♡. STRAWBERRIES & CIGARETTES

By fairyeren

20.9K 1.8K 940

STARKER w moich ramionach zawsze będzie dla ciebie miejsce uwagi: rodzice petera żyją, duży age-gap (25 lat<)... More

one strawberry
two cigarettes
three strawberries
four cigarettes
five strawberries
seven strawberries
eight cigarettes
nine strawberries
ten cigarettes
eleven strawberries
twelve cigarettes

six cigarettes

1.6K 186 179
By fairyeren


  - Chciałbym, żeby Val przestała się gapić na tego chujogniota - warknął Sam, kręcąc słomką w kubku. Danny rzucił Peterowi wymowne spojrzenie.

Siedzieli teraz w parku z rowerami stojącymi za ławką i patrzyli (głównie Sam) jak dziewczyna o długich ciemnych włosach spiętych w kucyka, odpina kolejny guzik od czerwonej koszulki. W taki sposób, aby stojący obok niej chłopak - prawie dorosły mężczyzna - mógł dostrzec to i owo skryte pod resztą ubrania. Oboje opierali się o przyczepę z lodami, a obok nich stał motor, wyglądający na wyjątkowo drogi.

- Jeśli cię to pocieszy to jakiś gołąb właśnie narobił mu na siedzenie - powiedział Danny i szturchnął kumpla między żebra. - Normalnie kazałbym ci do niej zagadać, ale przez tego mamisynka pewnie nie będzie to łatwe i to przez długi czas.

- Dzięki stary, potrafisz poprawić człowiekowi humor - westchnął Sam i napił się lemoniady. - Zaraz tam pójdę i rozwalę mu pysk.

Z głośnym siorbaniem dopił resztę lemoniady, wściekle zgniótł kubek i wyrzucił do smietnika.

- Jak myślicie, jakie ma lody? - zapytał konspiracyjnym szeptem i zaczął szturchać ich obu palcem.

- Wnioskując po tym, że jedne są zielone, a drugie brązowe to musi być mięta z czekoladą i czekolada - odpowiedział Peter, a Danny się zaśmiał.

- Chcesz wziąć to samo co ona? - zapytał z szerokim uśmiechem. - Zaskakujesz mnie każdego dnia.

- Muszę dać jej sygnał, że jesteśmy pokrewnymi duszami - wyjaśnił Sam, tonem który wskazywał na to, że ma dość przebywania wśród takich nierozumnych moronów jakimi byli Danny i Peter.

- Powodzenia tygrysie - rzekł Parker i klepnął go po plecach. - Będziemy dawać ci znaki.

Sam wstał z ławki z wyprężoną piersią i ruszył w stronę przyczepy lodziarza. Póki co, ani Val, ani jej adorator nie zwracali na niego uwagi. Gdy dotarł w końcu do budki, odkaszlnął i spojrzał za siebie, na kolegów, którzy pokazali mu kciuki w górę.

- Dzień dobry. Cztery gałki - powiedział do sprzedawcy i wyłuskał z kieszeni drobne. - Dwa razy czekolada i mięta z czekoladą. Na zmianę.

Ze stresu zrobił się cały czerwony, ale udało mu się odebrać lody i nie upuścić ich od razu na chodnik. Val rzuciła mu przelotne spojrzenie gdzie zdziwienie mieszało się z podziwem, ale zaraz wróciła do rozmowy z Adamem. Mimo to, pewnośc siebie Sama wróciła w mgnieniu oka.

Zabrał się do konsumpcji lodów, a gdy wrócił do ławki, powitały go oklaski.

- Nie sądziłem, że masz w sobie takie pokłady odwagi - przyznał pół ironicznie Danny i przybił mu piątkę.

- Co zamierzasz teraz zrobić? - spytał Peter i usadowił się wygodniej na ławce. Dzisiaj nie był w hotelu, bo była sobota, ale od poniedziałku będzie pracował już regularnie.

- Teraz? Mam ochotę na jakieś szalone disco gdzie będzie Spice Girls i Bon Jovi na zmianę - odparł Sam. Zamknął oczy i wyciągnął się na ławce jak kot.

Zapadła cisza. Każdy z nich pogrążył się we własnych myślach i stracił kontakt z rzeczywistością. Dopiero warkot silnika maszyny sprawił, że jak psy myśliwskie spojrzeli w jednym kierunku. Val zapinała kask, a Adam włączał swój bajerancki motor.

- Nie mam ochoty psuć sobie dnia tym przychlastem - prychnął Sam i podniósł się. - Idziecie?

Peter i Danny od razu skinęli glowami, a po chwili cała trójka opuściła park.

- Do kogo jedziemy? - zapytał Danny, gdy znaleźli sie na mniej ruchliwej ulicy i mogli jechać obok siebie.

- Możemy do mnie - rzucił Sam po chwili namysłu. - Rodziców nie ma w domu, a barek jest pełny.

Po niedługim czasie dojechali do jego domu - dużej, dwupiętrowej rezydencji z pomalowanego na niebiesko drewna z białymi okiennicami i gankiem. Na parkingu stał srebrny cadillac eldorado, bo drugim, jak wyjaśnił Sam, rodzice pojechali na jakąś nową wystawę w galerii sztuki, godzinę drogi stąd.

Zeszli z rowerów i ustawili je przy ganku, a następnie Sam wyjął z kieszeni klucze i otworzył drzwi. Gdy weszli do środka, można było wyraźnie poczuć różnicę w temperaturze. Wiatraki obracały się już gdy przyszli, więc pewnie były włączone przez cały dzień.

Sam rzucił klucze na kredens na buty i nie zdejmując trampków, wszedł do salonu i wszedł za ladę mini baru.

- Mam wino białe i czerwone, wódkę, szampana i whiskey - powiedział i obrócił się w stronę kolegów, którzy dopiero zdejmowali buty.

- Żartujesz, szampan i whiskey? - zaśmiał się Danny. - Jesteśmy z mafii czy jak? Nie masz zwykłego piwa?

- Mogę mieć - odparł Sam i podszedł do lodówki. Po chwili cała trójka siedziała na wielkiej kanapie w salonie i popijała z mokrych od zimna puszek.

- Jakie macie plany na przyszły tydzień? - zapytał Peter i odstawił piwo na stolik. Wytarł usta wierzchem dłoni i oparł się o tył kanapy, jednocześnie wyciągając nogi pod stół.

- Możliwe, że w środę jadę na obóz sportowy - odpowiedział powoli Sam. - Ale nie wiem jeszcze na sto procent. Dan?

- Jadę na Florydę z rodzicami i ich znajomymi - mruknął Danny. - Nie bardzo mi się chce ale postawili mnie przed faktem dokonanym i muszę.

Peter westchnął ciężko i wlepił wzrok w palce którymi bawił się sznurkiem od spodni. Zapowiadają się przynajmniej dwa tygodnie w samotności. No, nie całkiem, w końcu będzie chodził do pracy ale co ma robić sam wieczorami i weekendy?

- Nie rób takiej żałosnej miny Pepe - rzucił Sam i klepnął go po plecach. - Pod koniec sierpnia możemy pojechać we trójkę na biwak albo coś takiego. Jak poznam kogoś fajnego na obozie to możemy zrobić z tego większą wycieczkę.

To zdecydowanie poprawiło Peterowi humor. Nie byłaby to droga zabawa, wystarczy tylko znaleźć kogoś z autem i sprawa załatwiona.

- Która godzina? - zapytał w pewnym momencie Danny i nie czekając na odpowiedź wykręcił się, żeby zerknąć na zegar. Dochodziła trzecia.

- Szlag - zamruczał Peter i wstał z kanapy. - Miałem dzisiaj pomóc mamie w ogródku. Chciała, żebym pozbijał z desek płotki do kwiatów i pewnie zajmie mi to milion lat.

- To dużo - zauważył Sam, odstawiając pustą puszkę na stolik. - Odprowadzić cię?

- Nie tam, przejdę się - machnął ręką Peter. - Zostawię u ciebie rower dobra? Tak na wszelki wypadek.

- Git.

Gdy szedł do drzwi, aby założyć buty, dołączył do niego Sam, popijający w ekspresowym tempie niedokończone przez Petera piwo.

- Dawaj mi to - prychnął, odbierając mu je. - Wypiję po drodze to co zostało. A ty Danny pilnuj go, żeby nie puścił chaty z dymem. Narka.

Na dworze było niewyobrażalnie ciepło. Od razu poczuł jak pod koszulą robi mu się gorąco i nawet nie chciało mu się myśleć jak przykre będzie wracanie do domu. Jedynym pocieszeniem było ciągle zimne piwo - smakowe, jedyne jakie kupowli rodzice Sama.

Idąc w stronę domu, zastanawiał się nad propozycją kolegi. Biwak był całkiem niezłym pomysłem, szczególnie, że blisko było jezioro nad którym o ile pamiętał zostało utworzone pole namiotowe. Prócz tego na pewno miał większość rzeczy na taką wycieczkę: duży namiot po dziadku, śpiwór i wielką latarkę, mogącą służyć również jako narzędzie do samoobrony.

Tygodniowy wyjazd nad jezioro z dwójką przyjaciół, może kimś dodatkowo - alternatywa o wiele lepsza od siedzenia na dusznym osiedlu.

Musiałby tylko przekonać mamę, że świetnie poradzi sobie sam w lesie i nie jest pajacem, który zacznie skakać do wody na główkę.

Rozmyślania o ewentualnym wyjeździe tak go pochłonęły, że nie zauważył gdy doszedł do przystanku autobusowego. Prawie walnął głową o rozkład jazdy, jednak w porę wyhamował i przeczytał, że następny autobus będzie za trzy minuty.

Przez chwilę przetrzepywał kieszenie, a gdy znalazł pieniądze na bilet, usiadł na ławeczce. Był w linii prostej do domu, jakieś dwadzieścia minut drogi ale ile czasu by zaoszczędził korzystając z takiego dobrodziejstwa jakim jest autobus.

Póki co nie słyszał charakterystycznego terkotania. Oprócz niego na ulicy był tylko emeryt wyprowadzający dyszącego jamnika i dwójka dziewczyn na rolkach, pędząca w górę ulicy.

Ławka była nagrzana od słońca, ale ze względu, że nie była ciemna, lecz jasnoszara, przyjemnie grzała w plecy.

Peter uniósł puszkę do ust i dopił absolutne resztki. Wtedy usłyszał coś innego niż warkot starego silnika - warkot nowego silnika.

Tuż pod nosem Petera, ktoś zatrzymał czarnego chevroleta z białym dachem i maską wypolerowaną na wysoki połysk. Na nadwoziu pysznił się pozłacany (albo złoty?) napis Bel Air.

Z zaskoczeniem i jednocześnie zachwytem w oczach obleciał całe auto wzrokiem, gdy nagle przednia szyba ze strony pasażera zaczęła zjeżdżać w dół. Błysnęły okulary i po chwili Peter poznał w kierowcy jednego z rezydentów Heliosa. Pamiętał go dobrze, to był ten, który był taki... Taki trochę perwersyjny. Nie był w stanie znaleźć innego słowa, bo to pasowało doskonale. Był perwersyjny i stresujący.

- Bonjour, nie jesteś za mały na alkoholizację? - rzucił luźno mężczyna, a na jego twarzy pojawił się lekki półuśmiech.

- Z całym szcunkiem, panie...

- Stark.

- Panie Stark - dopowiedział Peter. - Ale nie muszę spowiadać się panu z tego co robię poza hotelem.

- Racja. Podwieźć cię gdzieś? - zapytał Stark, zgrabnie zmieniając temat. - Wracam do hotelu, więc może masz coś po drodze, hmm?

Peter zagryzł wargę i przechylił głowę, bijąc się z myślami. Nie był pijany, ale ogólnie słabo szło mu z akoholem i nie myślał stuprocentowo przytomnie.

- Czemu miałbym wsiąść do samochodu obcego człowieka? - spytał i zmrużył jedno oko, oczekując na normalną odpowiedź. Jedynym co dostał by śmiech, ale za to bardzo przyjemny. Nie w takim sensie, że był zaraźliwy, tylko wywoływał dreszcze na skórze Petera.

- Bo proponuję ci to z dobroci serca - odpowiedział w końcu Stark i nasunął okulary na włosy. - Poza tym nie sądzę, żebyś często dostawał propozycje przejechania się odnowionym chevroletem z piećdziesiątego szóstego. Ah, no i nie chce ci się czekać na śmierdzący autobus, prawda?

Peter był skłonny uwierzyć we wszytko oprócz pierwszego, ponieważ żaden bogaty człowiek nie zadaje się sam z siebie z takimi ludźmi jak on. Skłamałby jednak gdyby powiedział, że nie chce zobaczyć tego pięknego auta od wewnątrz. I to chyba zdecydowało.

Wstał z ławk i uważając, aby dotykać jak najmniej, otworzył drzwi i wsiadł do środka. Pachniało świeżo. Dosłownie, nie śmierdziało skórą ani jedzeniem, tylko czystością i świeżością.

Obicia foteli były biało-czarne i bardzo dokładnie wykonane. Właściciel chevroleta prawie zlewał się z otoczeniem w swojej białej wyprasowanej koszuli i czarnych spodniach. Wyglądał nie jak milion dolarów, ale cały bank. Peter zrobił się czerwony na twarzy.

Po pierwsze był onieśmielony przepychem panującym w środku, a po drugie kierowca był zdecydowanie za bardzo elegancki i pobudzająco przystojny.

- Powiesz mi gdzie mam się zatrzymać - powiedział Stark i chevrolet z gracją ruszył spod przystanku.

Pierwsze dwie minuty mineły w dziwacznej ciszy, której żaden z nich nie przerywał. Radio było włączone i ciche dźwięki muzyki klasycznej wypełniły samochód. Stark wydawał się być rozbawiony nieśmiałością i skryciem Petera, natomiast on siedział jak na szpilkach i nie miał zielonego pojęcia co ma robić. Tak jakby ta cała sytuacja wymyła wszystkie małe procenty z jego głowy.

W pewnym momencie Stark sięgnął dłonią do skrzyni biegów i chyba źle coś obliczył, bo jego ręka wylądowała na udzie Petera.

- Ups, pomyłka - powiedział i spojrzał na niego kątem oka. Upewnił się, że lekko zacisnął palce i zabrał rękę. Ze skrywaną satysfakcją dostrzegł, że podziałało to w zamierzony sposób. Peter oblał się jeszcze większym rumieńcem, ponownie zagryzł wargę i założył nogę na nogę z wiadomego powodu.

- To tutaj - wystękał gdy zobaczył dom. - Dziękuję za podwiezienie. Do widzenia.

- Przyjemność po mojej stronie - odparł Stark i rzucił mu ostatnie spojrzenie, pełne rozbawienia i chęci na więcej zabawy.

Zabawy, której Peter nie chciał nawet za całe złoto świata, a jednak pragnął całym sercem gdy tylko Stark zabrał rękę.

I choć wiedział, że zachowuje się żałośnie i idiotycznie, jak pierwsza lepsza ulicznica, to nie mógł się pozbyć wrażenia, że Stark już wciągnął go do gry.







cześć, znalazłam chwilę i skończyłam rozdział.
mam nadzieję, że dobrze spędzacie wakacje i dobrze się bawicie.
zauważyłam, że ostatnio to ff jest dosyć 'popularne' (or whatever) więc zareklamuję tu pozostałe owoce mojej twórczości (klance & leo valdez ff)
oraz mojego tt, który jest na moim profilu.

mam curiouscata więc możecie zadawać mi tam pytanka itd

buziaki dla was, mua💗

Continue Reading

You'll Also Like

16.8K 637 47
𝐓𝐡𝐞𝐨𝐝𝐨𝐫𝐚 𝐇𝐚𝐫𝐫𝐢𝐧𝐠𝐭𝐨𝐧 to postać głęboko związana z dzieciństwem Płotek z Outer Banks, która opuściła grono swoich przyjaciół bardzo d...
17.9K 1.4K 23
"(...)Czuję dłoń na ramieniu, więc się obracam. Joost wrócił z białym tulipanem w ręku. Patrzę na niego zdziwiona. - Dla mnie? - dopytuję. - Możesz...
8.8K 472 25
"Niech los rzuci nas w ciemność, a ja i tak pójdę za tobą, bo tam jest światło naszej miłości." Koszmar przyjaciół z Duskwood dobiega końca. Mia, któ...
54.4K 5.9K 51
"-A więc zwiałeś?- rzucił milioner, posyłając chłopcu oskarżycielskie spojrzenie, którego ten nie mógł zobaczyć. Peter znów wzruszył ramionami, zacis...