Kuroshitsuji | Rewersja [ ZAW...

By Namadine

31.3K 2.7K 779

Wskutek nieszczęśliwego wypadku młoda studentka w niewyjaśniony sposób odbywa podróż w czasie i przenosi się... More

Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci

Rozdział dziewiętnasty

882 99 53
By Namadine

- Mam nadzieję, że znudziła ci się już ta zabawa - rzekł Elias, nie odrywając ode mnie wzroku. - Przez swój kaprys narobiłaś sporo bałaganu i pozbawiłaś nas bardzo cennej zdobyczy, mimo to rozumiem, że poczułaś się doprowadzona do ostateczności, dlatego też jeśli teraz posłusznie wrócisz ze mną do gabinetu, przysięgam, że za cały ten cyrk nie spotka cię absolutnie żadna kara.

Jego głos rozniósł się echem po sali, przez co trudniej było mi się skoncentrować na wierutnym kłamstwie, które usiłował mi wmówić, częściowo bezwiednie rozejrzałam się więc po arenie, zupełnie go ignorując. Potrzebowałam dobrego pomysłu, skutecznej alternatywy, lecz niestety, wyjście, do którego dążyłam znajdowało się w chwili obecnej poza moim zasięgiem i nie łudziłam się nawet, że gdybym nagle rzuciła się pędem w jego kierunku to nie zostałabym postrzelona. Zauważyłam natomiast coś, co dotychczas umknęło mojej rozchwianej uwadze, a co w tamtej chwili zdało się samoistnie, bezgłośnie mnie zawołać, zupełnie jakbym nagle poczuła na sobie czyjeś baczne spojrzenie i choć nie byłam w stanie dojrzeć, do kogo ono należało przez przez niewielkie, zakratowane przejście w rogu pomieszczenia, to nie miałam wątpliwości co do faktu, że właśnie byłam obserwowana. Przywiodło mi to na myśl chwilę, w której niekiedy zdawało mi się, że ktoś wszedł do pokoju i znalazł się nieopodal mnie, a kiedy sama odwróciłam się w jego kierunku, okazywało się, że niczego w tym miejscu nie było, bez względu na to, jak realne i rzeczywiste byłoby odnoszone przeze mnie wrażenie.

Popatrzyłam z powrotem na Eliasa, nie chcąc po sobie poznać, co podpowiadała mi intuicja, po czym niespiesznie i pozornie bez celu cofnęłam się o kilka kroków. Rękojeść pasowała do mojej dłoni idealnie, tak jakby miecz został wykuty specjalnie po to, by stać się moją własnością, tak jakby od początku pisane mu było znalezienie się w moim posiadaniu.

- Tam, skąd pochodzę, mamy specjalne powiedzenie na tego typu okazję - powiedziałam, być może zbyt cicho, ale nie zwracałam na to większej uwagi, cały czas patrząc mężczyźnie prosto w oczy. - Pocałuj mnie w dupę.

Prychnął cicho, z rozbawieniem, zupełnie jakby właśnie został skarcony przez głupie dziecko, po czym odwrócił się na pięcie i skierował z powrotem ku wyjściu na korytarz, którym się tutaj dostałam, rzucając tylko krótkie, acz stanowcze:

- Edwin, Anthony, przyprowadźcie mi ją. Reszta niech wraca do swoich zajęć, szkoda tracić tak wiele czasu na jedną, nic nie znaczącą pchłę.

Wszyscy zebrani na balkonie ludzie opuścili pomieszczenie tuż za Eliasem, natomiast dwóch wyznaczonych przez niego mężczyzn niespiesznie i z niejaką niechęcią ruszyło ku schodom prowadzącym w dół, na otwartą przestrzeń, gdzie wciąż się znajdowałam. Tylko jeden z nich wyciągnął zza pasa broń i odbezpieczył ją, wyraźnie robiąc to tylko na wszelki wypadek, obaj nie sprawiali bowiem wrażenia takich, którzy mogliby mieć jakiekolwiek trudności ze złapaniem mnie i zaciągnięciem tam, gdzie życzył sobie ich przełożony. W naturalnym odruchu cofałam się, by w miarę możliwości zachować dzielący nas dystans, świadoma tego, że prędzej czy później znajdę się w kozim rogu, ponieważ ucieczka na schody i dalej, ku drzwiom wyjściowym nie wchodziła w grę - nie, dopóki mieli przy sobie broń palną, którą mogliby błyskawicznie udaremnić moją próbę ucieczki i przy okazji zniwelować wszystkie kolejne na najbliższe kilka miesięcy, dopóki to nie zagoiłyby się moje nogi.

- Daj spokój, dziewczyno - rzucił nagle jeden z nich, wyraźnie starszy, bo wiekiem sprawiając wrażenie takiego, który zbliżał się już do pięćdziesiątki. - Nie rób nic głupiego, to nikomu nie stanie się krzywda, my też mamy lepsze rzeczy do roboty niż uganianie się za tobą po całej siedzibie i sprzątanie całego tego bałaganu.

Choć jego głos był szorstki i nieprzyjemny, ton wskazywał na to, że faktycznie pragnął on jedynie uspokoić całą sytuację, a nie pastwić się nade mną dla zabawy, podświadomie jednak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że każde wypowiadane przez niego słowo było tylko kolejną metodą na wciągnięcie mnie w pułapkę, dlatego też zignorowałam jego słowa i gwałtownie zatrzymałam się dopiero w momencie, w którym jego towarzysz wycelował lufę broni w moje udo.


Dzień był piękny, słoneczny i ciepły, pachnący latem i swobodą, a jednak w tamtej chwili nijak nie byłam w stanie się nim cieszyć, zbyt zdenerwowana, by dostrzegać jakiekolwiek walory pięknej pogody. Stałam oparta plecami o chropowatą korę pobliskiego drzewa z rewolwerem panicznie ściskanym z obu dłoniach, tak jakby zależało od tego moje życie i nie byłam w stanie się przemóc, by nakierować lufę na stojącego tuż przede mną Sebastiana. Po raz kolejny tego dnia, tak samo jak i każdego poprzedniego udało mu się mnie wypłoszyć z prowizorycznej kryjówki podczas naszego skromnego treningu samoobrony, który osobiście odbierałam poniekąd jako dobrą okazję do tego, aby mógł ponabijać się z mojej niezbyt zachwycającej kondycji fizycznej oraz braku umiejętności w sztukach walki. Teraz jednak, po raz pierwszy odkąd w ogóle zaczęliśmy praktykować tego typu nauki, dał mi zadanie, na wykonanie którego nie potrafiłam się zdobyć, bez względu na to, co w gruncie rzeczy podpowiadało mi logiczne myślenie.

- Strzelaj do mnie - rozkazał po raz kolejny, przestępując o krok wprzód, miękko stąpając po pożółkłej już nieco trawie.

Liście rosnącego za moimi plecami drzewa rozpościerały się majestatycznie ponad nami rzucając na jego smukłą twarz malownicze cienie o tysiącach kształtów, zaś przebijające się gdzieniegdzie promienie słońca sięgały jego lewego oka, nadając mu tym samym niezwykłą, rubinową głębię.

Gdybym nacisnęła spust, a on zdecydowałby się przyjąć atak na siebie, kula z pewnością przebiłaby jego klatkę piersiową, jednak bez względu na to, że wiedziałam, iż tak naprawdę tego typu rana byłaby dla niego jedynie maleńkim draśnięciem, moje palce zdawały się odmówić posłuszeństwa, niezdolne do tego, by zacisnąć się na niewielkiej, stalowej końcówce.

- Jeżeli chcesz nauczyć się bronić, musisz potrafić nie tylko robić uniki i dobrze się chować, lecz także celnie i skutecznie atakować wroga, tak, by zabić. Na tym właśnie polega samoobrona, dlatego strzelaj. - Jego ton był stanowczy i nie znoszący sprzeciwu, mimo to wyczułam, że moje wahanie bardzo go bawiło, najpewniej tak samo, jak i wywoływane we mnie właśnie skrajne emocje.

W czasie krótszym niż mgnienie oka znalazł się tuż przede mną, na tyle blisko, że poczułam, jak naparł biodrami na moje podbrzusze, całkowicie przekraczając moją przestrzeń osobistą i wywołując we mnie nieprzyjemne poczucie perfidnego pogwałcenia prywatności. Niespiesznie chwycił za mój przegub i zmusił mnie tym samym, abym wycelowała lufę rewolweru w górę, by ta zetknęła się od spodu z jego szczęką.

- Nie chcę do ciebie strzelać - oświadczyłam, starając się brzmieć jak najbardziej poważnie, jednak sądząc po jego niezmiennej ekspresji nie specjalnie mi się to udało, poprawił jedynie uścisk na mojej dłoni, abym przypadkiem nie zsunęła palca ze spustu.

- Ach, sentymenty... - westchnął gardłowo i zmierzył mnie wzrokiem, by następnie odsłonić rząd ostrych kłów w pozornie wesołym uśmiechu, na widok którego krew odpłynęła mi z twarzy, zaś całym moim ciałem wstrząsnęło paskudne poczucie tego, jak bardzo wydawałam się przy nim być maleńka i bezbronna.

- Strzelaj - rozkazał nagle, a jego głos, teraz ostry, przypominający syk, przyprawił mnie o gęsią skórkę. - Boisz się, więc strzelaj.

Widział mój lęk jak na dłoni, napawał się nim patrząc mi prosto w oczy i wyczytując go z nich niczym najpiękniejszą dla jego zmysłów poezję.

- Nie chcę do ciebie strzelać - powtórzyłam i spróbowałam wyswobodzić dłonie na tle, aby móc chociażby upuścić rewolwer - bezskutecznie.

Miałam pełną świadomość tego, że nawet jeśli zdecyduję się nacisnąć spust to i tak nie wyrządzę mu większej krzywdy, on sam nigdy dobrowolnie by na to nie pozwolił, musiałabym się jednak zmierzyć z widokiem jego przeszytej kulą głowy, z jego krwią, która z pewnością by mnie ochlapała, z jego pokiereszowanym przez pocisk mózgiem, który bez wątpienia musiałby sprawić mu ból. Nie chciałam na to wszystko patrzeć, ani tym bardziej być sprawcą takiej sytuacji, nie dlatego, że obawiałam się nadmiernego obrzydzenia, lecz przez ten jeden prosty fakt, jakim była nienamacalna więź, podświadomie łącząca mnie z nim na tyle, że nie byłabym w stanie zapanować nad emocjami widząc jego cierpienie, nawet chwilowe.

Ostatecznie kula przebiła się miękko przez jego głowę, przeszywając kolejno gardło, język, podniebienie, jamę nosową, a na końcu mózg i przebijając czaszkę, kiedy to Sebastian zmusił moje palce do naciśnięcia spustu. Ja natomiast mogłam jedynie stać w bezruchu i sparaliżowana patrzeć, jak krew obficie wypłynęła z jego nosa i ust, by już chwilę potem wytarł ją bawełnianą chusteczką, uwalniając mnie przy okazji i odsuwając się ode mnie o krok z wyrazem nieszczególnego zadowolenia malującego się na twarzy, co mogło być po części spowodowane bólem, po części faktem, że ostatecznie nie dałam rady wykonać jego polecenia. Gdy jednak ponownie jego język się zregenerował, a on sam odzyskał zdolność mówienia, nie skomentował tego w żaden sposób, nie skarcił mnie, ani nie zakpił, powtórzył jedynie to, co powiedział już wcześniej, zupełnie jakby to właśnie ta prosta sentencja miała być kwintesencją całej tej lekcji.

- Boisz się, więc strzelaj.


Miecz wbił się miękko w policzek mężczyzny, który jako pierwszy znalazł się na wyciągnięcie ręki, a kiery szarpnęłam ramieniem, by z powrotem odzyskać broń jednocześnie biorąc zamach i celując gdzieś w okolice szyi drugiego z nich, ostrze rozcięło jego gardło z nienaturalną wręcz łatwością przecinając ścięgna i mięśnie, gdy krew dosłownie chlusnęła na na podłogę. Starałam się na nich nie patrzeć, ani nie przyglądać się, jak ich martwe ciała łupnęły o ziemię z głuchym łoskotem, kiedy to nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że piekielny miecz najpewniej miał zdolność przecięcia dosłownie każdej ziemskiej materii, pozbawiłam życia dwie kolejne osoby. Zapewne w innym przypadku cieszyłabym się ze swojego szczęścia (i wyjątkowo dobrego uzbrojenia), że zdołałam to uczynić kurczowo zacisnąwszy powieki, gdy tylko miecz przebił ciało drugiego z nich, teraz jednak nie zwracałam na to szczególnej uwagi, ze wszystkich sił skupiając się na tym, aby nie myśleć. O niczym.

Wbiłam wzrok w wejście, za którym zaledwie chwilę wcześniej zniknął Elias ze swoimi ludźmi i mogłabym przysiąc, że do moich uszu dotarły odgłosy ludzi, którzy być może dosłyszeli krótki, agonalny jęk jednego ze swoich byłych kompanów, nim został praktycznie pozbawiony głowy. Lada moment mieli tutaj wrócić, nie miałam ku temu wątpliwości, czym prędzej obróciłam się więc na pięcie i pognałam ku wyjściu.

Gdy jednak dotarłam do schodów i już zamierzałam na nie wbiec, dotarł do mnie odgłos strzału i kul odbijających się o stalową barierkę, więc niewiele myśląc wycofałam się i pobiegłam do zakratowanych drzwi znajdujących się nieopodal, świadoma tego, że wchodząc wyżej stałabym się jedynie jeszcze łatwiejszym celem. Dobiegłam do krat w akompaniamencie niezrozumiałych dla mnie wykrzykiwanych rozkazów i odgłosu mających mnie przepłoszyć strzałów, a kiedy dotarłam do swojego celu i zajrzałam przez kraty, w gęstej, głębokiej ciemności po drugiej stronie dostrzegłam jedynie kilka par jaśniejących czerwienią oczu.

Nie zastanawiałam się nad tym, co robię, spojrzałam tylko na solidnie wykonany zamek, wzięłam zamach i z całej siły uderzyłam w niego ostrzem, by tym samym zniszczyć go na tyle, aby przejście zostało otwarte i do ogromnej sali wpadły najbardziej przerażające kreatury, jakie dotychczas mogłam sobie jedynie wyobrażać w najgorszych koszmarach.

Demony były ogromne, człekokształtne, wysokie i chude, nagie, z pajęczymi kończynami obleczonymi bladożółtą skórą. Ich odsłonięte czaszki przypominały nieco ludzkie, z jedną, bardzo istotną różnicą, jaką były ich paszcze, bowiem ciągnące się pionowo wzdłuż tułowia aż do pasa, nie zamykające się szczęki wypchane były setkami powykrzywianych, ostrych kłów, zaś ich kościste łapy połączone cienką błoną przypominającą tę znajdującą się między palcami nietoperzy, umożliwiały im nie tyle latanie, co wyjątkowo długie i dalekie skoki. W pustych oczodołach jaśniały maleńkie, czerwone iskierki piekielnego życia, którego jedyną żądzą było odebranie go wszystkim innym, stąd też pierwszą rzeczą, którą zrobiły, gdy tylko wydostały się z potrzasku było rzucenie się na dopiero przybywających do sali ludzi.

Nogi ugięły się pode mną, a ja sama osunęłam się po ścianie nadal kurczowo ściskając w dłoni miecz i nie będąc w stanie oderwać wzroku od istnej rzezi, która właśnie się rozpoczęła. Sparaliżowana strachem patrzyłam, jak demony rozszarpują swoje ofiary za pomocą kłów i pazurów, by później zostawić ich, śmiertelnie okaleczonych i wydających z siebie mrożące krew w żyłach agonalne wrzaski, dopóki nie stracili dostatecznej ilości krwi, by nareszcie pogrążyć się w błogiej nicości. Nie zabijały bezpośrednio, potwornie raniły i doskakiwały do kolejnych osób, pozwalając, by w bardzo krótkim czasie arenę wypełniły paskudne krzyki konających, którzy nie zdołali się obronić oraz coraz to liczniejsze serie strzałów od wciąż przybywających i walczących. Fakt, że znajdowałam się najbliżej miejsca, w którym dotychczas były uwięzione stanowił jedyny powód, dla którego wciąż jeszcze żyłam, nie łudziłam się bowiem, że coś tak okropnego i brutalnego mogłoby chociażby przez ułamek sekundy pomyśleć nad oszczędzeniem mnie i gdybym zaraz po otwarciu przejścia nie odskoczyła na bok, sama zapewne stałabym się jedną z pierwszych ofiar.

Tak czy inaczej, pomyślałam, że mój cel został osiągnięty. Chaos, który rozgorzał w podziemiach zdawał się być dostateczny, abym mogła niezauważenie stąd uciec i nie zważając na odbywającą się masakrę spróbować znaleźć drogę powrotną do rezydencji, gdy jednak mój wzrok padł na jednego z martwych już ludzi, teraz leżącego gdzieś bezwładnie na środku sali, kiedy to cała przednia część jego ciała, łącznie z twarzą i brzuchem sprawiała wrażenie takiej, jakby właśnie zetknęła się z uruchomioną kosiarką, to przeszło mi przez myśl, że jeszcze nigdy wcześniej nie dostrzegłam w samej sobie aż tak ogromnego egoizmu i równie wielkiej woli przetrwania.

Musiałam się stąd wydostać, uciec i zapomnieć o wszystkim, co wydarzyło się w tym miejscu i to właśnie stało się moim priorytetem, który pozwolił mi stłumić w sobie paniczny lęk przed uwolnionymi właśnie demonami, a także podnieść się na nogi i nie wypuszczając miecza z dłoni ruszyć w kierunku schodów. Szłam wzdłuż ściany, by zwracać na siebie możliwie jak najmniej uwagi, z każdym kolejnym krokiem czując, że coraz trudniej było mi ignorować rozgrywającą się tuż obok walkę na śmierć i życie, tym bardziej, że niektóre z wystrzelonych strzałów padały nie daleko ode mnie. Dokładnie w chwili, w której przeszło mi przez myśl, że wszystko wyglądało dokładnie tak, jakbym była głównym bohaterem jakiegoś filmu i z tego właśnie powodu nie mogła zginąć bez względu na to, jak wielkie zagrożenie by na mnie nie czyhało, kątem oka dostrzegłam gwałtowny ruch, a kiedy spojrzałam w bok dostrzegłam jednego z demonów, który właśnie musiał zauważyć również mnie i wtedy też uświadomiłam sobie, że moment, w którym nasze spojrzenia się spotkały miał być jednym z ostatnich w moim życiu.

Demon doskoczył do mnie błyskawicznie, z szeroko otwartą paszczą i rozpostartymi czterema kończynami, by zachować lepszą równowagę, a wtedy ja, po raz kolejny żałośnie sparaliżowana strachem wywracającym wnętrzności do góry nogami nie wykonałam nawet jednego ruchu, by spróbować się osłonić, by odeprzeć go bronią, którą dysponowałam, okazało się jednak, że po raz kolejny miałam więcej szczęścia niż rozumu, bowiem nim potwór zdołał wylądować i rozszarpać mnie na strzępy, donośny huk wypełnił pomieszczenie, a następujący po nim wstrząs zmiótł demona z powierzchni ziemi wraz z potężnym strzałem oddanym przez działko. Ściana tuż za mną pękła rozbijając się w drobny mak i otwierając przejście do kolejnego korytarza bądź sali - nie wiedziałam, nie przyjrzałam się temu runąwszy na ziemię, gdy zasypał mnie deszcz pyłu i odłamków skał, nieprzyjemnie drażniąc płuca z każdym kolejnym wdechem. Podniosłam się błyskawicznie, początkowo nie do końca pojmując, co się wydarzyło, jednak fakt, że wciąż żyłam, a demona nie było w zasięgu wzroku był wystarczającym powodem, abym nie przerywała swojego planu, dlatego też, ignorując fakt, że odgłosy walki kompletnie ucichły ustępując miejsca nieznośnemu piszczeniu gdzieś w głębi świadomości, pognałam dalej przed siebie, teraz nie myśląc już o niczym innym, jak o schodach znajdujących się parę kroków przede mną.

Obrzydliwa, lepka, czarna krew oblała mnie niespodziewanie z lewej strony odbierając całkowicie zdolność widzenia i wytrącając z równowagi, po części przez to, że nie byłam w stanie dosłyszeć, aby ktokolwiek się do mnie zbliżał, po części przez to, że rozlewając się u moich stóp sprawiła, że się poślizgnęłam. Padłam na jedno kolano boleśnie je obijając, ale nie pozwoliłam sobie na dalszą dezorientację, czując, jak po raz kolejny wybucha we mnie złość spowodowana tym, że choć tak niewiele dzieliło mnie od celu to w dalszym ciągu ktoś lub coś usiłował mi przeszkodzić w jego osiągnięciu. Jedną ręką niedbale otarłam krew z oczu i otworzyłam je, by dostrzec przynajmniej zarys przeciwnika, drugą biorąc na ślepo zamach i tnąc powietrze w miejscu, w którym powinien się on znajdować, zaskoczyło mnie jednak to, że trafiłam na przeszkodę nie do pokonania, w której ostrze się zatrzymało. Jeszcze raz, histerycznie przetarłam twarz, usiłując wyszarpnąć miecz, jednak zatrzymałam się, kiedy jak przez mgłę udało mi się zobaczyć zaskakująco znajomą sylwetkę, której nie spodziewałam się już tutaj zobaczyć.

Dźwięki płynące z otoczenia stopniowo do mnie wracały, gdy krótkotrwały efekt ogłuszenia spowodowany równie potężnym strzałem oddanym tak blisko mnie ustępował, dzięki czemu zdołałam usłyszeć własne, wypowiedziane z niedowierzaniem słowo, które odbiło się echem w mojej głowie wraz z odgłosami walki i zbierającej żniwo śmierci.

- Sebastian...

Dopiero wtedy mój wzrok padł na leżące nieopodal truchło jednego z tych przerażających demonów - teraz z czaszką zmiażdżoną własnoręcznie przez kamerdynera, którego to musiał zamordować jeszcze zanim to ja zostałam pozbawiona głowy, teraz trzymając w żelaznym uścisku mój nadgarstek i blokując ostrze znajdujące się niepokojąco blisko jego ramienia. Nie miałam czasu, by mu się przyjrzeć, by w ogóle rozejrzeć się dookoła, w dalszym ciągu nie będąc w stanie wyodrębnić żadnych ostrzejszych konturów przez krew, która nadal musiała znajdować się w moich oczach, gdy Sebastian bezceremonialnie złapał mnie w pasie i uniósł, a następnie w mgnieniu oka uciekł przez wyburzoną wcześniej wyrwę w ścianie.

Zatrzymał się dopiero jakiś czas później, gdy odgłosy walki ucichły, a ja byłam już w stanie w pełni rozpoznać jego twarz, do tej pory pocierając oczy tak intensywnie, aż zaczęły łzawić. Postawił mnie z powrotem na podłodze i sam oddalił się o parę kroków, by - jak się potem okazało - włączyć smętnie wiszącą z sufitu żarówkę i oświetlić tym samym wypełniony drewnianymi skrzyniami magazyn, w którym się znaleźliśmy. Patrzyłam na niego jak na ducha, obserwując ruchy jego osłoniętych białą koszulą ramion i ze zdumieniem zauważając, że sam musiał być dość poważnie ranny, o czym dobitnie świadczyły potargane włosy, miejscami podarty, zachlapany krwią strój oraz jakże zaskakujący fakt, że nieznacznie kulał na prawą nogę. Zrozumiałam wtedy, że musiał przejść ciężką drogę, by móc się do mnie dostać i choć odczuwałam z tego powodu bezbrzeżną radość, szczęście, że nareszcie miałam przestać być zdana tylko na siebie w tym piekle, to na mojej twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień, kiedy tak obserwowałam go z pewnej odległości kompletnie milcząc. Z jednej strony pragnęłam rzucić mu się na szyję i ucałować, z drugiej zaś sprawdzić, czy wciąż dzierżony przeze mnie miecz wbiłby się w jego twarz równie miękko, co w ludzkie ciało.

Odwrócił się przodem do mnie podwinąwszy rękawy koszuli ponad łokcie, a wyraz jego twarzy nie zdradzał absolutnie żadnych emocji poza tym, że musiał być wyjątkowo zmęczony. Nie powiedział ani słowa, dlatego też po raz pierwszy zapadło między nami nieznośne, krępujące milczenie, które to ja postanowiłam przerwać, czując, jak emocje zaczynają brać nade mną górę, a moje dłonie drżeć coraz bardziej.

- Nie spodziewałam się ciebie tutaj - rzuciłam.

- Możesz w to nie wierzyć, ale znalezienie cię było wyjątkowo trudne, zarówno dla rozumu i znajomości panicza, jak i moich zmysłów.

Nieszczery uśmiech wykrzywił moje usta i musiałam odwrócić głowę na bok, by powstrzymać się przed złośliwym komentarzem. Mimochodem dojrzałam swoje odbicie w wiszącym na ścianie niewielkim, srebrnym lustrze, a słaby blask żarówki padający na moją twarz pozwolił mi zauważyć, w jak opłakanym stanie byłam. Zignorowałam demona i podeszłam do zwierciadła, by nieco się sobie przyjrzeć; na moją ogoloną głowę, zapadnięte policzki, niezliczone zadrapania na ciele, twarz umorusaną brudem, pyłem i krwią, a także moje podkrążone oczy, które pod jej wpływem również całkowicie zabarwiły się na czarno odbierając mi pełną zdolność widzenia; oraz ciemne smugi pozostawione na policzkach, gdy część zdołała wypłynąć wraz z wymuszonymi łzami.

Nijak nie przypominałam siebie sprzed paru miesięcy, stojącej przed pięknym lustrem w rezydencji Phantomhive, mierzącej wieczorową kreację, podziwiającą perfekcyjnie wykonany makijaż oraz starannie upięte przez Sebastiana włosy, pachnącej lekkimi, kwiatowymi perfumami.

Ponownie popatrzyłam na kamerdynera, teraz nie tłumiąc już dłużej łez, tłumacząc sobie w myślach, że tak będzie lepiej, abym pozbyła się oślepiającej krwi.

- Łżesz jak pies - stwierdziłam półszeptem, na co on zmarszczył brwi, wyraźnie urażony tym porównaniem. - Gdyby zamiast mnie znajdował się tutaj Ciel, uwolniłbyś go już kilka miesięcy temu.

- Miesięcy? - zdziwił się. - Ależ, moja droga, od twoje porwania minęło niespełna pięć dni.

Otarłam policzek wierzchem dłoni i przyjrzałam się rozwodnionej mazi, która teraz się na niej znalazła, zamyślając się na chwilę. Nie potrafiłam stwierdzić, czy w tej chwili również kłamał, czy naprawdę moje postrzeganie rzeczywistości zostało zaburzone aż do tego stopnia, że nie potrafiłam odróżnić paru dni od miesięcy.

Gdzieś w oddali, po drugiej stronie korytarza usłyszałam, jak jeden z demonów musiał zostać śmiertelnie postrzelony z działka.

- Posłuchaj mnie - zaczął, zbliżając się o parę kroków, dostrzegłszy moją nadmiernie długą konsternację i najwidoczniej także problemy z koncentracją - nie mamy zbyt wiele czasu, dlatego musisz odłożyć na bok wszelkie uprzedzenia i po prostu mnie słuchać, jeśli chcesz wyjść stąd żywa. Możesz twierdzić, że kłamię, jednak zapewniam cię, że dostanie się tutaj naprawdę stanowiło dla mnie nie lada wyczyn, tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że znajdujemy się właśnie w kopalni soli, o czym zapewne nawet nie masz pojęcia.

Powiedział coś jeszcze, ale nie słuchałam go dłużej, zbyt zaabsorbowana nowo poznaną informacją. Dotychczas sądziłam, że przebywałam jedynie w jakimś podziemiu, podobnym do tego, które znajdowało się pod londyńskim cmentarzem, teraz jednak wszystko zdawało się nabierać więcej sensu - minerał użyty do stworzenia broni na demony pozyskiwany był i najpewniej tworzony właśnie w tym miejscu, zaś jego położenie umożliwiało ukrycie go przed całym światem, a także niejakie zakamuflowanie przed jakimkolwiek ciekawskim, piekielnym stworzeniem, którego wszechobecna sól musiała odstręczać. Sebastian nie kłamał, naprawdę musiał mieć trudności z namierzeniem mnie, zaś zejście do podziemi równało się dla niego ze znacznie zwiększonym ryzykiem na wszelakie obrażenia i ogólne osłabienie, co tylko potwierdzały jego nie gojące się wciąż rany.

Potrząsnął nieznacznie moimi ramionami, by wyprowadzić mnie z zamyślenia, na co ja odruchowo usiłowałam dźgnąć go mieczem, przed czym sprawnie się uchylił i zmierzył mnie karcącym spojrzeniem, za którym mimo wszystko kryła się odrobina zrozumienia dla mojego stanu.

- Zrozumiałaś, co powiedziałem? - zapytał powoli, jakby w obawie, że postradałam zmysły i nie rozróżniałam już wroga od przyjaciela - o ile w ogóle ktokolwiek mógłby określać się mianem tego drugiego.

- Tak - odparłam, powoli opuszczając ostrze i patrząc teraz demonowi prosto w oczy, z niejakim zadowoleniem stwierdzając, że mój wzrok powoli, acz stale się poprawiał.

Gorycz i żal ustąpiły miejsca iskierce radości oraz determinacji, którą jednak szybko pochłonął bezkresny strach, skoro bowiem nawet Sebastian miał problemy, aby się tutaj dostać, a otoczenie widocznie negatywnie na niego wpływało, oznaczało to, że ucieczka może być o wiele trudniejsza, nawet mając go u swojego boku. Postanowiłam, że w takiej sytuacji nie powinnam pozwolić mu zdać się jedynie na siebie, tylko w miarę możliwości podejmować kolejne decyzje i na swój sposób go wspierać, ostatecznie przecież bez względu na to, co by mnie zraniło, efekt byłby dokładnie tak samo opłakany, w jego przypadku natomiast powinniśmy dopilnować, aby nie został on trafiony żadną bronią przeznaczoną na walkę z demonami.

Podzieliłam się z nim tą myślą.

- Chyba jednak wcale mnie nie słuchałaś - skarcił mnie spojrzeniem, ale zignorowałam to.

- Słuchałam i właśnie dlatego nie powinieneś lekceważyć tego, co mówię - odparłam. - Już nie raz przekonaliśmy się, że twoje ślepe zapatrzenie we własne możliwości nie prowadzi do niczego dobrego, nie zaszkodzi więc, abyś tym razem pozwolił sobie pomóc.

- Pomóc? - żachnął się. - W jaki sposób zwykły śmiertelnik, taki jak ty, miałby pomóc mi w sytuacji, takiej jak ta?

Popatrzyłam na trzymany w ręku miecz i przypomniałam sobie, skąd właściwie go zdobyłam. Moje ramię w dalszym ciągu było brudne od zastygłej krwi martwego demona, co z pewnością nie umknęło uwadze Sebastiana, jednak z jakiegoś powodu to zignorował.

- Masz rację - przyznałam cicho, a mój głos zagłuszyła nieco kolejna salwa strzałów z daleka i następujące po niej agonalne, nieludzkie jęknięcie. - Nie jestem tak silna, ani tak szybka, ani tak wytrzymała jak ty. - Popatrzyłam na niego. - Ale to nie zmienia faktu, że mimo wszystko nadal tutaj jestem i żyję, a to znaczy bardzo wiele.

Nie odpowiedział, przyglądał mi się tylko z niejakim zafascynowaniem, które zaraz ustąpiło miejsca typowemu dla niego rozbawieniu i uśmiechowi.

- Dobrze więc, skoro tak twierdzisz... - skwitował.

- Co przyciąga te demony? - zapytałam pospiesznie, poniekąd nie chcąc tracić ani chwili dłużej na rozmowę z nim, poniekąd mając ochotę spędzić w tym miejscu resztę życia, byle tylko nie musieć ponownie wchodzić na arenę. - Nie zabijają ludzi tylko ich okaleczają, nie mogą więc żywić się ich duszami, a co za tym idzie, wabi je coś innego - co takiego?

- Strach - odpowiedział Sebastian, teraz z nieco większą powagą, bardziej stosowną do sytuacji. - To bardzo proste i wyjątkowo nieprzyjemne kreatury żywiące się ludzkim strachem, cóż bowiem może być bardziej przerażającego niż tak odrażający potwór, który rani dostatecznie, by skrzywdzić, ale nie wystarczająco, by od razu zabić, pozostawiając w śmiertelnej agonii na długo pozwalając zmierzyć się z własnym bólem i lękiem?

Przytaknęłam, czując, jak tętno zaczyna pulsować w moich uszach, na nowo pobudzone przed adrenalinę i niespodziewanie przeszło mi przez myśl, że zachowywałam się najzwyczajniej w świecie dziwnie. Moje nastroje i postawa zmieniały się w przeciągu paru sekund, a ja nie odczuwałam żadnego dyskomfortu z tego powodu, ba, nie zwróciłam nawet uwagi na ten drobny fakt, który mimo wszystko pozwolił mi zrozumieć, czemu Sebastian przez cały czas spoglądał na mnie z pewną dozą konsternacji, zupełnie jakby miał przed sobą człowieka stojącego na moście po drugiej stronie barierki i nie był pewien, czy ten lada moment nie skoczy w przepaść.

- Zostaniesz tutaj - stwierdził niespodziewanie Sebastian tonem, który nie znosił sprzeciwu, a widząc, że natychmiast byłam gotowa oponować, dodał: - To nie podlega dyskusji, otrzymałem od panicza bardzo wyraźne polecenie i nie pozwolę, abyś uniemożliwiła mi wykonanie go przez własną głupotę.

Otworzyłam usta chcąc coś powiedzieć, jednak jak na zawołanie do pomieszczenia wpadł demon gotów rozerwać mnie na strzępy kompletnie nie zwracając uwagi na kamerdynera, co okazało się być jego zgubą, gdy ten w mgnieniu oka zdołał go złapać i zmiażdżyć jego łeb w rękach. Długie kończyny opadły bezwładnie, a on sam puścił teraz już martwe ciało westchnąwszy cicho, przypominając mi tym samym, że jego stan również nie należał w tej chwili do najlepszych. Popatrzył na mnie spod kosmyków włosów opadających na jaśniejące teraz czerwienią oczy i choć widok ten powinien mnie przerazić, albo przynajmniej sprawić, że poczułabym się nieswojo, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wyglądał na swój sposób pięknie.

Wyszedł z magazynu po raz ostatni powtarzając, abym się stąd nie ruszała dopóki wszystko nie przycichnie i jakby na dowód swoich słów, gdy tylko zniknął mi z zasięgu wzroku, do moich uszu dobiegły odgłosy strzałów i walki, która musiała na nowo rozgorzeć w sali. Ja tymczasem podeszłam do jednej ze skrzyń i otworzyłam ją przy pomocy miecza, by sprawdzić, co znajdowało się w środku, a kiedy mi się to udało, moim oczom ukazał się niezwykle interesujący zbiór różnorakich przedmiotów, spośród których większość nie mogła należeć do obecnych czasów, wszystkie one zaś były w koszmarnym stanie, zepsute i pokiereszowane, tak jakby przetrwały jakąś poważniejszą katastrofę. Sięgnęłam do środka i wyciągnęłam z niego pęknięty fragment płyty CD, by tuż obok niej dostrzec także samochodowe radio z powyciąganymi kablami i brakującymi przyciskami, a potem, starając się ignorować dobiegające zza moich pleców odgłosy, zaczęłam grzebać między czymś, co do złudzenia przypominało odłamki srebrnego samochodu, głównie elementów jego obudowy, choć ręką natrafiłam także na coś, co przypominało fragment rury wydechowej, by ostatecznie znaleźć przedmiot, którego nie spodziewałam się już nigdy więcej trzymać w dłoniach.

Odłożyłam miecz i drżącymi dłońmi wyciągnęłam ze skrzyni iPhone'a z potłuczonym ekranem, przyglądając mu się w świetle żarówki niemalże z namaszczeniem, zupełnie jakbym właśnie zdobyła najwspanialszy na świecie skarb. Przetarłam wyświetlacz i spróbowałam uruchomić urządzenie, czując, jak szaleńczo biło moje serce od nadmiaru emocji, gdyby bowiem udało mi się go włączyć, gdybym tylko była w stanie sprawdzić, czy będąc w tym miejscu również odbierał zasięg albo jakikolwiek sygnał WiFi, gdyby tylko udało mi się z kimkolwiek połączyć...

Ekran pozostawał jednak nieznośnie ciemny, z kpiną i wyższością nie dając mi szansy na poznanie odpowiedzi na wszystkie pytania, które naraz zaczęły mnie aż tak intensywnie nurtować, spróbowałam więc otworzyć obudowę i sprawdzić, czy w środku znajdowała się bateria, nie miałam jednak ku temu okazji, ponieważ kolejny pocisk wystrzelony z działka trafił w ścianę gdzieś nieopodal sprawiając, że ziemia pod moimi stopami nieznacznie zadrżała - jednak nie tak bardzo, jak moje serce, gdy zawtórowało mu przeciągłe, pełne boleści warknięcie, które nie mogło należeć do nikogo innego, jak Sebastiana.

Continue Reading

You'll Also Like

55.2K 6K 52
"-A więc zwiałeś?- rzucił milioner, posyłając chłopcu oskarżycielskie spojrzenie, którego ten nie mógł zobaczyć. Peter znów wzruszył ramionami, zacis...
23K 3.8K 23
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...
40.6K 2.4K 41
- Dobrze, że to trwało tylko tydzień. Przynajmniej nie zdążyłaś się nawet zakochać. A to co stało się w Las Vegas, zostaje Las Vegas.
180K 10.3K 131
CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ (˵ ͡° ͜ʖ ͡°˵) ZASTRZEŻENIA • Proponuje czytać wszystko po kolei aby zrozumieć niektóre wątki, rozdziały tworzą his...