Bad Boy Returns To District

By MikeyQueenx

959K 11.2K 1K

Bracia Brooks przez wiele lat byli koszmarem Melbourne. Zastraszenia i małe kradzieże były ich znakiem rozpoz... More

Rozdział 1. Słyszałaś kto wrócił?
Rozdział 3. Twoje ciało Cię zdradza
Rozdział 4. Pokażę Ci cały świat
Rozdział 5. Nie bądź niewdzięczna
Rozdział 6. Dwóch Neandertalczyków
Rozdział 7. Wcale się nie mylił
Rozdział 8. Oboje to wiemy

Rozdział 2. Trzymaj blisko swoich sąsiadów

35.4K 1.5K 35
By MikeyQueenx

Było już za późno. Wszyscy patrzyli tylko na mnie.

Oczy pięciu chłopców były wlepione w moją osobę, a na ich twarze wpłynął grymas obrzydzenia na widok mojego odkrytego ciała. Jednym ruchem dłoni zmiotłam niechciane łzy z policzków, po czym podniosłam się na równe nogi, by uciec jak najdalej od niespodziewanych gości w moim "prywatnym" azylu. Dzieliło nas jedynie kilka gałęzi drzew, które nie dawały mi zbyt wiele zakrycia i nawet mimo owinięcia kocem czułam się naga.

Australijczycy obserwowali moje zachowanie z uśmiechami politowania przyklejonymi do ust, co chwilę pociągając łyki z trzymanych przez siebie butelek piwa. Z ulgą mogłam stwierdzić, że Luke odszedł w stronę jeziora, nie wykazując większego zainteresowania moją żałosnością. Nie chcąc, by ujrzeli moje niezgrabne pośladki założyłam spodenki, a na stopy wsunęłam wcześniej zabrane trampki. Liczyłam, że każda czynność da mi więcej czasu na psychiczne przygotowanie się na konfrontację z chłopakami z końca ulicy. Modliłam się, by pozwolili mi odejść bez jakikolwiek komplikacji.

- Zostajesz z nami.- Jai ujął mój łokieć przez co jego ciało zetknęło się z moją mokrą skórą, a moje policzki pokryły się szkarłatnym rumieńcem.

Palce chłopaka ujęły brzegi białego materiału bikini i podciągnęły je bliżej pierwotnego położenia. Powiedzenie, że byłam mu bardzo wdzięczna, byłoby niedomówieniem.

- Nie chcę iść.- szepnęłam, podnosząc głowę do góry, by móc spojrzeć w jego oczy.

- Chodź, Mała. Będzie fajnie, a jeśli nie będzie Ci się podobało to zawsze możesz iść do domu. Spróbuj. Żyj!

- Nie przekonasz mnie.- wzruszyłam ramionami, wyrywając się z objęć Szatyna.- Wracam w tej chwili.

Chłopak pozwolił mi odejść bez dalszego nalegania z czego byłam bardzo zadowolona. Kroczyłam maksymalnym tempem na jakie pozwalały mi drżące nogi. Po pokonaniu kilku metrów, nagle poczułam że moje stopy tracą kontakt z podłożem, a Jai przewiesza mnie przez swoje ramię. Z mojego gardła wydobywały się nieziemsko wysokie tony. Przeklinałam głośno, obiecując że kiedy tylko postawi mnie na ziemi zabiję go z czystą przyjemnością.

- W tej chwili mnie puść.- syknęłam.

- Nie ma problemu.- wyszczerzył się, sadzając mnie na drewnianej belce obok Luke'a, a następnie odszedł w kierunku pozostałych mężczyzn.

Zostaliśmy sami, co niezbyt mi się podobało.

Brunet z kolczykiem w wardze nie obdarzył mnie nawet najmniejszym spojrzeniem, jednak sama jego obecność sprawiała że wszystkie moje mięśnie napinały się, a dłonie drżały. On natomiast w tamtym momencie wyglądał na bardzo rozluźnionego. Ciemne tęczówki bacznie obserwowały otoczenie, podczas gdy ze stoickim spokojem pociągał łyki ze szklanej butelki sprawiając że grdyka poruszała się pod opaloną skórą.

- Zawsze obserwujesz ludzi, jak dziwaczka?- mruknął nagle zachrypniętym głosem, brutalnie wyrywając mnie tym z letargu. Głęboki bas jeszcze przez kilkanaście sekund dźwięczał w moich uszach.

Brooks nie zmienił pozycji, ale mimo to czułam jakby jego długie palce oplatały moje gardło odcinając dopływ powietrza... Jakby cały świat stawał się przy nim wielkości piłeczki, którą z łatwością mógłby zdeptać. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale właśnie taki był Luke. Cichy, zdystansowany, a przy tym tak potężny i hipnotyzujący, że bezustannie zdobywał to czego pragnął. Wystarczył sam jego ton, by wszyscy padali mu do stóp.

- Zawsze jesteś takim dupkiem?- burknęłam mimo kortyzolu wypełniającego moje żyły.

- Tak.- odpowiedział szczerze, obdarzając mnie beznamiętnym spojrzeniem.

- To współczuję przebywania z samym sobą.- mimowolnie przewróciłam oczami.

Później wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Luke uśmiechnął się, ale nie był to przyjemny uśmiech, raczej pełen jadu i grozy grymas. Przy tym jego szczęka zacisnęła się tak bardzo, że z pewnością mogłaby ciąć kartki. Nie będąc w stanie wykonać żadnego ruchu obserwowałam jego twarz powoli zbliżającą się do mojej.

- Wiesz, że zamiast tylko patrzeć możemy przejść do rzeczy?- szepnął, a jego dłoń spoczęła na moim udzie.

- Podobno dobrze jest być blisko ze swoimi sąsiadami, Soph.- kontynuował nie zważając na moją zniesmaczoną minę. Jego zimna skóra niemal parzyła, a im wyżej znajdowała się jego ręka tym bardziej byłam przerażona.

Tego było już za dużo. Jak oparzona podniosłam się z drewnianego siedziska, robiąc kilka kroków w tył przez co nieco zachwiałam się. Mój brak koordynacji widocznie rozbawił Brooksa, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.

- Siadaj, Soph.- przywołał mnie Jai- Chłopaki poznajcie Shophie Wade.- dodał odwracając się do pozostałych obecnych.

- Nie...- zaczęłam, jednak szybko przerwał mi głos jednego z kolegów Brooksów, na którego wcześniej nie zwracałam uwagi.

- Sophie Wade?!- wykrzyknął Brunet, którego imienia nie zdążyłam poznać.

Nie, kurwa, James Bond. Skwasiłam się wewnątrz samej siebie na głupie pytanie.

- No tak Sherlocku.- nie zdziwiłam się ani trochę, kiedy wybuchnął śmiechem.

- James Yammouni.- wskazał na siebie z nieukrywaną satysfakcją.

Automatycznie zamarłam wprost nie dowierzając że stoję twarzą w twarz z moją pierwszą miłością, a zarazem największym koszmarem mojego życia. Moje trzewia wykonały koziołka, po czym zakryłam usta dłonią. Nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa.

- Soph? Wszystko w porządku?- zapytał Jai.

- Idę do domu.- wydukałam.

- Nie przejmuj się nim, to zwykły idiota. Od najmłodszy lat chodził za moimi braćmi, jak piesek.

Nie mając sił na dyskusję opadłam na drewno. Trójka z obecnych usiadła blisko siebie, słuchając opowieści Jamesa o tym, jak to zrobiłam z siebie największą debilkę we wszechświecie. A mój przyjaciel wciąż nie przybywał.

- Jamie. Ty nigdy nie wiesz, kiedy coś przestaje być śmieszne.- mruknął Luke ni stąd ni zowąd.

Momentalnie przeniosłam wzrok na chłopaka, siedzącego na piasku bardzo blisko ogniska. Jego twarz przybrała typowego obojętnego wyrazu, przy czym zawartość butelki piwa, którą trzymał w dłoni, co chwilę zmniejszała się o objętość jednego łyka. Australijczyk kompletnie nie przejmował się faktem, że otaczające go osoby w stu procentach skupiały na nim swoją uwagę. Wręcz przeciwnie... Nucił pod nosem jakąś dziwaczną melodię, a opuszki jego palców wybijały rytm na kolanach. Piosenka widocznie dobiegła końca, ponieważ ziewnął ze znudzeniem, po czym spojrzał na mnie. Tym razem postanowiłam nie przerywać tego kontaktu. Po prostu siedziałam i patrzyłam na chłopaka z kolczykiem. W oczach Luke'a było coś, co sprawiało iż miałam ochotę uderzyć go w twarz. Były mroczne i pełne ciemności...

"Przepraszam, nie dam rady dzisiaj. Muszę zostać dłużej w firmie. Kocham Cię, Bjørn xx" mój telefon przerwał niezręczną chwilę, a treść wiadomości sprawiła iż poczułam przyjemne ciepło mieszkające się ze strachem przed przebywaniem z Brooksami.

Mogło być tylko gorzej.

- Jemy?- Jai poprawił się na siedzeniu, odchrząkając. Byłam mu niesamowicie wdzięczna za przerwanie krępującej ciszy.

- Jasne.- głęboki głos Luke'a był czymś czego najmniej się spodziewałam.- A ty, Soph? Zostaniesz z nami? Mamy wystarczająco piwa.

- Ja... Tak.- poddałam się.

- Okey.- mrugnął do mnie, czerpiąc niesamowitą rozkosz z mojego zmieszania, przez które delikatne rumieńce wpłynęły na policzki.

Dzięki umiejętności siedzenia cicho, którą nabyłam już za czasów szkoły podstawowej, mogłam w spokoju przeanalizować całą sytuację sprzed kilku minut. Jak wielkim failem życiowym musiałam być, by ostatniego dnia wakacji spotkać po kilku latach akurat Jamesa? Wszystko wokół mnie zdawało się dziać w zwolnionym tempie, a ja tkwiłam w samym środku tego bagna. Chłopcy pili, tańczyli, jedli, śpiewali i zataczali się na boki.

- Trzymaj.- jeden z bliźniaków wystawił w moją stronę kij zakończony idealnie opieczoną pianką Marshmallow.

- Dlaczego ty jako jedyny nie jesteś...?- machnęłam ręką w stronę grupy facetów, tarzających się w piasku.

- Ktoś musi ich zaprowadzić do domu...- westchnął.- No jedz.

- Nie mogę.- pokręciłam głową, odwracając się przeciwną stronę.

- Możesz. Twoja matka to suka.- zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam.

- Planujesz iść na studia?- zaciekawiłam się.

- Nie, jestem na to za głupi. Może kiedyś...

- Nikt nie jest na to za głupi.

- Cóż... Ja jestem wyjątkowy. W negatywnym tego znaczeniu.- wzruszył ramionami.- Już pogodziłem się, że moje IQ jest niższe niż u innych. Nie przeszkadza mi to.

Nagle dostrzegłam Luke'a, biegnącego w moim kierunku. Wszystkie ubrania, jakie miał na sobie ściśle przylegały do jego mokrej, opalonej skóry, a włosy poprzyklejały się do czoła. Wszyscy wybuchli śmiechem, lecz ja wolałam piszczeć, ponieważ szybowałam w powietrzu niesiona na rękach Brooks'a. Wiedziałam, co miał zamiar zrobić i całkowicie mi się to nie podobało. Moment później zarówno ja, jak i Luke zanurzyliśmy się pod taflą jeziora.

- Ty pierdolony idioto!- krzyknęłam, wynurzając się.

- Nie spinaj się tak. To tylko trochę wody.- mruknął głos tuż przy moim uchu.

- Odsuń się.

- Taka grzeczna dziewczynka, a takie brzydkie słowa...- zacmokał.

Zrobiłam krok do przodu, a silne męskie dłonie obróciły mnie w przeciwną stronę. Luke patrzył na mnie dziwnym, pijackim wzrokiem, po czym pokonał dzielącą nas odległość, by złączyć nasze usta w pocałunku. Jego wargi były miękkie, ale piwny oddech był wprost nie do zniesienia, dlatego zebrałam wszystkie swoje siły, żeby odepchnąć szatyna od siebie.

- Nigdy więcej tego nie rób.- warknęłam.

- Ciesz się, że chociaż ja to zrobiłem.- mruknął.

Miałam niesamowite szczęście. Przezroczysta ciecz bez problemu zlewała się z moimi łzami, dzięki czemu nikt nie mógł domyślić się, iż płakałam. Na samo wspomnienie jego warg na moich chciało mi się wymiotować.

- Sophie?! Gdzie idziesz?!- do moich uszu dobiegło wołanie Jai.

Ta rodzina wprowadziła się na naszą dzielnicę dzień wcześniej, a już zdążyli sprawić iż moje życie stało się piekłem na Ziemi. Gdyby nie ten spieprzony ostatni dzień wakacji, mogłabym uznać je za jedne z lepszych, ale cóż... Ktoś postanowił tam na górze, że nie mam prawa być szczęśliwa.

Nie interesowały mnie rzeczy, które pozostawiłam nad jeziorem... Tak szczerze to nie interesowało mnie nic. W domu, jak zwykle nikt nie zauważył stanu w jakim się znajdowałam, wszyscy byli zajęci organizacją urodzin mojej siostrzyczki. Idealna Samantha Wade kończyła szesnaście lat w pierwszym tygodniu września, więc impreza która miała odbyć się w naszym domu musiała być największym przyjęciem 2013 roku. Tata przeznaczył bagatela kilka tysięcy na spełnienie zachcianek Sam, podczas gdy ja nie obchodziłam urodzin od bodajże pięciu lat.

***

Rankiem biegałam, jak oszalała zbierając wszelkie potrzebne ubrania, kosmetyki. Oczywiście łazienkę zajęła moja siostra, która zaczynała naukę w tej samej szkole co ja. To będzie piekło, pomyślałam na szybko pochłaniając jogurt. Dziewczyna nie opuszczała pomieszczenia przez dwadzieścia minut, więc musiałam umyć zęby w kuchni. Norma.

- Tata musiał pilnie jechać do pracy. Jai, syn Giny, zaproponował że może was obie podwieźć.- ogłosiła Rachel, stojąc u podnóża schodów.

- Bjørn mnie podwiezie.- powiedziałam sama do siebie. Przecież Ona i tak mnie nie słucha.

Sam miała na sobie krótką czarną spódniczkę, białą cienką bluzkę z ogromnym dekoltem oraz kozaki za kolano, nic dziwnego więc iż oczy bliźniaków Brooks na jej widok o mało co nie wypadły z orbit.

- Hej, Soph!- uśmiechnął się stojący po drugiej stronie ulicy Jai- Nie jedziesz z nami?

- Nie.- wymamrotałam, gdy akurat przed moim nosem zaparkowało znajome auto, a jego kierowca uchylił szybę.

- Gotowa na ten cudowny dzień?- zapytał Bjørn posyłając mi ciepły uśmiech.

- Oby jak najszybciej się skończył.

Kiedy moje usta dotknęły policzka chłopaka mogłam poczuć na sobie wzrok obu braci.

***

Weszłam do wielkiego holu, w którym kotłowała się wielka ilość ludzi i panował ogólny zgiełk. Wydawało się, że każdy mój krok odbija się echem po pomieszczeniu. Czułam się, jak intruz. Wszyscy uczniowie stali w grupkach. Nie pasowałam tam. Dziewczyny miały lśniące włosy- czy to spadające kaskadą za ramiona, czy też spięte w schludny kok. Ich ubrania wyglądały jakby dopiero co były zdjęte z wybiegów mody na całym świecie. Makijaż był idealny, dopracowany co do jednego malutkiego szczegółu. Biła od nich wyższość i pogarda. Moje policzki płonęły, a samoocena spadała coraz gwałtowniej, kiedy tak stałam na skraju sali, przestępując z nogi na nogę. Witali się z każdym, nawet z tymi najbardziej ekspresyjnie ubranymi, ale nie ze mną. Nikt nawet nie powiedział „Cześć". Każdy chłopak zdawał się skanować sylwetki innych z widocznym dystansem, jakby byli dla siebie swego rodzaju zagrożeniem. Niektórzy z obecnych znali się jeszcze z czasów dzieciństwa, lecz ich przyjaźnie nie były czymś silnym i niezbędnym do normalnego funkcjonowania. Jeśli chciało się przeżyć w spokoju trzy lata w tym liceum, trzeba było być kimś samowystarczalnym.

- Uwaga!- rozbrzmiał głos dyrektora, stojącego na "scenie" z przodu auli.- Nazywam się William Hale i dla niewtajemniczonych, prowadzę tę placówkę. Wprowadzono kilka zmian w programie nauczania i mam nadzieję, że dzięki nim współpraca grona pedagogicznego z Wami- naszymi podopiecznymi- będzie dużo bardziej efektywna, niż w minionych latach. Jak co roku będziemy dbali, aby nowi uczniowie czuli się tutaj, jak najswobodniej. Nie przestrzeganie statutu będzie srogo karane, a wysokie osiągnięcia nagradzane. Myślę, że to tyle... Życzę owocnej nauki i miłego roku szkolnego!- wykrzyknął, odchodząc w akompaniamencie oklasków.

Każdy rocznik od początku miał specjalnie dla siebie przydzieloną klasę, która nie zmieniała się, aż do ukończenia liceum... W przypadku 3G było to pomieszczenie z numerem 123 w prawym skrzydle budynku. Wielkie białe drzwi już dawno zostały otwarte i rozchylone na oścież, dzięki czemu część osób mogła wynurzyć się z fali ludzi przelewającej się korytarzami i znaleźć się w odpowiednim pokoju. Wzięłam głęboki oddech, po czym na trzęsących kolanach przekroczyłam próg.

O, nie.

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to twarze bliźniaków Brooks, siedzących w ławce na tyle. Na mój widok, na usta Jai momentalnie wpełzł uśmiech czym zwrócił uwagę zajmującego miejsce obok chłopaka. Kojarzyłam go z poprzedniego dnia.

- Sophie! Usiądź z nami!- zakpił (z tego co pamiętałam) Daniel, sprawiając iż wszyscy wybuchli śmiechem.

Continue Reading

You'll Also Like

801K 35.6K 56
Zachodnia Kanada, turystyczne miasteczko, a w nim liceum Canmore, któremu sławę przynosi drużyna hokejowa i reprezentacja łyżwiarzy figurowych. Nie...
45.4K 3.4K 41
Hope Parker właśnie straciła rodziców w wypadku, który sama jakimś cudem przeżyła. Chociaż gdybyście na nią spojrzeli, powiedzielibyście, że w zasadz...
124K 3K 28
Madison Reily~18-letnia dziewczyna, która właśnie skończyła liceum. Postanawia się wyprowadzić od swoich nadopiekuńczych rodziców, do swojego starsze...
13.5K 2K 10
Siódma część serii „Call Me".