Elin przytaknęła ruchem głowy.

— Też nie chcę. Nie czuję się w tamtym miejscu dobrze.

— Pójdziemy na wschód. Co ty na to?

— W kierunku gór?

— Dokładnie.

Mimowolnie się uśmiechnęła. Nieraz widziała majaczące w oddali szczyty, ale nigdy nie pomyślała, że się tam uda. Zresztą będąc w niewoli, nie miała takiej możliwości.

Zlokalizowała słońce i wstała. Nie czuła się, jakby kilkanaście minut temu przeszła próbę samobójczą. Była w ogromnym szoku, ale bardzo się cieszyła. Cieszyła się, bo nie straciła przedwcześnie swojego życia. Teraz wiedziała już, że nigdy więcej nie targnęłaby się na swoje istnienie. Nie po to tyle czasu walczyła, aby skończyć tak marnie. Nie po to uciekła z sektora, nie po to spotkała się w walce z Wirygiem, aby teraz umierać. Musiała żyć i co było dla niej najbardziej zaskakujące, chciała żyć. Naprawdę chciała.

— Chodźmy — zakomenderowała. Lucian spojrzał na nią zaskoczony i uśmiechnął się ciepło. Skinął głową i wstał. Zbliżył się do niej i objął ramieniem za plecami. Oparła głowę na jego ramieniu, choć przez chwilę się zawahała, ale zrobiła to. Przecież nie był trupem, a to wszystko okazało się tylko halucynacją. Poczuła, jak zadrżał i dojrzała gęsią skórkę na jego szyi. Chciała wybuchnąć śmiechem, ale nie zrobiła tego. Nie chciała przerywać ich spaceru w stronę gór, które wyłoniły się, gdy znaleźli się na większym wzniesieniu. Stały daleko, jak wbite w ziemię gigantyczne skały. Szczyty otulała mgła, wyglądająca jak lewitujące mleko. 

Kroczyli spokojnie, bez pośpiechu. Podobnie jak w noc, kiedy pierwszy raz uciekli z sektora. Jedyną różnicą było to, że Elin nie skakała jak szalona z jednej strony drogi na drugą. Nie pochylała się, aby zobaczyć owady skryte w trawie. Po prostu szła obok Luciana. Spokojnym tempem. Słyszała jego oddech i słyszała leśne odgłosy. Była spokojna, nie rozemocjonowana jak niegdyś. A mimo to, zdawało jej się, że dostrzega znacznie więcej niż dawniej. Wręcz wszystko.


Niedługo przed zachodem słońca, gdy ognista kula oświetliła tę stronę gór, Elin zobaczyła różne kształty monumentalnych skał. Zadziwiło ją to i zaparło dech w piersiach. Szczyty wznosiły się przed nimi w pełnej krasie, a drzewa już nie przeszkadzały w ich oglądaniu. Wyszli bowiem na rozległą równinę, która ciągnęła się aż pod sam górski łańcuch.

Jeden z największych skalnych odłamów wyglądał jak zaciśnięta pięść olbrzyma. Po jej prawej stronie wznosiły się góry niezwykle strome, o ścianach niemal pionowych, które przypominały kształtem szałasy. Zaś po lewej stronie pięści, niezwykle urokliwie rzucała cień góra wyglądająca jak koń, a przynajmniej głowa konia, która wyłaniała się z bezkształtnej skały.  

— Podejdziemy bliżej niej? — zapytała w końcu Elin i przełknęła ślinę.

Lucian skinął głową.

— Właśnie tam zmierzamy. Jutro będziemy na miejscu. Przez noc chciałbym jednak trochę odpocząć.

— Racja — przytaknęła dziewczyna. Nie czuła się zmęczona, mimo że szli cały dzień. Jakże pięknie tutaj było. Mogłaby zostać na tej równinie. Zbudować malutką chatkę, zasadzić drzewa, krzewy i kwiatki. Tak, pragnęła mieć takie małe, kolorowe miejsce. — Chcę tutaj zamieszkać — wypaliła nagle.

Lucian, który wpatrywał się w góry, obrócił na nią głowę. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że nieźle go zaskoczyła. Zamyślił się na dłuższą chwilę, a potem rzekł spokojnym głosem.

Po drugiej stronieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz