Rozdział 4, gdzie historia Touyi wychodzi na jaw

313 29 3
                                    

-Wiem, że Touya zginął w wypadku samochodowym. Widziałem też jego ołtarz- zaczął Bakugou, delikatnie mierzwiąc włosy Shoto.

Pochłaniało to mnóstwo energii. Mógł wykonywać zaledwie kilka ruchów co pięć minut, ale wyraźnie Todorokiemu to wystarczyło. Sam zapach ducha, którego ten nie kontrolował, sprawiał, że chłopak się relaksował, a jego mięśnie się rozluźniały.

-Ojciec zmusił naszą mamę do ślubu. Kiedy urodził się Touya pokładał w nim nadzieję, że przejmie jego firmę. Wiesz chyba o tej wojnie między Endeavor Company, a AllMight Industries.

-W zasadzie jest jednostronna.

-Ta... Ojciec chciał mieć syna, który będzie w stanie przejąć firmę i wnieść ją na szczyt.- Shoto prychnął lekceważąco.- Ale Touya odziedziczył słabe ciało po mamie i często chorował. Potem urodziła się Fuyumi i Natsuo. Jednak z jakiegoś powodu nie spełniali jego wymagań. Jakby musieli mieć jakąś supermoc czy coś w tym rodzaju by ich zaakceptował. Na końcu urodziłem się ja. Touya miał wtedy jakieś... nie wiem... dziesięć lat? Było nawet dobrze, poza tym, że mama podpadała na zdrowiu. Do czasu wypadku. Touya jechał wtedy z ojcem. Nie wiem skąd, ani gdzie. Wiem tylko tyle, że ojciec był pod wpływem alkoholu. Niezapanował nad samochodem i dachowali. On wymigał się od kary swoim kontem bankowym. Ale to nie zwróciło życia Touyi. Mama i Natsuo najbardziej to przeżyli. Mama zaczęła mieć problemy, zaczęła bać się go. Wtedy oblała wrzątkiem stronę mojego ciała, która go przypominała.

-Że co kurwa?!- krzyknął, podnosząc się na łokciach.- Pojebało ją?

-Przestań. Nie winie jej. Czasem też nie mogę patrzeć na swoją lewą stronę. Po tym incydencie ojciec wysłał ją na oddział psychiatryczny. Czasami do niej chodzę ale... mam wrażenie, że nadal czuje obrzydzenie do mojej lewej strony.

-Cholera.

Nie wiedząc co powiedzieć, po prostu przeklnął. Zwykłe, krótkie przekleństwo często potrafiło zastąpić długą wiązankę słów, przez co nie musiał trudzić się z wymyślaniem pokrzepiającego monologu. Bakugou nie umiał pocieszać.

-Powiniśmy się już zbierać do akademika.

Todoroki podniósł się i wyszedł z pokoju, a Bakugou zaraz za nim. Zatrzymał się jednak przed dawnym pokojem najstarszego z rodzeństwa i przeszedł przez ścianę. Pokój był pusty, wszystkie meble zostały wyniesione. W niektórych miejscach farba odpadała od ścian. Naprzeciwko okna stał mały ołtarz- podwyższenie przystrojone już trochę podwiędłymi kwiatami, a po środku zdjęcie na oko dziesięcioletniego chłopca.

Chociaż między obojętnością, a smutkiem na zdjęciu jest cienka granica, Katsuki zauważył smutny blask uwieczniony w oczach dziecka. Teoretycznie Touya był od niego starszy.

Między puklami rudych, niemal czerwonych jak u ojca włosów, znajdowały się białe prześwity. Siwienie u tak młodego człowieka? Bakugou zastanowił się chwilę co by się stało, gdyby zamiast niego, pojawił się najstarszy brat Shoto. Prawdopodobnie nie miał żadnych spraw do załatwienia, a nawet jeśli, to nie było go w pobliżu, gdy klasa odprawiała rytuał.

Wzdrygnął się przestraszony, gdy drzwi do pokoju się otworzyły. Wbrew swojemu pierwotnemu przekonaniu, że to Shoto, do środka wszedł Enji z kilkoma bukietami kwiatów. Zamknął za sobą drzwi i podszedł do ołtarza.

Ukląkł, pomamrotał pod nosem, a potem zaczął wymieniać zwiędłe kwiaty na świeże. Najpierw zabrał się za te z tyłu. Stare rośliny rzucał na podłogę na mały stos i wkładał do wazonu nowe. Potem zawachał się.  Chwycił w dłoń zdjęcie, przejechał palcem po twarzy syna, znowu szepnął coś pod nosem co brzmiało jak przeprosiny, i wymienił kwiaty z przodu ołtarza. Katsuki nie zauważył kiedy w jego dłoni znalazły się kadzidła. Enji podpalił je i odłożył na miejsce na ołtarzu. Zaczęły dymić.

Uznając to za zbyt intymne, Katsuki wyszedł z pokoju i pokierował się w stronę kuchni, lecz nie widząc tam Shoto, stanął na środku salonu. Fuyumi oglądała jakiąś telenowelę w telewizji. Nigdzie jednak nie mógł znaleźć Shoto.

Zrezygnowany wyszedł na dwór. Słońce chyliło się ku zachodowi, elegancko oświetlając dachy budynków miasta. Najmłodszy Todoroki stał przy ulicy, wyraźnie czekając na taksówkę. Katsuki podleciał do niego, zawadzając o jego ramię.

-Mogłeś chociaż na mnie poczekać, mieszańcu.

-Mogłeś się ode mnie nie oddalać. Poza tym wiedziałem, że prędzej czy później mnie znajdziesz. Jesteś jak radar. Trzymasz się mnie jak rzep psiego ogona.

-Czy to źle, że dażę atencją twoją osobę?

-Owszem. Wolałbym, gdybyś traktował mnie jak powietrze

-Tak jak ty mnie?

Nie odpowiedział. Cholera, Bakugou przez dwa lata nie miał do kogo się odezwać. Słuchał ludzkich głosów, mówił, ale nikt nie słyszał jego. Todoroki nie wiedział, czy jako duch miał możliwość rozmawiania z innymi duchami, ale sądząc po tym, że przez te dwa tygodnie z nikim, poza szóstką uczniów, nie rozmawiał, mógł dojść do wniosku, że nie miał.

Spuścił wzrok na swoje buty, czując jak policzki stają się czerwone z zawstydzenia. Jak mógł coś takiego powiedzieć? Nigdy nie był dla nikogo nie miły. No, z wyjątkiem kilku chuliganów, którzy dokuczali jemu albo jakiemuś innemu dzieciakowi. Co jak co, ale poczucie sprawiedliwości miał silne.

-Przepraszam.

-Słucham?

-Przepraszam. Te dwa lata musiały być dla ciebie ciężkie. Powinienem rozumieć, że chcesz mieć do kogo gębę otworzyć.

-Wydaje mi się, że tak.

-Wydaje ci się?

Bakugou nie odpowiedział, pozwalając by martwa cisza zapanowała między nimi. Przez chwilę nikt nic nie mówił, dopóki Shoto nie zadał kolejnego pytania.

-Jak to jest?- widząc niezrozumiałe spojrzenie i ściągnięte brwi Bakugou, dodał:- No wiesz, umrzeć.

-Niewiele pamiętam z ostatnich dwóch lat. Z czasów gdy żyłem, jeszcze mniej. Pamiętam, że gdy jechało we mnie to auto, czułem strach. W ogóle to pierdolenie, że przed śmiercią całe życie przebiega przed oczami to sek bzdur. Widziałem tylko światło reflektora. Czułem lodowate zimno, a chwilę później gorąco. Potem wszystko minęło. Pamiętam, że miałem zamknięte oczy. Ale gdy je otworzyłem...- zawachał się.- Gdy otworzyłem oczy... zobaczyłem siebie. Na stole. W kostnicy.

-Bakugou...

-Nie wiem ile dokładnie czasu minęło, zanim zobaczyłem swoją matkę ponownie. Krzyczałem. Próbowałem nią potrząsnąć, że przecież stoję przed nią. Ale ona mnie nie słyszała, a moje ręce przechodziły przez nią.

Katsuki patrzył w dal. Nie na ulicę, nie na budynki. Gdzieś, gdzie nie sięgał wzrok Todorokiego, przez co nie mógł spojrzeć na to, na co patrzył Bakugou.

Shoto wpatrywał się w jego profil. Długie rzęsy okalały jego oczy, które odbijały blask zachodzącego słońca. Miał delikatne kości policzkowe, wyraźną linie szczęki, lekko wysuniętą do przodu brode i zadarty nos.

-Potem miałem dość dramatu.- Shoto wzdrygnął się, słysząc pozytywny ton jego głosu.- Zamiast próbować skontaktować się z matką, postanowiłem śledzić Kirishimę. Jakby ci kiedyś dokuczał i chciałbyś się zemścić, mam kilka ciekawych smaczków. Chętnie je zdradzę.

Wydawał się radosny, lecz Shoto widział i słyszał, że była to zwykła maska. Nie chciał pokazać swoich prawdziwych uczuć, tej wrażliwej strony Bakugou Katsukiego.

Chwile później nadjechała taksówka i obaj wrócili do akademika.

$$$$$$$$
Czy tylko ja uważam, że ten rozdział jest trochę zbyt drastyczny?

Z duchem na "ty" / todobakuDove le storie prendono vita. Scoprilo ora