🗡️ ROZDZIAŁ VII 🗡️

14 2 0
                                    

Aiden Prince wsiadł do samochodu i z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi. Słyszał, jak wszystkie luźne plastiki wokoło zatrzeszczały i wibrowały jeszcze przez moment. Oparł się czołem o kierownicę, czując pulsujący ból głowy. Poluzował krawat, który przez cały dzień ograniczał jego zdolność swobodnego oddychania. Ścisnął nos pomiędzy oczami z nadzieją, że ulży ciśnieniu budującemu się wewnątrz czaszki.

Ten dzień był ciężki.

Pracował w nowej firmie od zaledwie tygodnia i miał wrażenie, że niektórzy współpracownicy zrobili już wszystko, aby mu ten czas utrudnić. Nie przejmowali się tym, że dopiero zaczynał i wciąż popełniał błędy. Traktowali go jak gorszego od siebie, mimo że miał doskonałe kompetencje. Świetnie szło mu budowanie relacji z klientami. Cztery lata w Hiszpanii, w trakcie których naprawdę doszlifował swój język, pozwalały mu na bezproblemową komunikację z nimi.

Codziennie powtarzał, że przebrnie przez to i wkrótce ich stosunki się polepszą. Zaczynał jednak w to wątpić.

Złapał za telefon z zamiarem napisania do Dantego. Chciał pożalić mu się, jak bardzo beznadziejny dzień miał w pracy oraz że jest zmęczony. Zatrzymał się w połowie stukania w ekran, uświadamiając sobie, że przecież nie dostanie odpowiedzi. Pierwsza osoba, do której zawsze się odzywał w cięższych chwilach była gdzieś... A on nawet nie wiedział gdzie.

Nie wiedział nawet czy naprawdę żył.

Dennis powtarzał, że śmierć Dantego była nieprawdopodobna. Potrzebowali go. Bez niego nie byliby w stanie osiągnąć zamierzonego celu. Gdyby chłopak zginął tamtego dnia, wrogowie nie usiedzieliby spokojnie. Szukaliby sposobu. Oni jednak zamilkli. Całkowicie zniknęli z radaru. Zaszyli się gdzieś, gdzie odnalezienie ich zajmowało zdecydowanie zbyt dużo czasu. Nie pozostawili po sobie żadnego śladu, który mógłby na nich naprowadzić.

Rzucił telefon na półkę nad radiem i przekręcił kluczyk w stacyjce. Wiekowe auto babci Aidena zawsze miało problem, żeby odpalić za pierwszym razem. Dławiło się i dusiło, a mechanik nie potrafił określić, co mu dolega. Dorothy twierdziła, że taki już jego urok. Przyzwyczaiła się, bo skoro za drugim razem zawsze odpalał, to nie było powodu, aby się przejmować. Aiden z kolei najchętniej zezłomowałby auto, gdyż jeździło jedynie na słowo honoru.

W końcu ruszył z parkingu. Nie myślał nawet o tym, żeby włączyć muzykę i podnieść się trochę na duchu. Chciał po prostu jak najszybciej wrócić do domu i nie utknąć przy okazji w korkach. Zostawił biurowiec daleko w tyle.

Kiedy przejeżdżał ulicą w niedużej odległości od liceum, dostrzegł znajomą postać kroczącą chodnikiem. Szła zmęczonym krokiem, nie spieszyła się. Zwolnił, aby się przyjrzeć i upewnić, że nie wystraszy jakiejś biednej, nieznajomej dziewczyny. Opuścił maksymalnie szybę, po czym oparł się o nią łokciem.

— Hej, Skrzacie, podwieźć cię?

Zaskoczona Diana obróciła się w jego kierunku, zatrzymując się. Aiden zrobił to samo i włączył światła awaryjne w nadziei, że dzięki temu nikt go nie strąbi. Uśmiechnął się lekko na widok przyjaciółki.

— Hej! — zawołała, machając mu. W dłoni miała jedną ze słuchawek bezprzewodowych, którą wyciągnęła z ucha. — Miałam zamiar zrobić sobie pół godzinny spacerek i pooddychać świeżym powietrzem.

— Pokrzyżowałem ci plany? — zapytał, widząc, że dziewczyna rozgląda się na boki. Kiedy upewniła się, że nic nie jedzie, przebiegła szybko na drugą stronę ulicy.

— Zdecydowanie. — Uśmiechnęła się, wsiadając do auta. — Nie twierdzę, że mi to przeszkadza.

Aiden od razu zauważył ciemne sińce pod jej oczami. Wyglądała na zmęczoną. Mimo że na jej twarzy zagościł uśmiech, nie obejmował jej niebieskich tęczówek, które wydawały się puste. Uśmiechała się, bo nie chciała nikogo martwić. Wolała podnosić na duchu wszystkich dookoła, kiedy sama w środku cierpiała.

Bez strachu [Redfield #3]Where stories live. Discover now