męczącym napływem decybeli.

Zerknął na ekran telewizora. Z początku nieśmiało, odwracając wzrok niemal od razu, potem coraz pewniej. We fragmentach, które widział wcześniej, kamera skupiała się na gitarzyście, innych ledwie pokazując z twarzy. Teraz w oczach mignęła mu także perkusistka, wysoka, wytatuowana dziewczyna z włosami pofarbowanymi na czerwono, a po niej basista. On z całej tej dziwacznej bandy wydawał się...najnormalniejszy, jakby znalazł się tam przypadkiem. I gdy już kamerzysta pokazać miał wokalistę, Miya stracił cierpliwość.

Idol | bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz