pierwszy.

36 4 0
                                    

Naprawdę nie wiedziała, jak się czuje. Nie miała pojęcia.

Nie potrafiła rozszyfrować, czy jest zła, zrozpaczona, czy może po prostu smutna i sfrustrowana. Wszystko, co miała, rozpłynęło się w jednej sekundzie, zmuszając do ucieczki; do kierowania się w ciemność i niepewność, jaką niesie nowa, nieznana dotychczas rzeczywistość. Miasto, dla którego męczyła się w obskurnym, zatłoczonym autobusie, znajduje się stosunkowo niedaleko od miejsca jej dotychczasowego domu. Prawdopodobnie tylko dlatego obrała właśnie ten kierunek. Winchester bez ostrzeżenia wkradło się do głowy Bo, zachęcając do ucieczki od śmierci rodziców. Przez pierwsze dwa tygodnie od ich odejścia nie miała pojęcia, kim jest; nie wiedziała, gdzie się znajduje. Ciągle tylko szeptała, że wszystko, co się dzieje, to zły sen. To tylko demon siedzący w głowie, konsekwentnie dążący do roztrzaskania świadomości na drobne kawałeczki, których nikt nie będzie w stanie poskładać w jednolitą całość. Odpierała to od siebie, mając nadzieję, że wszystko da się jeszcze naprawić, ale zdrowy rozsądek ponownie zawitał w skromne progi jej życia, podsuwając pomysł ucieczki.

- Cześć - odezwała się niska blondynka, która kilka minut temu krzątała się po autobusie, by znaleźć wolne miejsce.

- Umm... Cześć - odpowiedziała zaskoczona nagłym zainteresowaniem Bo.

- Mogę? — spytała dziewczyna, wskazując na puste miejsce obok szatynki.

- Jasne, proszę.

-Candice. - Uśmiechnęła się, wyciągając dłoń w powitalnym geście, który Bo bez większego wahania przyjęła.

- Bo — odpowiedziała szatynka, sięgając po odłożony na bok tom ulubionej lektury.

- Kierujesz się do konkretnego miejsca, czy może chcesz zostawić wszystko za sobą? - Blondynka delikatnie szturchnęła szatynkę w ramię, oczekując zainteresowania. Szatynka westchnęła cicho, starając się okazywać tyle uprzejmości, na ile mogła się w tamtej chwili zdobyć.

- To i to - mruknęła pod nosem, modląc się w duchu o odrobinę spokoju.

- W takim razie, gdzie się wybierasz? - Candice spytała z uśmiechem, nie zważając na zmieszanie i niechęć do rozmowy koleżanki obok. Uparta - to na pewno jedna z cech niebieskookiej dziewczyny.

- Winchester - odpowiedziała Bo, śledząc litery na pachnącym nowością papierze.

- Zabawne - mruknęła Candice. Szatynka spojrzała w intensywny kolor oczu dziewczyny, chcąc wydobyć więcej informacji. Zabawne? Co to właściwie miało znaczyć?

Candice gwałtownie podniosła się z miejsca, kiedy tylko autobus zatrzymał się przy przystanku w Winchester. Bo powoli wysiadła z pojazdu, a to, co powiedziała Candice, dotarło do niej błyskawicznie. Blondynka stała z parasolem w dłoni obok swoich walizek, bacznie przyglądając się  zmaganiom Bo z jej własnym dobytkiem. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, kiedy podbiegła w stronę szatynki, sprawnie wymijając grupkę przedszkolaków pod opieką wysokiej, rudej kobiety o nieprzyjemnym spojrzeniu.

- Czyli zobaczymy się jeszcze kiedyś? - spytała, poprawiając granatowy, elegancki płaszcz. - W końcu mieszkamy w tym samym mieście, Bo. - Uśmiechnęła się, unosząc dłoń i machając nią na pożegnanie.



x



Zimne krople deszczu, które bez przerwy okładały ramiona i głowę dziewczyny, zachęcały do jak najszybszego udania się do nowego mieszkania. Skończyła już zastanawiać się nad tym, kim mogłaby być Candice. Była przekonana, że już więcej jej nie spotka.

Sprawnie przeszukiwała skórzaną torebkę w nadziei, że znajdzie w niej klucze do miejsca, w którym miała stworzyć dom. W momencie, w którym stanęła przed budynkiem poczuła, że to możliwe. Niewielki, zadbany własny kąt otoczony skromnym, ale efektownym ogrodem i niskimi drzewkami, aż błagał o pozostanie na dłużej. Sprawnie otworzyła drzwi i z nieukrywaną ciekawością weszła w głąb korytarza.

W każdym z pomieszczeń, które zdążyła zobaczyć podczas szybkiej wędrówki po całym domu, witały ją miłe dla oka odcienie fioletu, zieleni i błękitu. Kiedy znalazła się w pokoju z ogromnym łóżkiem otulonym białą pościelą i mnóstwem niewielkich poduszek, poczuła zmęczenie. Kremowe ściany, na których wisiały zdjęcia zaskakująco pięknych krajobrazów idealnie komponowały się z jasną komodą i biurkiem. Czuła, że to miejsce idealne. Idealne dla niej.



x



Powolnie rozpakowywała poszczególne walizki i kartonowe pudła. Układanie ubrań w ogromnej szafie stojącej w jej sypialni było słuszną katorgą. Dlaczego słuszną? Nie sądziła, że ma tak wiele niepotrzebnych rzeczy.

Nie skończyła układać pierwszego, ogromnego stosu ubrań, a do jej uszu dotarły niepokojące szmery. Nie wiedziała, jak to możliwe, ale czuła czyjąś obecność. Po raz setny powtarzała w myślach: „Zamknęłam drzwi, nic mi nie grozi."

Jak bardzo się myliła.

W zastraszającym tempie plecy szatynki zetknęły się z pobliską ścianą, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł zimny dreszcz, sygnalizujący ogromne niebezpieczeństwo, w którym bez wątpienia była.

- Przykro nam - odezwał się wysoki mężczyzna w czarnym stroju. Nie mogła odczytać wyrazu jego twarzy, ponieważ czarny kaptur naciągnięty na ciemną czuprynę całkowicie to uniemożliwiał. Za nim stało jeszcze pięć podobnie ubranych postaci, a Bo nie była w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Czuła śmierć. Nie rozumiała, dlaczego może tak bezpośrednio o niej wiedzieć. Mimo faktu, iż każdy, kto znajdowałby się w takiej sytuacji myślałby o końcu i uważał, że to czuje, ona wyraźnie to wiedziała. Wiedziała, że za chwilę umrze.

liderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz