Prolog

682 27 4
                                    

- Kurwa. - zaklęłam cicho pod nosem, kiedy tost, na którego miałam ogromną ochotę, okazał się spalony.

Cudowne rozpoczęcie dnia. Po prostu zajebiste.

Szybko wrzuciłam spalone pieczywo do kosza, a do tostera wrzuciłam kolejną kromkę. Modląc się w duchu, żeby ten wyszedł tak, jak powinien, czekałam, aż dane mi będzie zjeść ten skromny posiłek.

Po chwili idealnie wypieczona kromka chleba wyskoczyła z tostera.

- No dziękuję. - mruknęłam pod nosem i wyciągnęłam gorące jeszcze pieczywo.

Wyciągając z lodówki słoik z dżemem truskawkowym, usadowiłam się na stołku przy wyspie kuchennej.

Nakładając na tosta słodkie smarowidło, kątem oka zerknęłam na wieżę Starka, znajdującą się ulicę dalej, przez co miałam świetny widok na ten jakże okazały budynek. Czasami mnie to już irytowało. Myśleli, że są jakimiś wielkimi superbohaterami, bo raz uratowali miasto. A kim oni naprawdę byli? Narcyz w metalowej puszce pomalowanej na czerwono, jakiś starzec w zbyt obcisłym kostiumie, bóg iskierek, wyglądający bardziej jak lalka Barbie na sterydach, facet, który kocha bardziej swój łuk, a nie dzieci, przerośnięty Zielony Goblin i seryjna morderczyni, która myśli, że jak raz kogoś uratuje, to odpokutuje winy z przeszłości.

W sumie ta ostatnia jest bardzo do ciebie podobna.

Ugh, zamknij się.

Mimo, że się tego wypierałam, była to prawda, od lat ratowałam ludzi, chcąc wymazać złe czyny, które robiłam w przeszłości.

Wyrywając się z tego chwilowego letargu, powróciłam do zimnej już kromki. Dżem zdążył już częściowo spłynąć, ale to nie stanowiło przeszkody. Tosty to była moja wielka miłość, czasami kochałam je bardziej od mojego łóżka, które stanowiło nieodłączną część mojego życia.

***

- Co oni tam znowu odpierdalają?! - wrzasnęłam, wkurzona do granic możliwości, przez krzyki dochodzące z zewnątrz. - Jeśli to kolejna parada, to przysięgam, że zaraz tam zejdę i rozwalę im te zabaweczki.

Natychmiast zerwałam się na równe nogi i podeszłam do okna. Już miałam je otworzyć i nawrzeszczeć na ludzi, którzy tak hałasowali, ale to, co działo się na ulicy, nie było tym, czego się spodziewałam. Szyba w sklepie naprzeciwko była wybita, a z samego sklepu ciągle wybiegali i wbiegali zamaskowani ludzie, taszcząc jakieś worki.

Dzień bez włamania dniem straconym.

Bowiem na Nowojorskich ulicach takiego typu włamania zdarzały się niemal codziennie. Ludzie kradli, ale i tak zawsze byli zatrzymywani przez policję, czy tą bandę przebierańców. Nic nowego.

Tylko wtedy nie cierpieli ludzie, ponieważ zawsze udało im się uciec do pobliskich sklepów czy domów. Teraz było inaczej. Pod ścianą budynku obok leżała kobieta z twarzą całą we krwi, a trochę dalej, na środku ulicy mężczyzna, który ewidentnie próbował się podnieść na równe nogi, ale liczne obrażenia znacznie mu w tym przeszkadzały.

- No cóż, kto umrze ten umrze i trudno. - westchnęłam cicho pod nosem i już miałam odejść od okna, ale poczucie winy było zbyt silne.

Odwróciłam się i podeszłam do obszernej szafy znajdującej się zaraz obok drzwi wyjściowych. Szybkim ruchem otworzyłam drzwiczki i poszperałam trochę w jej wnętrzu.

- Mam cię. - uśmiechnęłam się zwycięsko, wyciągając z szafy dosyć dużą, czarną torbę.

Otworzyłam ją i moim oczom ukazało się mnóstwo różnego rodzaju broni. Na nożach zaczynając, a kończąc na granatach dymnych. Najwięcej jednak było broni palnej.

Wyciągnęłam nóż motylkowy z fioletową rękojeścią, a pistolet włożyłam za pasek.

Zanim wyszłam, jeszcze raz wyjrzałam przez okno. Włamywacze dalej tam byli. Nikomu też nie chciało się ruszać tyłka, żeby ich przymknąć.

Zbiegając na dół od razu rzuciłam się do walki. Moim pierwszym celem był dość wysoki chłopak w masce. Nie wyglądał, jakby umiał się bić, nie miał nawet broni. Wystarczył kop z półobrotu, a on już leżał na ziemi i nie zanosiło się na to, żeby miał zamiar wstawać.

Słaby.

Moją drugą ofiarą był nieco niższy, ale bardziej umięśniony mężczyzna. Miał w ręce tylko nóż motylkowy. Podbiegłam do niego i już miałam zamiar wytrącić mu broń z ręki, ale poczułam jak kolejny przeciwnik odciąga mnie do tyłu. Wyrywanie się powodowało zwiększanie się uścisku, przez co moje ruchy były coraz bardziej ograniczone. Widząc, jak poprzedni facet biegnie na mnie z bronią, wolną ręką z całej siły uderzyłam mojego dusiciela pod żebra, a gdy poluzował uścisk, szybko się wykręciłam, przez co to on został zraniony ostrzem.

Moja dobra passa nie trwała długo, ponieważ jeden z włamywaczy w mgnieniu oka znalazł się przy mnie i zadał mi bolesny cios prosto w brzuch. Zachwiałam się, a skutkiem tego był upadek na plecy. Kiedy częściowo przegoniłam czarne plamki, które pojawiły mi się przed oczami, zauważyłam, że stało nade mną trzech postawnych mężczyzn z kominarkami na twarzy. Po sekundzie poczułam, jak jeden z nich przystawia mi lufę pistoletu do czoła.

- I co teraz, maleńka? - zaśmiał się szyderczo jeden z nich.

Szybko opracowując strategię, jak najlepiej wydostać się z tej niebezpiecznej sytuacji, odpowiedziałam podobnym tonem:

- Serio chcesz wiedzieć? - nie chcąc nawet znać odpowiedzi tego kolesia, podłożyłam mu nogę, sprawiając, że pistolet, który trzymał w rękach, spadł na ulicę, a wróg tuż obok.

Podnosząc się na równe nogi z prędkością światła, jednocześnie próbując powstrzymać zawroty głowy, ruszyłam na pozostałą dwójkę. Jednemu z nich szybkim ruchem wykręciłam rękę, a kiedy ten zwijał się z bólu, zajęłam się drugim. Ten ostatni, na moje nieszczęście, był ciężkim przeciwnikiem. Blokował każdy mój cios, a kiedy jakoś udało mi się go uderzyć, nie zwracał na to uwagi. Stwierdzając, że walka wręcz nic nie da, wyciągnęłam zza paska pistolet i wycelowałam. Nic jednak to nie dało, bo nawet nie zdążyłam strzelić. Mężczyzna potwornie boleśnie złapał mnie za nadgarstki, blokując mój następny cios. Zostało mi jedno wyjście. Zamachnęłam się noga i kopnęłam go w krocze. Kiedy się pochylił, dobiłam go kopnięciem kolanem w brzuch.

Kiedy upewniłam się, że żaden z nich nie ma ochoty nagle wstać i powtarzać całej akcji, usłyszałam głośne klaskanie. Obróciłam się kilka razy, szukając źródła tego odgłosu, ale nigdzie nie było widać żywej duszy. Dopiero po chwili ujrzałam wysoką postać ubraną na czarno, stojącą pod markizą jednego ze sklepów, co sprawiało, że nie mogłam zobaczyć twarzy.

- Kim jesteś? Czego chcesz? - przybrałam bojową pozycję, spodziewając się najgorszego. Nie myślałam jednak, że nieznajoma mi osoba wybuchnie śmiechem.

Kiedy owa tajemnicza postać wyszła z cienia, z daleka można było dostrzec, że był to mężczyzna ciemnej karnacji z przepaską na oku.

- Nazywam się Nicholas Fury, a ty jesteś nam potrzebna.

Zaczarowana//AvengersWhere stories live. Discover now