Idealizm dla biednych || pols...

By xprofanacja

256K 35K 19.6K

Adam nadużywał słowa "cholera". Juliusz papierosów. Zygmunt nie wiedział, co ze sobą zrobić, a Fryderyk przys... More

wstęp
prolog
ta kobieta to skarb
konwenanse
ze skrajności w skrajność
wiele pytań
na pożeganie
ta druga strona
to tylko smutek
dość przeprosin
póki nikt nie wie
nieaktualna, nieodwzajemniona, niepewna
na tym polega miłość
w oczekiwaniu
to nie powinno się wydarzyć
następstwa
słońce
czekolada
nic dobrego
ślepiec
jeśli to sen
ostatni uśmiech
epilog

wesołe piosenki

7.5K 1.2K 741
By xprofanacja

Zygmunt skrzywił się z niesmakiem. Kilkanaście metrów od niego zdarzył się wypadek. Tłum gapiów, nieskutecznie spławiany przez jednego z ratowników, uniemożliwiał mu dokładne obserwowanie całej sytuacji. Może to i dobrze, pomyślał, po czym przyspieszył kroku.

Delfina zadzwoniła do niego godzinę temu. Poprosiła o rozmowę w kawiarni, znajdującej się w pobliżu jej mieszkania. Krasiński nie miał pojęcia, po co mieliby się spotkać. Przecież był sylwester – jeśli Delfina zamierzała poruszać jakikolwiek trudny temat, nie zrobiłaby tego w dzień, gdy oboje musieli zgrywać bardziej uradowanych niż zazwyczaj. A przynajmniej Zygmunt musiał. Ojciec uparł się, że zaprosi do domu Branickich.

Wsiadł do tramwaju; miejsce, do którego zmierzał nie znajdowało się wprawdzie daleko, ale temperatury panujące od kilku dni odbierały mu chęć do poruszania się pieszo. Musiał znieść kilkanaście minut wśród przeklinającej młodzieży i narzekających staruszek. Postanowił nie zwracać na to większej uwagi – przynajmniej było mu ciepło.

Ponownie znalazłszy się w objęciach chłodnego wiatru, przeszedł kilkaset metrów, aż wreszcie dotarł na miejsce. Otworzył drzwi, czując falę gorąca i zapach czekolady. Stwierdził, że na miejscu Delfiny przychodziłby tu codziennie (z negatywnymi skutkami dla zdrowia i wagi).

Rozejrzał się dokładnie; dostrzegł ukochaną na końcu pomieszczenia. Siedziała przy stoliku dla dwóch osób, powoli mieszając łyżeczką w niedużej filiżance. Zygmunt uśmiechnął się pod nosem – uwielbiał patrzeć na Delfinę, gdy ta była zamyślona. Ileż kartkówek celowo oblał, by móc na poprawach z bliska oglądać jej twarz!

Podszedł do stolika i bez słowa zasiadł naprzeciw niej. Kobieta szerzej otworzyła oczy, po czym niemalże natychmiast je przymrużyła.

– Przyjemnie tu – powiedział Zygmunt, ponownie się rozglądając.

Kiwnęła głową. Krasiński zrozumiał, że kobieta zbiera się w sobie, by coś powiedzieć. Postanowił milczeć, póki sama nie podejmie tematu.

– Posłuchaj – rzekła z definitywnym trudem – to wszystko nie powinno się wydarzyć.

Zygmunt poczuł, że robi się mu słabo. Mimowolnie wziął głęboki wdech. Miał już zapytać, co chce przez to powiedzieć, ale Delfina była szybsza.

– Zmieni dla mnie pracę. Koniec z delegacjami. Postanowiliśmy zacząć od nowa.

Miał wrażenie, że ktoś wyrwał mu serce z piersi.

– Pozbywasz się mnie?! – warknął nieco za głośno. Skarcił się za to w duchu nie ze względu na zwrócenie uwagi ludzi wokół, a przez fakt, że przecież nigdy nie powinien mieć o to wyrzutów. Ten romans nie miał zobowiązań; zaangażował się w niego za mocno. Stworzył uczucie z desperacji tej kobiety i raczył nim duszę, kiedy tylko mógł. Dobrze wiedział, na co się pisze, a mimo to postąpił wbrew swym postanowieniom.

Delfina pokręciła głową.

– Wiesz, że to nie tak.

Powoli wstał, chowając drżące dłonie do kieszeni. Musiał zachować spokój. Przecież nie był dzieckiem.

– Oczywiście. Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś.

Nie popatrzył na nią, gdyż wiedział, że z jej ust nie usłyszy żadnych słów. Ruszył ku wyjściu, starając się zachować kamienną twarz.

***

Fryderyk odłożył książkę, usłyszawszy dzwonek telefonu. Modlił się, by nie był to nikt z jego znajomych – zdecydowanie nie miał ochoty na kolejną libację. Chciał zapaść się pod ziemię, gdy na kompletnym kacu musiał tłumaczyć się Lisztowi z tej alkoholowej pogadanki o pierwszej w nocy. Ferenc, jak to on, okazał mu miłosierdzie i skwitował to wszystko śmiechem. Stwierdził, że musi nauczyć się polskiego.

Chopin nie miał bladego pojęcia, co właściwie mu wtedy powiedział. Ledwie pamiętał sam fakt wykonania połączenia (długo się zastanawiał, czy nie był to przypadkiem sen, toteż wahał się, czy napisać do Liszta). Obiecał sobie nie robić niczego głupiego do lutego. Tak naprawdę nie wiedział, co wizyta Ferenca może rozstrzygnąć. Nigdy przecież mu nie powie, co czuje. Nie zniszczy ich relacji jeszcze bardziej.

Zdał sobie sprawę z faktu, że telefon ciągle dzwoni. Sięgnął po komórkę i westchnął cierpiętniczo na widok zdjęcia Ferenca na wyświetlaczu (swoją drogą, było to bardzo ładne zdjęcie, które zrobił mu dwa lata temu; Liszt, zdaniem Fryderyka, wyglądał na nim przeuroczo). Odebrał, jednak, gdy chciał się przywitać, został zalany falą pytań:

– Panie Chopin! Pan myślał, że się nie dowiem? Oczywiście, że się dowiedziałem. Czemu pan nic nie mówił?! Przecież na to trzeba coś natychmiast zaradzić!

Fryderyk zmarszczył brwi. Nie miał pojęcia, o co chodzi.

– O czym ty...

– O twojej grze, ma się rozumieć. Pan Elsner, złoty człowiek, skoro już o nim wspomniałem, wszystko mi powiedział. Siadaj przy klawiszach, przypomnę ci, jak się gra.

Chopin chrząknął, czując coraz większe podenerwowanie. Przez głowę przebiegł mu zamiar zbesztania Elsnera przy najbliższej okazji. Nie usiądzie przecież i nie zacznie grać. Nie było o tym mowy.

– Panie Chopin, proszę – wymruczał Ferenc błagalnie. – Chciałbym ci pomóc. Pan Elsner był serio przejęty.

Co powinien mu teraz odpowiedzieć?

– Sądzę, że to nie ma sensu. Próbowałem, panie Liszt. Próbowałem dziesiątki razy.

– Spróbujesz nawet i setki. Nie dopuszczę, byś przez jakieś farmazony zmarnował swój talent.

Jakieś farmazony, powtórzył w myślach. Miał ochotę powiedzieć mu, że to on jest tym pieprzonym farmazonem, który nie da mu spokoju przez jeszcze długi czas.

– Włącz mnie na głośnomówiący i połóż przy keyboardzie – polecił Ferenc. Gdyby Fryderyk mógł, posłałby mu mordercze spojrzenie. Mimo to wykonał jego polecenie. – Zagraj coś.

– Ferenc, błagam cię... – Poczuł, że drżą mu ręce. Fala nerwów zalała jego ciało. – Naprawdę nie chcę.

– No właśnie, panie Chopin! Pan się potwornie zniesmaczył do gry. Dlaczego?

Fryderyk miał problem z udzieleniem odpowiedzi. Nie wiedział, jak Liszt wpływa na jego grę; było to coraz bardziej irracjonalne. Znalazł się w pułapce lęku, który tylko z początku mógł być czymś realnym; powinien już ochłonąć, wygrać z emocjami i móc swobodnie odnajdywać ujście dla uczuć za pomocą muzyki. Czemu więc tak się nie działo?

– Nie mogę powiedzieć – wydusił z siebie wreszcie.

Przez chwilę Ferenc milczał. Najwyraźniej się nad czymś zastanawiał.

– W takim razie – podjął – spróbuj pomyśleć o tym, co cię ogranicza. Wiesz, co to jest?

– Wydaje mi się, że tak – odparł Fryderyk.

– Zatem wyobraź sobie, że tak nie jest. Niech to... przekleństwo stanie się czymś pozytywnym. – Westchnął. – Rozumiesz, co mam na myśli?

Chopin rozumiał. Rozumiał doskonale. Ten człowiek prosił go, by imaginacją sprowadził na siebie kolejną falę nieszczęść. Miał sobie wyobrazić ich udany związek? Żołądek się mu ścisnął na myśl, że kiedykolwiek mógłby chwycić go za dłoń, po czym szepnąć do ucha, że jest najwspanialszym darem od losu.

– Panie Chopin, niech mi pan coś zagra. – Sposób, w jaki Liszt wypowiedział te słowa wzbudził we Fryderyku jeszcze większe rozdarcie. Nie potrafił się mu przeciwstawić. Drżącą dłonią przejechał po klawiaturze, by odnaleźć odpowiednie dźwięki.

Czy mu się wreszcie uda? A jeśli tak, znów będzie grał równie często jak kiedyś? Marzył o tym.

Pierwszy akord wyszedł mu koszmarnie; drżące dłonie niepewnie nacisnęły klawisze, tworząc coś, po czym Elsner przeżegnałby się, wykrzywiając twarz w akcie agonii.

Przez dłonie Fryderyka przeszło nieznane mu ciepło – idąc logiką Ferenca wyobraził sobie, że ten jest tuż obok. Chciał, by widział jego sukces. Ponownie zagrał wcześniejszy akord, który tym razem brzmiał o wiele lepiej. Po kilku próbach zagrał prostą melodię, z każdą sekundą pozwalając się ponieść euforii coraz bardziej.

– To działa – wyszeptał. – To naprawdę działa.

Oddałby duszę, by móc teraz zobaczyć uśmiech Ferenca. Patrz, co dla ciebie zrobiłem, pomyślał, po czym szybko doszedł do wniosku, że powinien to inaczej ująć.

– Patrz, co dla mnie zrobiłeś – rzekł na głos.

W odpowiedzi usłyszał dźwięczny śmiech Liszta.

– Niczego nie zrobiłem, panie Chopin. Nikt panu geniuszu nie odebrał.

***

– Spóźniłeś się. – Głos ojca pozwolił Zygmuntowi chociaż częściowo powrócić do rzeczywistości.

Spojrzał na rodzica z udawaną skruchą, jednak ten nie wydawał się ani trochę przekonany. Stał w przedpokoju z irytacją wymalowaną na twarzy, śledząc wzrokiem, jak syn strzepuje z płaszcza śnieg.

Zygmunt kątem oka dostrzegł sylwetki państwa Branickich w salonie. Bał się, że będzie musiał z nimi spędzić cały wieczór. Nie wytrzyma. Był w zbyt wielkiej rozsypce.

– Eliza jest w twoim pokoju – powiedział ojciec. – Wydawała się bardzo znudzona, więc zaproponowałem jej poczytanie twoich książek.

Młodszy Krasiński nie odpowiedział. Kiwnął drętwo głową, po czym (bez przywitania się z gośćmi, co musiało mocno zdenerwować jego ojca) ruszył do swojego pokoju. Nie wiedział, jak zniesie obecność Elizy. Normalnie cieszyłby się z faktu, że mogą spędzić razem czas. Jego aktualny stan jednak definitywnie mu na to nie pozwalał.

Otworzył drzwi. Eliza siedziała przy jego biurku, czytając biografię jakiegoś malarza, którą Zygmunt kupił za grosze w jakimś antykwariacie. Zamknął za sobą drzwi – dopiero to odciągnęło dziewczynę od lektury. Spojrzała na niego z uśmiechem.

– Nareszcie jesteś! Mam nadzieję, że nie jesteś zły o tę książkę. Wiesz, rodzice i ich denerwujące tematy...

Krasiński usiadł na łóżku. Targało nim tak wiele emocji, że nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Czując jednak na sobie wzrok Elizy, westchnął cicho, po czym polecił, by nie zwracała na niego uwagi i wróciła do czytania.

– Czemu miałabym czytać? Myślałam, że spędzimy ten czas razem.

– Siedzę obok ciebie. Nie wystarczy? – odrzekł ostro. Skarcił się za to w duchu, bo chwilę później z twarzy Branickiej zszedł uśmiech. – Przepraszam.

Jego przeprosiny jednak na nic się zdały. Eliza wstała i wyszła z pokoju. Gdyby był na siłach, na pewno by do tego nie dopuścił. Tymczasem własny czyn dobił go jeszcze bardziej – westchnąwszy cicho opadł na łóżko, a z jego oczu powoli zaczęły wypływać łzy. Miał w zwyczaju folgować swoim uczuciom, toteż rozsądek, tłumiony w tej chwili przez emocje, zaprotestował. Karcił się w duchu, że nie powinien, że to głupie i niemęskie – bez żadnych skutków.

Próbował wbić sobie do głowy, że to musiało się skończyć. Nigdy by go nie pokochała. Czemu więc gdzieś w głębi serca miał nadzieję na pozostanie z nią na zawsze? Nie wiedział, na co się pisał, pozwalając tej relacji przekroczyć etyczną granicę. Perswadował sobie, że jest jedynym sprawcą własnego cierpienia – zapomniał, że ten romans nie mógł trwać wiecznie; o przekształceniu go w realny związek nie było nawet mowy.

Lekkie skrzypienie drzwi zmusiło go do chwilowego powrotu do rzeczywistości.

– Wybacz, że moja obecność musi ci na chwilę przeszkodzić. – Głos Elizy przesiąknięty był urazą. – Przyszłam tylko po tę książkę, bo nie wytrzymam w ich towarzy... Czy ty płaczesz?!

Niemalże natychmiast wyzbywając się negatywnych uczuć, podeszła do Zygmunta.

– Co się stało? – zagaiła tonem skrajnym do poprzedniego. Zdawała się być niezwykle poruszona losem przyjaciela.

Krasiński nie odpowiedział. Podniósł się jedynie do pozycji siedzącej, po czym posłał Elizie spojrzenie przepełnione niewymownym cierpieniem. Dziewczyna usiadła obok niego.

– Jestem niczym, Elizo – wydusił z siebie drżącym głosem. – Nie powinienem... nie powinienem się w niej zakochiwać.

Poczuł, że dziewczyna obejmuje go lekko.

– Nie miałeś na to wpływu. Nikt nie ma.

– Wiesz, co jest najgorsze? – szepnął, nie myśląc o tym, że Eliza nie zna przecież całej sytuacji. – Ona wie, że jestem od niej zależny. Nie mam złudzeń, że wykorzysta to, gdy nadarzy się okazja...

***

Ty: Panie Liszt, pan jest cudotwórcą, palce mnie już bolą od gry.

Ferenc: szczerze wątpiłem w tę metodę

Ferenc: ale się udało!

Ferenc: a skoro nie masz już z tym problemu

Ferenc: zagraj mi, proszę, coś wesołego

Ty: Jesteś smutny?

Ferenc: nie wiem, czy chciałbym o tym mówić

Fryderyk spojrzał ze zdenerwowaniem na ekran telefonu. Momentalnie poczuł się zmartwiony stanem Ferenca. Koniecznie musiał wiedzieć, co się dzieje. Miał już spróbować wywrzeć na nim chęć do udzielenia odpowiedzi, ale nadeszły nowe wiadomości.

Ferenc: zresztą, co mi tam

Ferenc: zakończyłem przed godziną swój związek

Ty: Och. Przykro mi.

Kącik ust Fryderyka delikatnie uniósł się ku gorze. Wiedział, że nie powinien się z tego cieszyć, bo oznaczało to cierpienie jego ukochanego. Nie potrafił jednak dziś panować nad emocjami.

Ferenc: niech ci nie będzie przykro

Ferenc: pojąłem, że zauroczenie marią było czymś... ech, jakby to ująć

Ferenc: próbą stłumienia czegoś innego

Ferenc: mam nadzieję, że nie będzie po mnie płakać...

Ferenc: nieważne, panie chopin

Ferenc: zagra mi pan coś wesołego?

Fryderyk Chopin czuł się dobrze jak nigdy dotąd.

Ty: Oczywiście, panie Liszt. Dla pana wszystko.

Continue Reading

You'll Also Like

563 98 20
Marinette Dupain-Cheng - zwykła nastolatka, na której barkach spoczywa wielka odpowiedzialność. Jej życie przebiegało bez większych problemów - walka...
217K 12.2K 56
ON nie wierzył w miłość... ONA kochała go od zawsze. Zander Kane to diabeł skrywający się pod maską gentelmana w drogim, dobrze skrojonym garniturze...
96.2K 8.2K 74
Nie zawsze wszystko toczy się tak, jak my byśmy sobie tego życzyli. Naruto Uzumaki doskonale przekonał się o tym na własnej skórze, gdyż w jego przyp...
84.3K 2.3K 65
Catradora 👩‍❤️‍💋‍👩🌈🐱🗡️ -fanarty -preferencje Obrazki biorę z "Pinterest"