Rozdział 6

2.9K 130 7
                                    

Można wiedzieć, dokąd droga prowadzi, a nie mieć pojęcia, co jest na jej końcu.

Władysław Grzeszczyk — Parada paradoksów


- Nick, przestań się zachowywać jak kobieta pod wpływem zbyt dużej dawki hormonów. Przecież, będziesz z nią mieszkał. To już jest jakiś początek – przekonywała mnie przyjaciółka.

- Oczywiście. A wiesz jak do tego doszło? – zapytałem z ironią, ledwie tłumiąc wściekłość na tę upierdliwą kobietę.

- Wiem, byłam przy tym, pamiętasz? Przestań się niepotrzebnie zamartwiać, jeśli jeszcze nie masz ku temu powodów – odparła Monica, pomagając mi wyjść z samochodu.

Zaparkowaliśmy w końcu pod kwiaciarnią Amandy. Mogłem wreszcie zobaczyć, jakie cudo stworzyła moja zdolna żona. Moja klatka piersiowa nadal była obolała od przywracania mnie do życia, ale i tak to był niewielki koszt zważywszy na to, że dostałem drugą szansę. Gardło także było jeszcze opuchnięte po intubacji. Starałem się jednak nie odzywać na ten temat. Każde bowiem moje syknięcie, powodowało reakcję typu - Nicholasie, dobrze się czujesz? Nie miałem najmniejszej ochoty odgrywać ofiary. Chciałbym móc cofnąć czas, najlepiej do momentu tej feralnej nocy, której pozbawiłem się przytomności i doprowadziłem do ucieczki Amandy. Niestety nie miałem takiego daru, dlatego też musiałem po prostu naprawiać wszystko, co do tej pory spieprzyłem, nie skarżąc się przy tym na ten, mało istotny ból. W moich oczach jednak musiał się on pojawić, bowiem gdy tylko odwróciłem się w stronę Mo, podparła mnie i ruszyła w stronę drzwi.

- Musisz od razu się położyć – powiedziała znużona.

- Daj mi już spokój – syknąłem. – W sumie, co za ironia. Bardziej przejmujesz się ty, niż moja żona. Nawet nie chciała jechać ze mną jednym samochodem.

- Martwi się, to po pierwsze. Po drugie, musiała po drodze zabrać tę kobietę, którą poznała w szpitalu. Mnie przecież nie znała, zatem nie mogłam Mandy wyręczyć – odparła z wyraźnym politowaniem w głosie. – Przestań być taką babą! To doprawdy zaczyna być denerwujące.

- Masz rację. Muszę przestać użalać się nad sobą i wziąć się w garść, jeśli mam ją odzyskać – próbowałem przekonać samego siebie.

- No, i to już bardziej zaczyna przypominać mojego przyjaciela. – Poklepała mnie po plecach, co skończyło się zachwianiem równowagi i duszącym kaszlem. – Sorry, zapomniałam.

- Tak, masz świetną pamięć Mo – wychrypiałem z ironią, ledwo łapiąc oddech. W tej właśnie chwili w drzwiach ukazała się Amanda. Gdy zobaczyła, że ledwo stoję na nogach i do tego nie mogę złapać tchu zawołała kogoś, odwracając się w stronę drzwi prowadzących do środka kwiaciarni.

- Co się stało? – zapytała z troską w głosie. Zabolało mnie to, że znów przysparzam jej zmartwień.

- To moja wina – przyznała się Monica. - Walnęłam go w plecy, zapominając, że jeszcze nie mogę traktować go jak normalnego – dodała widząc pytające spojrzenie mojej żony, po czym zaczęła się krztusić od ledwie powstrzymywanego śmiechu.

Jaja sobie robi, czy jak? Ja się tu duszę, a ta się śmieje.

- To nie jest śmieszne Mo! – warknęła w jej stronę Mandy. Moja kochana żona! – Mogło mu się coś stać.

- To miałabyś problem z rozwodem z głowy, prawda? Przecież go nienawidzisz – odparowała Monica. Dostrzegłem dobrze znany błysk w jej oczach. Nie wiedziałem do czego ta intrygantka zmierza, ale na pewno nie było to nic dobrego. Chciała mnie do reszty pogrążyć? I to akurat właśnie teraz? Spojrzałem na nią z pytaniem w oczach, jednak ta uparcie patrzyła na Amandę, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi.

Zacząć od nowaWhere stories live. Discover now