Odwiozłam Lily do szkoły i pojechałam do mieszkania Nathana, gdzie otworzyła mi jego narzeczona w satynowym szlafroku.
- Hej, Emily. - przytuliła mnie szczerze. - Nate jeszcze śpi, wejdź - zaprosiła mnie ręką.
- Nie no, cały McCartney, mówiłam mu, że biegamy. - przewróciłam oczami i skierowałam się do ich sypialni.
- To ja zrobię kawę - zaśmiała się Rose i poszła do kuchni.
Wskoczyłam na łóżko i zaczęłam dawać plaskacze chłopakowi, krzycząc jego imię.
- Co jest kurwa? - złapał mnie mocno za nadgarstki, otwierając oczy. Niezły refleks, ale i tak leń z ciebie.
- Biegamy, jakbyś zapomniał, masz pięć minut, żeby się pozbierać - powiedziałam.
- Bo co mi zrobisz? - zaśmiał się, a ja uniosłam brew i po chwili chwyciłam przez pościel jego kutasa i pociągnęłam gwałtownie, w tym samym czasie wyciągając zręcznym ruchem nóż zza paska.
- Wykastruje cię - szepnęłam, świdrując go wzrokiem, a on tylko założył ręce za głowę.
- Weź to schowaj i mnie nie gwałć z łaski swojej - powiedział z politowaniem. - Wstanę, wstanę - mruknął od niechcenia i podniósł się do siadu.
- Emily, kawa! - usłyszałam głos dziewczyny z kuchni.
- Pięć minut, Nate. - postukałam w zegarek i wyszłam z ich sypialni, przechodząc do pomieszczenia obok.
- Idziecie biegać? - spytała, a ja przytaknęłam. - Poszłabym z wami, ale jesteście jakimiś pieprzonymi robotami, bo raz zdechłam w jednej dziesiątej drogi - zaśmiała się szczerze, na co zawtórowałam.
Pogadałyśmy jeszcze chwilę i w końcu król zechciał się zebrać, więc dziesięć minut później biegliśmy już obok siebie alejką.
- Gdzie lecimy? - spytał Nate, lekko przyspieszając.
- Stała trasa, tylko robimy przerwę w parku - zdecydowałam, na co przytaknął.
Pół godziny później byliśmy już na miejscu i skierowaliśmy się w dość ustronne miejsce.
- Po co chciałaś tu przyjść? - zapytał, a ja wyciągnęłam broń i w niego wycelowałam. - Co robisz? - spytał całkowicie spokojnie i byłam naprawdę pod wrażeniem tego, że chłopak mi tak zaufał po tych wszystkich latach, że miał wyjebane na mordercę, który do niego mierzy z połowy metra.
- Pistolet jest pusty, walczymy z bronią - powiedziałam, więc podszedł i odebrał mi go, a potem zaczęliśmy wymieniać ciosy i wyrywać sobie wzajemnie gnata.
- Po co ci taki trening? - spytał po piętnastu minutach, kiedy daliśmy sobie spokój. - Ten gościu, on był z rządu, prawda? - dodał ciszej.
- Tak - mruknęłam, leżąc na trawie i wpatrywałam się w chmurę o niezdefiniowanym kształcie.
- Po cholerę ci to, Em? - westchnął, podnosząc się do siadu.
- Nie mam wyboru, Nate. W tym tkwi problem. - popatrzyłam na niego, a on od razu wszystko zrozumiał, widziałam to po jego twarzy. - Dlatego tak bardzo nie chciałam się do nikogo przywiązywać. Jeszcze z Dannym jakoś byśmy to ogarnęli, ale Lily... Rozumiesz?
- Przykro mi - stwierdził, wbijając wzrok w spory kamień pod naszymi nogami. - Ale dasz radę, na pewno. - uśmiechnął się lekko, w akcie pocieszenia, a ja tylko westchnęłam sama się zastanawiając przez kilka minut. - Dobra, koniec leżenia, zostało nam jeszcze kilka kilometrów - powiedział, więc podniosłam się i zaczęłam biec.
Po skończonym treningu z Nathanem, stwierdziłam, że mam jeszcze trochę czasu, więc wykorzystam go na strzelnicę. Pojechałam tam i weszłam do budynku.
- Hej, Peter. - uśmiechnęłam się i przywitałam z nim, zbijając piątkę.
- Gratuluję zawodów, jakoś nie miałem wcześniej okazji, tak szybko uciekłaś - rzucił.
- Jakoś nie miałam nastroju świętować. Ale dzięki. Potrzebuje poćwiczyć dzisiaj na większe odległości. Pożyczysz broń? Zapłacę ci za amunicję - powiedziałam.
- Nie musisz dziś płacić przecież, to za snajperkę, którą mi sprezentowałaś i wygraną - rzucił, podając mi pudełko.
- No to dzięki - zaśmiałam się.
Wspierasz morderstwo gubernatora.
- Hej, Kaya! - rzuciłam do dziewczyny, którą zobaczyłam w sali do broni krótkiej, przez którą trzeba było przejść na zewnątrz. - Posłuchałaś mnie od razu jak widzę - zaśmiałam się.
- Tak, jest nieźle. - przyznała. - Popatrz, mam już kilka celnych trafień. - pochwaliła się.
- Świetnie, Kaya - poklepałam ją po plecach, patrząc na tarczę jakieś dziesięć metrów od nas.
Moja córka miała więcej.
- A ty co tu robisz? - spytała.
- Snajperka. - pokazałam broń. - Nie moja, tylko właściciela, to jest delikatne wykroczenie, nie przestępstwo - wyjaśniłam, bo popatrzyła na mnie jakbym jej co najmniej kota tym zabiła czy coś.
- Umiesz strzelać? - zdziwiła się trochę.
- I to jeszcze jak, przed wczoraj wygrała zawody - powiedział jej instruktor.
- No, to prawda - przyznałam. - Możesz przyjść do mnie jak skończysz, to ci pokażę, jestem na zewnątrz - poinformowałam i poszłam zawiesić sobie tarczę.
Oddałam kilkanaście strzałów i szło mi całkiem nieźle jak na tą odległość. Błąd był dość niewielki i mieścił się w szerokości głowy człowieka, więc facet byłby martwy.
Dobrze, Blake.
- Jestem - powiedziała Kaya, stając nade mną po pewnym czasie.
- Nie chce ci się pobiec po tarcze i zawiesić nową? - spytałam, więc przytaknęła i przyniosła mi kartkę, co chwilę jej zajęło. W końcu latanie po tą głupią tarczę kilometr w jedną stronę zajmowało dłużej niż samo strzelanie.
- Wow, jakim cudem trafiasz tak dokładnie z takiej odległości? Niezły z ciebie snajper - przyznała.
- To nie jest takie proste, bo musisz dobrze wyczuć wiatr i inne czynniki, ale da się dojść do wprawy - wyjaśniłam. - Trzeba to lubić, mnie zawsze to jarało.
- Zaczynam się ciebie bać - zaśmiała się. - Bić się na tym poziomie i tak strzelać, normalnie mogłabyś być jakimś zabójcą - zażartowała.
O, strzał w dziesiątkę, przynajmniej raz ci wyszło...
- No widzisz, pewnie wtedy siedziałabym w więzieniu, a nie tutaj - odparłam rozbawiona.
- Czy ja mogę spróbować? - wskazała na karabin.
- Jasne, objaśnię ci wszystko, ale to jest raczej trudne, chociaż może ci się uda - powiedziałam i pokazałam jej poszczególne części. - Weź kilka głębokich wdechów, a potem wstrzymaj oddech, wyceluj i spokojnie pociągnij za spust, stabilizując rękę.
Dziewczyna wykonała to co jej nakazałam, ale w ogóle nie trafiła.
- Spróbuj jeszcze kilka - rzuciłam, i w końcu raz udało jej się, raczej przypadkowo, w ogóle trafić w krawędź tarczy.
- Cholera, to naprawdę trudne, podziwiam cię, ja najpierw muszę się nauczyć strzelać z krótkiej broni.
- Nauczysz się, tylko ćwicz dużo. - uśmiechnęłam się. - A teraz przepraszam, ale wrócę do strzelania, bo za godzinę mam pierwszy trening i muszę się wyrobić.
- Po co to robisz? - spytała, patrząc jak przygotowuje sobie amunicję.
No zgadnij...
- Hobbystycznie, dla odstresowania, łatwiej jest wyczyścić umysł kiedy skupiasz się tylko na naboju, broni i tarczy. - wzruszyłam ramionami, bo przecież nie powiem jej, że planuję morderstwo.
- Widzimy się w piątek na treningu, mam nadzieję, że mnie nie wykończysz, bo po wczoraj mam okropne zakwasy, ledwo dzisiaj wstałam.
- Przygotuj się na ostry wycisk, młoda. - uśmiechnęłam się i położyłam w odpowiedniej pozycji, a dziewczyna opuściła to miejsce.
- Em, co ty tak napieprzasz, gorszy dzień? - zaśmiał się Peter, więc zauważyłam jego obecność.
- A nie wiem, jakoś tak bez powodu. - wzruszyłam ramionami. - Ale jest już późno, muszę lecieć do pracy - westchnęłam. - Szkoda, bo było już tak dobrze. - popatrzyłam na swoje tarcze.
- Jesteś niesamowita, przecież to już ponad tysiąc metrów - powiedział. - Powinnaś być snajperem wojskowym, nadawałabyś się.
- I po co? Żeby siedzieć na misjach w Afganistanie w pełnym słońcu czekając dwa miesiące na oddanie kilku strzałów? - uniosłam brew, czyszcząc i zabezpieczając odpowiednio karabin.
- Pewnie masz rację - stwierdził po namyśle. - Czekaj, a gdzie ty w ogóle pracujesz? - zmarszczył brwi.
- Klub bokserski. - uśmiechnęłam się.
- Twarda babka z ciebie, zostaw wizytówkę, może wpadnę. - puścił mi oczko.
- Dobra, bo ja serio za dwadzieścia minut mam personalne, a muszę jeszcze dojechać - westchnęłam, patrząc na zegarek. - Do zobaczenia, Pete, na pewno wpadnę w najbliższych dniach. - pomachałam mu i szybko skierowałam się na parking.
Czas jechać wyszkolić małe cipki na twardzieli...