— Nie płacz, Elin — wysyczał przez zęby. — Proszę, tylko nie płacz. Możesz robić wszystko, ale nie płacz. Nie zniosę tego.

Spoglądała zdziwiona na jego osmoloną twarz, wykrzywioną w grymasie pełnym cierpienia.

— Nie będę płakać — wychrypiała i przełknęła ślinę, która zatrzymała się w jej gardle, a ona znów zaniosła się płaczem, czując, jak się dławi. Usta ogarnęła całkowita suchość, jakby połknęła piasek. Nie mogła oddychać i widziała tylko zamazanego Luciana, a w jego oczach dostrzegała zaledwie zrezygnowanie i pustkę. Jego usta szeptały cicho:

— Nie płacz, nie płacz, nie płacz.

A ona płakała, tylko tyle mogła robić. Zresztą jak wszyscy. Byli bezbronni jak małe dzieci, niewiedzące co począć. Słyszała za sobą chlipanie Nitry i przeraźliwy skowyt Agil, który rozdzierał nocną ciszę. Jednak oprócz tego przerażającego wrzasku słychać było coś jeszcze, coś jakby stękanie. Elin mimowolnie zlokalizowała dźwięk, dochodzący z wnętrza jednego z namiotów. Znała ten namiot, największy, jaki stał tamtej nocy. Teraz jako jedyny nie został spalony i majaczył kilkanaście metrów dalej, otoczony zgliszczami.

Dziewczyna wstała, chwiejąc się na nogach. Lucian widząc jej zachowanie, też się podniósł i złapał ją pod ramię, dając jednocześnie oparcie jej i sobie. On chyba też usłyszał ten dźwięk, bo w oczach pojawiło się coś na wzór zaciekawienia, a może nadziei. Bardzo powoli poczłapali w stronę namiotu, utrwalając się w przekonaniu, że odgłos dochodzi właśnie stamtąd. Zatrzymali się przed nim, aby nabrać powietrza i odwagi na wejście do środka. W końcu Lucian przełknął wyraźnie ślinę i zadrżał na moment, lecz szybko się uspokoił. Odchylił płachtę i wszedł do środka. Przez chwilę zatrzymał się, zapewne czując okropny smród, który doleciał również do nozdrzy Elin.

Ona weszła zaraz za nim, myśląc o wszystkim, tylko nie o tym, co się tutaj stało.

Uderzył ją słodkawy, mdlący zapach śmierci, zapach zwłok, rozkładających się w nagrzanym przez dzień namiocie. W środku dopalały się jeszcze ogarki licznej ilości świec, które rzucały nikły blask na Hadara, którego ręce przywiązano mocno do drewnianych konarów, służących za strop i jednocześnie dach szałasu. Jego dłonie przebito cienkimi sztyletami, wbitymi do tychże drewnianych belek. Wisiał w ten sposób, w pozycji zbliżonej do półsiedzącej, gdyż jego stopy przywiązano do sporego kawałka drewna i również przebito jednym długim sztyletem. Całe jego ciało zabarwiło się zaschniętą już krwią, która musiała sączyć się obficie z dziurawych dłoni, ale nie aż tak obficie, aby skutkowało to śmiercią, gdyż nie mogła ona dopływać do uniesionych w górę rąk. Hadar rozwarł jedno, zasnute żółtawym bielmem oko i wymamrotał niemożliwe do zidentyfikowania słowo. Poruszył się na wiązaniach trochę jak wyczerpana ryba na wędce.

Elin nie miała siły już płakać, wylała z siebie już każdą kroplę wody. Po prostu patrzyła na ten obraz wstrząśnięta i oniemiała zarazem. Jej serce zostało pochlastane smutkiem, bólem i złością. Gorycz i żal, jakie czuła, powodował, że pragnęła sama już zginąć. Była tak nieudolna i niepotrzebna. Odwróciła wzrok od Hadara, nie mogąc na to patrzeć i ujrzała jeszcze gorszy widok.

W kącie szałasu oparto ciało półnagiego Araka. To z niego unosił się ten mdlący smród. Brzuch rozcięto mu na całą szerokość i wygrzebano flaki, które spoczęły na zakrwawionych, szczupłych udach. Zamiast nich w brzuch wciśnięto mu srebrną kostkę, klucz, dzięki któremu rok temu uciekli. Mimo że zalała ją posoka, to nadal błyszczała się, odbijając nikłe płomienie dopalających się świec.

— Co oni... wam zrobili? — wyjęczał Lucian, jakby miał się zaraz rozpłakać i odciął liny, które przywiązywały dłonie Hadara do sufitu. Przywódca obozu opadł bezwładnie na ziemie z głuchym jęknięciem, a sztylety powypadały z jego dłoni, na nowo otwierając ranę, z której zaczęła sączyć się krew.

Po drugiej stronieWhere stories live. Discover now