P r o l o g

1.3K 82 16
                                    

    Upadłe anioły? Nie, to demony, zakrwawione niewybaczalnymi grzechami. Nieznające litości, skruchy, jak i zarówno idealnie wpasowujące się w dane sytuacje. Potrafiące idealnie manipulować, bez zająknięcia, bez mrugnięcia okiem, niczym perfekcyjny aktor odgrywający na scenie swoją rolę. Przeznaczone potępieniu, mając za sprzymierzeńca samego Lucyfera, nie boskiego archanioła Gabriela. Spisani na straty w momencie, gdy pierwszy raz zwątpiły, gdy znów poczuły i odważyły się chcieć więcej. Chcąc czegoś, co doprowadziło ich do zgubienia. Tym byliśmy.

    Bez szans na jakikolwiek ratunek i odkupienie grzechów, by oczyścić strutą fałszem, zakłamaniem i nietolerancją na uczucia, duszę. Bo naszym pojęciem była nieczystość. Zakażona toksynami dusza nie zasługiwała na przebaczenie, ani zrozumienie. Zasługiwała tylko na kojącą, choć zjadliwą nicość, która miała już do końca naszych dni kroczyć u naszego boku, jako nieodzowny element i dowód naszego przegrania. Miała nas chronić przed wszystkim, a nawet przed dobrem. Bo my na dobre zakończenie już nie zasługiwaliśmy.

    Nadzieje i obrona przed zagrożeniami spłonęła na marny pył, będąc swoistym dowodem tego, iż światło w moim życiu wygasło. Karmiłam się tylko trującym mrokiem, po omacku krocząc przez ten zniszczony świat. I choć było horrendalnie ciemno, ja byłam w stanie dostrzec nawet najmroczniejszą stronę. Każdy, drobny szczegół. Albowiem nauczyłam się widzieć w najbardziej mroczącej ciemności. I to był jedyny pozytyw, jeśli już chciało się go doszukiwać.

    Jeśli było coś, co sprawiało mi choć drobną satysfakcję, coś pozytywnego, to bezsprzecznie było to patrzenie w niebo. I nie wtedy, gdy oślepiało swoim słońcem, złudnie pokazując, iż każdy mógł dosięgnąć światła. Tylko w momencie, gdy lało się z niego strumieniami, gdy walił grad z druzgoczącą siłą i prędkością. Kiedy błyskawica za błyskawicą przecinała granat w jednnej sekundzie. Gdy wśród błogiej ciszy, przy mrożącej krew w żyłach ciemności, nagle pojawiał się oślepiający błysk, następnie skwitowany przeraźliwym hukiem, od którego włoski na ciele się jeżyły. Lubiłam ten bezład, szalejący żywioł.

    I za każdym razem tylko czekałam na ten grzmot, jak na zbawienie, jakby przypominał mi moment z przeszłości, w którym wszystko doszczętnie runęło. Nastąpił nagły trzask, a po nim nastało zniszczenie. Wszystko się wtedy zmieniło.

    Cisza przed burzą była ogłuszająca, siejąca zamęt pomimo, że ja sama byłam chaosem. Zlepkiem niefortunnych zdarzeń i decyzji, jakie sprowadziły mnie na samo dno, od którego nigdy się nie odbiłam. Być może lubiłam błądzić w próżni. Bo gdy nie można się uwolnić od przeznaczenia, trzeba je polubić.

    Ty sam byłeś jak burza. Ogłuszająca, mrożąca krew w żyłach, zsyłająca chaos na otoczenie. Tak cichy, ale jednocześnie wybuchowy, gdy już postanowiłeś zagrzmieć. Byłeś nieokrzesanym elementem mojej własnej zagłady, nadchodzącej do mnie wielkimi krokami. Jednak mimo, że miałeś charakter zamętu, to dzięki tobie w tym całym bałaganie, choć na moment odnalazłam swój własny porządek.

    Zatoka szczęścia, ostoja, a może bezpieczny azyl. Zdawało się, że tym właśnie byłeś, gdy przy tobie wytrwale trwałam. I w obliczu katastrofy nie zmieniliśmy się ani trochę, zaciekle broniąc swojego stanowiska i tej tarczy, jaka miała nas naiwnie przed tym koszmarem uchronić.

    A gdy pojawił się ktoś trzeci, nasze przekonania rozpadły się w drobny mak. Roztrzaskały o podłogę naszych złudzeń, rozbijając lustro fałszu, pokazując prawdą, na którą żadne z nas nie było gotowe. Odłamki lustra już nie pasowały, a ja w ich drobinkach widziałam jedynie porażkę. Gorzką porażkę, bo gdy my wtedy chcieliśmy odkryć wszystkie karty, te zostały podarte.

    Za to ty... Ty na dobre pozbawiłeś mnie złudzeń, że istniało w naszym słowniku coś takiego, jak szczęście.

    Byliśmy zagubieni, a takim pisana była jedynie męczeńska wędrówka w labiryncie pełnym tęsknoty i żalu, w którym nie istniało coś takiego jak dotarcie do celu, a same ślepe zaułki.

    I proszę tylko o jedno. Już nigdy nie obiecuj mi gwiazd, gdy możesz mi zapewnić jedynie ciernie.

***

Witam was w końcu w prologu Blackness, czyli 2 tomu Unstoppable. Jeśli jesteście tutaj, to znaczy, że przebrnęliście przez pierwszą część, toteż bardzo się z tego powodu cieszę. 

Co przyniesie wam II tom? Na pewno dużo emocji, akcji i niezliczoną ilość wrażeń. Gwarantuję, że będziecie mogli śmiać się do łez, a po chwili te łzy wylewać, bo ta historia to istny rollercoaster emocji. 

Nie ustalam dokładnych terminów dodawania rozdziałów, gdyż jestem w klasie maturalnej i nie mogę obiecać, że będę zawsze systematyczna, ale postaram się dodawać tak plus minus co dwa tygodnie. Zapraszam was również do Breath, które jest na moim profilu, bo tam również rozdziały będą pojawiać się w podobnych odstępach czasowych. W jednym tygodniu dylogia, w drugim Oddech.

Mam nadzieję, że 2 tom przypadnie wam do gustu. Podzielcie się wrażeniami w sekcji komentarzy, zapraszam również na twittera pod #unstoppablewatt oraz instagrama - panna_kotaa. 

Widzimy się w 1 rozdziale za dwa tygodnie! buziaki

BLACKNESS IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz