🗡️ ROZDZIAŁ III 🗡️

37 2 0
                                    

Gdy Dante otworzył oczy, na zewnątrz panował nieprzenikniony mrok. W pomieszczeniu nie paliło się żadne światło, a jedynie wąska struga wpadała przez szczelinę w drzwiach, rzucając jasny prostokąt na podłogę. Nie wiedział, jak długo leżał bez ruchu, ale nie czuł się wypoczęty. Wręcz przeciwnie. Miał wrażenie, jakby przez cały ten czas nawet na moment nie stracił świadomości.

Poderwał się do pozycji siedzącej, czując na boku delikatne mrowienie, które wybudziło go z pół snu. Złapał za rąbek koszulki i podniósł ją do góry, sprawdzając, w jakim stanie znajdowała się rana. Ostrożnie odkleił opatrunek i akurat uchwycił moment, w którym rozcięcie zasklepiło się, zostawiając po sobie bliznę. Nie wyglądała najlepiej, ale nie to było obecnie jego największym zmartwieniem.

Chociaż znalazł się w całej tej sytuacji właśnie przez wirusa, czuł się odrobinę lepiej ze świadomością, że jego moce wracają. Niezależnie od tego, ile razy myślał o tym, że wolałby być zwykłym nastolatkiem. Mimo wielokrotnego narzekania na utraty kontroli i obciążenie psychiczne z jakim się zmagał na codzień oraz wielu lat kłamstw, przez które wciąż czuł wstyd i obrzydzenie do własnej osoby, w końcu mógł przyznać sam przed sobą, że wolał swoje życie z wirusem niż bez niego. Nawet jeśli doprowadziło go do obecnej sytuacji.

Dante wstał z łóżka, starając się nie wydać przy tym żadnego dźwięku. Jego nadludzki słuch nie wrócił na swoje miejsce, przez co nie mógł się zorientować w sytuacji poza celą. Zrobił krok w kierunku okna, drżąc od zimna, jakie biło od płytek podłogowych. Dotknął ostrożnie jednego z prętów, początkowo czując chłód metalu, który w mgnieniu oka zaczął palić żywym ogniem pod jego palcami. Zdawało mu się, jakby tym razem efekt był znacznie silniejszy.

Odsunął się na moment, wziął kilka głębokich oddechów i niewiele myśląc, złapał pręty i pociągnął je z całej siły. Zaparł się nogą o ścianę. Nie przestawał, nawet wtedy, gdy miał ochotę krzyczeć z bólu, jaki mu to sprawiało. Był za słaby, aby kraty chociaż drgnęły. Puścił je w momencie, gdy dotykanie metalu stało się nie do wytrzymania. Wnętrze dłoni piekło go, zrobiło się czerwone i wrażliwe.

Tysiące pytań krążyło po głowie chłopaka, ale nie potrafił odpowiedzieć sobie na żadne z nich. Jak udało im się coś takiego osiągnąć? Magia? Nie wierzył w nią. Nauka? Z całą pewnością. Czujka ruchu aktywująca nagrzewające się pręty? Przyjrzał się dokładnie ściankom we wnęce, ale nie dostrzegł żadnych urządzeń, niczego wskazującego na udział technologii. Niezależnie od tego, jak bardzo zbliżył się do prętów, nie czuł zmian temperatury, póki skóra nie zetknęła się z metalem.

Kiedy jego oczy odrobinę przywykły do ciemności, mógł rozejrzeć się po pomieszczeniu. Obejrzał dokładnie wszystkie kąty i, na szczęście, nie znalazł żadnych kamer. Zajrzał również do maleńkiej łazienki, do której wcześniej nawet nie ośmielił się ruszyć w obawie, że będzie już musiał w niej zostać. Nie mieściło się w niej nic nadzwyczajnego, poza niewielkim otworem wentylacyjnym nad toaletą. Gdyby słuch Dantego wrócił do pełnej sprawności, może mógłby usłyszeć niosące się rozmowy.

— Mogli mi chociaż zostawić jakąś książkę — mruknął do siebie, gdy przejrzał wszystkie zakamarki, nie znajdując przy tym nawet kłębka kurzu. — Idzie zwariować.

Potrzebował planu, aby się wydostać. Wymagało to jednak opuszczenia celi, z której jedyne wyjście jest pilnowane przez strażników. Gdyby odzyskał pełnię sił, mógłby próbować przebić się przez mury — w prawdzie zajęłoby to moment i zaalarmowałoby kilka osób, ale miało jakieś szanse na powodzenie.

Dante podszedł do drzwi i sprawdził, czy na pewno są zamknięte. Przyłożył ucho do zimnej powierzchni — stal. Oczywiście. Drewno było znacznie łatwiej zniszczyć i nie potrzebny był do tego wirus. Wystarczyła odrobina siły i uporu. Musiał to być materiał, z którym trzeba było się pomęczyć, aby go chociażby wgnieść.

Bez strachu [Redfield #3]Where stories live. Discover now