Widok rozciągający się na położone w dole miasto jak zawsze zapierał mi dech w piersiach. Nawet pogrążone w głębokim śnie Wrota Baldura pozostawały piękne. Czerwone za dnia dachy były teraz ciemnymi plamami na tle jaśniejszych wstęg opustoszałych ulic i spokojnych placów. Widoczne w dole morze połyskiwało delikatnie, odbijając promienie księżycowego światła. Mieszkańcy, zamknięci bezpiecznie w swoich domach, pogrążeni byli w spokojnym śnie. Jedynie w kilku oknach położonej nieopodal tawerny, można było dostrzec wątłe światło. Odwróciłam się plecami do podziwianej jeszcze przed chwilą panoramy miasta i spojrzałam na znajdującego się przede mną elfa. Astarion wedle wszystkich kanonów uchodził za pięknego mężczyznę - idealnie wykrojona twarz, zawsze nienagannie ułożone białe włosy i wysokie, smukłe ciało opakowane w bogato zdobione, uszyte na miarę stroje. Za pięknym opakowaniem kryła się jednak paskudna osobowość, o której elf przypominał mi za każdym razem, gdy nasze ścieżki się krzyżowały. Westchnęłam ciężko. Dlaczego, ze wszystkich ludzi, to musiał być właśnie on?