Warszawska uliczka ✗ Słowacki...

By XxIceFuryxX

8.5K 785 258

"Mógłby tak stać godzinami wpatrując się w jego ciemne oczy, dłonie zatapiać w jego ciemnych lokach, a ciepły... More

Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział V

Rozdział IV

1.3K 140 93
By XxIceFuryxX

 Dlaczego zaprosił go na spotkanie? Co go do tego podkusiło? Nie miał pojęcia, oraz właśnie za to karcił siebie w myślach. Zgarbił się znacznie, niczym przytłoczony ciężarem myśli. Za dużo myślał, za mało mówił. Przecież dzisiaj przy Słowackim nie odzywał się praktycznie wcale. Mógł za to na niego spoglądać godzinami, na ten delikatny zarost, gęste, ciemne loki... Juliusz wyrósł i to bardzo. A wyrósł według Adama, na mężczyznę pięknego, takim by go mógł określić. Westchnął sam do siebie, gdy przekroczył próg własnego domu. Ściągnął płaszcz, po czym rozejrzał się dookoła. A co jego wzrok zastał? Pustkę. Kompletną pustkę, ani jednej żywej duszy prócz niego. Mickiewicz momentami czuł, jak samotność serce mu ściska. Może i na zewnątrz wyglądał jak mężczyzna twardy, silny, lecz w środku taki nie był. Adam momentami bał się nawet sypiać sam. Przypominała mu się wtedy Rosja, więzienie. Atmosfera w pomieszczeniu była wprost przyłączająca, a może to tylko mu się tak wydawało? Wzruszył ramionami, cały czas prowadząc rozmowę w głowie ze samym sobą. Skierował się do swojego pokoju, po czym wprost runął jak długi na łóżko. I zasnął, nawet nie wiedząc kiedy to uczynił.  


  Przyłożył łyżkę do ust, próbując zupy. Czas biegł nieubłaganie, a on ciągle czuł się tak, jakby utkwił w jednym punkcie. Codziennie ta sama melodia... Obiad z rodziną, puste rozmowy pełne wrogości z ojczymem, a potem długie godziny spędzone na pisaniu nowego rozdziału. Juliusz jednak czuł, że pisanie przestaje sprawiać mu radość. Jasne, że miał pisać dla pokrzepienia narodu, ale on sam już się nie łudził. Polska według niego była stracona, a ludzie cara coraz bardziej zaczęli się rządzić i siać terror. Stopniowo Juliusz popadał w obłęd, bojąc się tak faktycznie wszystkiego. Popatrzył z melancholią na zegar, po chwili idąc do toalety i później udał się do pokoju matki. Ta szyła spokojnie, czasami tylko patrząc przez okno. 

- Wychodzisz gdzieś? - zapytała go, a on pierwszy raz od dłuższego czasu mógł to potwierdzić. 

- Tak. Dostałem zaproszenie od... - zawahał się. - Od przyjaciela. 

 -Musisz iść? - kolejne typowe pytanie. Przygryzł wargę, po chwili rozważania kiwając głową. Nie chciał narażać się Mickiewiczowi. Matka westchnęła. 

- Dobrze. Tylko nie siedź tam długo... 

- Oczywiście, mamo. - Kiwnął głową, dodając po chwili. - Obiad zaraz będzie gotowy.Ona jednak nie słuchała go już, ponownie popadając w zamyślenie.  


  Tym razem sen Adama nie był już tak błogi, jak w domu Słowackiego.  Łóżko zdawało mu się jakby niewygodne, nawet snów nie miał. Objęcia Morfeusza nie pochłonęły go na długo, zresztą to i dobrze, bo z Juliuszem miał się spotkać. Zwlekł się z łóżka, a plus był przynajmniej jeden - czuł się lepiej. Szklankę do której uprzednio nalał wody, podniósł teraz do ust. Sucho miał w gardle, przez wczorajszy alkohol. Uniósł wzrok, który zatrzymał teraz na lustrze. Wpatrywał się w swoje odbicie przez dłuższą chwilę, jakby pierwszy raz siebie widział. Uniósł także dłoń i położył ją na swoim policzku, a odbicie w owym lustrze uczyniło to samo. Do dziś pamiętał jak wyglądał, gdy spoglądał na swą osobę w tamtym dniu. W dniu, w którym lustro pękło nagle, jakoby duchy je zbiły. A potem rozległ się rozpaczliwy płacz jego matki, Barbary, gdyż ojciec Adama swój żywot zakończył. Dlaczego lustro wtedy pękło? Dlaczego jego ojciec odszedł w tamtym momencie? Nie miał pojęcia, ale tamten dzień pamiętał nad wyraz dokładnie. Znowu zataczał się w przeszłości, czego z pewnością robić nie powinien. Lecz cóż mógłby czynić, jeżeli jego stan mówił sam za siebie? Dość, musiał to przerwać, doprowadzić siebie do porządku. Twarz lodowatą wodą przemył, a gdy cały już się "ogarnął", poprawił tylko włosy i płaszcz. Nie wyglądał najgorzej, na pewno lepiej niż rano. A nie pozostało mu teraz nic innego, jak wyjście na spotkanie z Juliuszem. Dlatego próg przekroczył i w stronę karczmy się skierował.  


Czas szybko przeleciał i wkrótce Juliusz mógł zrobić nic innego, jak ubrać palto i z duszą na ramieniu udać się do karczmy. Miał nadzieję, że rozmowa z Mickiewiczem będzie raczej krótka - wolał wrócić bowiem do domu przed przyjściem lekarza, aby Salomea nie ugięła się znowu i nie zaczęła narzekać na wszystkich. Ojczym często wykorzystywał to, aby dopiec jak najbardziej młodemu poecie. Słowacki już dawno zrezygnował z mówienia do niego "tato", chociaż ten początkowo bardzo na to nalegał. Juliusz jednak po prostu nie potrafił tego zrobić... Z zamyślenia wyrwał go głos dobiegający z karczmy. Poznał w nim głos wójta, który był widocznie czymś bardzo oburzony. Mężczyzna przyspieszył, otwierając drzwi gwałtownie. 

- I wtedy ten idiota Słowacki zamiast córką mą się zająć, odszedł gdzieś jak tchórz. Podobno z Mickiewiczem... - Wójt urwał nagle, gdy dostrzegł nagle w progu obiekt swojej rozmowy. Juliusz przełknął ślinę, spuszczając wzrok i przechodząc obok niego. Czuł na sobie rybie, zimne spojrzenie mężczyzny. Wiedział, że jego słowo i tak zostanie zakrzyczane przez resztę, dlatego nawet nie rozpoczynał kłótni. Z gorzkim uśmiechem tylko podszedł do barmana, prosząc go cicho o kufel piwa. Ten jednak parsknął śmiechem. 

- Co mówisz, poecino? Nic nie słyszę! - zawołał, a Juliusz mimowolnie zacisnął pięści. Wtedy dostrzegł w kącie pokoju Adama i uznał, że bardziej się skompromitować nie mógł już na sam początek. Pożałował, że umówili się akurat w tej karczmie. Spuścił wzrok, pozwalając barmanowi dalej kpić sobie z niego.


 Adam szedł teraz spokojnie warszawską ulicą. Gdy jego spojrzenie zatrzymało się na budynku który był karczmą, poczuł delikatny niepokój. Dlaczego w głębi ducha tak bardzo chciał się spotkać z Juliuszem? Pojęcia nie miał, dlatego wzruszył ramionami i westchnął, jakoby sam do siebie. Otworzył drzwi i wkroczył do środka, rozglądając się najpierw. Dopiero po dłuższej chwili jego wzrok dostrzegł chudą, zgarbioną sylwetkę mężczyzny, który stał niedaleko barmana. Usta pracownika otwierały się i zamykały, z pewnością mówił coś do niego, lecz Adam nie wiedział co. Ignorując hałas i różnorodne spojrzenia w swoją stronę, podszedł do Juliusza. Barman zamknął usta natychmiastowo, jakby ducha zobaczył, bądź coś gorszego. 

-Dzień Dobry, Panie Słowacki - powiedział przyjaznym tonem, lecz widział, że poecina przygnębiony piekielnie był. Chyba budynek nie podobał mu się, a Mickiewicz pomyślał, że powinni wyjść w takiej sytuacji.



  - Dzień dobry, Panie Mickiewiczu. - Odpowiedział cicho, a barman nagle stał się bardzo zajęty czyszczeniem szklanki. Zerkał raz za razem na wójta, który nagle się podniósł. Po chwili Juliusz skulił się w sobie bardziej, a w całym pomieszczeniu dało się słyszeć tubalny głos mężczyzny. 

- Ja, Maciej Świerczewski Herbu Zielona Brzoza wyzywam Pana, Panie Słowacki na pojedynek! - powiódł wzrokiem po całym pomieszczeniu, jakby szukając kogoś, kto miał się mu sprzeciwić. Nikogo takiego jednak nie było. 

- A na sekundanta wyznaczam obecnego tu Adama Mickiewicza! 

- Szlachetny Panie... - odważył się odezwać Juliusz, zakłopotany. - Za co mnie oskarżasz? Poza tym, pojedynki wyszły z mody dawno temu. Zresztą... 

- Patrzcie, jak się rządzi! - zawołał nagle wójt. - Za co cię oskarżam? Za zniewagę mej córki Marusi! Wyszedłeś pan wczoraj jak z chlewu, nawet jej spojrzeniem nie zaszczycając! - uniósł się i wyglądało na to, że jeszcze długo będzie biadolił. Juliusz zawahał się, a potem zrobił naprawdę szaloną rzecz: chwycił Adama za rękę i ciągnąc go za nią (a siły dość miał), wybiegł z karczmy nie przejmując się niczym. Nie chciał teraz myśleć o tym, jak jego czyn mógł wyglądać. Chciał tylko gnać z Adamem ulicą jak niegrzeczny uczniak, którego ktoś przyłapał w sadzie na kradzieży. Chciał wyrzucić z myśli wszystkie moralne prawdy. Chciał...Tak, Juliusz chciał przede wszystkim żyć. 


  Mickiewicz przez całe zajście w knajpie, ni słowem się nie odezwał. Zdziwiła go bardzo postawa wójta, a co było najgorsze - nawet nie pamiętał o co mu mogło chodzić.  Jego słowa były zbędne, nie chciał się w to mieszać. Może tak, nie chciał, ale wbrew jego własnej woli do pojedynku został wciągnięty. Nie protestował, kiedy Słowacki w wyniku paniki ujął go za dłoń, wybiegając niczym poparzony. Jak długo zamierzał tak biec? Oraz dokąd? Mickiewicz nie chciał być ciągnięty przez całą Warszawę, dlatego przy pierwszej napotkanej pustej, wąskiej uliczce, szarpnął Juliusza w swoją stronę. Wprowadzając go do owej uliczki, przystawił Słowackiego do ściany. Zmęczony był, kropelki potu spływały mu po skroniach. Adamowi nie często zdarzało się biegać, zwłaszcza w takich sytuacjach. 

 -Juliuszu? - zwrócił się do niego po imieniu, z nutą zapytania w głosie. Nie chciał napierać z pytaniami od razu, jednak nadal młodego poetę spod ściany nie puszczał.


  Zachowanie Adama było co najmniej niestosowne. Tak go przyprzeć do muru...! To naprawdę było... Przyjemne. Tak, Juliusz sam nie mógł tego zrozumieć, ale podobała mu się taka stanowczość mężczyzny. Podobało mu się, jak Adam mówił jego imię. Z odrobiną wahania, ale też pewnością. Jego głos był czysty i magnetyzujący. Podobało mu się to. 

- Adamie... - Odpowiedział, rumieniąc się lekko i po chwili uśmiechnął się niewyraźnie. - To... To nic. Przepraszam. Naprawdę. Jestem taki głupi... - słowa ugrzęzły mu w gardle, kiedy poczuł na swoim policzku oddech Adama. Mimowolnie chwycił jego rękę, splatając ją z swoją. Czuł palce poety, naprawdę szorstkie i przyjemnie ciepłe. Czuł się jak żona Lota, zmieniony nagle w słup soli. Nie mógł oddychać. Nie mógł myśleć. Chciał tylko patrzeć w oczy Adama, ciesząc się jego obecnością. I nie puszczać go za nic.  

  Kiedy ten złapał go za dłoń, nie protestował. Ścisnął palce delikatnie, a bicie jego serca mimowolnie przyśpieszyło. Nie chciał okazywać tego jak się czuje, lecz czuł jak delikatnie pieką go policzki. Modlił się tylko w duchu, by Juliusz tego nie dostrzegł. Wkrótce jednak, wypadało by przerwać ciszę. 

 -Juliuszu... Martwię się o Ciebie. Co ma znaczyć ten pojedynek? - zapytał cicho.  

  Juliusz drgnął, jakby wybudzony z długiego letargu. Za długiego. 

- Pojedynek... Wójt sobie coś ubzdurał. - Przyznał niechętnie.- Nie rozumiem, czego ode mnie chce. Może jest zazdrosny o ciebie? - uniósł brew, po chwili żałując, że nie ugryzł się w język w porę. Spuścił wzrok, zawstydzony, ale musiał jakoś to wyprostować... Czyli pogorszyć sprawę, co było najbardziej prawdopodobne.- To znaczy... Nie wiem, czy akurat o ciebie. W każdym razie wójt to dziwny człowiek, jego córka też. Zatańczyłem z nią dlatego, że prosili o to... - Nie miał pojęcia, dlaczego tak bardzo chce upewnić w tym Adama. Czuł tylko, że jego serce bije naprawdę szybko, jakby miało zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej.  

  Wójt miałby być zazdrosny o niego? Pod względem Juliusza i jego córki? Z ust Słowackiego, to brzmiało naprawdę dziwnie. Adam przygryzł swoją dolną wargę, nie mogąc od niego wzroku oderwać. Czuł się w jego obecności niemalże tak, jak czuł się przy Karolinie, Maryli, Ewie... Gdy chłopak spuścił wzrok, ten delikatnie ujął go za podbródek, by ponownie spoglądali na siebie.

 -Nie martw się. Jestem pewien, że uda nam się to jakoś od kręcić. A bynajmniej, mam taką nadzieję... - nie chciał, by Juliuszowi stała się jakaś krzywda. Kiedy o tym mówił, rzeczywiście, pamiętał jak poeta tańczył z młodą kobietą. Oraz pamiętał, jak chorobliwie zazdrosny wtedy był  

  Juliusz skinął głową, czując ogromną wdzięczność dla Adama. W końcu nie spodziewał się tego po nim w żadnej mierze. Myślał raczej, że ten poprze wójta gminy, w końcu ten był bardzo wpływową osobistością. A jednak Adam chciał nadstawić karku dla niego, ubogiego poeciny nieobytego w towarzystwie. Dlatego Juliusz trochę z wdzięczności, a trochę dlatego, że chciał pocałował go lekko w policzek. Nie śmiał nawet pomyśleć o tym, by całować wieszcza gdziekolwiek indziej... Nawet, jeśli miał ku temu skłonności. Po chwili cofnął się na tyle, na ile pozwalała mu ściana i zarumienił się delikatnie. 

- Dziękuję za pomoc, Adaś. - Powiedział ciepło, uśmiechając się do niego całym sobą. W końcu nikt tutaj nie miał prawa go usłyszeć czy zobaczyć. A naprawdę nie mógł już dłużej czekać, by nazwać go znowu tak, jak w dzieciństwie. Kiedy był Julkiem, a Adaś był Adasiem. I kiedy wszystko było tak zaskakująco proste... Słowacki tęsknił za tymi czasami.  

  Kiedy Mickiewicz poczuł na swoim policzku delikatnie wargi poety, jego twarz pokryła się rumieńcami. Myślał wcześniej, że uda mu się jakoś je ukryć, ażeby to jakimś cudem bokobrody je zakryły. Teraz jednak czuł wyraźnie jak skóra na policzkach delikatnie go piecze, a on robi się czerwony. Do tego Słowacki jeszcze zdrobnił jego imię. Od bardzo, bardzo dawna nie słyszał by ktoś tak nazwał. Matka, ojciec... Nie miał nikogo. Życie spędzał w samotności, przeżywając coraz to kolejne, nieszczęśliwe romanse. Ślęczał tylko nad kartkami papieru, a poezje zapewniały mu sławę. Zazwyczaj ludzie na jego widok zamykali usta, bądź zwracali się do niego "Panie Mickiewicz". Puścił dłoń Juliusza i odsunął się od niego, zdając sobie sprawę z tego, że przyciskał go do ściany. A z pewnością, dla niego przyjemne to zbytnio być nie mogło. Słowacki mógł przecież spanikować, uciec... Odwrócił wzrok, nagle dość mocno zakłopotany. Dlaczego tak bardzo nie chciał puścić Juliusza? Mógłby tak stać godzinami, wpatrując się w jego ciemne oczy, dłonie zatapiając w gęstych lokach, oraz spoglądać na jego ciepły uśmiech... 

-Nie dziękuj Julku. Nie słowa a czyny, będą warte podziękowania. - teraz i on, zdobył się na delikatny uśmiech, choć w środku jego serce biło jak szalone  

  Zarumienił się lekko na słowa Adama, jednak po chwili tylko kiwnął głową. Potem odsunął się trochę, zakłopotany odsuwając kosmyk włosów za ucho. Salomea wielokrotnie zwracała mu uwagę, że z takimi długimi i miękkimi włosami, które były lekko pofalowane bardziej uchodził za kobietę niż mężczyznę. Ciężko było jej wyjaśnić, że to sprawa mody i dlatego nie miał na to za dużego wpływu. Matka i tak wiedziała swoje. 

- W porządku. - Szepnął, po chwili przerywając milczenie. Uśmiechnął się delikatnie, zatapiając w błękitnych oczach Adama. Były zazwyczaj chłodne, teraz jednak jakby nabrały blasku. Juliusz przygryzł wargę, starając się stłumić uczucia, które kłębiły się w nim. 

- Jak się czujesz? - zapytał szybko, gdy milczenie zrobiło się niebezpieczne. Kiedy zaczął bardziej studiować twarz Adama, myśląc o jego urodzie. Kiedy pożałował, że ten puścił jego dłoń...  

  Pytanie Juliusza było dość mocno nie na miejscu. Jak się czuł? Co miał mu odpowiedzieć? Że serce mięknie mu na jego widok, że żałuje jak puścił jego dłoń i że żałuje, jak daleko stoją teraz od siebie, nie przylegając niemalże tak jak poprzednio? Oraz jak serce podskoczyło w jego klatce piersiowej, gdy ten na jego policzku złożył zwykły, normalny pocałunek? Przecież to nic takiego, Adam według samego siebie, nakręcał się bez powodu. Może i bez powodu, ale nerwy miał mocno rozszarpane nagłymi emocjami. 

 -Dobrze... - zdobył się na krótką odpowiedź. W swojej głowie tak bardzo chciał powiedzieć jak naprawdę się czuje, lecz z ust wydobył krótką, do tego nerwowym głosem odpowiedź. Chciałby odwrócić wzrok od Słowackiego, lecz nie mógł. Wiedział, że kulturalne to w nawet najmniejszym stopniu nie było, lecz nie myślał o kulturze teraz. A myślał tylko o urodzie Juliusza, oraz o tym w jakiej niezręcznej sytuacji są.  

  Po chwili jakby zapomniał o całym świecie. Ta sytuacja była naprawdę nietypowa, ale jego mózg odmówił posłuszeństwa. Za długo Juliusz nie miał nikogo i za mało miał do stracenia. Chwycił go po prostu za dłoń, po chwili przyciągając do siebie i... 

Continue Reading

You'll Also Like

34.9K 2.5K 119
Lavena i Lando od samego początku byli tylko przyjaciółmi. Ale i to się zawsze zmienia, prawda?
22.4K 1.8K 20
Draco kocha syna ponad wszystko. Dlatego, kiedy była żona planuje odebrać mu dziecko, Draco zwraca się o pomoc do ostatniej osoby, o której by pomyśl...
22.1K 1.4K 38
Edgar ma 15 lat, zmaga sie z problemami rodzinnymi jak i prywatnymi, do tego sie jeszcze wyprowadza z domu w którym mieszkał cale swoje życie, ma też...
92.2K 3.2K 49
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...