— Wszystko w porządku? Wyglądasz, hmm, dziwacznie.

— W porządku — odpowiedziała szybko przez zaciśnięte zęby, ale kroczyła dalej, niemal płacząc z bólu przy każdym kroku. Lucian dopiero zdawał się dojrzeć jej bose nogi. Schylił się dziwacznie, jakby to pomogło mu przejrzeć przez ciemność.

— Czy ty idziesz boso?

— Mhm. Będę pamiętała ten ból przez cały kolejny dzień, gdy znów poczuję się zamknięta w sektorze.

— Poniosę cię. Widzę, jak cię boli. Albo załóż buty, proszę cię.

— Zostawiłam je w lesie.

Arak i Hadar zatrzymali się tak nagle, że Elin wpadła na nich, a oni uśmiechnęli się do niej ciepło i pokręcili głowami z dezaprobatą, jakby słyszeli rozmowę o zostawionych butach. Arak popatrzył w dół na jej stopy, które niknęły w półmroku. Tak, zdecydowanie słyszeli tę rozmowę.

Stali na pagórku, po którym wiodła szeroka, ubita droga. Widok z tego miejsca rozciągał się doprawdy wspaniały. W dolinie przed nimi stała wielka bryła betonu i żelastwa, wyglądająca monumentalnie i przerażająco. Jej mocarne ściany pięły się wysoko i jeszcze wyżej, sprawiając, że okoliczne drzewa wyglądały przy nich jak wykałaczki albo cienkie gałązki. Wielka szklana i nieprzejrzysta kopuła wyrastała z centrum budowli niby wbita w niego kapusta, a sterczące z wielu jej stron stalowe belki, przypominały kolce starego jeża. Elin przeszły ciarki na ten widok. Tenże hermetycznie zamknięty i obskurny kawał betonu na sam widok powodował u niej odruch wymiotny. Centralnie za tymże gmachem wschodziło właśnie słońce, barwiąc, jak Hadar wcześniej powiedział, horyzont na różowo.

Elin kolejny raz przeklęła sektor i wtedy zwróciła uwagę na betonowe ogrodzenie, które wieńczył drut kolczasty, odbijający pierwsze promienie słońca. Potem przyjrzała się uważniej i zobaczyła dziesiątki silosów, które wyglądały przy tej wielkiej budowli równie wątle jak drzewa. Dalej stały maszyny, których Elin nigdy wcześniej nie widziała i nie miała pojęcia, czym mogą być. Na samym zaś końcu dojrzała wręcz znikającą za horyzontem wielką halę, z której dochodziły ciche stuki i syki aż tutaj.

— Sukinsyny — wychrypiał Lucian i splunął na ziemię. — To wszystko, co jest otoczone betonowym murem, nazywają drugim sektorem?

— Prawdopodobnie, choć drugi sektor ma też swoją część w głównym gmachu — wytłumaczył Hadar. — Nie to chcieliśmy wam pokazać, choć to też. Jak widziałeś w nocy ciężko dojrzeć cokolwiek innego niż główny gmach.

— Tak, tylko on się rzuca w oczy i ten cień, który roztacza wokół. W takim razie co innego chcesz nam pokazać? Wiedz, że zaczyna świtać, a musimy wrócić niezauważeni.

Hadar uspokoił go ruchem dłoni.

— Nie masz się czym martwić. Myślę, że już nadchodzi czas. Słońce wstaje.

Teraz Elin spostrzegła pomarańczową kulkę, która unosiła się w jej mniemaniu prosto z ziemi.

— Czy ono nie spali trawy?

Arak uśmiechnął się w tym swoim przyjemnym wyrazie i wykrzywił piegowate policzki, sprawiając, że jego oczy zwęziły się, a w nich błysnęła radość i rozbawienie.

— To tak tylko wygląda. Nie mam pojęcia, jak daleko jest słońce, ale szliśmy kiedyś w jego stronę kilka dni i nadal to samo. Nie zbliżyliśmy się nawet o cal.

— To chyba magia — podsumowała Elin, a Arak potwierdził tę tezę skinieniem głowy.

— Ten świat to magia, cały ten świat.

Po drugiej stronieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz