rozdział 11

Depuis le début
                                    

- A więc wreszcie jestem! - powiedział mężczyzna, rozkładając ręce. - Długo nie pozwalała mi przybyć, ale wreszcie jestem. Aslan jest już w drodze. Czary wiedźmy tracą swą moc.

I Łucja poczuła, jak przebiega przez nią dreszcz najgłębszej radości, jaką można odczuć tylko wtedy, jeśli się jest poważnym i nic się nie mówi.

Ailey natomiast zaczęła uśmiechać się szeroko w duchu, gdy usłyszała, że jej ojciec znów pojawi się w Narnii i w końcu się z nią spotka. Tak dawno go nie widziała i tak bardzo tęskniła, że nie mogła powstrzymać się od wydania z siebie cichego pisku. Święty Mikołaj uśmiechnął się, widząc lwicę, która aż tryskała energią.

- A teraz... - zaczął, przenosząc swój wzrok na innych. - Trochę prezentów. Oto nowa i, jak sądzę, o wiele lepsza maszyna do szycia dla pani Bobrowej. Podrzucę ją do waszego domu, jak będę przyjeżdżał.

- Dziękuję stokrotnie, panie. - powiedziała pani Bobrowa, dygając. - Ale dom jest zamknięty.

- Zamki i kłódki się stanowią dla mnie żadnej przeszkody. A teraz pan Bóbr. Po powrocie do domu zastanie pan tamę już ukończoną i naprawioną. Znikną wszelkie przecieki, a będzie za to nowa śluza.

Pan Bóbr tak się ucieszył, że tylko otworzył szeroko pysk i nie mógł powiedzieć ani słowa.

- Piotrze, Synu Adama. - powiedział Święty Mikołaj, zwracając się do blondyna.

- Jestem, panie. - odpowiedział Piotr.

- To są prezenty dla ciebie. I pamiętaj, że to nie są zabawki. Być może czas, w którym ich użyjesz, nie jest już tak daleki. Niech ci służą.

Mówiąc to, wręczył Piotrowi tarczę i miecz. Tarcza była koloru srebra, z wymalowanym na niej lwem stojącym na tylnych łapach, tak jaskrawoczerwonym jak poziomki, kiedy się je zrywa. Miecz miał złotą rękojeść; była też pochwa i pas, wszystko, co powinno być przy mieczu, a jego rozmiary i waga sprawiały wrażenie, jakby był zrobiony specjalnie dla Piotra. Przyjął te dary w milczeniu i z powagą, ponieważ czuł, że nie jest to zwykły prezent na Boże Narodzenie.

- Zuzanno, Córko Ewy. - powiedział Święty Mikołaj po raz kolejny, tym razem jednak do brunetki. - To dla ciebie.

I wręczył jej łuk z kołczanem pełnym strzał oraz mały róg z kości słoniowej.

- Możesz użyć tego łuku tylko w wielkiej potrzebie, bo nie masz brać udziału w bitwie. Ten łuk nie chybia. A kiedy zadmiesz w róg, zawsze, gdziekolwiek będziesz, zjawi się jakaś pomoc.

Zuzanna podziękowała cicho i cofnęła się o krok do tyłu, stając koło swojego brata. Mężczyzna - ku wielkiej uciesze Łucji - wreszcie powiedział:

- Łucjo, Córko Ewy.

Po tych słowach dziewczynka podeszła do niego. Dał jej buteleczkę z czegoś, co wyglądało jak szkło ( ale później opowiadano, że było z diamentu ) oraz mały sztylet.

- W tej butelce... - zaczął wyjaśniać Święty Mikołaj. - Jest lek zrobiony z soku jednego z Ognistych Kwiatów, które rosną w Górach Słońca. Gdyby któreś z was było ranne, wystarczy kilka kropel z tej buteleczki, a rana zniknie. A ten sztylet jest do obrony własnej, i to tylko w największym niebezpieczeństwie. Ty również nie będziesz brała udziału w bitwie.

- Dlaczego, proszę pana? - zapytała Łucja, szczerze tym zainteresowana. - Myślę... No, nie wiem... Ale myślę, że byłabym dzielna.

- Nie w tym rzecz. - odpowiedział jej od razu, kręcąc głową. - Po prostu bitwy nie wyglądają zbyt ładnie, gdy biorą w nich udział kobiety.

Na chwilę zamilkł, a jego wzrok poleciał na Ailey, która jako jedyna nie dostała prezentu. Mikołaj kucnął, wyciągając dłoń przed siebie i uśmiechając się szeroko.

- A co to za kotek? - zapytał ze śmiechem. Ailey podeszła do niego, śmiejąc się.

- Bardzo zabawne. - powiedziała, choć wciąż się uśmiechając. Wtedy mężczyzna wyciągnął małe opakowanie i podał je dziewczynie.

- Załóż go w ich świecie. - oznajmił cicho, wskazując głową na rodzeństwo. Ailey również na nich spojrzała, ale szybko wróciła wzrokiem do Świętego Mikołaja.

- Czy to jest to, o czym myślę? - zapytała, a w jej oczach zapaliły się iskierki. Mężczyzna jedynie pokiwał głową na znak, że ma rację. - Dziękuję.

Ailey odeszła od niego, stając przy Łucji, która uśmiechnęła się do niej. Mężczyzna w czerwonym stroju wstał i zaczął mówić:

- A tutaj... - i nagle przestał być tak poważny jak przedtem. - Tutaj jest coś dla wszystkich! - i wyciągnął ( z wielkiego worka za plecami ) wielką tacę z pięcioma filiżankami na spodeczkach, miską cukru w bryłkach, dzbankiem kremowej śmietanki i wielkim imbrykiem z dymiącą i syczącą herbatą. - Wesołych Świąt! Niech żyje prawdziwy król! - krzyknął i strzelił z bata. Chwilę po tym reny i sanie zaczęły znikać na horyzoncie, zanim ktokolwiek zdał sobie sprawę, że ruszyły z miejsca.

Piotr wyjął swój miecz z pochwy i właśnie pokazywał go panu Bobrowi, kiedy pani Bobrowa zawołała:

- Dalej, proszę! Przestańcie tak stać i gadać, aż herbata całkiem wystygnie. Jak to mężczyźni. Chodźcie tu i pomóżcie mi znieść tę tacę na dół. Zrobimy śniadanie. Dzięki Bogu, pomyślałam o tym, żeby zabrać nóż do chleba.

Tak więc zeszli ponownie po zboczu i wpełzli do pieczary, pan Bóbr pokroił trochę chleba i szynki, pani Bobrowa nalała herbaty i wszyscy zaczęli zajadać się ze smakiem. Ale na długo przedtem, zanim nacieszyli się śniadaniem, pan Bóbr powiedział:

- A teraz czas już w drogę!

Opowieści z Narnii: Córka Wielkiego LwaOù les histoires vivent. Découvrez maintenant