trzeci.

21 3 0
                                    

Usiadła na skraju łóżka, nie spuszczając wzroku z zamyślonej Candice. Nie była w stanie chociaż w małym stopniu uwierzyć w to, czego się przed chwilą dowiedziała. Mimo wszystko, chciała wiedzieć, co niebieskooka blondynka ma do powiedzenia. Jeżeli będzie to tak nieprawdopodobne i dziwne jak poprzednia część, Bo będzie musiała zachować się poważnie i grzecznie wyprosić nowo poznaną Candice.

- Kiedy się urodziłaś, sytuacja w Winchester nie wyglądała tak, jak wygląda teraz - zaczęła Candice, tępo wpatrując się w ścianę. - Liderzy, kolejne pokolenie broniące miasta i mieszkańców, nie dogadywali się z miejscowymi czarownicami. Nie do końca wiem, o co poszło. Osoby obdarzone naturalną mocą starały się przejąć kontrolę nad miastem, tym samym pozbywając się mężczyzn takich jak ci, których zdążyłaś już spotkać, więc walka była po prostu nieunikniona. Kiedy do niej doszło, miasto zostało zalane morzem krwi. Nie tylko tych złych, ale też tych niewinnych. Niesprawiedliwe, prawda? Podobno wina leży po stronie wtajemniczonego, który zaniedbał duszę dla praktykowania nienaturalnej magii  - Opuściła głowę, bawiąc się kosmykami swoich włosów. Bo natomiast siedziała wpatrzona w blondynkę, starając się zrozumieć jej słowa. Nie przychodziło jej to łatwo, bo cały czas rozum nakazywał ucieczkę lub wyproszenie dziewczyny z mieszkania, bo na pewno nie była do końca zdrowa... lub trzeźwa. - Od tamtej pory Liderzy uważają na to, kogo wpuszczają do miasta, a każda osoba nadnaturalna, która tutaj przybędzie, jest zagrożona.

- Więc jakim cudem jeszcze żyjesz? - spytała dziewczyna, krzyżując ręce na piersiach.

- Liderzy nie są potworami, Bo - odpowiedziała spokojnie.

- Chcieli mnie zabić, do cholery! - krzyknęła szatynka, łapiąc głębszy oddech.

- Są ostrożni, bo nie chcą powtórki. My nie możemy się ujawniać. Możemy tu być, dopóki nie będziemy sprawiać problemów.

- A R... Rose? - Szatynka nie wiedziała, czy może zadać to pytanie. Jej matką była Amy, która przed śmiercią dała córce mnóstwo miłości i opieki. Niby dlaczego Bo miałaby sądzić, że inna kobieta nią jest?

- Rose przyjaźniła się z moją matką - Dorothy. Byłyśmy niemowlętami podczas… no wiesz. Przed śmiercią zdołały uciec przed Liderami i ukryć nas u ludzkich rodzin, ale mimo wszystko nie udało im się przeżyć. Wiadomo było, że prędzej czy później ktoś je znajdzie i wyda.

Bo nie odezwała się. Powolnie wstała z miejsca, chowając twarz w dłoniach. Krążyła po pomieszczeniu zastanawiając się, czy to wszystko jest prawdą. Normalnie po prostu wykopałaby Candice za drzwi, ale coś nie pozwalało jej tego zrobić. Coś, co siedziało w niebieskich oczach dziewczyny nie pozwalało nie wierzyć.

- Chcę dowodu - szepnęła po chwili, patrząc na spokojną blondynkę. To, co widziała przy Liderach, nie wystarczyło. Musiała wiedzieć i widzieć więcej.

~*~

Droga minęła dość szybko. Już po piętnastu minutach marszu w kroplach zimnego deszczu były na dużej polanie, po środku której znajdowało się ogromnych rozmiarów drzewo.

- O co chodzi? Nic tu nie ma - mruknęła z dezaprobatą Bo, rozglądając się po pustej przestrzeni.

- Za tobą - odparła niebieskooka, uśmiechając się pod nosem. Bo natychmiast się odwróciła, a jej wzrok bez przerwy podziwiał to, co przed sobą napotkał. Zamrugała kilkakrotnie, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Ogromne drzewo, które wcześniej widziała, zostało zastąpione niewielkim, drewnianym domem porośniętym dookoła rozmaitymi krzewami i mnóstwem kwiatów. Liście posłusznie oplatały nieco zniszczone ściany budynku, tworząc niezwykłą i piękną całość.

- J... jak t... - jąkała się, wskazując na obserwowane miejsce.

- Idziesz poznać pozostałych - zaśmiała się blondynka, łapiąc towarzyszkę za rękę i prowadząc do drzwi.

Kiedy tylko je uchyliła, do uszu dotarły piski i śmiechy oraz cicha melodia wydostająca się z radia.

- Hannah, idiotko, oddaj mój kawałek pizzy! - krzyczał brunet, atakując wymachującą rękami na wszystkie możliwe strony smukłą, wysoką szatynkę.

- Ludzie... - mruknęła Candice, uderzając się w czoło.

- O, cześć - powiedzieli jednocześnie, natychmiast się uspokajając. Ich promienne uśmiechy sprawiały, że Bo czuła się bezpiecznie, chociaż wcale nie powinno tak być.

- Z wami jest po prostu coraz gorzej - zadrwiła blondynka, rzucając swój granatowy płaszcz na podłogę. Szturchnęła chłopaka w ramię, wzrokiem wskazując na stojącą w progu dziewczynę.

- A, no tak - powiedział zakłopotany, podbiegając w stronę Bo, przez co omal się nie przewrócił. Szatynka siedząca spokojnie na jasnej kanapie zaśmiała się pod nosem. - Jestem Kevin, a to - wskazał na dziewczynę - Hannah. - Skrzywił się, wypowiadając jej imię, na co ta mruknęła z dezaprobatą, podnosząc się z miejsca.

- Tak, Hannah - powtórzyła, krzyżując ręce na piersiach. Nie była tak przyjaźnie nastawiona, jak wiecznie uśmiechnięty brunet. Mierzyła Bo obojętnym spojrzeniem. Czuła, że coś jest nie tak, ale nie wiedziała, co.

~*~

- I jak, wierzysz mi? - spytała Candice, kiedy wszyscy siedzieli przy stole.

- Skąd wiedziałaś, że jestem... że jestem jedną z was? - Bo odpowiedziała pytaniem na pytanie, obserwując uśmiechniętą blondynkę i nieco mniej entuzjastycznie nastawioną Hannah.

- Czarownice to po prostu wiedzą, Bo. - Blondynka uśmiechnęła się, przechylając filiżankę z zieloną herbatą do ust.

- Czyli ja też to czuję? - dopytywała Bo.

- Tak. Jeśli pojawiłby się ktoś nowy, wyczułabyś to. Zupełnie tak, jak my.

- Powinnaś zacząć czarować - odezwał się niespodziewanie Kevin, narażając się na surowe spojrzenie Candice.

- Spokojnie. Nie musisz próbować od razu - sprostowała blondynka, nerwowo stukając opuszkami palców w filiżankę.

- Chcę - odpowiedziała cicho dziewczyna, ściągając na siebie wszystkie spojrzenia.

liderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz