EPILOGUE

960 69 35
                                    

Październik, 1944 roku...

Brunetka, poddenerwowanym krokiem, krążyła po gabinecie. Peggy siedziała przy biurku, wypełniając jakieś papiery, lecz mimo tego, pozwoliła przyjaciółce zostać. Steve, wspólnie z Buckym i resztą Wyjących Komandosów, wyruszyli na misję, której celem, było odbicie Zoli z pociągu, przejeżdżającego przez Alpy. Oczywiście, one dwie nie mogły jechać, więc skazane były na stresujące czekanie. Co Alicii, przychodziło z niezwykłą trudnością. Zaledwie kilka godzin wcześniej, wyznali sobie z Barnesem, co naprawdę do siebie czują. A teraz, żyła w stresie, kiedy w końcu wróci z misji.

- Allie, na pewno wszystko poszło dobrze. Może w końcu pójdziesz coś zjeść? Od kilku godzin nie tknęłaś jedzenia. - szatynka zwróciła jej uwagę, sprawiając, że kobieta w końcu spojrzała w jej stronę. Zaczerwienione spojówki, podkrążone oczy i blada cera jedynie utwierdzały w przekonaniu, jak bardzo się bała.

Każda kolejna misja, była coraz to bardziej niebezpieczna, więc kwestią czasu było, póki ktoś nie ucierpi. Lub w najgorszym wypadku, zginie. Mimo jej usilnych prób utrzymania pozytywnego myślenia, najzwyczajniej w świecie, tym razem, nie była w stanie.

- I tak nic mi nie przejdzie przez gardło. A jeśli coś się stało? Ostatni raz, zameldowali się wczoraj wieczorem. - odrzekła, ponownie, zaczynając krążyć po pomieszczeniu.

Carter ciężko westchnęła, przerywając swoją pracę i podchodząc do Holt. Objęła ją ramionami, zamykając w szczelnym uścisku, który Alicia natychmiast odwzajemniła. Nie wiedziała, co by zrobiła bez Peggy. Dzięki niej, jeszcze jakoś utrzymywała się przy zdrowych zmysłach. W innym wypadku, chyba kompletnie by zwariowała. Definitywnie, nie tak wyobrażała sobie swoją przyszłość. Bojąc się, czy ukochany wróci z frontu, czy jednak dostanie wieści o tym, że zginął w walce. I tego drugiego, obawiała się najbardziej.

Kiedy w końcu się od siebie odsunęły, ktoś zapukał do drzwi.

- Proszę. - odpowiedziała szatynka, poprawiając swoją marynarkę. Do środka wszedł poddenerwowany żołnierz, lecz gdy tylko dostrzegł Alicię, widać było, że gwałtownie się speszył. Za wszelką cenę, starał się unikać jej wzroku, patrząc jedynie w kierunku Peggy.

- Pułkownik chcę panią widzieć, agentko Carter. - odrzekł, wyraźnie podkreślając, że potrzebna była jedynie Brytyjka.

- Dobrze, za chwilę przyjdę...

- W trybie natychmiastowym. - dodał szybko, nerwowo chrząkając.

- Alicia, zostaniesz tutaj? Postaram się to szybko załatwić.

- Jasne, idź. Dam sobie radę. - brunetka, zapewniła przyjaciółkę, słabo się uśmiechając. Ta odwzajemniła gest, po czym zniknęła za drzwiami.

Przez chwilę, Alicia stała w jednym i tym samym miejscu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. W końcu postanowiła usiąść, co też zrobiła. Ciężko opadła na skórzaną sofę, łokieć kładąc na podłokietniku, a głowę podpierając na ręce. Głośno westchnęła, łapiąc się za nasadę nosa. W głowie okropnie jej dudniło, przez co miała ochotę zwymiotować.

Jednak kiedy z korytarza, zaczęła dobiegać masa głosów i kroków, zmarszczyła brwi. Pochyliła się bardziej w stronę drzwi, nasłuchując żołnierzy, którzy brzmieli, na wyraźnie poddenerwowanych. Domyśliła się, że coś musiało się stać. Stąd też, wezwali Peggy. Tylko czemu nie ją?

Po krótkiej chwili namysłu, zdecydowała się pójść sprawdzić, skąd wzięło się całe to zamieszanie. Opuściła gabinet Carter, korytarzem ruszając w stronę głównej sali. I niemal natychmiast, dostrzegła Dugana, Falswortha i Moritę, nadchodzących z naprzeciwka. Co znaczyło, że Komandosi wrócili z misji.

𝗺𝗮𝘇𝗲 𝗼𝗳 𝗺𝗲𝗺𝗼𝗿𝗶𝗲𝘀        𝗜. 𝗕.𝗕𝗔𝗥𝗡𝗘𝗦 ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz