Smocze Marzenia ✔

By GuineaPigi

30.4K 1.8K 277

Dzięki Smoczemu Oku Jeźdźcy odbywają dalekie podróże, podczas których odkrywają nowe lądy i gatunki smoków. A... More

Część 1.
Część 2.
Część 3.
Część 4.
Część 5.
Część 6.
Część 7.
Część 8.
Część 9.
Część 10.
Część 11.
Część 12.
Część 13.
Część 14.
Część 15.
Część 16.
Część 17.
Część 18.
Część 19.
Część 20.
Część 21.
Część 22.
Część 23.
Część 24.
Część 25.
Część 26.
Część 27.
Część 28.
Część 29.
Część 30
Część 31.
Część 32.
Część 33.
Część 35.
Część 36.
Część 37.
Część 38.
Część 39.
Część 40.
Część 41.
Część 42.
Część 43.
Część 44.
Część 45.
Część 46.
Część 47.
Część 48.
Część 49.
Część 50 - Epilog.

Część 34.

464 21 11
By GuineaPigi

Mijały miesiące, w czasie których Czkawka starał się nie odchodzić od zmysłów i zajmować myśli czymś pożytecznym, bo często łapał sam siebie na rozmyślaniu o tym, gdzie w danej chwili może być Iris i co takiego może robić.
Chwytał się wszystkiego, co tylko wydało mu się interesujące. Spędzał długie godziny w kuźni Pyskacza, pomagając mu, albo na własną rękę projektując i tworząc mniej lub bardziej dziwaczne przedmioty, których przeznaczenie rozumiał pewnie wyłącznie on sam. Jeszcze więcej czasu spędzał na grzbiecie Szczerbatka, z którym to prawie codziennie patrolował okolice rodzinnej wyspy, a następnie wspólnie, pełni energii i prawie dziecięcej euforii, odbywali szalone podróże na krańce znanych sobie terenów. Z każdą kolejną wyprawą podręczna mapa, którą Jeździec sukcesywnie powiększał, zyskiwała coraz to nowe przestrzenie.
Przez cały ten czas chłopak i jego smok byli prawie nieuchwytni. Czasami trafiała się jakaś dobra dusza, która w nagłych wypadkach deklarowała, że podejmie się odnalezienia syna wodza, jednak prawie zawsze zamierzenia te kończyły się fiaskiem.
Kiedy już Czkawka przebywał w wiosce, robił wszystko, aby sprawiać pozory niezwykle zajętego, aby w każdej chwili móc wymówić się obowiązkami od spotkań z ojcem. Ostatnimi czasy bowiem Stoick obrał sobie za najwyższy cel wtajemniczenie swojego syna w tajniki zarządzania osadą. Gdy jednak zastawał go z pracą palącą mu się w rękach, najczęściej przy kuźni Pyskacza, zazwyczaj odpuszczał chłopakowi nurzących wykładów.
Prawda była taka, że Czkawka doskonale znał zarówno zasady rządzące prawem wyspy, jak i pełnieniem urzędu wodza "od kuchni". Z pamięci mógł wyrecytować spis szlaków handlowych, łączących Berk z resztą świata, a obudzony nawet w środku nocy gotów byłby przyjąć podróżnych, i to z zachowaniem wszelkich zasad prawnych i grzecznościowych.
Do roli wodza od strony technicznej był przygotowany jak nikt inny, nawet pomimo tego, że Stoick ciągle odnajdywał jakiś słaby punkt i starał się go zatuszować. Czkawka sam jednak nigdy do końca nie widział siebie w tej roli.
On i Szczerbatek byli wolnymi duchami, wspólnie niezatrzymanymi i niepokonanymi, nawet przez najsilniejszych. Jeździec jednak czuł, że gdyby został uziemiony przez wodzowskie obowiązki, które od lat tłamsiły jego ojca, mógłby zaprzepaścić to, co stało się tak bliskie jego sercu.
Przez te wszystkie obawy Berk nabrała dla Czkawki wymiaru zamknięcia, z każdą chwilą, którą w nim spędzał, jeszcze bardziej zacieśniającego więzy wokół jego nóg. To właśnie dlatego, za każdym razem, kiedy smok i jego Jeździec wracali do domu, zatrzymywali się najpierw na skalistych plażach, najbardziej oddalonych od osady, gdzie mogli spokojnie ochłonąć.
Właśnie podczas jednego z takich posiedzeń, na dalekiej linii horyzontu, gdzie niebo prawie zlewało się z oceanem, dostrzegli, a ściślej Szczerbatek dostrzegł mikroskopijny, ciemny punkcik zbliżający się w ich stronę. Po pewnym czasie okazało się, że owym punktem był wyrośnięty już Nocny Koszmar, przy łapie niosący zwitek papieru adresowany do Czkawki.
Kiedy Jeździec już dostał w swoje ręce list, jego oczom ukazała się śmiesznie krótka, jednak wywołująca euforię, bo pisana znajomą dłonią treść:

Wracam.

Tego dnia lało jak z cebra. Wszystkie beczki, do których wikingowie zdecydowali się chwytać wodę spływającą z dachów ich domów, już dawno przelały się przez górne krawędzie. Wszystkie trawniki stały w wodzie i były tak nasiąknięte, że Czkawka obawiał się, że gdyby komuś przyszło do głowy teraz wychodzić, pewnie zapadłby się w nich aż po kostki. Ścieżkami płynęły rwące potoki, a na niebie nie było ani jednego zwiastunu zbliżającej się poprawy pogody - od wschodu aż po zachód niebo uginało się pod ciężarem nisko płynącej, prawie czarnej masy chmur.
Mieszkańcy wioski jeszcze kilka godzin wcześniej próbowali pracować na zewnątrz, jednak szybko musieli z tego zrezygnować i przenieść się pod szczelne dachy, czy to do twierdzy, czy do własnych domów. Czkawka wolał samodzielnie przypilnować pełnych energii Wikingów, którzy zgromadzili się w tej pierwszej lokacji, aby niespożytkowana siła nie stała się podwaliną dla bezsensownych sprzeczek i rękoczynów. Po pewnym czasie jednak, gdy okazało się, że ludzie są bardziej znudzeni niż zaaferowani, chłopak zdecydował się opuścić wartę i wrócić do swojej chaty.
Zmierzchało, lecz deszcz ciągle nie ustępował; co więcej można było odnieść wrażenie, że jeszcze bardziej przybrał na sile, a do tego wioskę dosięgnęły zimne, wręcz lodowate wiatry z dalekiej północy i jedynie kwiestią czasu było, kiedy woda zamieni się w lód, a z nieba spadną pierwsze śniegi.
Tylko jedna osoba była na tyle odważna, bądź nierozsądna, aby przebywać w tym czasie poza ciepłym zasięgiem rozgrzanego paleniska.

Czkawka siedział ze spuszczoną głową przy masywnym, drewnianym stole, ze wzrokiem wlepionym w jakąś książkę. W rzeczywistości ta niespecjalnie go interesowała, jednak nie odłożył jej, prawdopodobnie wyłącznie z powodu tylko sobie znanych pobudek. Można było odnieść wrażenie, że z większym zapałem przyglądał się rysunkom zamieszczonym na boku strony, niż samemu tekstowi.
Słońce już dawno zniknęło, na zewnątrz było ciemno niby oko wykol, zamarzający deszcz bezlitośnie siekł po zewnętrznych ścianach i dachu, a ogień w palenisku powoli zaczął przygasać, z każdą minutą dając coraz mniej ciepła.
Niespodziewnie ktoś zapukał do drzwi, przełamując ciszę panującą w pomieszczeniu. Czkawka westchnął ciążko; był bowiem pewien, że to Sączysmark już po raz tysięczny tego dnia szukał go, aby zdać mu sprawozdanie z wydarzeń z Twierdzy, gdzie akurat nie działo się tak naprawdę nic nadzwyczajnego.
Rzucił:
- Ja otworzę... - w stronę postaci siedzącej za przeciwległym krańcem stołu, teraz ukrytej w plamie mroku, a następnie bez entuzjazmu wstał i ruszył w stronę drzwi, po drodze omijając Szczerbatka, wygodnie rozłożonego tuż przy palenisku.
Im bliżej nich podchodził, tym większy chłód odczuwał i tym większe ogarniało go rozdrażnienie zwględem Sączysmarka. Pomimo tego ciągle starał się sprawiać pozory opanowania i próbował przynajmniej wyglądać na spokojnego.
Z niemałym hałasem odsunął solidną zasówę, blokującą wejście, po czym otworzył drewniane drzwi prawie na oścież, jednak na zewnątrz nie dojrzał niczego. Znaczenie tego słowa było jednak złudne. Myśląc o niczym, Czkawce wcale nie chodziło o pustą ścieżkę, majaczące w oddali światła innych chat i zachmurzone niebo. Jego oczom ukazała się autentyczna nicość - wszechogarniająca, niedająca rozpoznać swoich krawędzi czerń. W pierwszym odruchu chłopak chciał jak najszybciej z przerażeniem zatrzasnąć drzwi z powrotem, jednak zanim zdążył wykonać jakikolwiek ruch, przez nicość przemknął dziwaczny, bezkształtny błysk, niby reflekst ze znajdującego się tuż za jego plecami żaru. Czyżby zobaczył fakturę smoczych łusek?
Nie zdążył jednak nawet dłużej się nad tym zastanowić, bo jego uszu dobiegł cichy, prawie niesłyszalny i zmęczony szept:
- Czkawka... - pomimo faktu, że był bardzo słaby, to wyraźnie usłyszeć się w nim dało bezmierną radość i ulgę.
Zanim minął ułamek sekundy, chłopakowi udało się dostrzec, jak przez próg jego chaty przelatuje bliżej niezidentyfikowany kształt, a następnie coś lodowatego i na wskroś mokrego przylega do jego klatki piersiowej. Jeździec już chciał krzynąć i odepchnąć to coś od siebie, w obawie przed atakiem nieznanych istot, jednak w ostatnim momencie powstrzymał się. W jego nozdrza uderzyło kilka mieszających się zapachów: deszczu, zbliżającego się mrozu, mokrych materiałów, smoczych łusek, a wśród tego wszystkiego zapach, którego nie czół już od bardzo dawna, a który rozpoznałby nawet na końcu świata.
- Iris... - z jego odpowiedzią popłynęła dokładnie taka sama ulga i szczęście, jakie usłyszał przed chwilą, okraszona dodatkowo nutą spokoju. Bo wreszcie, po tylu długich miesiącach, tygodniach i dniach mógł uciszyć swoje ciągłe nerwy i niepokój o bliską osobę i wreszcie móc mieć ją przy sobie. Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz czuł się tak dobrze.
Bez namniejszej zwłoki odwzajemnił uścisk i przycisnął dziewczynę do siebie jeszcze bardziej, zupełnie nie zważając na to, że teraz już oboje porządnie ociekali wodą. Pod Czkawką ugięły się nogi, prawdopodobnie pod wpływem emocji, które zalały jego serce w jednej chwili; niespodziewanie odmówiły posłuszeństwa. Na całe szczęście tuż obok odnalazł ścianę, o którą bez zastanowienia oparł się plecami. Niewiele brakowało, a oboje osunęliby się na deski podłogi, gdyż mało, że sam Jeździec musiał walczyć ze sobą, aby nie stracić władzy w mięśniach, to jeszcze starał się utrzymać Iris, którą najwyraźniej przestał interesować świat zewnętrzny.
- Jednak wróciłaś. - w ogólnym zamroczeniu mruknął jej do ucha. To zdecydowanie bardziej było stwierdzenie faktu, niż pytanie.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, chociaż po jej nieobecnym spojrzeniu można było wywnioskować, że jeszcze nie do końca duchem przebywa przy Czkawce. Potrzebowała chwili, aby dotarło do niej, że nareszcie, po tylu długich miesiącach wróciła do swojego prawdziwego domu.
- Przecież obiecałam ci, że tak będzie. - chłopak przytulił ją jeszcze bardziej do siebie, chociaż wydawało się to już prawie niemożliwe.
Kątem oka dostrzegł, jak tuż obok nich do wnętrza chaty wślizguje się czarny, odbijający błyski paleniska kształt - Burza. Kiedy tylko jej sylwetkę w całości objęło światło płomieni, w dalszej części domu rozległo się skrzypienie wysłużonych desek. Do świadomości Iris, pomimo, że ta nie otrząsnęła się jeszcze do końca, dotarł dźwięk cichych kroków stawianych w ich stronę po wyszorowanej podłodze. Niespodziewanie rozległ się czyjś opanowany, a jednocześnie rozbawiony głos; kobiecy głos.
- Najpierw myślałam, że Czkawkę ktoś napadł, a tu proszę, druga Nocna Furia!
Dwójka Jeźdźców oderwała się od siebie jakby z ociąganiem, a dziewczyna, którą ten nieoczekiwany zwrot akcji z powodzeniem przywrócił do rzeczywistości, odwróciła się i osłupiała.
W stronę Burzy, okrążając palenisko, spokojnie zbliżała się kobieta o mądrej twarzy, niesamowicie długich, ciemnych, lekko siwiejących już włosach, na pierwszy rzut oka w średnim wieku. Coś w jej mimice i sposobie poruszania się było dla niej dziwacznie znajome, jakby to wszystko już kiedyś widziała. Za rzadną cenę nie potrafiła sobie jednak przypomnieć gdzie. Jej mózg w dalszym ciągu był niczym nasiąknięta gąbka, której nie potrafiła nakłonić do logicznego myślenia.
Kobieta, jak gdyby nigdy nic, podeszła do smoczycy, wyciągając przed siebie dłoń. Roześmiała się, kiedy Burza obwąchała jej palce, po czym, bez żadnych oporów, pozwoliła na dotknięcie swoich łusek na pysku. Iris z niemałym niedowierzaniem przyglądała się, jak nieznajoma głaszcze wielce zadowoloną takim obrotem spraw smoczycę, która nigdy wcześniej nie była tak ochoczo nastawiona do zawierania nowych znajomości. Zaczęła zastanawiać się nawet, czy powinna się tym martwić.
Zanim jednak zdążyła dojść do jakichkolwiek wniosków, kobieta zwróciła się do ich dwójki, ciągle stojącej bardzo blisko siebie, dalej prawie przytulających się. Nagle Iris przypomniała sobie, skąd znała ten charakterystyczny sposób poruszania się nieznajomej, a uderzyło to w nią z impetem tym większym, że osoba ta stała tuż obok niej. W prawie identyczny sposób zachowywał się Czkawka; prawie, bo, co by nie mówić, kobieta wszystkie ruchy wykonywała jakby bardziej powściągliwie.
- Dzieci, nie będziecie chyba do jutra stali w progu, szczególnie, że oboje zaraz zamienicie się w sople lodu. - zagadnęła z dobrodusznym uśmiechem, szczelnie zamykając drzwi, przez które do wnętrza zdążyła już wlecieć zamarzająca woda i mnóstwo lodowatego powietrza. - A ty, skarbie, szczególnie powinnaś się rozgrzać. Wyglądasz jak półtota nieszczęścia. - widocznie zmartwiła się, widząc z bliska bladą i przemarzniętą twarz dziewczyny. Podała jej rękę w prawie taki mas sposób, jak zrobiła to w stosunku do Burzy. - Jestem Valka.
Jeźdźczyni bez zastanowienia odwzajemniła ten gest.
- Iris, miło mi. - odpowiedziała.
Kobieta uśmiechnęła się, jakby w jednej chwili dotarło do niej coś, co było wiadome już od dawna, i spojrzała znacząco na chłopaka. Gdyby dziewczyna teraz odwróciła się, a nie wpatrywała w nieznajomą niczym zahipnotyzowana, dostrzegłaby, jak bardzo w tamtym momencie Czkawka spłonął rumieńcem.
- Iris? Czyżby ta Iris, o której mój syn zdążył już ułożyć i opowiedzieć sporą liczbę legend?
Dziewczyna zmartwiała. Ogólny sens tych słów nie zdążył nawet dotrzeć do niej, więc, wbrew pozorom, to nie wzmianka o opowieściach chłopaka wywarła na niej takie wrażenie.
- Przepraszam, ale... Chwila... Syn? - zapytała z niedowierzaniem w głosie, wodząc wzrokiem od dobrodusznej kobiety po zagryzającego wargę Jeźdźca.
Ten drugi, jakby obudził się dopiero po pytaniu przyjaciółki i czym prędzej rzucił się do przedstawienia nowopoznanych sobie nawzajem. W stanie, w jakim się aktualnie znajdował, można było mu wszystko wybaczyć, gdyż mało, że był ciągle otępiały euforią i intensywnie wpatrywał się w dziewczynę, to z pewnością po raz pierwszy znalazł się w tak niecodziennej sytuacji.
- Mamo, to jest właśnie Iris. Iris, to moja mama. - odrobinę jakby z ciągłym niedowierzaniem, wypowiedział ostatnie słowa.
Po młodej Jeźdźczyni było wyraźnie widać, jak duże zdziwienie wywołało w niej to stwierdzenie. Prawdą było, że przez ten czas, który dziewczyna spędziła wśród Wandali, nie rozmawiali zbyt wiele na temat przeszłości, ani jej, ani żadnego z Jeźdźców. Mówili tyle, ile było niezbędne; nigdy nic ponad to. Tak więc Iris wiedziała tylko, że jedyną rodziną Czkawki był ojciec, który nie do końca idealnie radził sobie z wychowaniem syna, do roli niańki zaprzęgają Pyskacza. Sam Czkawka napomknął kiedyś w rozmowie, że jego matka zginęła bardzo dawno temu, lecz Iris nigdy nie miała odwagi zapytać o szczegóły.
No właśnie: zginęła. Jakim więc cudem stała teraz metr od niej, realna, żywa jak nigdy wcześniej, i uśmiechała się dobrodusznie? Na to Iris nie potrafiła już sobie odpowiedzieć.
- Nie pisaliście ze sobą już od bardzo długiego czasu, prawda? - bardziej stwierdziła, niż zapytała Valka, z coraz większym rozbawieniem przyglądając się zszokowanej dziewczynie i zmieszanemu chłopakowi, a obojgu chyba jeszcze nie do końca zdającym sobie sprawę z tego, co się dzieje.
Czkawka objął wciąż mokre ramiona Iris, próbując choć odrobinę zniwelować chłód, który już powoli zaczął dawać się we znaki jej przemarzniętemu ciału.
- Tak, mamy sobie do opowiedzenia całkiem sporo. - przytaknął kobiecie, po czym dodał z troską, dopiero teraz w pełni dostrzegając stan, w jakim była jego towarzyszka. - W pierwszej kolejności jednak musisz się wysuszyć i ogrzać. Chodzenie na zewnątrz w taką pogodę to prawie masochizm. Nie mogę pozwolić, żebyś się przez to rozchorowała.

Po kilku minutach Iris siedziała już blisko na nowo podsyconego ognia, szczelnie owinięta ciepłym kocem, w zmarzniętej dłoni dzierżąc parujący kubek, pełen gorących ziółek z lekką wkładką. Tuż obok niej usadowił się Czkawka, prawie wychodząc z siebie przy próbach sprawienia, aby było jej jeszcze cieplej i jeszcze wygodniej. W końcu, po wielu dopominaniach się dziewczyny, zostawił w spokoju ciągle opadający z jej ramienia skrawek koca i rozpoczął relację z wydarzeń ostatnich kilku miesięcy.
Opowiedział, jak udało mu się zmodernizować Berk pod kątem przyjmowania kolejnych smoczych przyjaciół, o nowych wynalazkach, o dalekich podróżach na krańce mapy, a w końcu też i historię Drago Krwawdonia, o Smoczym Sanktuarium, jak udało mu się odnaleźć matkę, o wielkiej bitwie o smoki, a w końcu też i o tragicznej śmierci Stoicka, wraz ze wszystkimi skutkami, które się z nią wiązały.
Iris krajało się serce już na samą myśl, co Czkawka musiał przeżywać przez te ostatnie miesiące, a bolało ją to tym bardziej, że nie było jej wtedy przy nim i nie mogła go wesprzeć. Teraz jedynie patrzyła ze zbolałą miną, jak kończył swój wywód o blaskach i cieniach bycia wodzem, jednak z grobową miną, którą przybrał, blaski niknęły prawie całkowicie. Wreszcie zakończył, a całe pomieszczenie ogarnęła dojmująca cisza, co jakiś czas przerywana jedynie trzaskami ognia oraz miarowymi oddechami dwóch Nocnych Furii.
Iris pogrążyła się w zadumie. Zdawała sobie sprawę, że wielu wydarzeniom nie byłaby w stanie zapobiec, lecz zastanawiała się, jak potoczyłyby się ich życia, gdyby wtedy oparła się pokusie i nie wyleciała z Berk, przepadając na tak długi czas. Może wszystko wyglądałoby teraz inaczej? 
Rozmyślania dziewczyny przerwała Valka, szturchająca żar w palenisku cienką gałązką i ewidentnie próbująca zmienić temat.
- Tak, na Berk zmieniło się sporo. Ale z tego, co opowiadał Czkawka, ty również nie próżnowałaś. Szukałaś rodziców, czyż nie?
Iris otrząsnęła się, wreszcie oderwała wzrok od cierpiętniczej twarzy chłopaka i przeniosła go w stronę straszej kobiety. Potrzebowała chwili, aby zebrać myśli i jeszcze raz odtworzyć wszystkie wydarzenia ostatnich kilku miesięcy. Wzięła łyk naparu.
- Właściwie, to szukałam odpowiedzi; na niczym innym mi nie zależało.
Teraz i siedzący tuż obok niej chłopak wyrwał się z zamyślenia i słuchał jej słów z zainteresowaniem.
- No więc... Tak, jak pisałam, - kontynuowała. - dowiedziałam się od rodziców, że nie jestem ich dzieckiem i dostałam mapę. Kiedy dopięłam wszystkie sprawy na wyspie, razem z Burzą ruszyłyśmy wytyczonym na niej szlakiem. Lot nie był trudny, chociaż odległość, jaka dzieliła nas od celu trochę mnie niepokoiła. Do tego wyczuwałam, że z każdym kolejnym dniem coraz bardziej oddalałyśmy się od Berk; głównie widać to było po Straszliwcach z listami, które spóźniały się coraz bardziej i potrzebowały dłuższych odpoczynków. Po pewnym czasie nie dotarł już żaden; musiały przestać lokalizować mój zapach.
- Tak, smoczki krążyły tu w okolicy, ale wszystkie wracały po kilku godzinach. Żaden nie wypuścił się nawet do granic archipelagu. - przerwał jej Czkawka.
- Dopiero, kiedy straciłam z tobą kontakt, mogłam powiedzieć, że wyprawa zamieniła się w walkę z przeciwnościami losu. Ktoś, kto rysował mapę, którą dostałam, musiał mieć bardzo wybujałą wyobraźnię, bo pozaznaczał na niej wyspy, których w rzeczywistości nie było. Nawet, kiedy ktoś płynął tam statkiem, przy trudnych warunkach mógł wpaść w kłopoty, a co dpoiero my. Burza potrzebowała odpoczynku, a w zasięgu wzroku nie było dosłownie niczego. Muszę wyznać, że tak kilka razy o mało nie wpakowałyśmy się w ręce tamtejszych Łowców Smoków, na szczęście w porę udawało mi się zorientować i zawrócić.
Iris widziała dokładnie, jak na wspomnienie o Łowcach Czkawka zacisnął pięści i już miał coś powiedzieć, więc dziewczyna czym prędzej kontynuowała. Znała go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że, gdyby teraz pozwoliła mu mówić, resztę wieczoru spędziliby na planowaniu depacyfikacji tej organizacji i słuchaniu wywodów chłopaka jak bardzo są oni niebezpieczni.
- Czkawka, wiem, co chcesz mi powiedzieć, ale uwierz, w porównaniu do ludzi Viggo, tamte ofermy nie miały szans ustrzelić nawet rannego Gronkla. Pociski wyrzucali tylko o określonych porach dnia, strzelali chyba ze starych harpunów na wieloryby, a do tego niecelnie. Poza tym w prawdziwym niebezpieczeństwie znalazłam się dopiero, kiedy Łowcy Głów posłali za mną swoich ludzi. - próbowała go uspokoić, ale to ewidentnie nie było to, co chłopak chciał usłyszeć. Widząc jego oburzoną minę, Iris czym prędzej zmieniła temat. - Mniejsza z tym; mówiłam o mapie... Więc... Na szczęście, jakimś cudem naszemu niedoszłemu kartografowi udało się w miarę poprawnie nanieść na mapę główne ośrodki handlowe. Można było się tam zatrzymać, uzupełnić zapasy, a, co najważniejsze, dopytać o drogę. Zostawiałam wtedy Burzę w jakichś jaskiniach czy zaroślach w najwyższej gotowości, a sama wchodziłam w uliczki pomiędzy budynkami i straganami. Próbowałam wtopić się w tłum, ale im dalej na wschód byłam, tym bardziej odstawałam ubiorem i wyposażeniem od tamtejszych ludzi. To pewnie dlatego dość szybko na moim karku uwiesili się Łowcy Głów...
Na początku, kiedy pytałam o drogę na Fjern (bo tak, wyspa, z której pochodziłam, faktycznie się tak nazywa) ludzie nie potrafili mi pomóc. Nie mieli pojęcia, o czym mówiłam. Kilkadziesiąt mil później pytali, z jakiego powodu chcę popełnić samobójstwo, bo żywa z pewnością tam nie dotrę. Przestrzegali przed zdradzieckimi wodami, nieprzewidywalną pogodą i odległościami, które z pewnością by mnie pokonały, gdyby nie było ze mną Burzy. Niektórzy próbowali straszyć mnie również ogromnymi bestiami, zamieszkującymi oceany, ale w tej kwestii byłam prawie przekonana, że mówili o smokach z klasy wodnej. Im dalej na wschód się przemieszczałyśmy, tym mniej smoków spotykałyśmy, więc w pewnych rejonach ludzie faktycznie mogli brać je za jakieś mityczne stworzenia. Później tylko dziwili się, dlaczego nie uciekam w popłochu z powrotem w kierunku, z którego przybyłam.
Nie mam pojęcia ile zajęło mi dotarcie na Fjern, bo straciłam poczucie czasu. Spałam w dzień, organizowałam się z samego rana albo późnym wieczorem, a latałyśmy w nocy, więc bardzo szybko przestałam rozróżniać, kiedy kończy, a kiedy zaczyna się kolejny dzień. Wodzowska rodzina wyspy Trzech Szczytów podobno była na Fjern tylko trzy razy, ale nawet nie chcę myśleć ile czasu, złota i zszarganych nerwów kosztowały ich te wyprawy. Jednak moje obliczenia, jak i średniej jakości mapa mnie nie zawiodły i w końcu dotarłam do celu.
Nie wiem, czego dokładnie się spodziewałam po tej wyspie, ale z pewnością nie tego, co tam zastałam. To była jedna, wielka wylęgarnia biedy, nieszczęść i brudu. Domy waliły się pod własnym ciężarem; niektóre już dawno były zburzone albo spalone. Lasy prawie nie istniały, ulicami płynęły wielkie potoki błota zmieszanego z fekaliami, a brudni i wychudzeniu ludzie grzęźli w tym wszystkim po kolana. Jakby tego było mało, to znalezienie w całym tym rozgardiaszu kogoś o resztkach zdrowych zmysłów prawie graniczyło z cudem - w ludziach obudziły się pierwotne instykty i nikt nie chciał zamienić ze mną nawet jednego słowa. Można było sobie wyobrazić, że w czasach swojej świetności, wyspa ociekała pięknem, bogactwem i luksusowymi towarami. - Iris westchnęła ciężko i zrobiła krótką pauzę, biorąc kolejny łyk gorącego naparu. - Już zaczęłam podejrzewać, że na Wyspie Trzech Szczytów po raz kolejny ze mnie zakpili, a mapę dostałam wyłącznie po to, aby zmarnować moje cenne kilka tygodni. Ale na tym atrakcje się nie skończyły.
Doszłam do wniosku, że gdybym tak po prostu opuściła i wróciła, faktycznie zmarnowała bym mało, że ogromną ilość czasu, to jeszcze jedyną w życiu taką szansę. Postanowiłam więc nieco dokładniej rozejrzeć się po tym miejscu; zagłębiłam się pomiędzy resztki tego, co z wioski jeszcze zostało i próbowałam się gdzieś po drodze nie utopić, albo nie dostać czymś w głowę. Po pewnym czasie, kiedy już byłam naprawdę sfrustrowana i myślałam, że nic z tego nie będzie, z jednego z budynków, które jeszcze były w jako-takiej całości, wyszła kobieta. No i okazało się, że nie wszyscy do końca postradali zmysły. Mówiła całkiem z sensem, i to jakie rzeczy...
Myślałam, że się przesłyszałam, kiedy zawołała mnie do siebie po imieniu. Z wrażenia kompletnie zapomniałam o jakiejkolwiek konspiracji i ukrywaniu własnej tożsamości, ale właściwie nic takiego nie miało już sensu, kiedy kobieta znała moje imię. Do tego powiedziała, że wyglądała mnie od kilku dni, poznała prawie natychmiast, a potem zaprosiła do środka budynku. Nie mnie oceniać wystrój czyjegoś wnętrza, ale w porównaniu z dramatem panującym na zewnątrz, jej dom wyglądał całkiem przyzwoicie. Kobieta mogła mieć około 40 lat i, jak na tak szkodliwe watunki, w jakich przyszło jej żyć, wyglądała całkiem żeśko. Najpierw przyglądała mi się uważnie przez pewnien czas, aż w końcu przedstawiła się jako Maria i powiedziała, że ma dla mnie informacje o mojej matce, których szukam.
Czkawce, kolokwialnie mówiąc, opadła szczęka.
- Tak, też się zdziwiłam, uwierz mi, a już myślałam, że nic bardziej abstrakcyjnego mnie tego dnia nie spotka. Maria musiała zauważyć mój szok, bo po prostu zaczęła opowiadać.
Wiele lat temu była służką i bliską powierniczką rodziny panującej na Fjern. W tamtych czasach wyspa była potęgą: ludzie wiedli dostatnie i bogate życie w dobrobycie, kwitł handel i temu podobne. Jakby na potwierdzenie sielanki, miłościwie panujący i jego małżonka spodziewali się swojego pierwszego dziecka. Niestety, wszystko, co dobre, nigdy nie może trwać w nieskończoność... Na przekór wszystkiemu rozpoczęła się chrystianizacja tamtego fragmentu świata, a wraz z nią nastała ciemna epoka dla wszystkich, którzy nie chcieli się jej poddać. Maria mówiła o ogromnych oddziałach dziwacznych wojowników pod znakiem chrześcijańskiego krzyża, którzy grabili i niszczyli wszystko i wszystkich na swojej drodze. Na nieszczęście wyspy, jej władca nie należał do tych, którzy od tak byli gotowi zapomnieć o kilkusetletniej tradycji przodków, więc jasnym było, że nie pozwoli się podporządkować. Jednak kiedy już doszło do konfrontacji, a siły Fjern stanęły na przeciwko niezliczonych sił nacierającego wroga, finał oporu był z góry przesądzony. Tego dnia zginął władca i zdecydowana większość sprawnych mężczyzn z wyspy, a wojownicy pod znakiem krzyża doprowadzili ją do stanu prawie identycznego do tego, co mogłam sobie oglądać na zewnątrz.
Panowanie przejęła żona mężczyzny, którą z największym zaangażowaniem wspierała Maria, jednak nie było łatwo podnieść wioskę z ruiny, a szybko okazało się, że jest to wręcz niemożliwe. Natłok tylu nieszczęść sprawił, że kobieta bardzo szybko podupadła na zdrowiu, zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Przy życiu utrzymywała ją prawdopodobnie jedynie gorliwa opieka Marii. Nie potrafiła już myśleć racjonalnie, ale jedno wiedziała na pewno: jej nienarodzone jeszcze dziecko nie mogło wychowywać się w takich warunkach; musiało mieć zapewnioną przyszłość na odpowiednim poziomie. Kobieta długo rozmyślała, wiele razy podejmowała różne decyzje i równie wiele razy wahała się, ale w końcu zadecydowała ostatecznie. Wykorzystała kontakty swojego męża i wyszukała wśród nich miejsce najbardziej odległe, gdzie, miała nadzieję, chrześcijańska dłoń niesprawiedliwości nie dotrze tak szybko, a dziecko będzie miało okazję żyć w spokoju. Padło na wodzowską rodzinę wyspy Trzech Szczytów. Maria stwierdziła, że był to prawie cud, bo tamci nie mogli mieć własnego potomka, więc na opiekę nad maluchem zgodzili się właściwie natychmiast. Podróż trwała długo, ale przybyli w samą porę. Kobieta urodziła śliczną córkę, a pomiędzy rodzinami zawarła się niepisana umowa, iż ta nie dowie się o swoim prawdziwym pochodzeniu dopóty, dopóki na wyspie Trzech Szczytów będzie mogła znaleźć bezpieczne schronienie i wodzowie będą w stanie je zapewnić. Potem kobieta z ogromnym bólem serca przekazała swoją jedyną córkę w ręce obcych, a oni sami zaś odpłynęli do swojej ojczyzny.
Tą córką byłam ja, Czkawka...
Iris załamał się głos, a w pomieszczeniu zapadła cisza. Sam chłopak nie do końca wiedział, co ma zrobić w zaistniałej sytuacji. Miał wrażenie, że wszelkie słowa, które by teraz wypowiedział, nawet w najmniejszym stopniu nie odzwierciedlałyby tego, co chciał jej przekazać.
Delikatnie chwycił jej dłoń i splótł ich palce w geście wsparcia, przelewając tyle własnej energii i siły, ile tylko potrafił. Dziewczyna odwzajemniła ten uścisk
- Słowem: wpadłam z deszczu pod rynnę. - kontynuowała z trudnym do przeoczenia, głębokim westchnieniem. - A właściwie, to spod rynny na deszcz. Ale to jeszcze nie koniec tej historii. Otóż, od tamtego czasu wyspa Trzech Szczytów pozostawała w ciągłym kontakcie z Fjern. Obie rodziny regularnie wymieniały korespondencję: wodzowskie małżeństwo miało szczegółowo opisywać przebieg mojego wychowania, a matka przekonywać się, że wszystko było ze mną w porządku, i od czasu do czasu przekazywać swoje sugestie. Mam wątpliwości, czy cokolwiek z tego, co przez te listy przeszło, miało jakiekolwiek przełożenie na rzeczywistość, ale nie rozgrzebujmy tego; to już przeszłość.
Takim oto sposobem matka dowiedziała się, że zniknęłam z wyspy nie wiadomo czemu i właściwie, to nie wiadomo gdzie jestem. Podejrzewam, że domyślała się, co tak naprawdę było tego przyczyną, chociaż Maria twierdziła, że nie wspominała o niczym konkretnym. Podobno wpadła w ogromną histerię i obwiniała się, że nie potrafiła zapewnić należytego bezpieczeństwa swojemu jedynemu dziecku. Ciągle o czymś bardzo intensywnie rozmyślała, ale aż do samego końca z nikim nie chciała się tym dzielić. W liście zwrotnym na Fjern zaznaczyła, że chce jak najszybciej zobaczyć się z rodziną wodzowską osobiście, aby dokładniej omówić sprawę mojego zniknięcia, ale także podziękować za poświęcenie tych wszystkich lat i doprowadzenie mnie ku dorosłości. Niestety, żadnej z tych kwestii nie doprecyzowała, i w tym tkwił haczyk.
Maria streściła mi, jak, po długiej podróży, cała załoga statku z wyspy Trzech Szczytów dobiła do Fjern, została ugoszczona przez matkę posiłkiem, nad którym wszyscy zastanawiali się, skąd kobieta miała takie ilości jedzenia, podczas gdy wioska przymierała głodem. Kobieta faktycznie omówiła z wodzem i jego żoną kilka spraw, podziękowała, a następnie, w geście wdzięczności, pomagała im przygotować się do drogi powrotnej. Dopiero po kilku dniach wyznała Marii, że razem z jedzeniem podała przybyszom silną truciznę, na którą nie ma lekarstwa. Sama też ją zażyła i zapiła mocnym piwem, a od tego czasu jej życie zakończyło się w ciągu kolejnych dziewięciu dni.
I wszystko to w geście podziękowania za poświęcone lata... - Iris zakończyła swój wywód cichym westchnieniem, a rozgoryczenie, malujące się na jej twarzy, próbowała zatuszować, wypijając z kubka ostatni łyk prawie zimnego już naparu.
Valka poruszyła się na swoim miejscu.
- To, co wydarzyło się na twojej rodzinnej wyspie, może wydawać się straszne i dramatyczne, może nawet nieludzkie. Ale nie oceniaj, proszę, swojej matki nazbyt pochopnie. Ta cała sytuacja, o której opowiadałaś, uderzyła w nią ze zbyt dużą siłą i nie miała prawa nie pozostawić jej bez szwanku. Matka tak obciążona, zmuszona zostawić własne dziecko, nigdy nie będzie szczęśliwa. Jeśli do tego dowie się, w czyje ręce je oddała, nie będzie myślała racjonalnie i nic jej nie powstrzyma - za wszelką cenę będzie starała się pomścić jego dobro. Nie znałam twojej matki, ale jestem w stanie sobie dokładnie wyobrazić, co musiała przeżywać.
Iris nie miała siły na nic więcej, poza tępym wpatrywaniem się w powoli pożerane przez ogień drewno. Już od dłuższego czasu prowadziła wewnętrzną walkę, z jednej strony mając argumenty identyczne do tych podanych przez Valkę, a z drugiej ciągłą świadomość, że ta sama kobieta śmiertelnie otruła kilkunastu ludzi, a następnie samą siebie, by uniknąć odpowiedzialności. Dziewczyna czuła, że przyjdzie jej jeszcze przez długi czas bić się z własnymi myślami, aż ich nie uporządkuje.
Ciszę zapadłą w pomieszczeniu, której nikt nie potrafił przerwać, głównie z braku pomysłu, co mógłby powiedzieć, rozerwało natarczywe, prawie roszczeniowe łomotanie w drzwi.
- No, teraz to już z pewnością Sączysmark. - mruknął Czkawka, wstając z niechęcią.
Podszedł do drzwi i po raz niezliczony tego dnia zwolnił ciężką zasuwę je blokującą. Światło paleniska padło na niską, krępą posturę Jeźdźca Koszmara Ponocnika, niezmienioną od czasu, kiedy Iris widziała go po raz ostatni.
- Słuchaj, wiem, że masz mnie już dość, ale jest późno i ludzie zbierają się do siebie, więc... - nie dokończył zdania. Jego skonsternowany wzrok spoczął na skulonej, szczelnie owiniętej kocem Iris.
- Czkawka, ale ty wiesz, że trzymanie w domu doskonałej kopii własnej dziewczyny nie jest do końca normalne? To podchodzi pod manię, albo jakiś inny nałóg. Ona cię może oskarżyć.
I byłby pewnie przeprowadził chłopakowi cały wykład motalizatorski, gdyby Iris nie uśmiechnęła się do niego słabo i nie pomachała dłonią, wydobytą spod ciepłego okrycia. Ten gest powitania wyraźnie zrobił w jego mózgu jeszcze większe spustoszenie, niż było tam chwilę wcześniej. Sączysmark zamrugał intensywnie.
- No popatrz, jeszcze się rusza. - oparł ręce na biodrach. - Dlaczego to ty zawsze wiesz pierwszy, kiedy dzieje się coś ciekawego? Dlaczego to ty zawsze bawisz się najlepiej na całej wyspie?! Może ja też chciałbym chociaż raz być w czymś pierwszy? - żachnął się z wątpliwym rozgoryczeniem.
- Jak już zostaniesz wodzem własnej wyspy, to, gwarantuję ci, będziesz się bawił świetnie. A pierwszy to wtedy będziesz z pewnością. Ale chciałeś mi chyba coś powiedzieć...
- Oj, nie, nie, nie! Teraz, to ja muszę powiedzieć reszcie, że Iris wróciła. Pierwszy! - Sączysmark odwrócił się na pięcie i zapewne już dawno bo go nie było, gdyby nie zatrzymał go Czkawka.
- Ale powiedz, że przyjdziemy dopiero jutro. - zaznaczył, spoglądając za siebie i uważnie lustrując wzrokiem wyczerpaną dziewczynę, prawie przysypiającą nad pustym już kubkiem - Musimy odpocząć.
- Jasne, jasne...! - Jeździec Ponocnika nie sprawiał wrażenia, że zakodował tę informację. Czkawka miał jednak nadzieję, że inni Jeźdźcy, a w szczególności Śledzik, będą mieli na tyle oleju w głowach, aby nie nawiedzać nieszczęsnej dziewczyny w środku nocy.
- Sączysmark! - zawołał jeszcze za nim chłopak, pomimo, że Iris w ciemności na zewnątrz nie potrafiła dostrzec już zupełnie niczego. - Odprowadźcie ostatnich ludzi i zgaście ogień w twierdzy!
Odpowiedzi nie otrzymał już żadnej; tylko Szczerbatek, wygrzewający się wraz z Burzą przy palenisku, zamruczał z dezaprobatą, jakby upominał swojego Jeźdźca, że krzyczenie o tak późnej porze wykracza poza wszelkie przyjmowalne normy.

Cześć Wszystkim!
Oto wracam w świetle zwycięstwa i chwały, po kolejnych bezterminowych wakacjach, trwających nie wiadomo jak długo... Żarcik ;D Wakacji nie było, bo nie ma na nie funduszy, za to była ciężka praca nad rozdziałem, czego rezultatem jest to prawie 5 tysięcy słów powyżej ;) Szczerze, to już nie pamiętam, czy to kolejny rekord, chociaż wydaje mi się, że tyle jeszcze nie wyskrobałam ;D
Tjaaa... Przerwa w rozdziałach znowu trwała chorendalnie długo; widocznie za szybko pochwaliłam się, jak "dobrze" mi idzie wyrabianie nawyku codziennego pisania ;D Cóż, jedyne, co mi pozostało, to powiedzenie, że "żałuję i obiecuję poprawę"; wyrabiania formy nie zaprzestaję ;'D
A co do samej fabuły... Tutaj ocenę sytuacji pozostawiam Wam ;D Komentujcie, gwazdkujcie, a jeśli się podobało, polecajcie rodzinie, znajomym, sąsiadom, psom sąsiadów... W każdym razie...
Do następnego!
~ GuineaPigi

Continue Reading

You'll Also Like

16.7K 1.5K 17
Draco kocha syna ponad wszystko. Dlatego, kiedy była żona planuje odebrać mu dziecko, Draco zwraca się o pomoc do ostatniej osoby, o której by pomyśl...
3K 66 13
Historyjki z Akademii pana kleksa z Yn spojler Vincent z Yn i Yn ma 20 lat
62.8K 2.1K 122
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...
18K 788 58
Historia opowiada o życiu jedynej córki Severusa Snape'a który dla jej bezpieczeństwa zamiast posłać ją do Hogwartu wysyła do Ilvermorny. Czy panna...