Zacząć od nowa

By Lilianna_Garden

35.1K 1.8K 93

(W trakcie korekty) Pięć lat małżeństwa. Początek taki, jak można się spodziewać - bajkowy. Jednak, dlaczego... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Epilog

Rozdział 6

2.9K 130 7
By Lilianna_Garden

Można wiedzieć, dokąd droga prowadzi, a nie mieć pojęcia, co jest na jej końcu.

Władysław Grzeszczyk — Parada paradoksów


- Nick, przestań się zachowywać jak kobieta pod wpływem zbyt dużej dawki hormonów. Przecież, będziesz z nią mieszkał. To już jest jakiś początek – przekonywała mnie przyjaciółka.

- Oczywiście. A wiesz jak do tego doszło? – zapytałem z ironią, ledwie tłumiąc wściekłość na tę upierdliwą kobietę.

- Wiem, byłam przy tym, pamiętasz? Przestań się niepotrzebnie zamartwiać, jeśli jeszcze nie masz ku temu powodów – odparła Monica, pomagając mi wyjść z samochodu.

Zaparkowaliśmy w końcu pod kwiaciarnią Amandy. Mogłem wreszcie zobaczyć, jakie cudo stworzyła moja zdolna żona. Moja klatka piersiowa nadal była obolała od przywracania mnie do życia, ale i tak to był niewielki koszt zważywszy na to, że dostałem drugą szansę. Gardło także było jeszcze opuchnięte po intubacji. Starałem się jednak nie odzywać na ten temat. Każde bowiem moje syknięcie, powodowało reakcję typu - Nicholasie, dobrze się czujesz? Nie miałem najmniejszej ochoty odgrywać ofiary. Chciałbym móc cofnąć czas, najlepiej do momentu tej feralnej nocy, której pozbawiłem się przytomności i doprowadziłem do ucieczki Amandy. Niestety nie miałem takiego daru, dlatego też musiałem po prostu naprawiać wszystko, co do tej pory spieprzyłem, nie skarżąc się przy tym na ten, mało istotny ból. W moich oczach jednak musiał się on pojawić, bowiem gdy tylko odwróciłem się w stronę Mo, podparła mnie i ruszyła w stronę drzwi.

- Musisz od razu się położyć – powiedziała znużona.

- Daj mi już spokój – syknąłem. – W sumie, co za ironia. Bardziej przejmujesz się ty, niż moja żona. Nawet nie chciała jechać ze mną jednym samochodem.

- Martwi się, to po pierwsze. Po drugie, musiała po drodze zabrać tę kobietę, którą poznała w szpitalu. Mnie przecież nie znała, zatem nie mogłam Mandy wyręczyć – odparła z wyraźnym politowaniem w głosie. – Przestań być taką babą! To doprawdy zaczyna być denerwujące.

- Masz rację. Muszę przestać użalać się nad sobą i wziąć się w garść, jeśli mam ją odzyskać – próbowałem przekonać samego siebie.

- No, i to już bardziej zaczyna przypominać mojego przyjaciela. – Poklepała mnie po plecach, co skończyło się zachwianiem równowagi i duszącym kaszlem. – Sorry, zapomniałam.

- Tak, masz świetną pamięć Mo – wychrypiałem z ironią, ledwo łapiąc oddech. W tej właśnie chwili w drzwiach ukazała się Amanda. Gdy zobaczyła, że ledwo stoję na nogach i do tego nie mogę złapać tchu zawołała kogoś, odwracając się w stronę drzwi prowadzących do środka kwiaciarni.

- Co się stało? – zapytała z troską w głosie. Zabolało mnie to, że znów przysparzam jej zmartwień.

- To moja wina – przyznała się Monica. - Walnęłam go w plecy, zapominając, że jeszcze nie mogę traktować go jak normalnego – dodała widząc pytające spojrzenie mojej żony, po czym zaczęła się krztusić od ledwie powstrzymywanego śmiechu.

Jaja sobie robi, czy jak? Ja się tu duszę, a ta się śmieje.

- To nie jest śmieszne Mo! – warknęła w jej stronę Mandy. Moja kochana żona! – Mogło mu się coś stać.

- To miałabyś problem z rozwodem z głowy, prawda? Przecież go nienawidzisz – odparowała Monica. Dostrzegłem dobrze znany błysk w jej oczach. Nie wiedziałem do czego ta intrygantka zmierza, ale na pewno nie było to nic dobrego. Chciała mnie do reszty pogrążyć? I to akurat właśnie teraz? Spojrzałem na nią z pytaniem w oczach, jednak ta uparcie patrzyła na Amandę, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi.

- Nie nienawidzę go i nie waż się mówić, że pragnę by coś mu się stało – syknęła w jej stronę Amanda, podtrzymując mnie. – Jest moim mężem, na dobre i na złe.

- To może warto, byś o tym pamiętała, co? – sarknęła Mo.

Zamarłem. Co oznaczały jej słowa? Czy nadal mnie kochała na tyle, by wybaczyć i żyć dalej u mojego boku? Nie miałem pojęcia. Cała ta rozmowa działa się jakby poza mną, jakby mnie tu w ogóle nie było. W tej chwili podszedł do nas wysportowany facet, ubrany z klasą i smakiem. Poczułem ukłucie, sam nie wiem czego, rozpaczy a może zazdrości. Całkiem realne wydawało się jednak, że było to jedno i drugie. Objął wzrokiem naszą grupę, po czym przejął mój ciężar od Amandy. Na nim mogłem już bez wahania oprzeć całe zmęczenie nie przygniatając gościa do ziemi.

- Dzięki Jacke. Pomóż proszę Nickowi dojść do pokoju gościnnego. Zaraz przyjdę. Muszę jeszcze omówić na osobności pewną kwestię z Monicą – odparła z uśmiechem moja żona do owego faceta.

- Jasne. Tylko, serio mam go zataszczyć do gościnnego? Nie sądzę, aby...

- Tak. I nie jesteś tutaj od sądzenia czegokolwiek, Jacke – ucięła stanowczo Amanda. Nie mogłem nadziwić się zmianami jakie zaszły w tej potulnej i cichutkiej kobiecie. Teraz, promieniowała od niej odwaga i pewność siebie. Coraz bardziej podobała mi się nowa Mandy, choć starą kochałem równie mocno.

- Dobra, już się nie odzywam, pierdółko nasza – sarknął Jacke. – Boże, co ty z tą marudą masz, człowieku?! Jak ty z nią wytrzymujesz?

- Myślę, że prawidłowe pytanie powinno brzmieć, jak ona wytrzymywała przez te lata ze mną? – odpowiedziałem, darząc go coraz większą sympatią.

- Hmm, nie znam cię jeszcze, więc nie będę się wypowiadać w tej kwestii. – Kierowaliśmy się po schodach na piętro. Czułem jakby wyparowały ze mnie wszystkie siły.

- Dzięki. Teraz już sobie poradzę, tak myślę. - Usiadłem na łóżku, po czym poczułem jeszcze większe znużenie i zawroty głowy, więc położyłem się na miękkiej pościeli. - Chyba się zdrzemnę.

- Spoko. Stawiam przy drzwiach twoją walizkę - odparł spokojnie Jacke. Przyglądał mi się przez chwilę, po czym zapytał, trzymając rękę na klamce od drzwi. - Dobrze się czujesz? Wyglądasz dosyć blado.

- Nic mi nie będzie. Potrzebuję tylko nieco snu. Dzięki za troskę. W razie czego, jestem lekarzem, więc zacznę krzyczeć, gdybym nie dawał sobie rady. - Uśmiechnąłem się krzywo.

- Taa, jeżeli będziesz mógł krzyczeć, słonko - odparł z pobłażaniem ten dziwny facet. Muszę przyznać, że ubierał się lepiej od mojej siostry, która swoją drogą jest projektantką. Pewnie wzięłaby go od razu na modela do swojego kolejnego pokazu.

- Spadaj Jacke. Naprawdę chciałbym się przespać. - Zamknąłem oczy i szybko odpłynąłem...

Kilka godzin później udało mi się opuścić sypialnię. Siedziałem przy przeszklonej witrynie z kubkiem parujących, pieprzonych ziółek zagłębiając się w myślach o przeszłości...

- Nicholasie, jesteś nienormalny, wiesz?

- Spływaj Zoe. Mam jeszcze sporo papierkowej roboty. To początki mojej kariery i nie mam zamiaru jej zaprzepaścić z powodu upierdliwej siostry! - warknąłem w stronę tej nadpobudliwej kobiety.

Nie dość, że przyjechała do Prinston niezapowiedziana, to jeszcze ujada jak jakiś mały, szczekliwy piesek kanapowy. Normalnie wytrzymać się nie dało. Musiała oczywiście wpaść do mnie z wizytą w najmniej odpowiednim czasie.

- Pieprzony, mały geniusz - warknęła z uśmiechem. Odkąd pamiętam, właśnie tak mnie nazywała. - Musisz się rozerwać Nick'uś! Przecież tracisz najlepsze lata swojego życia. Masz już swoją wymarzoną pracę. Możesz chyba zatem poświęcić jeden wieczór i zabawić siostrę? Jestem zrozpaczona Nicholasie.

- Co tym razem zrobił Jem? Jeżeli nie przespał się z jakąś kobietą, bądź nie zabił kogoś, to myślę, że wszystko jest w porządku i nie potrzebujesz terapeuty w postaci brata. - Spojrzałem na nią znad papierów. Wyglądała teraz, jakby miała ochotę mnie dźgnąć jednym z chirurgicznych ostrzy, które kiedyś dojrzała u mnie w pokoju.

- Jesteś kretynem Nick, ale też moim bratem, więc na tą chwilę ci daruję tę jawną impertynencję.

- Och, jakże jestem ci niezmiernie wdzięczny za tę okazaną mi wyrozumiałość - zakpiłem, po czym wróciłem do wypełniania szeregu rubryk.

- Daruj sobie. Wychodzimy, czy tego chcesz, czy nie. A co do Jemensona, to nie oświadczył mi się.

- Zrobi to. W swoim, nie twoim, czasie. Przestań na niego naciskać, bo zwieje gdzie pieprze rośnie.

- Och... jak ty niczego nie rozumiesz. - Tupnęła nogą obutą w cienkie paseczki, które mieniły się nazwą szpilek, niczym mała, obrażona dziewczynka. Ponownie na nią spojrzałem. Wiedziałem już, że nie popracuję dopóki ta wariatka krąży nad moją głową. Westchnąłem, zamknąłem akta i odłożyłem wszystko na półkę.

- Dobra, wygrałaś. Jest jeden warunek Zoe - zaznaczyłem od razu. Uniosła w oczekiwaniu brwi. - Jutro wracasz do tego swojego, nieszczęsnego faceta i dasz mi święty spokój.

- Niech ci będzie marudo. Zresztą, w przyszłym tygodniu odwiedzi cię mama – rzuciła tę bombę informacyjną z kpiącym uśmiechem, po czym wymknęła się do łazienki, widząc moją gniewną twarz.

Ona chyba sobie żarty robi. No nie! Jak nie jedna, to druga. Ja, to mam przesrane życie, trzeba przyznać. Obie, nic tylko mnie swatają, albo przynajmniej usiłują. Kiedy to się wreszcie skończy? Wiedziałem aż za dobrze kiedy. Jednak nadal nie mogę dopuścić tego do mojej, i tak już nadwerężonej wyobraźni. Cóż, nie pozostało mi nic innego jak przeżyć jakoś, w miarę znośnie i żywo, to popołudnie i wieczór. Przebrałem się w luźne czarne spodnie i granatową, dopasowaną koszulkę, po czym zapukałem w drzwi, za którymi wciąż ukrywała się moja siostra.

- Zoe, jeśli nie wyjdziesz w ciągu pięciu minut, wyjdę ale na pewno nie odprężyć się, jak to zgrabnie ujęłaś. Ukryję się tam, gdzie mnie nie znajdziesz - ostrzegłem. W jednej chwili, niczym taran wytoczyła się z łazienki moja siostra.

- Dobra, już idę. Nie musisz wytaczać od razu ciężkiej artylerii - sarknęła przechodząc obok mnie z dumnie uniesioną głową z falującymi, długimi brązowymi, włosami.

- To był zaledwie ostrzegawczy wystrzał słoneczko. - Uśmiechnąłem się do niej prowokacyjnie, na co tylko prychnęła i wyszła z mieszkania. Pokręciłem głową na jej dziecinne zachowanie, po czym ruszyłem za tą wariatką. Rozluźnię się dzisiaj, skoro tak bardzo jej na tym zależy.

Weszliśmy do małej kawiarenki, co spotkało się z moim zdziwieniem i uniesieniem brwi, gdy przyglądałem się siostrze, która teraz uśmiechała się jak głupia.

- Oj, nie patrz tak na mnie. Przed dobrą zabawą potrzebuję trzech rzeczy; kawy i dobrego ciastka. - Ruszyła w stronę jednego z wolnych stolików przy oknie.

- To były dwie, a trzecia? - zapytałem z pobłażaniem.

- Słucham? - spojrzała na mnie zaskoczona.

- Trzecia rzecz, której potrzebujesz przed imprezą - wyjaśniłem.

- Ach! - uśmiechnęła się szeroko. - Wystrzałowego wizerunku.

- Taa, powinienem był się sam domyśleć. - Pokręciłem z niedowierzaniem głową. Cała Zoe.

Usiedliśmy i zajrzeliśmy do karty pozostawionej na stoliku. Zoe jeszcze nie rozpoczęła swojego nalotu na kluby, a ja już czułem się padnięty. Czekał mnie zapewne bardzo męczący wieczór, gdy tylko nadejdzie. Do tego jeszcze, zapewne tragiczne w skutkach popołudnie. Po starannej inspekcji menu, Zoe zdecydowała się na latte i ogromne ciastko kokosowe.

- No co? Nie patrz na mnie tak, jakbym właśnie zabiła ci kota. Dobrze wiesz, że wręcz ubóstwiam ciasto kokosowe. To moja słabość, z którą nie zamierzam w żadnym wypadku walczyć - odparła stanowczo, opierając dłonie na biodrach w demonstracyjnym buncie.

- Przecież nic nie mówiłem - próbowałem się bronić.

- Nie musiałeś. Masz bardzo wymowne spojrzenie drogi braciszku – stwierdziła wyniośle. - Współczuję twojej przyszłej wybrance. Będzie miała przegwizdane, gdy tylko spojrzy w te twoje szczenięce spojrzenie.

- Ty chyba żartujesz. Mam całkiem normalne spojrzenie. Nie moja wina, że mam siostrę wariatkę. Tego to nikt na mnie nie zwali.

- Ach, przymknij się idioto! I przestań mnie wyzywać od wariatek. Chodziło mi... - przerwała nagle nabierając głęboko powietrza. - Zresztą nie ważne. Nie zrozumiesz.

- To z pewnością - przyznałem jej rację. W końcu, jeżeli znajdzie się jakiś facet, który zrozumie kobiecą naturę, a już zwłaszcza dowie się, co się kotłuje w głowie Zoe, to pewnie będzie albo noblistą albo też trupem, głęboko pochowanym przez wszystkie kobiety, na czele których niewątpliwie stałaby moja siostra.

Po chwili przyniesiono nam nasze zamówienie, a konkretnie ciasto wraz z kawą dla Zoe.

- Podać coś panu? - usłyszałem nad głową, piękny, melodyjny kobiecy głos.

Cały czas wpatrzony w bratki stojące w ozdobnej doniczce na środku stolika, nie zauważyłem nawet, że kelnerka jeszcze stała przy nas. Podniosłem wzrok i słowa zamarły na moich ustach. Patrzyłem właśnie w najpiękniejsze oczy, w jakie kiedykolwiek miałem okazję zajrzeć. Okolone gęstymi rzęsami były koloru głębokiego błękitu przeplatającego się z zielenią i brązem. Zupełnie jakbym patrzył w dwa świetliste opale .

Nie mogłem oderwać od niej spojrzenia. Dopiero, gdy Zoe kopnęła mnie pod stolikiem, otrząsnąłem się, jednak moja uwaga była nadal skupiona wyłącznie na dziewczynie. Mój wzrok powędrował ku pełnym ustom kelnerki. Gdy ujrzałem całą jej twarz, na jej policzkach malowały się urocze rumieńce.

- To chyba wtedy się w niej zakochałem. - zakończyłem.

- Och, to urocze, Nickusiu - odparł wzruszony Jacke.

- Taa, to dlaczego, kretynie żeś ją w ten sposób potraktował?! - warknęła pani Mendoza nie cedząc słów.

Ta kobieta, odkąd mnie poznała, tylko wywarkiwała w moją stronę słowa. Nie mogę mieć jej oczywiście tego za złe. Miała w końcu rację. Byłem, okropnym dupkiem. Tak naprawdę, chyba wciąż nim jestem. Dopiero podświadomość która przyniosła mi wspomnienia, przypomniała mi co czułem, odkąd tylko na mnie wtedy spojrzała, tymi swoimi przejrzystymi oczami.

- Sam chyba nie wiem, pani Mendoza - odpowiedziałem jej najspokojniej jak tylko mogłem.

- Jesteś samolubnym samcem Nickolasie Sammers! Zaciemnionym w dodatku! - warknęła ponownie, po czym zabrała resztki uschniętych kwiatów i ruszyła na zaplecze.

- Cóż, Nickusiu. Będziesz potrzebował bardzo dużo czasu, by zdobyć zaufanie Marie, ale jeśli ci się to uda, zapewniam cię, że zdobędziesz najlepszego sprzymierzeńca w walce o Amandunię - zaśmiał się Jacke, układając dalej piękny bukiet z orchidei.

- Dzięki. Ale mógłbyś mnie i Mandy tak nie nazywać?

- Dlaczego? - Spojrzał na mnie z zaskoczeniem.

- Bo mnie to przeraża - odparłem szczerze. Właśnie wtedy, gdy Jacke zaczął się śmiać niczym wariat, weszła Amanda z jakąś potężnie wyglądającą torbą. Od razu doskoczyłem do niej, jednak po zerwaniu się z miejsca, zachwiałem się. Na szczęście nie trwało to długo i nim się wygrzmociłem przed swoją ukochaną, udało mi się odzyskać równowagę. Odebrałem od Mandy torbę.

- Dobrze się czujesz? - zapytała, zaglądając mi w oczy.

- Tak. Nic mi nie jest. Za szybko wstałem. - Uśmiechnąłem się do niej delikatnie. - Gdzie to odłożyć?

- Och, cóż. Myślę, że do chłodni - odparła po chwili zamyślenia. - Na pewno nic ci nie jest? Nie powinieneś chyba tak wcześnie wstawać.

- Amando, dobrze wiesz, że ciężko mi usiedzieć chwilę, a co dopiero leżeć całymi dniami.

- Wiem, ale dopiero wyszedłeś ze szpitala, po bardzo poważnym zatruciu.

- Obiecuję, że nie będę się przemęczał. Ale nie każ mi siedzieć samotnie w pokoju - spojrzałem na nią i dopiero wówczas zobaczyłem, jak bardzo się o mnie martwi.

- Wiesz, że po raz pierwszy od bardzo dawna nie potraktowałeś mnie jak głupiej idiotki? - zapytała nagle.

- Nigdy cię w ten sposób nie traktowałem! - odparowałem od razu. Jednak po chwili dotarły do mnie wspomnienia, kiedy nie dopuszczałem jej do żadnych informacji z mojej pracy, gdy mówiłem, że i tak tego nie zrozumie. Spuściłem, zażenowany swoim zachowaniem, wzrok.

- Masz rację, przepraszam.

- Co takiego? - zaskoczona odwróciła się z powrotem w moją stronę.

- Przepraszam. Nie wiem nawet co powiedzieć na swoje usprawiedliwienie.

Zachowywałem się jak cholerny dureń, zapatrzony w siebie.

- Nie spodziewałam się od ciebie przeprosin - powiedziała cicho. W jej głosie słychać było wzruszenie. Nagle, po jej policzkach popłynęły łzy.

- Nie chciałem się cię zasmucić. - otarłem jej policzki.

- To hormony, Nickolasie.

- Aha.

- No nie! Mój mąż się zarumienił. - Roześmiana, przesunęła delikatnie, swoją piękną, szczupłą dłonią, po czym wyszła z chłodni. Nagle, przez szparę u drzwi wsunęła się głowa Jacke'a.

- Ktoś chyba przedziera się przez zaspy do serca szefowej - zaśpiewał z głupkowatym uśmiechem.

- Spadaj Jacke chyba, że masz do mnie jakiś interes.

- Och, nie bądź taki naburmuszony. Przyjechała pani Stanley - zaśmiał się i już go nie było.

- Dzięki za informację – mruknąłem pod nosem, kręcąc w niedowierzaniu głową. Jak Mandy udało się znaleźć w tej dziurze tak dziwacznych ludzi? Skierowałem się ku głównemu wejściu do kwiaciarni, gdzie czekała już Monica.

- Cześć Mo. Co cię tutaj sprowadza, bo na pewno nie troska o moje zdrowie. - przywitałem przyjaciółkę, całując ją w policzek.

- Bardzo dziękuję, za tak miłe powitanie Sammers. Zawsze wiedziałam, że jesteś w gruncie rzeczy podłym dupkiem. Nie mam pojęcia co widziała w tobie Amanda.

- Co jest Mo? Przecież miałaś wyjechać.

- Miałam. Stwierdziłam jednak, że dopóki nie porozmawiasz z Mandy zupełnie otwarcie, nie wyjadę. Muszę mieć pewność, że na czas ją poinformujesz o wszystkim i zgłosisz się na badania kontrolne.

- Jestem lekarzem. Wiem kiedy mam iść się przebadać. Na razie czuję się dobrze, choć jeszcze trochę mi słabo.

- Wiem. Sam słyszałeś co powiedział Lionel. Masz się do niego zgłosić za dwa tygodnie. Nie sądzę byś to zrobił z własnej, nieprzymuszonej woli, dlatego też postanowiłam jeszcze trochę ci się ponaprzykrzać. To zresztą niezła zabawa.

- Cieszę się, że cię to bawi - odparłem z sarkazmem. Miałem jej już dosyć. Mogłaby spakować manatki i wyjechać jak najszybciej. Byłem jej wdzięczny za wszystko co dla mnie do tej pory zrobiła ale bez przesady.

- Wcale mnie to nie bawi Nick. I wiesz o czym mówię. - Nagle spoważniała. Miała rację. Jednak do tej pory, nie miałem nawet jak porozmawiać z Amandą. Wciąż była czymś zajęta.

- Przepraszam. Wiem, że chcesz dobrze, ale ostatnio mnie wnerwiasz bardziej niż zwykle. - W odpowiedzi usłyszałem tylko jej śmiech.

* * *

- Mandy, przyszła Monica – Usłyszałam głos Jack'a. Nawet nie zauważyłam jak wszedł do gabinetu przylegającego zaraz do kwiaciarni.

- Hmm to dobrze. Ale nie przyszła chyba do mnie? - zapytałam nawet nie podnosząc głowy znad ksiąg rachunkowych. Było jeszcze mnóstwo do zrobienia, a Rosalie jeszcze nie było widać.

- Cóż, przyszła zarówno do ciebie, jak i do Nicholas. - Usiadł na fotelu znajdującym się przed biurkiem. To znaczyło, że zamierzał uciąć sobie dłuższą pogawędkę. Doskonale zresztą wiedziałam o czym. Gdy tylko moi przyjaciele - współpracownicy - dowiedzieli się o tym, że mój mąż raczył się w końcu pokazać i w dodatku jest ledwo żywy, zaczęli się prześcigać wręcz w dobrych radach i wyciąganych ku mnie pomocnych rękach. Czasami, miałam ochotę ich wszystkich stąd wyrzucić za jednym zamachem. Jednak wiedziałam, że było to powodowane troską o mnie. Byłam im za to wdzięczna.

- Jacke, mów szybko to z czym przyszedłeś. Mam mnóstwo pracy.

- Dobra, powiem szczerze co mi siedzi na wątrobie i sobie pójdę. - zaczął z krzywym uśmiechem. - To dobry facet. Nie znam go tak długo jak ty, jednak potrafię patrzeć. Mandy, w jego spojrzeniu można wyczytać wszystko. Wiem, że cię skrzywdził. To, co powiedział jest niewybaczalne. Nie sądzisz jednak, że nie przyjechałby tutaj i płaszczył się, wręcz żebrał choć o jedno twoje spojrzenie, jeden uśmiech, gdyby cię naprawdę nie kochał?

- Nie mogę, tak po prostu, zapomnieć tamtego dnia – westchnęłam zmęczona. – Wiesz, mimo że wszyscy wokół mówią mi, jak on bardzo mnie kocha, ja tego nie czuję. Nie wiem nawet, dlaczego się ze mną ożenił, skoro miał kandydatki dużo lepsze ode mnie. Jego rodzice, od razu dali mi do zrozumienia, że mogło ich syna spotkać coś dużo lepszego niż życie u moim boku. Nie miałam nic, co mogłabym im zaofiarować. On miał wszystko.

- Amando, czy ty słyszysz w ogóle, co mówisz? - zapytał niedowierzając. - Twierdzisz, że nie miałaś nic, co mogłabyś im dać. Z kim ty brałaś ślub? Z Nicholasem, czy z jego rodzicami? Amando, porozmawiaj z nim szczerze. Myślę, że on bardzo żałuje tego, jakie decyzje podejmował przez ostatnie lata, względem ciebie. Daj mu szansę. Przecież ty też go kochasz.

- Nie wiem, czy jeszcze go kocham - przyznałam szczerze, czując ból w sercu.

- A ja wiem, że tak jest. Amando, nieraz słyszałem jak szlochasz po kątach. W nocy jest tak samo. Ty, nawet przez sen do niego tęsknisz. Myślisz, że byłoby tak, gdybyś do niego niczego nie czuła? Daj mu do zrozumienia, że nie ma prawa cię w ten sposób traktować i krzywdzić, ale nie rezygnuj z czegoś, co tylko niektórym się przytrafia. - Uścisnął delikatnie moją skostniałą dłoń, po czym skierował się ku wyjściu.

Miał rację. Kochałam tego kretyna, choć chciałabym móc wyrzucić go, zarówno z serca, jak i z myśli. Jednak nie potrafiłam tego zrobić. Przeżyliśmy z sobą zarówno cudowne, jak i najgorsze chwile. Nagle przypomniało mi się, co powiedziała mi któregoś dnia Edna. -

Kochanie, wiele osób wymawia słowa przysięgi małżeńskiej, zupełnie nie rozumiejąc jej sensu. Przypomnij sobie: w zdrowiu i w chorobie, na dobre i na złe. To nie są tylko puste słowa. To życie, jakie oboje wybraliście. Każdy ma w sobie zarówno wady, jak i zalety. Nikt nie jest idealny. Zdecydowałaś się zarówno na dobre, jak i na złe aspekty jego natury. On tak samo. Widzisz, najważniejsze w związku jest to, jak odnaleźć ten złoty środek, ten punkt styczny. Pewną, delikatną nić porozumienia i harmonii. Gdy ją odnajdziesz, będziesz wiedziała, że ona wcale nie znikła, tylko pogubiła się pośród plątaniny dnia codziennego. Jeżeli naprawdę zależy wam na sobie, to będziecie walczyć aż do ostatniego tchu, aż poczujecie, że już nie ma najmniejszej choćby nitki, która was łączy. To jest właśnie miłość, Amando. Nikt nie mówił, że małżeństwo to kraina tylko mlekiem i miodem płynąca. Zastanów się, co sobie nawzajem przyrzekaliście, gdy postanowiliście połączyć swoje losy, a znajdziesz odpowiedź na pytanie; czy warto walczyć?

- Na dobre i na złe – wyszeptałam pod nosem.

- Hmm, zaczynasz gadać sama do siebie. To oznaka początku psychozy - usłyszałam roześmiany głos. Podniosłam wzrok na drzwi.

- Czy ja dziś naprawdę nie mogę w spokoju popracować?

- Zaczynasz mówić jak Nicholas - zaśmiała się ponownie. Zajęła miejsce, które przed chwilą zwolnił Jacke.

- Nie wiem, czy to miał być komplement. - skrzywiłam się lekko. Jednak, gdzieś w głębi, poczułam uczucie radości.

- Też nie wiem - przyznała Monica, puszczając do mnie oczko. Roześmiałam się. Od kilku dni zauważyłam, że jestem spokojniejsza i coraz częściej się śmiałam. Może, faktycznie będzie lepiej? - Co zamierzasz?

- W związku z czym?

- No z tym twoim niewydarzonym mężem, a z kim.

- Nie wiem. Myślę, że spróbujemy się jakoś dogadać. Może faktycznie uda nam się jakoś przez to przejść. Jednak, nie zamierzam z nim być tylko ze względu na dzieci - powiedziałam twardo ostatnie zdanie. Zamierzałam trzymać się tego postanowienia.

- Domyśliłam się już tego. Stałaś się odważną i stanowczą kobietą. Kiedy cię poznałam, byłaś uległa jak baranek, niczym zakochana mała dziewczynka.

- A teraz, jaka jestem? - zapytała sceptycznie, bojąc się jej psychoanalitycznej odpowiedzi.

- Teraz, jesteś zakochaną kobietą i przyszłą matką. To duża różnica i jeszcze większa zmiana - odparła poważnie. - Dobra, to ja spadam. Mam jeszcze coś do załatwienia.

Do zobaczenia.

- Zaraz, zaraz. Przecież miałaś wyjechać? - zdziwiona spojrzałam, jak kieruje się do drzwi.

- Ale zmieniłam zdanie. Nie zostawię moich przyjaciół samych, w potrzebie. - rzuciła z uśmiechem, po czym wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.

- Co znowu! - krzyknęłam, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Czy ci ludzie dzisiaj jakąś, cholerną pielgrzymkę sobie urządzili do mnie, czy jak?

- Przepraszam, ale Jacke powiedział, że tutaj cię znajdę. Jeśli nie masz czasu to wrócę później. - odezwał się niski głos.

- Patrick! Wejdź. Przepraszam, ale nawiedzają mnie tutaj wszyscy, odkąd wróciłam z hurtowni.

- Jesteś rozchwytywana, zatem. Chciałem cię zaprosić na obiad. Jeśli jednak jesteś zajęta, to może innego dnia.

- Nie. Obiad, to bardzo dobry pomysł, zwłaszcza jeśli chodzi o mnie - zaśmiałam się, głaszcząc zaokrąglony już brzuch.

- No tak, muszę zatem zadbać o nakarmienie waszej trójki. - Odwzajemnił mój śmiech i puszczając mi oczko. Powiedziałam Patrickowi, że będą to bliźnięta, na co on odparł, że jesteśmy z Nicholasem bardzo zdolną parą. Dziś, słowa te nie przynoszą mi spodziewanego bólu, co zupełnie mnie zaskoczyło. Lubiłam Patricka, choć nasza randka była kompletną klapą. Było jednak w nim coś, co przyciągało. Nie miał mi też za złe, że będziemy wyłącznie przyjaciółmi.

- Dobrze, zatem wpadnę po ciebie za trzy godziny. Może być?

- Tak, dzięki.

- Nie ma za co, Amando. - Kolejna osoba była już przy drzwiach, kiedy Patrick przytrzymał je, odwrócił się jeszcze w moją stronę i dodał z uśmiechem - aha, byłbym zapomniał. Ktoś się do nas przyłączy, jeśli nie masz nic przeciwko.

- Kto taki? - zapytałam podejrzliwie.

- To niespodzianka. Mogę tylko zapewnić, że nie będzie to twój mąż. – W chwili gdy to powiedział, po pomieszczeniu rozszedł się dźwięk burczenia, dobywający się z mojego brzucha. – Może jednak pójdziemy teraz?

- Dobra, niech ci będzie - poddałam się ze śmiechem. Zresztą, trochę rozrywki dobrze mi zrobi. - Tylko pamiętaj, że jest mnie teraz liczba mnoga. Żadnych zatem wariactw, żadnych papierochów, alkoholu...

- Rozumiem Amando! - przerwał mi Patrick, choć ja dopiero zaczęłam się rozkręcać. - Odrobiłem tę lekcję

- No nie wiem. Wolałabym się upewnić, że rozumiesz. - Spojrzałam na niego sceptycznie, na co tylko się uroczo uśmiechnął.

- Przestań się tyle martwić. Ruszaj się - zaczął mnie popędzać.

- Zaczynam żałować, że się na to zgodziłam – mruknęłam pod nosem, zamykając dokumenty, które usiłowałam przejrzeć, w szafce.

Pożegnałam się z Jacke'm i panią Mendoza, informując gdzie, w razie jakichkolwiek problemów, mogą mnie znaleźć. Nawet przez myśl mi nie przeszło, by poinformować o tym jeszcze jedną osobę.

Gdy tylko zjawiliśmy się w przyjemnej restauracji, o bardzo trafnej nazwie - Orchidea, rozkoszowałam się, niezwykłym i wyjątkowo urokliwym, wnętrzem. Na ścianach powieszono kunsztownie ozdobione, płaskorzeźby orchidei. Z sufitu zwisały żyrandole w kształcie liści drzew. Wokół unosił się delikatny zapach kwiatów. Stoliki, choć przykryte białymi obrusami, widać było, że pochodziły z jakiegoś sklepu z antykami. Tak samo krzesła, o niezwykłych zdobieniach, również w charakterze matki natury. Całokształt zapierał wręcz dech w piersiach. Gdy zakończyłam ten drobny rekonesans, ledwie otrząsnęła się z zachwytu, a już za chwilę zamarłam, niczym marmurowy posąg. Przede mną stał, że tak to ujmę, drugi Patrick. Zamrugałam kilkakrotnie oczami, nie mogąc uwierzyć w to co widziałam. Spoglądałam to na jednego, to na drugiego mężczyznę, całkowicie zaskoczona.

- Nie wiedziałem, że pojawicie się wcześniej - odezwał się drugi Patrick, niskim głosem.

- Amando, pozwól sobie przestawić mojego brata bliźniaka, Aleca. Chociaż, wy się już poznaliście. - Uśmiechnął się do mnie rozbrajająco. Jednak gdy dotarło w końcu do mnie to, co powiedział, ogarnęła mnie wściekłość.

- Co takiego?! - warknęłam.

- Amando, proszę cię, uspokój się i daj nam chociaż wyjaśnić. Zanim nas zamordujesz, co nam się oczywiście należy - odezwał się rzeczony, drugi Patrick, czyli Alec.

- Właśnie do mnie dotarło, że to ciebie poznałam w kwiaciarni, prawda? - Oświeciło mnie tak nagle, że z wrażenia usiadłam na podsuniętym mi przez Patricka krześle. - Dobra, postaram się was nie ukatrupić, przynajmniej do chwili, aż wyjaśnicie mi, dlaczego mnie oszukaliście i jaki był w tym cel?

- Zacznijmy od tego, że obaj cię bardzo lubimy – zaczął delikatnie Patrick, jednak gdy posłałam mu mordercze spojrzenie, zamilkł przezornie.

- Przede wszystkim, to mnie poznałaś w kwiaciarni, jak już wspomniałaś. Jednak, gdy nadeszła chwila naszego spotkania, nie byłem w stanie zjawić się w umówionym miejscu. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że nie zdążę wrócić na czas. I nie, nie mogłem zadzwonić, uprzedzając twoje pytanie. Tam, gdzie byłem, nie mogłem korzystać z telefonu ani z internetu – wyjaśniał Alec.

- To gdzie w takim razie byłeś? - zapytałam z ciekawością.

- Przykro mi, ale nie mogę ci tego powiedzieć, choć bardzo bym chciał - przyznał. Nie wiem dlaczego, ale mu uwierzyłam. - Kontynuując, zawsze się jakoś ubezpieczam na takie wypadki. Poprosiłem więc wcześniej Patricka, by w razie gdybym nie zdążył wrócić, przekazał ci ode mnie przeprosiny i mnie jakoś wytłumaczył. Jednak ten dureń stwierdził, że nic się nie stanie, jeśli uda mnie. W ten sposób, w jego mniemaniu, miałaś mnie nie znienawidzić.

- To nie był zatem twój pomysł? - czułam się jak w Matrixsie, tylko czekając aż ktoś poda mi do wyboru pigułki.

- Nie. I z tego powodu jest mi niezmiernie przykro. Gdy tylko dowiedziałem się od tego pętaka, co zrobił nie wiedziałem jak zareagujesz. Nie mogłem jednak tego tak zostawić, więc kazałem mu iść do kwiaciarni i umówić się z tobą na dzisiejszy obiad, by ci wszystko wyjaśnić. Amando, ja naprawdę cię polubiłem i nie chciałbym, by to zburzyło naszą przyjaźń. Proszę cię zatem o wybaczenie.

- I niby nie liczysz na nic więcej oprócz przyjaźni? - zapytałam sceptycznie.

- Tak. Amando, przeżyłem już jeden rozwód i przyznam ci się, że nie mam ochoty na jakiekolwiek inne związki w najbliższym czasie. A ty, z tego co mi powiedział Patrick, spodziewasz się bliźniąt. Do tego wrócił twój mąż i próbuje się z tobą pogodzić. Nie chcę niszczyć twojego małżeństwa, bo doskonale wiem, jak to jest stać po drugiej stronie.

- Papla - warknęłam w stronę Patricka, przy czym trzepnęłam go w tył głowy.

- Ała! A to za co?! - oburzyła się ta menda.

- Za całokształt!

- Jesteś bardziej złośliwa, niż mi się zdawało - stwierdził Patrick, posyłając mi przy tym uśmiech.

- W każdym razie, czy jesteś w stanie nam wybaczyć? - wtrącił Alec, z rozbawieniem przyglądając się wymianie zdań między mną i jego bratem.

- Sama nie wiem, jesteście trochę przerażający.

- Tak, nasza babcia też to mówi - przyznał Patrick. - A tak przy okazji, skoro już nam przebaczyłaś to drobne oszustwo...

- Wcale tego nie powiedziałam – przerwałam mu.

- Ale powiesz. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej, pokazując białe zęby, niby zadufany w sobie idiota. - To powiedz mi, czy ten przystojniak, którego zatrudniasz jest wolny?

- Jacke? - Zaskoczona spojrzałam na Patricka. Nie potrafiłam odgadnąć jego zamiarów.

- Nie, twój mąż – sarknął, przewróciwszy oczami. - Oczywiście, że Jacke.

- Ale on jest... – urwałam, nagle zdając sobie sprawę z tego jaka ja byłam do tej pory ślepa.

- Wiem, że jest. Inaczej bym cię nie pytał.

- O mój boże! To znaczy, że ty też jesteś... - zaczęłam, robiąc przy tym pewnie jakąś zabawną minę, ponieważ obaj panowie wybuchnęli zgodnym śmiechem.

- Tak, jestem gejem, moja droga. I możesz mi wierzyć, jak ciężko mi było się powstrzymać by nie zabrać cię wtedy do baru „Różowy Flaming". - Starał się uspokoić, choć ciężko mu to szło, rzewnie się z niej śmiejąc.

- To nie jest zabawne.

- Jest, wierz mi. - Patrick dalej śmiał się jak jakiś wariat.

- Wybacz, również ten nietakt, ze strony mojego brata - odparł po chwili Alec.

- Ale jeszcze jedno nie daje mi spokoju - powiedziałam po chwili zamyślenia. - Dlaczego przedstawiłeś mi się imieniem tego półgłówka, zamiast swoim?

- Ponieważ, ten półgłówek, jak trafnie go określiłaś, nie chciał by babcia wiedziała, że znów nie zjawi się o czasie na jej urodzinach. Jednak jak zdążyłaś zauważyć wrócił o czasie.

- Czyli nie pierwszy raz robicie takie szarady? - zapytałam podejrzliwie.

- Przyznaję z bólem serca, że nie. Ale mam nadzieję, że nie wydasz nas chociaż przed babcią. To twarda kobieta.

- Żartujesz? Bardziej boicie się jakieś kobiecinki, niż na przykład mnie?

- Amanda, z całym szacunkiem, ale chucherko z ciebie – włączył się do rozmowy Patrick.

- Zaraz ci pokażę, co potrafi to chucherko, jak chcesz – warknęłam rozeźlona.

- Nie o to tak właściwie chodzi. Zresztą, może sama się przekonasz, skąd to nasze przerażenie? Zapraszamy cię na jej urodziny. Oczywiście, przyprowadź swojego męża. Chętnie go poznamy. Tutaj masz nasze numery. Tak żebyś odróżniała do kogo dzwonisz. - Uśmiechnął się pogodnie Alec. Czy to się działo naprawdę, czy też jest to kolejny, głupi sen, z którego za chwilę się obudzę. Uszczypnęłam się dla pewności.

- Amanda? Co ty robisz? - zapytał z rozbawieniem Patrick, który przyglądał się moim działaniom.

- Sprawdzam czy nie śnię - przyznałam, krzywiąc się.

- Hmm, mogę cię zapewnić, że nie - roześmiał się Patrick

- W twoje zapewnienia, to ja akurat już nie wierzę.

- Aleś ty miła.

- To jak będzie? Zgadzasz się? - zapytał Alec, przerywając naszą, rozpoczynającą się, kłótnię.

Nie było mi dane jednak udzielić na to odpowiedzi, ponieważ w tej właśnie chwili do restauracji wkroczył Nicholas. Spostrzegłam go w ułamku sekundy, gdy tylko przekroczył próg. Siedzieliśmy po skosie, więc miałam idealny widok na główne wejście. Nicholas chwilę rozglądał się po restauracji, gdy jego wzrok padł na nasz stolik. Mogłam dostrzec parę unoszącą się z jego uszu, słowo daję. W oczach, w które zajrzałam gdy tylko podszedł do nas, malowała się żądza mordu. Nie mogłam uwierzyć w to, że przyszedł tutaj z zazdrości. Przecież to Nicholas. On nigdy nie był o mnie zazdrosny!

- Możesz mi to wyjaśnić? - syknął Nicholas, sztyletując przy tym towarzyszących mi mężczyzn.

- Co mianowicie? - zapytałam ze spokojem, na który nawet nie wiedziałam, że mnie stać przy tym mężczyźnie.

- Dlaczego mężatka umawia się z dwoma facetami?! – W jego głosie było tyle złości, że aż się mimowolnie odchyliłam na krześle. Po chwili doszłam jednak do wniosku, że nie miał najmniejszego prawa się do mnie w ten sposób odzywać. Nicholas nigdy nie interesował się tym, z kim wychodzę, ani gdzie. A już informacja, o której zamierzam wrócić? To, nawet przez myśl mu by przeszło.

- Czy szpitalu nie podali ci czegoś oprócz standardowych leków? - zapytałam sarkastycznie. Słysząc mój ton, oderwał wzrok od moich towarzyszy i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

- To nie jest śmieszne Mandy.

- Wcale tego nie sugeruję. To jest żenujące! Wszczynasz awanturę w restauracji. To do ciebie nie podobne – skwitowała gniewnie.

- Bo martwię się o moją żonę?!

- Jakoś do tej pory nigdy się o mnie za bardzo nie martwiłeś.

- Ja... Co? - Patrzył na mnie z zaskoczeniem malującym się w jego oczach. Po chwili jednak otrząsnął się i z rozdrażnieniem zapytał - możemy wyjść?

- Nie.

- Jak to nie?

- Po prostu nie. Nie znasz takiego słowa? - to było do prawdy zabawne, widzieć jak Nicholas nie panuje, po raz pierwszy w życiu, nad sytuacją.

- Amando, albo wyjdziesz na własnych nogach po dobroci, albo...

- Albo co? - coraz bardziej mnie zaczynała irytować ta sytuacja. Robił scenę w restauracji, do której przychodziła pewnie połowa Knoxville. Zastanawiające było też to, że Nicholas nigdy dotąd nie pozwoliłby sobie na takie przedstawienie. Chyba ten cały alkohol wypalił mu połowę mózgu. - Nicholas, wracaj do domu. Nie będziesz więcej mną dyrygował jak ci się podoba. Kilka miesięcy temu, w ogóle nie obchodziło cię co robię i z kim. Teraz, jest już na takie akcje trochę za późno, nie sądzisz?

- Albo cię stąd wyniosę. - dokończył zdanie z tłumioną z ledwością złością, pomimo moich słów.

- Żarty sobie robisz? - roześmiałam się mimo wszystko. Nicholas, w życiu nie zrobi sceny przed tymi wszystkimi ludźmi.

- To się zaczyna robić coraz ciekawsze - usłyszałam cichy głos, wyraźnie rozbawionego Patricka. Wokół dało się słyszeć coraz więcej szepczących osób, które widać przestały mieć ochotę na swoje dania.

- Wierz mi, za dużo już straciłem, żeby teraz żartować - odparł poważnie Nicholas.

- Rób co chcesz, ale ja stąd nie wyjdę. - Odwróciłam się do niego plecami.

Gdy jednak spojrzałam na chłopców, mieli bardzo rozbawione i zaskoczone miny. Poczułam nagle jak unoszę się z krzesła. Po chwili wisiałam już głową w dół. Przerzucił sobie mnie niczym worek kartofli! Co prawda zrobił to bardzo delikatnie, pewnie ze względu na ciążę ale sam fakt, że wisiałam do góry z tyłkiem nie było zabawne!

- Nicholas! Postaw mnie w tej chwili na ziemi! - warknęłam stanowczo, uderzając go w plecy.

- Nie – skwitował krótko moje żądanie.

- Jak to nie?! W tej chwili!

- Tym razem, nie pozwolę nikomu ani niczemu stanąć między nami, Mandy. Nawet jeśli, to będzie oznaczać noszenie cię do końca życia na rękach - odparł cicho, w taki sposób, jakby składał przysięgę Hipokratesa. Według jego mniemania, było to wyrazem głębokiego oddania. To jednak nie miało znacznie, gdy robił publiczne przedstawienie.

- Nicholasie, to przestało być zabawne. Robisz z nas pośmiewisko. - Starałam się odwołać do jego ambicji i dumy.

- Nic mnie to nie obchodzi. Liczysz się tylko ty.

Na chwilę odebrało mi mowę. To było niesamowite. Wkurzające, ale też niesamowite. Po raz pierwszy poczułam powracające ze zdwojoną siłą podniecenie. Tak, jakbyśmy znów byli tymi samymi osobami, jak wtedy gdy się poznaliśmy. Nie mogłam jednak pozwolić, by ponownie decydował o wszystkim za mnie. Inaczej powrócilibyśmy do tego, od czego uciekłam. W końcu, po wyjściu z restauracji, kilka metrów dalej, Nicholas postawił mnie na chodniku. Lekko zachwiałam się. Nicholas złapał mnie za ramiona by mi pomóc. Odepchnęła go jednak, wciąż zła na to, w jaki sposób mnie potraktował.

- Tym razem przeszedłeś samego siebie! To niedopuszczalne! – krzyknęłam, dźgając go palcem w pierś. – Jak mogłeś w ten sposób mnie upokorzyć przed znajomymi i potencjalnymi klientami?! Ja tu mieszkam Nicholasie i prowadzę interes! Nie miałeś prawa w ten sposób postąpić!

- Owszem, miałem. Jesteś moją żoną. Kocham cię Mandy. Wiem, że bardzo cię skrzywdziłem ale proszę cię, wybacz mi – mówił spokojnie i jakby bez większej nadziei. Stał przede mną lekko skulony, prosząc o wybaczenie. Mogą mnie wszyscy uznać za wariatkę, ale nie potrafiłam od tak zapomnieć tego, co wtedy powiedział. To zbyt głęboko we mnie siedziało, by mogło od tak zniknąć. Za bardzo bałam się powtórki. Za bardzo zostałam zraniona.

- Nie, Nicholasie. To nie jest takie proste.

- Będziemy mieli dziecko!

Wytoczył potężny argument, przyznaję. Tak, będziemy mieli, nawet dwójkę. Ale czy to wystarczy? Co jeśli on znów zajmie się tylko sobą, a o mnie zapomni. Nawet nie przeszło mi przez myśl, że mógłby w ten sposób postąpić z naszymi dziećmi, ale ja też istnieję. Wiedziałam, że nigdy nie skrzywdziłby dzieci, jednak ja, to co innego. Bałam się, że znów będę dla niego jedynie sprzętem domowym, a nie kobietą którą się kocha. Może to wydaje się głupie, ale ja wciąż pragnęłam, by on tak naprawdę i bezwarunkowo mnie kochał. Nie chcę już każdego dnia czekać na choć okruch jego uczucia. Chcę wszystkiego! Po raz pierwszy powiedziałam to sobie otwarcie. Chcę jego całego, a nie tylko to czym on w danej chwili będzie chciał się ze mną podzielić. Nie na tym polega miłość. Ma ona być bezwarunkowa, dana prosto z serca a nie dlatego, że wypada bądź tego oczekują inni. Teraz, pragnęłam by dał mi z siebie wszystko albo nic. I dopóki tego sam nie zrozumie, postanowiłam być nieugięta.

- Nie zostanę z tobą tylko ze względu na dziecko. Byłaby to krzywda dla niego, żyć w rodzinie bez miłości i szacunku.

- Ależ, ja cię kocham Mandy! – odparł z rozpaczą w głosie.

- Ale mnie nie szanujesz. Słowa nic nie kosztują, prawda? Ale na zaufanie i szacunek trzeba sobie zapracować. To samo jeśli chodzi o miłość. Ja ci już po prostu nie ufam. Zniszczyłeś wszystko, co było kiedykolwiek między nami.

- Błagam, pozwól mi to naprawić. - Musiałam być nieugięta. Teraz już nie chodziło tylko o mnie i o niego. Musiałam myśleć o dzieciach.

- Nie. Mam dosyć Nicholasie. Powoli, kawałek po kawałku zabierałeś cząstkę mnie. Jeśli dam ci coś jeszcze, nie zostanie już nic. Zniknę. Nie mam już sił. Teraz, pragnę zacząć wszystko od nowa. - Widziałam jak w jego oczach jeszcze się tli nadzieja. - Ale z daleka od ciebie. Chcę abyś się jak najszybciej wyprowadził.

W jednej chwili zgasła cała nadzieja, którą wcześniej widziałam. Niczym płomień świecy, który jednym podmuchem znika. Odeszłam. Byłam dumna z tego, że nie uroniłam przy nim ani jednej łzy. Jednak, gdy tylko byłam pewna, że zniknęłam z jego pola widzenia, po moich policzkach potoczyły się pierwsze, gorzkie, osamotnione jak moje serce, łzy. Jeżeli nie dotarło do Nicholasa to, co chciałam mu przekazać, być może straciłam jedynego mężczyznę, którego kiedykolwiek kochałam. Wiedziałam jedno, miłość do niego będę nosić w sercu już do końca życia. Miałam jedynie nadzieję, że nie patrzyłam przed chwilą na nasz koniec...

Continue Reading

You'll Also Like

776 55 23
Po ciężkim wypadku, Elliana Valentins wpada w śpiączkę. Dziewczyna pamięta wszystko co stało się przed wypadkiem, jednak po przebudzeniu nie wie co s...
7.5K 391 26
Kalendarz adwentowy w wersji czytanej 😊❤️🌨❄️⛄️ Stella i Matt od dzieciństwa trzymają się razem, można spokojnie powiedzieć że są najlepszymi przyja...
78.5K 2.6K 32
Przez całe życie żyłaś jak zupełnie normalna dziewczyna... Wiedziałaś, że ojciec zajmuje się szemranymi interesami, a twój brat - Bruno ma pójść w je...
8K 412 18
Max jest zwykłym, nieco zwariowanym uczniem gimnazjum. Przyjaźni się z Kasią, która wspiera go w każdej sytuacji. Chłopak jest zbyt nieśmiały i wstyd...