Kuroshitsuji | Rewersja [ ZAW...

By Namadine

31.8K 2.7K 780

Wskutek nieszczęśliwego wypadku młoda studentka w niewyjaśniony sposób odbywa podróż w czasie i przenosi się... More

Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci

Rozdział osiemnasty

802 99 16
By Namadine

Wyraźnie słyszałam kapanie kropel lodowatej wody z kamiennego sufitu, gdy bez żadnego konkretnego celu przemierzałam długi korytarz z nadzieją, że natknę się na coś – na cokolwiek, co pozwoliłoby mi wydostać się z tego piekła. Powietrze było ciężkie i chłodne, nieprzyjemnie drażniące moją zmarzniętą skórę i duszące w płucach, zupełnie jakbym znajdowała się ponad kilkadziesiąt metrów pod ziemią, zaś w przeświadczeniu tym jedynie utwierdzała mnie zapadająca raz po raz głucha cisza, kiedy to ze świata zewnętrznego nie docierał do mnie absolutnie żaden odgłos. Wszystko wskazywało na to, że nie została za mną wysłana żadna pogoń, być może dlatego, że nikt nie zauważył jeszcze mojego zniknięcia, a być może z tej prostej przyczyny, że wydostanie się z tej pułapki mogło być dla mnie zwyczajnie awykonalne, o czym kult najpewniej wiedział.

Skradziona wcześniej zapalniczka dawała mi wystarczająco dużo światła, bym nie zderzyła się z żadną przeszkodą i dostrzegała ewentualne rozwidlenia dróg, wciąż jednak było to za mało, abym mogła dostrzec wroga czającego się chociażby na odległość wyciągnięcia ręki, ze swoistym zdumieniem jednak zauważyłam, że ani klaustrofobiczna przestrzeń, ani otaczający mnie gęsty mrok nie wywoływały żadnego lęku w moim skupionym na ucieczce umyśle.

Minęło bardzo dużo czasu, zanim dotarło do mnie, że w dalszym ciągu trzymałam też połamane oparcie krzesła, na którym najprawdopodobniej znajdowały się także plamy krwi, na szczęście niewidoczne dla moich oczu w tak niesprzyjających warunkach, niemniej, uznałam, że w chwili obecnej, nawet gdybym je zobaczyła, nie wywarłyby one na mnie zbytniego wrażenia. Im bardziej się gubiłam, tym intensywniej docierała do mnie świadomość tego, co właśnie zrobiłam, nie potrafiłam jednak wykrzesać z siebie ani odrobiny żalu czy współczucia, wciąż nadmiernie pobudzona przez to, co działo się wokół w chwili obecnej.

Zatrzymałam się i wzięłam kilka głębokich oddechów poprawiając uścisk na prowizorycznej, drewnianej broni, by wyciągnąć przed siebie rękę wraz z trzymaną weń zapalniczką i maleńkim płomieniem oświetlić część korytarza, w której się znajdowałam. W tym miejscu nie słyszałam już nawet kapania kropel wody, a to podsunęło mi nieuzasadnioną myśl, że musiałam zmierzać w niewłaściwym kierunku, spróbowałam więc odtworzyć w pamięci moment, w którym po raz ostatni minęłam rozwidlenie i wrócić do niego, tymczasem starając się za wszelką cenę opanować rosnącą panikę i coraz częściej powielającą się myśl, że to wszystko nie miało sensu, że byłam tutaj uwięziona i znalezienie mnie stanowiło jedynie kwestię czasu.

Przełknęłam nieistniejącą gulę, którą naraz poczułam w gardle i z dłońmi drżącymi jak w delirium zawróciłam, cały czas uważnie nasłuchując i nie dopuszczając do siebie irracjonalnego przeczucia, że być może z jakiegoś powodu ogłuchłam, jak również, że ciemny korytarz był nieco węższy, niż kiedy przemierzałam go chwilę wcześniej.

O ironio, gdy pierwszym dźwiękiem, który do mnie dotarł było echo kilku par kroków, poczułam ulgę, która dopiero później przekształciła się w lodowate szpony strachu zaciskające się na moim żołądku i zmuszające, bym przyspieszyła kroku, już, teraz, natychmiast. Zgasiłam zapalniczkę i pozwoliłam, by mrok całkowicie mnie pochłonął, stwarzając wokół bezpieczną, nieprzepuszczalną sieć, w której nie można było mnie dostrzec, wtedy też, wodząc dłonią wzdłuż zimnego kamienia niemalże biegłam, nie mogąc z całą pewnością stwierdzić, z której strony dobiegały odgłosy i kiedy już pomyślałam, że najgorszy możliwy scenariusz się sprawdził, że nie miałam szans na ucieczkę, poczułam pod palcami żelazne kraty.

Stanęłam w miejscu i chwyciłam je, chcąc sprawdzić, że nie były one jedynie wytworem mojej wyobraźni, a kiedy bardzo rzeczywiste, śmierdzące metalem odłamki rdzy przykleiły mi się do dłoni uznałam, że być może właśnie los się do mnie uśmiechnął. Odszukałam zamek i spróbowałam otworzyć przejście, usiłując jednocześnie zachować możliwie jak największą ciszę, by nie zwracać na siebie uwagi, nie byłam jednak w stanie sprawić, by kraty drgnęły, a kiedy w panice mocniej nimi szarpnęłam, łomot rozniósł się echem po korytarzu sprawiając, że krew odpłynęła mi z twarzy. Zamarłam, gdy dotarło do mnie, że kroki zbliżały się z prawej strony i zmierzały prosto na mnie.

Nie miałam czasu na to, by dalej siłować się z przejściem, które być może donikąd nie prowadziło, rzuciłam się biegiem dalej, teraz mając na uwadze znalezienie kolejnego rozwidlenia lub chociażby zaułka, w którym mogłabym się schować aż wszystko ucichnie, a potem dalej szukać wyjścia. Trafiłam na drzwi, równie potężne i ciężkie, jak te, które zamykały wejście do lochu pełnego cel, który znałam aż nazbyt dobrze, jednak one także nie były skore do współpracy, nie zatrzymałam się więc przy nich na dłużej, momentami odnosząc wrażenie, że byłam jedyną żywą istotą w okolicy i cały pościg stanowił jedynie wyjątkowo okrutną marę. Na pełny powrót do rzeczywistości i uporządkowanie tego, co naprawdę miało miejsce, a co było jedynie podszeptem mojego przerażonego umysłu pozwoliło mi dopiero natknięcie się na jeszcze jedne drzwi, skryte głęboko we wnęce korytarza, które ustąpiły po naciśnięciu masywnej, podłużnej klamki i przez które błyskawicznie wpadłam do nieznanego mi dotąd, równie ciemnego pomieszczenia, natychmiast zatrzaskując za sobą przejście i opierając się o nie plecami, by złapać oddech i otrzeć zimny pot z rozpalonego czoła.

Gdziekolwiek się znalazłam, było tutaj cicho i na swój sposób spokojnie, przez co przeszło mi przez myśl, że w tym miejscu samotność naprawdę stanowiła coś dobrego i pożądanego, dopóki bowiem nie było przy mnie nikogo, nie mogła mi się stać żadna krzywda. Niepewnie przestąpiłam o krok na bok, by znów odnaleźć dłonią ścianę i iść dalej, pewna, że znalazłam się w kolejnym dużym korytarzu, o czym świadczyło nieco większe echo mojego nierównomiernego oddechu i wyraźnie chłodniejsza temperatura, zdziwiłam się jednak, gdy zamiast litej skały, natrafiłam na coś, co do złudzenia przypominało włącznik światła.

W pierwszej chwili oślepiło mnie zimne światło żarówek, potrzebowałam więc chwili, aby przystosować wzrok do nowych warunków i dopiero wtedy zaczęłam dostrzegać coraz wyraźniejsze kształty odsłaniające przede mną ogromną, niemalże całkowicie pustą salę. Zwoje kabli, długie metalowe pręty, fragmenty żelaznych konstrukcji i rur walały się rzucone niedbale w rogu pomieszczenia – wszystkie wyraźnie zniszczone i nie nadające się już do użytku, a mimo to kompletnie nie pasujące do czasów, w których się znalazłam, podobnie jak i wzmocnione stalą ściany oraz sufit i zainstalowana elektryczność, nie zaprzątałam sobie jednak głowy uważniejszemu przyglądaniu się otoczeniu, ponieważ moją uwagę całkowicie pochłonęło stworzenie znajdujące się na samym środku sali. Początkowo nie śmiałam ruszyć się z miejsca, czując się tak, jakbym właśnie bezmyślnie weszła do klatki wygłodniałego lwa, zaś im dłużej przypatrywałam się istocie, tym bardziej paraliżował mnie lęk, który uniemożliwiał mi nawet tak prostą czynność jak wycofanie się z powrotem na zewnątrz.

Demon przypominał nieco konia - wielkiego, włochatego, wychudzonego konia o długiej jak u wielbłąda szyi i małej głowie zakończonej odsłoniętą czaszką bez żuchwy i ciemnymi, pustymi oczodołami zwieńczonej drobnym, jelenim porożem. Siedział na podłodze z podkulonymi pod siebie tylnymi łapami, przednie zaś, zakończone małymi kopytami, wyciągał wygodnie przed siebie, a przynajmniej na tyle swobodnie, na ile pozwalały mu krępujące go ciężkie kajdany, które dostrzegłam dopiero po chwili i dzięki którym niejako odetchnęłam z ulgą, w dalszym ciągu jednak nie będąc w stanie pozbyć się tak intensywnego wrażenia bycia obserwowaną. Długi, cienki ogon spoczywał nieruchomo tuż za nim, podobnie jak i kurczowo podkulone przy bokach nietoperze skrzydła, których ułożenie kazało mi sądzić, że najpewniej oba były połamane.

Trudno mi było stwierdzić, ile czasu stałam tak w ciszy wpatrując się prosto w świdrujące mnie wzrokiem puste oczodoły, całą sobą czując obecność demona i kompletnie nie wiedząc, jak powinnam się zachować, aby wyjść stąd żywa, cały czas pamiętając, jak groźny okazał się być demon, którego na moich oczach zamordował Sebastian. Mocniej przylgnęłam plecami do drzwi i podświadomie bardziej kurczowo zacisnęłam palce na drewnianym oparciu krzesła, gotowa w każdej chwili użyć go do obrony, gdyby zaszła taka potrzeba, nawet jeśli wiedziałam, że nie miałoby to najmniejszego sensu. Przesunęłam drugą dłoń wzdłuż gładkiej powierzchni drzwi w poszukiwaniu klamki, ani na chwilę nie odrywając wzroku od stworzenia i nie chcąc nawet mrugnąć w obawie, że jakimś sposobem może w tym czasie znaleźć się tuż przy mnie i rozszarpać na strzępy, gdy jednak natrafiłam na nią palcami, demon obrócił łeb o sto osiemdziesiąt stopni, by teraz wgapiać się we mnie do góry nogami, na co moją twarz odruchowo wykrzywił nieprzyjemny grymas, manewr ten bowiem, naturalnie wydał mi się być raczej bolesny.

Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że oprócz oczywistych różnic w wyglądzie, był on zupełnie inny niż wywołany w podziemiach demon – ten przypominał raczej zwierzę, aniżeli rozumną, choć żądną krwi istotę. W pełni dotarło do mnie też, że był skrępowany i choć nie ufałam jego więzom na tyle, by zbliżyć się do niego chociażby o krok, zrozumiałam, że on również musiał być tutaj więźniem; poza złamanymi skrzydłami trudno było jednak dopatrywać się u niego tak widocznych oznak doznanej przemocy, jak w moim przypadku, był on bowiem najzwyczajniej w świecie obrzydliwie szkaradny i na tyle przerażający, że gdybym spotkała go w jakichkolwiek innych okolicznościach, strach najpewniej sparaliżowałby mnie na tyle, że straciłabym ogólną zdolność myślenia. Teraz jednak, w świecie na opak, w którym się znalazłam, zdołałam dojść do wniosku, że prawdopodobnie miałam do czynienia z demonem niższej rangi, bardziej podrzędnym i prostym.

- Umiesz mówić? - zapytałam cicho, sama nie dowierzając w to, co właśnie robiłam, kiedy jednak przypomniałam sobie o szukających mnie ludziach niemalże depczących mi po piętach i tym, że nie mogłam zabarykadować się w tej sali, postanowiłam, że w obecnej sytuacji nie miałam zbyt wiele do stracenia. - Rozumiesz mnie?

Demon nie drgnął, przez co nabrał wyrazu groteskowej rzeźby – dokładnie takiej, która bezszelestnie znika ze swojego miejsca, gdy tylko człowiek odwróci się do niej plecami.

Nieznacznie podskoczyłam, kiedy usłyszałam za plecami dźwięk do złudzenia przypominający zbliżające się echo kroków i głosów, na co potwór nerwowo przekręcił łeb z powrotem na swoje miejsce.

- Nie wiem, czy rozumiesz, co mówię – kontynuowałam, ignorując to, jak bardzo zaschło mi w gardle ze zmęczenia i emocji, jednocześnie powoli, ostrożnie, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy schylając się niżej ku podłodze, by odłożyć na nią swoją prowizoryczną broń i następnie się wyprostować ukazując mu otwarte, puste dłonie – ale nie chcę, aby komukolwiek stała się krzywda.

Zwłaszcza mi, dodałam naprędce w myślach, jeszcze przez moment rozważając, czy pozbawienie się ostatecznej linii obrony było aby dobrym posunięciem, ale ostatecznie uznałam, że jeśli demon zdecyduje się mnie zaatakować to połamane oparcie krzesła i tak mnie przed nim nie ochroni.

Powoli przeszłam o krok bliżej, ledwo dając radę zdusić w sobie dwie sprzeczne myśli, które to w takim samym stopniu napędzały mnie do działania; pierwsza, mówiąca, że powinnam się pospieszyć i po prostu podejść do demona, ponieważ lada chwila mieli wpaść tutaj tamci ludzie, druga zaś uparcie każąca mi natychmiast się stąd wynosić i szukać innej drogi ucieczki, zanim rozzłoszczę potwora. Skoro jednak postawiłam już pierwszy krok w kierunku jednej z tych dwóch opcji, postanowiłam się z niej nie wycofywać, byle nie tracić czasu.

Całą wieczność przemierzałam dzielące nas kilometry, usiłując zachować umiarkowany spokój i nie dać się ponieść emocjom, które z każdą chwilą coraz bardziej rosły, potęgowane zarówno przez zagrożenie zbliżające się za mną, jak i to, do którego właśnie dobrowolnie podchodziłam. W pewnym momencie demon podniósł się na cztery łapy i wyprostował, przez co stał się jeszcze większy niż dotychczas, teraz rozmiarami odpowiadając wielkości małego samochodu, mimo to nie cofnęłam się, nadal idąc przed siebie w tym samym tempie z wyciągniętymi przed siebie rękami i otwartymi dłońmi skierowanymi ku górze.

Drżałam na całym ciele, raz po raz przypominając sobie, że nigdy nie miałam ręki do zwierząt, że z jakiegoś powodu przeważnie się mnie one bały, prawdopodobnie wyczuwając mój własny strach i stroniąc od niego, nie miałam jednak pojęcia, jak to się miało w przypadku takiego demona, z jakim właśnie stanęłam twarzą w twarz. Z pewnością wyczuwał on moje emocje, nie miałam ku temu żadnych wątpliwości, ponieważ sama jego aura i obecność wypełniała całą salę, niemożliwym było więc, aby istota o tak niematerialnym jestestwie nie potrafiła dostrzec mojego. Co jednak miałam robić, aby nieumyślnie nie wywołać u niego agresji?

- Uwięzili cię tutaj, prawda? - mówiłam, świadoma, że i tak moje słowa najpewniej odpływały w niebyt. - Skuli i zamknęli.

Wskazałam nieznacznie na krępujące go łańcuchy, ale demon w dalszym ciągu nieruchomo wpatrywał się prosto we mnie z taką siłą, że zaczynała mnie boleć głowa.

- Chcę ci pomóc – skłamałam, ale nie wątpiłam w to, że zidentyfikowanie prawdziwości moich słów było niemalże niemożliwe biorąc pod uwagę chaotyczny stan, w jakim obecnie znajdował się mój umysł. - Uwolnię cię stąd i razem uciekniemy.

Krew odpłynęła mi z twarzy, gdy do moich uszu dobiegł stłumiony odgłos przypominający warczenie, który natychmiast kazał mi zaprzestać jakichkolwiek prób dalszego zbliżania się do demona. Nie rozumiał mnie, nie chciał pozwolić mi do siebie podejść, ani tym bardziej współpracować, a ja nie byłam w stanie przekonać go, że była to jedyna szansa, abyśmy się stąd wydostali – przynajmniej w moim wypadku jedyna, nie miałam bowiem wątpliwości co do tego, że gdyby tylko potwór ten był wolny to z pewnością poradziłby sobie z ucieczką, teraz jednak potrzebował odrobiny wsparcia, kogoś, kto rozkułby go z krępujących łańcuchów.

- Wymienimy się – rzuciłam cicho, tłumiąc w sobie rosnące poczucie, że dalsze brnięcie nie miało żadnego sensu, nie widziałam bowiem żadnej innej alternatywy niż dalsze próby, albo zwyczajne oddanie się w ręce ludzi, którzy deptali mi po piętach. - Ja spróbuję uwolnić cię z tych kajdan, a ty pomożesz mi znaleźć wyjście. Proszę...

Wyprostował długą szyję, teraz patrząc na mnie z góry, przez co wiele wysiłku kosztowało mnie zmuszenie się do pokornego opuszczenia wzroku i przestąpienia o jeszcze jeden krok bliżej nadal wyciągając przed siebie otwarte dłonie, uznawszy, że być może problem tkwił w mojej rozchwianej postawie, w desperackiej i coraz bardziej panicznej plątaninie myśli przepływającej przez moją głowę, która zakłócała mój udawany spokój i wywoływała podobny efekt do tego, jaki miałby miejsce, gdyby panował nade mną tylko i wyłącznie strach. Musiałam się uspokoić, nie fizycznie, lecz psychicznie, musiałam się wyciszyć i pozwolić mu wsłuchać się w moje intencje, nie słowa.

Skłoniłam się przed nim nisko i wbiłam wzrok w podłogę, zastanawiając się, czy nie będzie to aby ostatnia rzecz, jaką miałam zobaczyć przed śmiercią, bowiem dzieląca nas odległość pozwalała demonowi na dosięgnięcie mnie i tym samym wdeptanie w ziemię, gdyby tylko chciał. Nic takiego się jednak nie działo, cisza wypełniająca pomieszczenie gęstniała, a ja nadal żyłam, teraz niemalże czując na sobie oddech stworzenia, im dłużej zaś czekałam w milczeniu na jakikolwiek ruch z jego strony, tym wyraźniej docierała do mnie myśl, że nic złego miało się nie wydarzyć. Dostałam pozwolenie, by się zbliżyć i spróbować go uwolnić.

Donośny huk wypełnił pomieszczenie, gdy żelazne drzwi zostały niemalże wyważone, a ja nie zdążyłam nawet odwrócić się w ich kierunku, gdy w naszą stronę posłana została seria strzałów. W pierwszym, naturalnym odruchu osłoniłam się rękami i nie bacząc na to, że niespodziewany atak rozjuszył demona, wyminęłam go chcąc się za nim schować i wykorzystać jako jedyną linię obrony, która znajdowała się w pobliżu. Nieomal potknęłam się o jego łańcuchy i odruchowo złapałam się długiej, twardej sierści porastającej jego wychudzony bok, by utrzymać równowagę, tym bardziej, że już ułamek sekundy później do moich uszu dobiegł dźwięk kul odbijających się od żelaznych kajdan, a także niezrozumiałe dla mnie w tamtej chwili krzyki mężczyzn, którzy wtargnęli do pomieszczenia gotowi nas pozabijać. Demon stanął dęba i wydał z siebie przerażający, niski ryk, jednocześnie rozkładając pokiereszowane, nietoperze skrzydła, którymi niejako mnie osłonił, najwidoczniej zapominając o mojej nieszkodliwej obecności i skupiając się na swoich oprawcach, którzy z pewnością zdołali zadać mu już kilka ran postrzałowych, nawet jeżeli większość z nich nie trafiła go na tyle poważnie, aby zabić. Tym, co jednak przykuło moją uwagę dostatecznie, aby świadomość przebiła się przez szalejącą panikę i zarejestrowała dźwięk odmienny od serii ataków był pojedynczy, głuchy odgłos do złudzenia przypominający pękanie metalu i to właśnie on wzbudził we mnie impuls, dzięki któremu niewiele myśląc wskoczyłam na grzbiet demona i niemrawo utrzymując się na jego kościstym ciele zdołałam przybrać w miarę stabilną, jednak wciąż półleżącą postawę, podczas gdy ten zerwał się z nieumyślnie zniszczonych kulami okowów.

Gdybym tylko miała pełną kontrolę nad własnym ciałem, zapewne zamknęłabym oczy, jednak w chwili, w której demon, rozwścieczony przeprowadzonym na niego atakiem oraz małym człowiekiem kurczowo uczepionym jego grzbietu, ruszył przed siebie zrywając resztę łańcuchów z taką siłą, że przez moment zwątpiłam jakoby faktycznie był tutaj więźniem i być może pozwolił się złapać z czystej ciekawości, która teraz ustąpiła miejsca furii materializującej się w postaci stratowania wszystkich stojących mu na drodze ludzi, gdy wybiegł z pomieszczenia i obrał skręt w lewo. Ponownie pochłonęła nas ciemność, w której wyraźnie dało się słyszeć jego ciężki oddech, łomot zerwanych kajdan oraz stukot kopyt na kamiennym podłożu, tak odmienny od dźwięków miażdżenia pod nimi ludzkich kości zaledwie chwilę wcześniej, a ja nie byłam w stanie ani trochę rozluźnić palców, w dalszym ciągu przylegając do jego odznaczającego się kręgosłupa całym tułowiem i w miarę możliwości obejmując go udami najmocniej jak potrafiłam, byle tylko nie spaść.

Spokojnie, powtarzałam w myślach, on musiał wiedzieć, dokąd tak gna, z pewnością zbliżamy się do wyjścia, a biorąc pod uwagę jego niezwykłą odporność na rany i ból mieliśmy duże szanse na wyjście z tego cało. Racjonalne myślenie jednak na nic się zdało, gdy w dalszym ciągu miałam świadomość tego, że właśnie dosiadłam demona jak najzwyklejszego, wiejskiego konia i nie miałam pewności, czy lada moment nie zechce mnie z siebie zrzucić i również stratować, mimo wszystko jednak odczułam swoistą wdzięczność za te pozornie nudne i niepotrzebne lekcje jazdy konnej dawane mi przez Sebastiana.

Prawdopodobnie wyrwałam mu kilka kłębów czarnej jak smoła sierści, gdy gwałtownie skręcił w boczny korytarz i moim oczom ukazała się tak długo wyczekiwana jasność na końcu korytarza. Demon przyspieszył galop i obniżył nieco łeb, zupełnie jakby szykował się do skoku, co nijak mi się nie spodobało, nie miałam jednak szans na jakąkolwiek reakcję, ponieważ gdy tylko padły na nas pierwsze promienie sztucznego, elektrycznego światła, ten odbił się mocno łapami od ziemi i faktycznie wzbił w powietrze rozkładając skrzydła. Zdążyłam zarejestrować jedynie ogrom sali, czy też raczej podziemnej areny, na której się znaleźliśmy oraz to, że od znajdującego się po drugiej stronie przejścia dzieliła nas cała jej długość, a także wysokie schody, nim mój wzrok odruchowo, jakby przeczuwając zagrożenie padł na potężne, stalowe działko umieszczone na wbudowanym podwyższeniu, a także fakt, że jego długa lufa skierowana była teraz prosto na nas. Chciałam krzyknąć, być może szarpnąć demona za futro albo złapać za rogi, by zmusić go do zmiany trajektorii koślawego półlotu, w którym się znaleźliśmy, nie miałam jednak ku temu okazji, ponieważ powietrze przeszył donośny huk, który sprawił, że ciałem potwora gwałtownie szarpnęło.

Spadliśmy na ziemię zataczając się w locie i choć ostatecznie to on jako pierwszy runął bokiem na twardą posadzkę, pęd sprawił, że się zatoczył i przygniótł mnie ciężkim cielskiem. Potrzebowałam chwili, by szok minął i abym zrozumiała, co się właśnie wydarzyło, nie miałam jednak dość siły, by zrzucić z siebie teraz już nieruchomego demona, czując, jak oprócz wszechogarniającej paniki zaczyna we mnie buzować także rozpacz. Drugi wystrzał nie nastąpił, nie było takiej potrzeby, ponieważ główny cel został zlikwidowany.

Nogi zaczęły mi drętwieć, uwięzione pod ciężarem martwego demona, którego desperacko usiłowałam z siebie zepchnąć, zanim całkowicie stracę w nich czucie, on jednak pozostawał okropnie nieruchomy, zostawiwszy mnie w tym miejscu kompletnie samą, bezbronną i coraz bardziej przerażoną. Nie zwracałam uwagi na to, co działo się wokół, nie zauważyłam nawet chwili, w której do sali weszło kilka uzbrojonych po zęby osób, cały czas próbowałam podważyć przygniatającego mnie trupa, czując, jak w oczach stają mi łzy.

- Przepraszam... - jęknęłam, wbijając palce w jego sierść i wydając z siebie pełen goryczy jęk.

Zginął przeze mnie; gdybym tylko nie weszła do pomieszczenia, w którym go trzymano to z pewnością jeszcze by żył, teraz jednak został zastrzelony i umarł, odszedł, dokładnie tak samo, jak ludzie, na których swoją obecnością sprowadziłam śmierć w tunelach pod cmentarzem oraz w magazynie, tak samo, jak ginęli wszyscy, na których się natknęłam.

- Przepraszam, ja nie chciałam... - Dławiłam się łzami, czując, jak po uwięzionych nogach spływa mi gęsta, ciepła ciecz. - Przepraszam, nie zostawiaj mnie tu samej, błagam...

Zabiłam go samą swoją obecnością, tym, że się pojawiłam, choć nie powinno mnie tutaj w ogóle być, nie powinno mnie nigdy być.

Ale on pozostawał uparcie martwy i głuchy na moje prośby, bezwzględnie nieruchomy i swoim ciężarem miażdżący mi zarówno ciało jak i duszę, przynajmniej do czasu, aż nagle, powoli i stopniowo zaczął stawać się coraz lżejszy. Początkowo nie rozumiałam, co się dzieje, zamglonym wzrokiem wpatrując się w spoczywające na moich kolanach truchło, aż w końcu dotarło do mnie, że jego wnętrze zaczęło się zapadać. Dotychczas znacznie wystające kości uwypukliły się jeszcze bardziej, gdy oblekła je coraz cieńsza warstwa skóry, łeb przechylił się bezwładnie na bok i zaparł jednym z rogów o podłogę, gdy czaszka odłączyła się od teraz już wyraźnie odsłoniętego kręgosłupa, a wszystko to zwieńczał cuchnący i mazisty płyn brudzący teraz wszystko wokoło.

Demon rozpadł się na moich oczach, uwalniając mnie tym samym i pozostawiając po sobie jedynie brudne od nienaturalnie czarnej i gęstej krwi kości, a także coś, czego na pierwszy rzut oka nie dostrzegłam i co dotychczas musiało znajdować się głęboko w jego żołądku. Wygrzebując się spod kości i niedbale ścierając dłońmi paskudną maź z nóg czułam na sobie spojrzenie ludzi zbierających się już w sali – tych, którzy wiedzieli, że nie było potrzeby, aby się spieszyć, nie, skoro znów byłam całkiem sama. Sięgnęłam po podłużny przedmiot i otarłam go z lepkiej krwi, dopiero wtedy dostrzegając w nim coś na kształt średniej długości miecza o nieznacznie zakrzywionym ostrzu i misternie zdobionej, żelaznej rękojeści.

Piekielna broń skryta w żołądku demona.

Popatrzyłam w kierunku przejścia, którym się tutaj dostałam i dostrzegłam stojącego w nim Eliasa, teraz przyglądającego mi się w bezruchu, z dłonią opartą na tej pieprzonej lasce z kości słoniowej, którą próbował mnie skatować.

Nie miałam w sobie już więcej łez, ani siły, by bezczynnie płakać, zamiast tego na jego widok poczułam rosnącą złość, a także pojawiającą się myśl, że przecież tak naprawdę to nie ja zabiłam tego demona, tylko jeden z jego ludzi, najpewniej wysoki brunet w zielonej kurtce, który teraz stał przy działku, ale nie miał zamiaru strzelać. Żaden z nich nie zamierzał, ostatecznie przecież w dalszym ciągu nie usłyszeli odpowiedzi na nurtujące ich pytania, a więc musieli się do mnie zbliżyć, by kiedykolwiek je poznać.

Kogo obawiałabyś się bardziej?, zapytałam w myślach samą siebie. Człowieka o wielkiej posturze, ale bojaźliwego i przerażonego czy drobną istotę, której odwaga przyćmiewa cały strach?

Miecz, który trzymałam w ręku powoli przestawał ślizgać się między moimi palcami, gdy mazista ciecz stopniowo zastygała tworząc na powierzchni mojej skóry cienką, czarną skorupę.

To oni byli za wszystko odpowiedzialni, a ja padłam jedynie ich ofiarą, podobnie jak i demon, który znalazł się w nieodpowiednim miejscu o złym czasie. Nie mogłam dać sobie wmówić, że wszystko to, co się działo było moją winą, podobnie jak i za wszelką cenę nie mogłam pozwolić im się znowu złapać - musiałam się bronić i walczyć, obawiałam się jednak tego, czy kiedy którykolwiek z nich znajdzie się w zasięgu mojej ręki, to czy będę w stanie ranić go ostrzem na tyle, by zabić. Przed oczami stanął mi obraz zmasakrowanej głowy mężczyzny, którego zamordowałam drewnianym krzesłem zaledwie kilka godzin temu i nieomal zdziwiłam się na to wspomnienie, tak jakbym z jakiegoś powodu o nim zapomniała i dotychczas wydawało mi się ono być niezwykle odległe. Zrobiłam to raz, mogłam zrobić to znowu, zwłaszcza, że tylko i wyłącznie dzięki temu mogłam zajść aż tutaj.

Jakie to okrutne, że blisko trzy czwarte młodych zwierząt nigdy nie dożywa dorosłości, pożarte jeszcze za młodu, bez szans na chociażby przyjrzenie się temu, jak bardzo brutalny jest otaczający je świat. Jakie to okrutne, że wszystko, co znane może zostać dotknięte ręką śmierci w każdym momencie, bez względu na to, jak bardzo wydawałoby się to niesprawiedliwe. Jakie to okrutne, że niedźwiedź pożera fokę, lew morduje antylopę, ptak pochłania żółwia, wilk zagryza bawoła, szerszeń zabija pszczołę, jakie to okrutne, że śmierć jest warunkiem życia, że jedno nie może istnieć bez drugiego, że jedno jest niezbędne, aby drugie miało rację bytu. Jakie to okrutne, że ostatecznie wszystko sprowadza się do najbardziej prymitywnych i prostych działań, że w tych najbardziej dzikich i niekontrolowanych przez nic momentach to śmierć jest jedynym rozsądnym i nieubłaganie sprawiedliwym rozwiązaniem.

Śmierć własna, albo przeciwnika, najważniejsze bowiem okazuje się być to, aby pamiętać, że nawet w tak brutalnym świecie los nigdy nie jest w pełni przesądzony, a wszystkie karty znajdują się już na stole.

Najistotniejsze jest pożarcie tych, którzy chcą pożreć nas, zanim oni zrobią to pierwsi.

Continue Reading

You'll Also Like

25.7K 1K 26
„ink brought us together"
5.5K 437 23
Przez całe życie staramy się uciec od przeszłości, licząc, że konsekwencje naszych dawnych czynów nas nie dopadną. Nicole Jade uciekła od przeszłości...
144K 3.9K 172
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...
34.5K 1.7K 103
To miały być szybkie badania socjologiczne, chciałam tylko poznać powody i skutki aplikacji randkowych. Nie miałam zamiaru poznawać nikogo nowego, b...