Spojrzała na zakurzony zegar i wstała powoli, przeczesując poplątane włosy. Westchnęła i rozprostowała mięśnie, które bolały ją po dzisiejszym treningu. Miała już serdecznie dość aktywności fizycznej i nauczycielki, która ciągle powtarzała, że muszą być sprawni, aby dołączyć do dorosłych. Ta, żebyśmy mieli jeszcze jakieś wyjście, myślała. Dobrze wiedziała, że nawet niedołężni zostają przenoszeni... albo zabijani. Tego też nie wiedziała.

Wstała i naciągnęła na siebie szary, jak całe to miejsce, sweter. Spojrzała jeszcze w pęknięte lustro i poprawiła swoje szatynowe włosy. Chciała wyglądać chociaż trochę ładnie, choć po dzisiejszych sparingach, niewiele to dało. Oblizała krew z pękniętej wargi i przyjrzała się podbitemu oku. Westchnęła. Nie było tak źle, ale, mimo wszystko, czuła złość. Miała nadzieję, że siniak zejdzie do czasu ceremonii, bo do czasu, gdy na dzisiejszej kolacji zobaczy ją Lucian, na pewno nie zejdzie.

Zgasiła żarówkę i powoli wyszła z kwadratowego pokoju ledwie mieszczącego łóżko. Metalowe i zardzewiałe drzwi zaskrzypiały okropnie, przyprawiając ją o dreszcze.

Na korytarzu nie zobaczyła nikogo, ale nie dziwiło jej to ani trochę, gdyż mieszkała niemal na samym jego końcu. Niepotrzebnie nikt się tutaj nie zapuszczał.

Żarówki jak zwykle migały nieznośnie, a podłużne lampy wiły się w rzędzie u sufitu. Elin szybkim marszem skierowała się w stronę sali jadalnej. Miała jeszcze prawie pół godziny czasu, wiec nie musiała się śpieszyć, chciała jednak uniknąć największego zgiełku i być trochę wcześniej. Lucian na pewno będzie wcześniej.

Przez chwilę zastanawiała się, jak mogła żyć prawie szesnaście lat, nie wiedząc o istnieniu tego chłopaka. Traf chciał, że wówczas, dwa lata temu, dostała karę i musiała posprzątać całą salę jadalną, a do pomocy przydzielono jej właśnie tego chłopaka i Lizę. Dziewczynę znała wcześniej, a przynajmniej ją kojarzyła, ale Luciana zobaczyła wtedy pierwszy raz. Zaskoczyło ją to, wszak byli w tym samym wieku, a on wydawał się jej kompletnie obcy. Szybko jednak cała ich trójka bardzo się zżyła, a porządkowanie naczyń i wyrzucanie resztek jedzenia było tylko początkiem przyjaźni.

Szła tak kilka minut, wlepiając wzrok w podłogę. Minęła kilka osób, ale nie zwracała na nich uwagi. Raczej każdy podchodził do każdego bardzo obojętnie i z dużym dystansem.

Z monotonnego marszu wyrwały ją uchylone drzwi, które wcześniej zawsze były zamknięte. Popatrzyła w lewo i w prawo, po czym otworzyła je szerzej i wpadła do całkiem przestronnego pokoiku. Uśmiechnęła się, bo raczej nikt jej nie widział, a na pewno żaden nauczyciel. Pachniało tutaj woskiem i słodkimi owocami, które leżały zgniłe w miseczce na okrągłym stole. Za podkładkę pod tęże miskę służyła duża mapa, ale Elin zignorowała ją, widząc coś, co zaparło jej dech w piersiach. Malutkie, okrągłe okienko wpuszczało ostatnie promienie zachodzącego słońca, oświetlając całą izbę na pomarańczowo.

Elin, cała się trzęsąc, podeszła do okna i przystawiła twarz do szyby. Przeraziła się przez chwilę, widząc kulę ognia, palącą się nad horyzontem, ale zaraz potem przypomniała sobie lekcje o zewnętrznym świecie. Wszystkie obrazki i ilustracje, jakie wówczas widziała, były niczym w porównaniu z tym widokiem. Krótka trawa falowała spokojnie, a rozsypane po niej kwiatki, gościły puszyste pszczoły, które kończyły swoją dzisiejszą pracę. Elin przetarła oczy, widząc niezliczoną ilość wspaniałych owadów. Jeden podleciał do szyby i usiadł, tak że dziewczyna mogła podziwiać jego spód w pełnej okazałości. Wychyliła się pod dziwnym kątem, chcąc dojrzeć sufit tego świata, ale nie widziała nic oprócz niebiesko-granatowego nieba i ptaków, które przelatywały nad tym odizolowanym miejscem, w którym żyła od urodzenia.

Po drugiej stronieWhere stories live. Discover now