Ten words

265 31 28
                                    

Tęsknota

    Znowu... znowu mi to robią. Piorą mózg. Tylko tego zdołałem się dowiedzieć, wywnioskować. Ten ból... ten niewyobrażalny ból towarzyszył mi za każdym razem, kiedy mi to robili. 

    Nie mogłem się ruszyć. Nie zamierzałem. Bo w końcu co mógłbym zrobić?                            

Zardzewiały

    Nawet nie znam swojego imienia. Nie chcieli mi powiedzieć, a ja bałem się pytać. Tak, bałem. Ja, bezmyślna maszyna do zabijania, bałem się. Wiedziałem, że nią jestem, bo często, zbyt często, widziałem twarze. Twarze ludzi, których zabiłem... moich ofiar. 

    Bałem się pytać o cokolwiek, bałem się mówić... więc nie mówiłem. Nie pytałem. Nie chciałem, bo po co?

Siedemnaście

    To już niedługo. Niedługo skończą recytować te cholerne słowa i wreszcie skończy się ten ból. Parę godzin wytchnienia dla mojej głowy, dla sumienia. Może przeżyję te godziny, chociaż wolałbym nie, aniżeli miałbym w dalszym ciągu mieć w głowie te przerażone postacie. Ich błagania o moją litość.

    Jeszcze tylko chwila, jeszcze moment.                             

Brzask

    Przed oczami zobaczyłem dwóch chłopaków. Mieli może po 9 lat. Byli w jakimś ulicznym zaułku, między dwoma obskurnymi blokami Brooklynu. Skąd wiedziałem, że Brooklynu? Nie mam pojęcia.

    Jeden z nich, brunet, wysoki i dobrze zbudowany jak na swój wiek, pomagał wstać temu drugiemu chłopakowi, blondynowi, który chwilę wcześniej leżał poobijany pod ścianą.
- Oni ci to zrobili? - zapytał brunet, wskazując w stronę chłopaków, którzy chwilę temu wyszli z tej samej uliczki, a potem na rany poszkodowanego.
- To nic takiego. Już ledwo stali. - odparł poobijany, jeszcze chwilę wcześniej leżący na ziemi, wyglądający na konającego, 9-latek.
    Wyglądał... znajomo. Jego blond czupryna była jedyną jasną rzeczą w tej uliczce. Był chuchrowaty, o głowę niższy od bruneta, a jego niebieskie oczy... te oczy... Na pewno skądś go znam.
    Jeszcze przed chwilą leżący na ziemi wyglądał bezbronnie, tak... uroczo.

    Brunet, w odpowiedzi na słowa blondyna, wyszczerzył tylko swoje zęby w rozbawionym, pozbawionym jedynek uśmiechu.

Piec

    Obraz młodocianych zniknął mi sprzed oczu. W dalszym ciągu znajdowałem się w tej wojskowej budzie, przykuty do metalowego fotela, jak głupi słuchający zwykłych, a jednocześnie bolesnych dla mnie słów. 

    Wokół stało kilku żołnierzy z bronią w rękach. Nie bali się mnie. Nie bali się potwora, bezwzględnego zabójcy bez serca, z którym byli w jednym pomieszczeniu.
Nie bali się mnie, bo byli lepiej zbudowani? Nie byli. A może dlatego, że mieli jakąkolwiek broń, której ja byłem pozbawiony? Absolutnie. Nie bali się, bo wiedzieli, że jestem ich marionetką, że w każdej chwili będą mogli zrobić ze mną co zechcą.

    Też to wiedziałem. Mimo całego bólu, który zadawali mi kiedykolwiek, który zadawali mi kiedy na przykład przedłużała się misja, to bolało najbardziej. Bezsilność.

    Bałem się tu być, próbowałem się stąd wyrwać, uciec z tego niedoszłego psychiatryka, uciec od nich. Zawsze mieli sposób, żeby nade mną zapanować i mnie udobruchać.
    Jakiś czas temu przestałem próbować. Przestałem marzyć o ucieczce, przestałem wierzyć, że kiedyś stąd wyjdę.

    Traciłem nadzieję.

Dziewięć

    Po każdym słowie wypowiadanym przez rosyjskiego wojskowego ból był coraz mniejszy, powoli ustawał. Wiedziałem, że zaraz nie będę nic czuć, niczego pamiętać... że zaraz znowu wyczyszczą mi mózg. Znowu będę wykonywał te cholerne misje dla radzieckich żołnierzy.

Ten words || Bucky BarnesWhere stories live. Discover now