Idealizm dla biednych || pols...

By xprofanacja

256K 35K 19.6K

Adam nadużywał słowa "cholera". Juliusz papierosów. Zygmunt nie wiedział, co ze sobą zrobić, a Fryderyk przys... More

wstęp
prolog
ta kobieta to skarb
konwenanse
ze skrajności w skrajność
wiele pytań
na pożeganie
ta druga strona
to tylko smutek
dość przeprosin
póki nikt nie wie
nieaktualna, nieodwzajemniona, niepewna
na tym polega miłość
w oczekiwaniu
to nie powinno się wydarzyć
słońce
wesołe piosenki
czekolada
nic dobrego
ślepiec
jeśli to sen
ostatni uśmiech
epilog

następstwa

9.1K 1.2K 533
By xprofanacja

Gdyby Juliusz mógł przestać myśleć o wydarzeniach sprzed chwili, skupiłby się Auguście, a raczej sposobie, w jaki prowadził samochód. Zawsze szukał okazji, by zakpić z ojczyma (chociaż za tak nieostrożną jazdę powinien on otrzymać reprymendę aniżeli kąśliwą uwagę).

Jednakże czy było to teraz ważne? Równie dobrze mogliby się rozbić – Adam odebrał mu wiarę w ten świat.

Co właściwie się stało? Może to wszystko było tylko złudzeniem? Może przypadkowo wypił coś mocniejszego, a bujna wyobraźnia wykreowała tę co najmniej wartą pogardy wizję? Juliusz szybko zrozumiał, że wszystkie pytania, jakie sobie zadawał, są jedynie naiwną próbą ucieczki od rzeczywistości.

To wszystko naprawdę miało miejsce, pomyślał, przykładając rozgrzane czoło do lodowatej szyby.

– Widzę, że przednio się bawiłeś – skwitował August, zerknąwszy na niego. – Abstynencja jest aż tak przygnębiająca?

Juliusz nie odpowiedział. Nawet kłótnia z ojczymem nie pomogłaby mu wyzbyć się wszelkich nabytych emocji. Pomyślał, że chciałby być już w domu, łyknąć kilka tabletek na sen i nie musieć tego rozpamiętywać. Wtedy przypomniał sobie sytuację sprzed miesiąca, gdy Mickiewicz pomógł mu po lekkim przegięciu z lekami. Miał ochotę powtórzyć tę akcję, lecz z innym skutkiem.

– Nie spodziewałem się, że będziesz trzeźwy – drążył August. – To wydarzenie warte notki w kalendarzu.

Jeśli Bécu spodziewał się jakiejkolwiek reakcji, musiał doznać rozczarowania. Juliusz bowiem zrozumiał właśnie, że Adam na pewno wkrótce będzie chciał z nim porozmawiać. Przecież był świadkiem czegoś, co zapewne Mickiewicz będzie chciał zachować w największej tajemnicy.

A może Słowacki się mylił? Może te wszystkie czułości pary na imprezie symbolizowały pożegnanie? Może Adam nie potrafił wytrzymać w związku i uznał tę stateczność za hańbę dla młodzieńczych, to jest niepewnych oraz zmiennych uczuć?

– Zamierzasz spać w samochodzie? – Usłyszawszy te słowa pojął, że byli już na miejscu.

Wyszedł z pojazdu i skierował się ku drzwiom frontowym. Postanowił połudzić się, że bezsilność uśpi go lepiej niż tabletki, więc zamiast do kuchni, gdzie znajdowały się leki, ruszył do swojego pokoju.

Nie przebrawszy się nawet, padł na łóżko, po czym westchnął cicho. Wyciągnął z kieszeni telefon i już miał go położyć na szafce nocnej, gdy dostrzegł zieloną diodę, oznaczającą otrzymane wiadomości. Uległ pokusie i odblokował urządzenie.

Celina: Hej, wszystko w porządku z Adamem? Tzn. czy nie pokłócił się z kimś?

Celina: Przepraszam, że zawracam ci głowę, ale Zygmunt i Frycek zupełnie mnie olali.

Nim przeczytał wiadomość myślał, że nic nie sprawi, że poczuje się gorzej. Tymczasem pojął, że kiedy dziewczyna Mickiewicza zamartwia się o niego, ten dopuszcza się zdrady.

Wszystkie pozytywne uczucia i wspomnienia związane z Adamem momentalnie odeszły w niepamięć. Brzydził się tym człowiekiem z całego serca.

***

Franciszek Mickiewicz uwielbiał zimę. W jego naturze leżało miłowanie wszystkiego i wszystkich wokół, więc nie istniała możliwość, by pora roku, czyniąca świat białym oraz błyszczącym stała się wyjątkiem. Nie zmienił tego nawet fakt, że prawie poślizgnął się na schodach biblioteki uniwersyteckiej – uniknięcie wypadku wprawiło go w jeszcze lepszy nastrój.

Ludzie twierdzili, że jego pozytywne nastawienie było dziwne.

Będąc już na teoretycznie odśnieżonym chodniku, dopiął torbę, gdzie trzymał ogrom świeżo wypożyczonych książek, po czym zacisnął dłoń na walizce. Wziął głęboki wdech lodowatego powietrza i miał już ruszyć na dworzec, gdy usłyszał zdecydowanie za głośne „Jezus Maria!". Odwrócił się w kierunku schodów. Emilia, jego dobra znajoma, kurczowo trzymała się barierki. Franciszek stwierdził, że jedyne uczucie, jakie mógł z niej odczytać, nazywało się „żądza mordu".

Ostrożnie wszedł na schody i podał jej rękę, by mogli zejść razem, jednak dziewczyna odmówiła.

– Dam sobie radę sama – zapewniła, po czym powoli zeszła na chodnik. – Widzisz?

– Widzę, widzę – odparł z rozbawieniem. Emilia, jak na dorosłą kobietę miała sporą potrzebę udowadniania wszystkim, że jest silna i niezależna. – Właściwie, co tu robisz?

Dziewczyna owinęła szyję błękitnym szalikiem, po czym wyciągnęła z kieszeni rękawiczki.

– Musiałam popracować w ciszy i spokoju, na co moi współlokatorzy zdecydowanie nie pozwalają – wyjaśniła. – Gdzie idziesz?

– W stronę dworca.

– Świetnie, pójdziemy razem. Mam w pobliżu kilka spraw do załatwienia.

Ruszyli więc. Emilia opowiedziała mu o tym, że w te Święta nie ma co liczyć na chwilę wolnego czasu, więc jedyną atrakcją będzie możliwość skosztowania makowca („Tylko mi nie mów, że znasz coś smaczniejszego niż makowiec, Mickiewicz!"). Franciszka niezwykle bawiła jej postawa.

– A ty? Wracasz do domu? – zapytała, spoglądając na walizkę Mickiewicza.

– Tak, wieki mnie tam nie było – odparł.

Ostatni raz był w domu w zeszłym roku (z każdą nieobecnością na ważniejszym święcie otrzymywał coraz to mocniejsze słowa od matki podczas rozmów telefonicznych), postanowił więc wreszcie przyjechać. Jeśli będzie miał taką możliwość – przeczyta kilka książek, które wypożyczył, zrobi notatki i przynajmniej nie będzie w plecy z nauką. Obawiał się tylko, gdzie znajdzie ustronne miejsce w rodzinnym mieszkanku, jeśli stężenie konfrontacji Adam–Aleksander regularnie przekraczało tam normę.

– Też zjedzie ci się cała rodzina? – zagaiła Emilia z uśmiechem zdradzającym przedwczesne zmęczenie. Najwidoczniej była pewna wizji swoich Świąt w stu procentach.

– Nie, ale mam dwóch młodszych braci, którzy ciągle zachowują się jak banda przedszkolaków. – Chociaż – zawahał się – może coś uległo zmianie. Jeden jest w ponad rocznym związku, może wreszcie zszedł na ziemię. A drugi... drugi jest po prostu sobą.

Dziewczyna ze współczuciem poklepała go po ramieniu, chociaż jej oczy zdradzały rozbawienie wypowiedzią.

– W coś wierzyć trzeba. – W tym momencie spostrzegli, że muszą się rozdzielić. Wejście do dworca znajdowało się po drugiej stronie ulicy. – Więc to chyba na tyle.

Przytaknął.

– Zatem Wesołych Świąt, Emilio!

– Wesołych! Jeśli oboje to przeżyjemy, musimy gdzieś razem wyskoczyć.

Franciszek niewymownie dziękował jej za to, że bez zawahania się zaproponowała coś, na co on nie mógł się zdobyć od dwóch lat ich znajomości.

***

Zygmunt przez chwilę masował skronie. Nie był wprawdzie ofiarą najokropniejszego stadium kaca, bo nie miał w zwyczaju rzucać się na alkohol i pić bez umiaru, jednak musiał przyznać, że nieco się zagalopował. Miał za swoje – chwilę spędził na opróżnianiu butelki z wodą (po czym z zaniepokojeniem stwierdził, że poza kończącą się mineralną pozostała jedynie kranówka).

Pierwszą rzeczą, którą zrobił po doprowadzeniu się do względnego porządku, było przeanalizowanie ilości pozostałych po imprezie osób. Jeśli Adam nie wrócił do domu, zapewne spał w gościnnej sypialni, do której Zygmunt na początku imprezy dał mu klucz. Przypomniał sobie, że Fryderyka znalazł w toalecie na piętrze i z trudem przetransportował go do łóżka ojca (w tym momencie uznał to posunięcie za bardzo ryzykowne). Eliza zaś spała u niego. Kiedy reszta gości zniknęła, przeniósł ją na swoje łóżko, a sam resztę nocy spędził na kanapie. Próbował sobie przypomnieć, w którym momencie jego dom opuścił Juliusz. Gdyby nie przygotowywali tej imprezy razem, w życiu nie odnalazłby go wśród innych gości. Czasem próbował zagadać coś do niego i Elizy, jednak z miernym skutkiem.

W tym momencie uświadomił sobie, że całą noc spędził z Branicką. Ojciec byłby wniebowzięty, pomyślał z przekąsem.

Ziewnął, po czym leniwie skierował się na schody prowadzące do jego pokoju. Spośród wszystkich tymczasowych domowników, Eliza wydawała się tą, która najszybciej wstanie.

Podszedł do drzwi i zapukał, jednak nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Nacisnął klamkę i pchnął ją lekko.

Dziewczyna spała w najlepsze, wtulając się w poduszkę. Zygmunt uznał to za niezwykle rozkoszny widok i aż szkoda mu było ją budzić. Z drugiej strony, była już jedenasta, więc istniało prawdopodobieństwo, że pierwszą reakcją Elizy na godzinę, będzie panika i oskarżenie w stylu „Czemu mnie nie obudziłeś?!".

Usiadł na krawędzi łóżka i lekko potrząsnął ramieniem Branickiej. Poskutkowało – dziewczyna zamrugała kilkakrotnie, następnie zdezorientowana powoli podniosła się.

– Moja głowa! – jęknęła bezradnie, po czym zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. Chwilę później pojęła, w czyim łóżku leży i posłała Zygmuntowi spojrzenie pełne dezorientacji. Krasiński miał wrażenie, że widzi w nim trochę strachu, przez co zmieszał się w duchu.

– Zasnęłaś koło pierwszej. Wolałem, żebyś spała w spokoju, więc zaniosłem cię tutaj. – Widząc, że jej zdziwienie nie zmalało, zadał pytanie, które później uznał za szczyt idiotyzmu: – Czy ty mnie o coś podejrzewasz?

Policzki Elizy natychmiast zrobiły się czerwone.

– Zwariowałeś? – mruknęła, a następnie z trudem wstała z łóżka. – Daję słowo, już nigdy nie dotknę alkoholu.

Wszyscy tak mówimy, pomyślał Krasiński, ale nie podzielił się tym stwierdzeniem na głos. Zaprowadził Elizę do kuchni z zamiarem przygotowania jej śniadania. Dziewczyna natychmiast uznała, że ani trochę nie jest głodna, ale Zygmunt miał jej opinię w poważaniu i zabrał się za robienie jajecznicy. Było to bowiem jedno z niewielu dań, które umiał przygotować bez większych potknięć. Miał zapytać Branicką, czy ma ochotę na kawę, jednakże zobaczywszy, w jaki sposób patrzy na butelkę mineralnej, sięgnął po szklankę i zaproponował, by uzupełniła elektrolity. Przez niecałą minutę zerkał to na jajecznicę to na łapczywe hausty dziewczyny. Gdyby nie fakt, że przesadnie intensywne dźwięki smażenia atakowały jego głowę, zapewne zacząłby się śmiać z dziewczyny i jej pierwszego kaca. Równocześnie uświadomił sobie, że stał się demoralizatorem.

Jego mózg pokusił się na wykreowanie wizji, w której państwo Braniccy dowiadują się o tym karygodnym zajściu, a następnie, wyeksponowawszy przed Wincentym Krasińskim swoją dezaprobatę, zrywają kontakt. Jednocześnie wiązałoby się to z końcem chorych swatań.

W duchu zakpił z tej alternatywy, jednak jednocześnie zapytał sam siebie, czy jeśli nacisk ze strony ojca jak i rodziców Elizy zwiększy się, w akcie desperacji nie zrobi czegoś głupiego. Nie miał pojęcia, ile jeszcze wytrzyma, będąc bezsprzecznie (przynajmniej zewnętrznie) posłusznym. W końcu, wszystko z czasem musi ulec zmianie.

– I zawsze ma się takie pragnienie? – zapytała Eliza, ze zdziwieniem patrząc na pustą butelkę.

– Jeśli będziesz pić tak dużo, to owszem, zawsze – skwitował, po czym przełożył jajecznicę z patelni na talerz.

Branicka sprawiała wrażenie głęboko poruszonej problemem zdefiniowania „dużej ilości alkoholu". Zygmunt jednak nie miał siły tłumaczyć swojej zgryźliwości, która wynikała z kaca, więc powiedział jej tylko, że zaraz wraca. Musiał przecież obudzić Fryderyka i Adama.

Znając świat nie pomogą w sprzątaniu, pomyślał, więc nie należy się im przywilej spania do późna.

Skierował się ku sypialni ojca, gdzie powinien przebywać Fryderyk. Otworzywszy drzwi z ulgą stwierdził, że jedyną zmianą, jaką Chopin wprowadził w pomieszczeniu, było niewielkie zmięcie kołdry. Chęć obudzenia przyjaciela zaczęła w Zygmuncie gwałtownie maleć – chłopak wyglądał na tak spragnionego, a jednocześnie zadowolonego ze snu, że nie miał serca go budzić. Westchnąwszy cicho stwierdził, że jest za dobry dla tego świata, po czym przeszedł do sypialni przeznaczonej dla gości.

Ledwie przypominał sobie ostatnie etapy imprezy, to jest momentu, w którym Adam sięgnął po alkohol. Jego pamięć przytaczała sylwetkę Fredry, jakąś poważniejszą i ostrą zarazem rozmowę między nim a Mickiewiczem. W tym momencie jednak jego wspomnienia się urywały. Skarcił się w duchu – naprawdę wypił za dużo.

Otworzył drzwi, ale wbrew jego oczekiwaniom, Adam nie spał. Siedział na krawędzi łóżka, dotykając skroni. Zygmunt doszedł do wniosku, że jeżeli Mickiewicz, który mógł pochłaniać alkohol bez żadnych konsekwencji, zdradzał objawy zdecydowanego przegięcia z trunkami, musiał w tymże bardzo krótkim czasie wypić naprawdę dużo.

– A już chciałem cię obudzić – powiedział, starając się zachować pogodny ton. – Frycek przykładowo chyba nie zamierza dziś otwierać oczu.

Adam posłał mu spojrzenie pozbawione konkretnego wyrazu.

– Jak się podobała impreza? – zagaił Krasiński przeczuwając, że kac dla Mickiewicza jest czymś nowym i irytującym.

Chłopak zbył go gestem ręki, po czym podniósł się i ruszył do wyjścia. Sprawiał wrażenie oderwanego od rzeczywistości. Wspólnie idąc do kuchni, Adam zapytał jedynie, czy rozmawiał z Celiną, na co Zygmunt odparł, że nie, chociaż zauważył mnóstwo dostarczonych przez nią wiadomości.

– Jeśli zapyta o Fredrę powiedz jej, że się nie pogodziliśmy, ale do rozlewu krwi również nie doszło.

– Możesz sam jej to powiedzieć – odparł zdziwiony Krasiński.

– Myślisz, że mi uwierzy? – Adam wkroczył do kuchni, przywitał się z Elizą i zapytał ją, jak się czuje.

Dziewczyna odparła coś niewyraźnie, co najwyraźniej rozbawiło Mickiewicza. Parsknął śmiechem i poklepał dziewczynę po ramieniu.

– Każdy od czegoś zaczynał. Następnym razem po prostu nie pij tyle.

Spojrzenie Elizy, wręcz emanujące rozdrażnieniem, padło nie na Adama, a na Zygmunta. Krasiński, wbrew jej domniemanym oczekiwaniom, nie czuł się winien jej stanowi.

***

Juliusz obudził się o godzinie szóstej i z przerażeniem stwierdził, że już nie zaśnie. Uznał to za wariactwo swojego organizmu (przecież po czterech godzinach snu jeszcze nigdy nie czuł się wypoczęty). Postanowił dzień zacząć od papierosa, jednak szybko zmienił zdanie. Przypomniał sobie, że dzisiaj w domu są wszyscy, a wrzaski i szlabany nie były dobrym zamiennikiem śniadania.

Spostrzegłszy, że zasnął w stroju z imprezy, zgarnął pierwsze lepsze ubrania z szafy i poszedł pod prysznic. Nim dotarł do łazienki usłyszał matkę i ojczyma. Stwierdził, że są chorzy, jeśli w dzień wolny wstają o tej godzinie (z góry założył, iż nie obudzili się w taki sposób jak on).

Gdy letnia woda spływała mu po twarzy, powoli zaczął sobie przypominać o wszystkich wydarzeniach z dnia poprzedniego. Szybko zrozumiał, że poza nim o całej sprawie wie jedynie Fredro. Miał więc się w to mieszać?

Istniała możliwość, że jeśli Celina dowie się o oskarżeniach wobec Adama, Mickiewicz natychmiast powoła go na świadka, licząc na jego lojalność. Będzie w stanie skłamać dla człowieka, który choć dotychczas był mu bliski, dopuścił się czynu nie zasługującego na najmniejszą akceptację? Jeżeli odważy się powiedzieć prawdę, spotka się z konsekwencjami, czuł to. Z drugiej jednak strony nie potrafiłby patrzeć na związek, którego fundamentem byłoby kłamstwo.

Wyszedł z kabiny, osuszył się i ubrał. Przeszedł do kuchni, a następnie usiadł przy stole. Nie był wprawdzie głodny (stwierdził w duchu, że to się robi coraz dziwniejsze), ale rozmowa z matką mogła wzbogacić jego duszę chwilowym spokojem. Było to coś, czego najbardziej teraz potrzebował.

– Dobrze się bawiłeś? – zagaiła Salomea, posyłając mu pełne troski spojrzenie. – August mówił, że byłeś nieco przygnębiony.

Juliusz miał wielką ochotę zrobić swojemu ojczymowi krzywdę. Żadne kłamstwo bowiem nie przychodziło mu do głowy.

– Trochę się nudziłem. Tyle – rzekł wreszcie.

Salomea wyglądała, jakby miała zaraz powiedzieć „To podejrzane!" niczym niejeden detektyw. O dziwo jednak, nie skomentowała jego słów, a zapytała, co ma ochotę zjeść.

Miał już odpowiedzieć, że nie ma ochoty na śniadanie, gdy do pomieszczenia wszedł August. Zdziwił się wielce na widok pasierba. Najwyraźniej wciąż liczył, że znajdzie dowody na fakt, że Słowacki nie wytrzeźwiał. Jego nieufność Juliusz miał w głębokim poważaniu.

– Co cię zwlokło z łóżka o tej godzinie? – zapytał Bécu.

Juliusz nie był gotowy na żadne z dotychczas zadanych pytań. Teoretycznie mógł się ich spodziewać, jednak jego myśli kurczowo trzymały się kwestii Adama.

– Usłyszałem wasze rozmowy – skłamał. – Przy tak ostrej dyskusji nie dało się spać.

Oboje najwyraźniej łyknęli przysłowiowy haczyk, gdyż spojrzeli po sobie z dezorientacją.

– Biedactwo, może pośpij jeszcze godzinkę – zasugerowała Salomea. – Nie możesz przecież zasnąć w trakcie świątecznych porządków.

Gdyby Juliusz aktualnie coś jadł, najprawdopodobniej by się zakrztusił. Sprzątanie? W głowie snuł plany dotyczące czegoś zupełnie innego. Musiał przecież podjąć jakieś kroki w sprawie z Adamem. Nim zaczął wykręcać się z obowiązków, wyłapał kpiące spojrzenie Augusta, co mocno go zdenerwowało.

– Muszę dzisiaj wyjść – oznajmił matce. – To coś bardzo ważnego.

– Nie wykręcaj się – wtrącił Bécu.

Juliusz posłał mu mordercze spojrzenie.

– Zajmę się wszystkim, kiedy wrócę. – Przeniósł wzrok na Salomeę. – Proszę!

August zaczął mówić, że nie powinna się zgodzić, bo „przydałoby się chłopakowi trochę dyscypliny" (Juliusz modlił się w duchu, by piorun trzasnął jego i tę całą dyscyplinę). Ostatecznie jednak udało się mu osiągnąć cel i mógł wyjść z domu. Wiązało się to z konsekwencją – Słowacki musiał natychmiast porozmawiać z Adamem.

***

Nachodzenie Adama dzień przed Wigilią było ostatnią rzeczą, którą Juliusz Słowacki powinien robić. Wiedział o tym doskonale, ale jednocześnie pewien był, że jeśli nie zareaguje, nie zazna spokoju. Mijał więc ludzi, biegających od sklepu do sklepu i słuchał klaksonów samochodowych (korki ciągnęły się przez całe miasto). Przynajmniej nie pada, pomyślał. W porównaniu z breją, jaka zrobiła się na chodniku, było to jednak niewielkie pocieszenie.

Wsiadł w odpowiedni tramwaj, by kilkanaście minut później znaleźć się na osiedlu, gdzie mieszkał Adam. Wszystkie wspomnienia z ostatnich miesięcy przyprawiły go o ból brzucha. Czuł się źle, musząc ponownie tu być.

Znalazł odpowiedni blok. Wahał się chwilę, czy naprawdę chce w to brnąć. Doszedł do wniosku, że prędzej się zbłaźni, rezygnując w tym momencie.

No dalej, brnij w to, pomyślał.

Spośród kolekcji guzików w domofonie, wybrał nieszczęsne czterdzieści i cztery, czując, że gorzej mu się oddycha. Żałował, że nie wziął wcześniej czegoś na uspokojenie, ba – że w ogóle wyszedł z domu.

– Halo? – Z niewielkiego głośnika wydobył się obcy męski głos.

– Przyszedłem do Adama – powiedział, starając się panować nad głosem. Obiecał sobie, że po tym wszystkim skoczy do apteki po jakieś uspokajające ziółka.

– Okej, już cię wpuszczam. – Chwilę później Juliusz zamykał za sobą drzwi do bloku i kierował się ku windzie.

Nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Jak Adam zareaguje na jego widok? Wścieknie się? Będzie udawał, że nic się nie stało? A może od razu zacznie go prosić, by raczył być cicho w tej sprawie? Mimo że znał już Mickiewicza trochę czasu, nie potrafił przewidzieć jego zachowania. Choć za chwilę zobaczy tę znaną twarz, będzie się czuł, jak przy rozmowie z kimś zupełnie obcym. To bolało.

Wyszedł z windy i ruszył ku drzwiom wolnym, pozbawionym werwy krokiem. Zapukał lekko, po czym stwierdził, że pewnie nikt go nie usłyszy. Nim jednak odważył się powtórzyć czynność, drzwi zostały otworzone.

W progu stał obcy mu mężczyzna, z którym prawdopodobnie rozmawiał przez domofon. Był starszy od Adama, a jednocześnie podobny do niego. Mimo że sprawiał wrażenie zmęczonego, uśmiechał się do Juliusza, co (nie miał pojęcia dlaczego) nieco go odstresowało.

– Adam jest w swoim pokoju – powiedział, po czym odsunął się, by Słowacki mógł wejść.

Juliusz po raz pierwszy widział kogokolwiek z rodziny Adama. Kierując się do jego pokoju spotkał jeszcze jego matkę. Przywitał się z nią, i choć otrzymał odpowiedź, czuł na sobie jej przepełniony dezorientacją wzrok póki nie wszedł do pokoju Adama.

Zapukał wcześniej do lekko uchylonych drzwi, ale nie czekał na odpowiedź. Niemalże od razu wszedł do pomieszczenia i spojrzał na chłopaka, który leżał na łóżku, zakrywając twarz poduszką.

– Mówiłem, żebyście dali mi spokój – mruknął Mickiewicz, prawdopodobnie biorąc Juliusza za któregoś z członków rodziny.

– Przyszedłem porozmawiać. – Na te słowa Adam podniósł poduszkę i posłał Juliuszowi długie spojrzenie.

– Cholera. Masz farta do wpadania w tarapaty.

Słowacki zamknął drzwi. Poczuł, że zalewa go fala gniewu.

– Ja mam farta do wpadania w tarapaty? – powtórzył. – Fakt, że widziałem coś, czego teoretycznie nie powinienem widzieć jest w tym momencie twoim problemem. Ciekaw jestem reakcji Celiny, gdy się dowie.

Adam milczał przez chwilę. W międzyczasie zmienił pozycję na siedzącą, przeczesał dłonią włosy i westchnął cierpiętniczo.

– Wszystko ci mogę wyjaśnić.

– Spodziewałem się bardziej złożonej wypowiedzi – syknął. Nie miał pojęcia, skąd ten nagły kontenans, ale nie zamierzał się nad nim rozwodzić. Pewność siebie była przydatna; powinien mieć przewagę w tej konwersacji. – I to nie ja potrzebuję wyjaśnień, a twoja dziewczyna.

Mickiewicz ponownie westchnął.

– Póki o niczym nie wie...

– Zamierzasz ją okłamywać? – przerwał mu Słowacki. – Z taką łatwością by ci to przyszło?

W takim razie, pomyślał, nie warto wierzyć w żadne jego słowo. Wszystko, co robił było świadome, nie miał, najwidoczniej żadnych skrupułów. Bez problemu bawił się ludzkimi uczuciami.

– Nie, nie przyszłoby. Ale nie chciałbym jej złamać serca.

– Jesteś niepoważny. Ona się i tak o tym dowie. Co wtedy zrobisz? Powiesz, że wszystko możesz jej wyjaśnić?

Odwrócił się, by wyjść z pokoju. Nie temu człowiekowi nic do powiedzenia.

– Czekaj! – Zatrzymał się na dźwięk słów Adama. – Nie mów jej o tym. Zrobię wszystko, tylko błagam, niech to pozostanie tajemnicą.

Przez głowę Słowackiego przebiegła myśl, że nie tylko on był świadkiem tego czynu. Nie znał jednak zamiarów nijakiego Fredry i nic go one nie obchodziły.

Spojrzał na Adama z pogardą, po czym powoli, bardzo oschłym tonem rzekł:

– Jeśli zrobisz wszystko, bym nie powiedział Celinie o zdradzie, sam jej to powiedz. Wtedy na pewno będę milczał.

Wyszedł z mieszkania, na jego szczęście przez nikogo nie zatrzymywany. Nie poznawał siebie w tym momencie, ale poza wszelakimi negatywnymi uczuciami, rozpierała go duma. Miał wrażenie, że pierwszy raz w życiu zrobił coś dobrze.

Żałował jedynie, że stracił teraz przyjaciela, który okazał się dwulicowym zdrajcą, działającym jedynie w swoim interesie. Dawno nie czuł takiego zawodu – zbyt wyidealizował Adama i teraz musiał znosić tego konsekwencje. Jedna z niewielu osób, z którą był tak silnie związany okazała się kłamcą. W jakich aspektach również oszukiwał? Może wciąż kpił z jego poezji? Może uznawał jego, Zygmunta i Fryderyka za idiotów?

Westchnął cicho, na co kilka osób w tramwaju zwróciło na niego uwagę. Poczuł się głupio i skierował wzrok ku szybie. Zaczęło padać; płatki śniegu swobodnie wirowały na wietrze. Widok ten bez problemu wprowadził go w stan melancholii, a jedyną rzeczą, która trzymała go w objęciach rzeczywistości było postanowienie – musiał zadzwonić do Fredry.

Continue Reading

You'll Also Like

55.8K 3.1K 75
No... talksy i memy. Talksy wymyślam sama, albo przepisuje z innych opowiadań, ALE zawsze w tym drugim wypadku dokładnie zaznaczam kto jest autorem t...
14.3K 507 26
Rodzina monet napisana na nowo, z inną, lepszą bohaterką! Rozdziały we wtorek oraz czwartek! Jakiś czas temu natrafiłyśmy na Rodzinę Monet i chociaż...
106K 3.2K 65
Zodiaki z creepypast. Niby takie, jakich wiele, ale jednak inne.. Zapraszam. ;3 5.03.2017r. #385 W LOSOWO
563 98 20
Marinette Dupain-Cheng - zwykła nastolatka, na której barkach spoczywa wielka odpowiedzialność. Jej życie przebiegało bez większych problemów - walka...