(...)Rzecz w tym, że polubiłem to włóczenie się po cmentarzu. Jestem sam i nikt nie zawraca mi głowy. Kiedy wracam do domu i mówię matce, że byłem na cmentarzu, ona patrzy na mnie przez chwilę, wzdycha i mówi, żebym się już nie martwił. Wcale się nie martwię, kurde, czy nikt tego nie może pojąć? Przez pierwsze dni wszyscy w kółko powtarzali to samo, a szczytem wszystkiego była pani na stołówce, która mówiła, że od tych zmartwień na pewno jestem bardzo głodny. Myślę, że gdyby dookoła mi nie powtarzali tego samego, to może faktycznie bym się zmartwił. Ale tak - to wyglądało, jakby oni bardzo chcieli, żebym był smutny, a ja wcale nie miałem na to ochoty. Dziwne, bo wydaje mi się, że oprócz mnie, prawie wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nie potrafił ustąpić. I tak dokuczaliśmy sobie nawzajem przez te pierwsze dni.