409 47 88
                                    

Pewnym siebie krokiem wysoki brunet przemierzał ulice gdyż po drugiej stronie znajdowało się jego miejsce docelowe. Skręcił na chodniku i już za niedługo jego oczom ukazała się lecznica dla zwierząt w której miał się spotkać ze swoimi sprzymierzeńcami.

Wchodząc do wnętrza budynku, zdjął z głowy kaptur swojej bordowej bluzy i zgłębiał się bardziej do wnętrza pomieszczenia.

Gdy usłyszał jakieś głosy zza ściany która była po drugiej strony lady odezwał się krótko by oznajmić reszcie zebranych się osób o swoim przybyciu.

W jednym momencie mógł ujrzeć znajomą mu postać stojącą przy ladzie naprzeciwko niego.

Stał przed nim wysoki, ciemnoskóry mężczyzna, ubrany w długi, biały kitel. Niechętnie otworzył mu bramkę połączoną z ladą i przeszedł kawełek na bok aby przepuścić gościa do miejsca spotkania watahy.

Gdy zielonooki wychylił się zza ściany jego oczom ukazały się postacie patrzące w wprost na niego. W większości spojrzeń było widać nieufność, obrzydzenie czy nawet zaniepokojenie jego przybyciem. W paru można było zauważyć obojętność względem jego osoby. Lecz w tych jednych, jedynych, jasnych tęczówkach było można zobaczyć, tęsknotę, troskę oraz niepokój ale w tym dobrym znaczeniu i zaczął zastanawiać się, dlaczego tak jest, dlaczego nie uważa go za zdrajce i kogoś godnego najgorszego losu, dlaczego ten blondyn tak bezgranicznie mu ufa mimo tego co zrobił w przeszłości, co zrobił jego przyjaciołom, a zwłaszcza co wyrządził jemu. Napuścił go na własną alfę, manipulował nim, wykorzystał, a chłopak jakby za pstryknięciem palca zapomniał o tym. Z jednej strony cieszyło go to że chociaż jedna osoba nie będzie mu tego wszystkiego wypominać lecz zastanawiało go, jaka jest tego przyczyna bo raczej sam z siebie nie zaczął sądzić o nim inaczej niż reszta watahy.

W końcu przestał o nim myśleć i spojrzał na czarnoskórego nastolatka oraz jego chłopaka, następnie jego oczy przykuł niecodzienny widok, słyszał o tym ale nie mógł w to uwierzyć. Wiedział że Lydia zginęła i szczerze jakoś go to nie ruszało ale nie spodziewał się że Stiles znajdzie sobie jej zamiennik którym okaże się nie kto inny jak Derek Hale. Bardzo do siebie pasowali ale kto by się spodziewał że w końcu ich drogi się zejdą w ten sposób.

Wzrokiem jeszcze przeleciał szybko każdą twarz i ścianę po czym podszedł do jednej z nich opierając się o nią plecami.

***

Było już po 20, a zebranie miało się już dawno skończyć. Zresztą wydawało się jakby było dopiero w połowie. Brunet bez zastanowienia i niezauważony wyszedł z kliniki i ruszył przed siebie na parking na którym wcześniej zaparkował swoje auto.

Zbliżył się do niego pociągając za klamkę, po czym wsiadł do środka. Nie miał gdzie jechać wiec po prostu ułożył się wygodniej na fotelu i przymknął oczy rozmyślając co zrobi ze sobą. Anuk-ite został pokonany, w Beacon Hills nie ma już żadnych łowców, nic im nie zagraża wiec Theo nie jest już nikomu potrzebny.

Co innego gdyby mu wszyscy zaufali, może mogło by być chociaż inaczej, jednak tego nie mógł się spodziewać po nikim, no chyba że po Liamie.

Wtedy brunetowi przypomniało się jak to dzisiaj niebieskooki na niego patrzył i zastanawiał się czy wtedy udawał, bo jeśli tak to naprawdę nieźle grał.

Od czasu kiedy blondyn go uratował, zrozumiał że jest dla niego jakaś szansa, że może się zmienić. Niestety dostrzegł to tylko młody Dunbar. Może nie było to coś wielkiego, ale Raekenowi to wystarczyło. Wystarczyło mu zaufanie Liama, żeby chociaż na chwile poczuć się dla kogoś ważnym, mimo że tak wcale nie było, lub po prostu łatwiej było to sobie wmówić.

Zostań dla mnie / ThiamHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin