Rozdział 5

40 2 0
                                    

A co mi tam, będę to kontynuować xd

________________________________________________________

    Julianna dawno już zapomniała o zgubionym liście. Starała się jak mogła zapomnieć słów Mickiewicza, jakie ten o niej powiedział swojemu przyjacielowi. 

-Tylko człowiek bez sumienia by się tak zachował- mruczała dokonując ostatnich poprawek w "Balladynie". Dziwną radością napawało ją czytanie po raz kolejny opisu morderstw, których dokonywała tytułowa bohaterka. - Idź do diabła z tymi swoimi "Sonetami Krymskimi" i "Dziadami"!

Czy już naprawdę musiała tak to roztrząsać? Już niemal zapomniała, jak pan A.M wypowiadał się o jej poezji, kiedy była dużo młodsza. Jak to było? "Poezja jej jak kościół bez Boga"? Jeszcze wzięła to za komplement. Zacisnęła zęby na samo wspomnienie. A on znów postanowił ją upokorzyć. Tym razem nawet nie ubierał krytyki w ładne słówka, po prostu ją oszukał. Pozwolił jej się cieszyć wierząc, że ktoś taki jak on uważa, że jest niezwykłą poetką?

Spojrzała się za okno mieszkania i przyglądała się Paryżowi wieczorną porą. Miasto to zaczęło wydawać jej się brzydkie a chwilę potem znów piękniało w jej oczach. 

Zerknęła na zegar. Godzina 21.20. Odwróciła się znów do okna. Ani żywej duszy na ulicach stolicy. To było aż dziwne. Może to przez silny wiatr. Zamyśliła się i nagle jakby poparzona powiedziała do siebie: "No to postanowione". Idzie jutro z "Balladyną" i ją wydaje. 

Ani smutek ani żal nie stanie jej na drodze.  Położyła się spać. Spała dobrze, co było dla niej zadziwiające. Miała problemy z zasypianiem jeszcze zanim trafiła na Mickiewicza a teraz spała jak głaz. Nie śniło jej się nic konkretnego. Ot, przewijały się mniej i bardziej znajome twarze i miejsca. Na szczęście żadnego parku i żadnego Mickiewicza.

O 8 rano Juliannę zbudziła Aurelie. Z jadalni unosił się zapach kawy i jajek sadzonych. Niezbyt wyszukane śniadanie, ale to akurat nie przeszkadzało specjalnie Słowackiej. Miała jeden cel.

-A co jeśli na niego trafię? Powiedzieć mu, że wszystko słyszałam?-zastanawiała się, mówiąc półgłosem.

Po śniadaniu gosposia pomogła swojej pani ubrać się w płaszcz. Słowacka wybiegła z kamienicy, czasami przeskakując kilka schodków, nie zważając, że raczej jej to nie wypada, że "tak zachowują się tylko proste dziewczyny". Czego to ona się nasłuchała od sąsiadem widzących, że ta nie zachowuje się jak na damę przystało. Szła przed siebie, aż dotarła do celu swego wyjścia. 

Utwór był krótki, więc wydawcom nie powinno długo zająć przeczytanie i decyzja.

By ją usłyszeć, miała przyjść około 15.00. 

Miała trochę czasu, więc postanowiła zajrzeć do znajomej. Ta praktycznie nie wychodziła z mieszkania w ostatnim czasie, więc była duża szansa, że panna Słowacka zostanie ugoszczona herbatą i jakimiś ciastkami. 

Wbiegła po schodach i zapukała w ciężkie, mahoniowe drzwi. Po chwili usłyszała kroki i otworzyła jej drobna, niezwykle urodziwa kobieta.

-Miło cię znów widzieć, Zofio.-Uśmiechnęła się Julianna.

Zofia odwzajemniła uśmiech i wpuściła przyjaciółkę do mieszkania.  Poetka weszła z gracją do środka i udała się zaraz za Zofią do jadalni. Usiadły obie do stołu i pani Zofia od razu odezwała się:

-A więc, Julianno, poznałaś jakiegoś miłego mężczyznę?

Mina Słowackiej mówiła wszystko, jednak zaraz uśmiechnęła się i odpowiedziała- Poznałam miłego  mężczyznę. Ta uprzejmość z jego strony była jednak fałszywa.

-To znaczy?

-Nie poruszajmy tego tematu. Mężczyźni nie muszą mi słodzić. Jeśli chcą okazać szacunek, niech będą szczerzy.

-Dlaczego nie poruszać?

-Wystarczy. Mam wyjść, Zosiu?

Zofia zamilkła.

-A ty, droga Zofio? Co mi powiesz? Co u męża?

-Znowu szlaja się po jakiś parkach albo chodzi na "tajne" spotkania, haha.

-Zobaczymy, co z tego wyniknie. Może mu się znudzi.

-Albo znajdzie sobie kochankę.

Gawędziły tak o wszystkim i o niczym do ok. 14:50

Julianna wyszła i skierowała się w stronę budynku wydawnictwa. Wyszła stamtąd szczęśliwa. Po prostu szczęśliwa. Postanowili wydać jej "Balladynę". Ruszyła przed siebie, znów uśmiechając się od ucha do ucha. Minęła ulubioną kawiarnię i szereg sklepów, przyglądając się sukniom na wystawach. W końcu była już niemal pod swoją kamienicą. Nagle zamarła. Zobaczyła znajomą sylwetkę. Zobaczyła znajome bokobrody, znajome włosy. Mickiewicz we własnej osobie. Po prostu tam stał, jakby na kogoś czekał. Chwilowo rozważała odwrót, ale jaki była sens?

Wystarczyło powiedzieć "dzień dobry" i minąć go. Zaczęła iść w stronę drzwi. Poeta spojrzał na nią a ona na niego.

-Dzie...

-Panno Słowacka, musimy porozmawiać.

Kobieta stanęła i patrząc na niego bez emocji czekała, co powie dalej.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 02, 2021 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Słowackiewicz-Życie często dziwne bywaWhere stories live. Discover now