Wanted || Isaac Lahey

By whynohate

12.2K 762 154

Isaac Lahey - młody, silny, bystry i uzdolniony wilkołak, który po wyjeździe z rodzinnego miasta trafił pod o... More

Prolog
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
EPILOG

Rozdział III

892 65 12
By whynohate

     Przyłożyłem telefon do ucha, nie odrywając wzroku od placu rozciągającego się przede mną. Nie było na nim nawet jednej latarni, która rozproszyłaby mrok nocy. To było totalne pustkowie, dookoła stały opuszczone budynki, co stanowiło wręcz idealną scenerię na realizację planu. Po kilku sygnałach, które rozległy się z głośnika telefonu, po drugiej stronie w końcu usłyszałem głos Scotta.

    – Wszyscy pamiętają, jaki jest plan? – Zapytałem cicho, chociaż byłem całkowicie sam i na dodatek siedziałem w samochodzie.

     – Każdy jest na swojej pozycji, czekamy na sygnał. – Mruknąłem coś na potwierdzenie, ale cała moja uwaga skupiła się na słabej poświacie, która pojawiła się na drugim końcu placu. – Myślisz, że to oni? – Zapytał McCall, który prawdopodobnie też dostrzegł światła. Odczekałem kilka sekund, uważnie patrząc się w punkt, w którym powinien pojawić się samochód. W końcu w polu mojego widzenia pojawiły się wyraźnie dwa reflektory.

    – Bądźcie w gotowości. – Rzuciłem szybko do słuchawki i zakończyłem połączenie, nie czekając na ewentualną odpowiedź Scotta. Rzuciłem telefon na siedzenie obok i sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni kurtki. W środku od razu odnalazłem małe urządzenie i nacisnąłem znajdujący się na nim guzik. Dzięki temu stado będzie mogło z łatwością mnie namierzyć. Zasunąłem niewielką kieszeń suwakiem, aby upewnić się, że lokalizator nie wypadnie i wysiadłem z samochodu. Auto przeciwnika zbliżyło się w tym czasie o kilkadziesiąt metrów, oświetlając światłami plac. Zatrzymałem się kilka metrów przed swoim samochodem i czekałem, odważnie patrząc wprost na nadjeżdżający samochód. Zaraz, zaraz... Niespodziewanie zza niego wyjechały kolejne dwa auta. Cholera jasna! Czemu przysłali aż trzy furgonetki? Nie spodziewaliśmy się, że wyślą całą ekipę. Po grupowej naradzie, na którą Scott zebrał jeszcze kilka osób, zadzwoniłem na numer Chrisa, aby móc skontaktować się z osobą, która go przetrzymywała. Jednomyślnie zaakceptowaliśmy jeden plan, który potem zacząłem wcielać w życie. Umówiliśmy się na wymianę. Oni oddają Chrisa, zdrowego i żywego, a w zamian zabierają mnie. W końcu od początku chodziło im o dorwanie właśnie mnie, więc zgodzili się na moją propozycję. Mój rozmówca wyraźnie powiedział, że wyślą kilku swoich ludzi, akcentując przy tym, że wybierze tych najlepszych. Byliśmy pewni, że ma na myśli maksymalnie pięć osób. Przecież nikt nie ma tak elitarnej grupy, żeby dosłownie każdy był w niej najlepszy. Mieliśmy spróbować swoich sił w walce, jeżeli by się udało, odzyskalibyśmy Chrisa bez konieczności wymiany. Tymczasem oni wysłali aż trzy furgonetki. Pozostało mi tylko mieć nadzieję, że próbują jedynie stworzyć pozory, a w rzeczywistości jest w nich tylko parę osób, może po dwie w jednej. Wiedziałem, że stado nie wycofa się z walki, nawet mimo przewagi liczebnej przeciwnika, ale wolałem nie ryzykować ich życiem. Nie znałem tam wszystkich, ale Scott owszem i to wystarczało. Wszystkie trzy samochody się zatrzymały, a ze środka zaczęli wysiadać pierwsi ludzie. Uważnie przyjrzałem się każdemu z nich. Nie mieli żadnej broni, co znaczy, ze nie przyjechali tu, aby zabijać. Mieli tylko coś przymocowanego do paska spodni. Byłem prawie pewny, ze były to paralizatory. Grunt, że nie mieli broni palnej, z resztą jakoś sobie poradzimy. Zła informacja była taka, że z samochodów wysiadało coraz więcej ludzi. Zdołałem naliczyć już dziesięć osób, a w naszej drużynie były dwa wilkołaki, kojotołak, chimera i banshee w rezerwie, ale tylko w rezerwie. Każdy z naszych przeciwników zajął dokładnie przemyślane pozycje, zupełnie jakby wcześniej spędzili godziny, ćwicząc to. Na środku z największą obstawą dookoła, dostrzegłem klęczącego na ziemi Chrisa. Miał zasłonięte oczy, skrępowane z tyłu nadgarstki i trzymało go aż dwóch osiłków. Zmierzyłem wzrokiem wszystkich stojących przede mną ludzi. W sumie było ich trzynaście. Każdy z nich patrzył na mnie w oczekiwaniu. Uniosłem ręce wnętrzem dłoni w ich stronę, aby okazać, że nie byłem uzbrojony.

    – Kto tu dowodzi? – Zapytałem wystarczająco głośno, aby każdy mnie usłyszał. Nie dostałem żadnej wyraźnej odpowiedzi. Postanowiłem ponowić swoje pytanie. – Pytam, kto tu do cholery...

     – Spokojnie, przyjacielu. Po co te nerwy? – Między ludźmi przeszedł wysoki mężczyzna. Przez chwilę widziałem tylko zarys jego sylwetki, co było spowodowane reflektorami samochodowymi za nim. Gdy podszedł wystarczająco blisko, mogłem mu się przyjrzeć. Na pewno był mniej umięśniony niż jego kompani, czy nawet ja, ale był chyba kilka centymetrów wyższy. Miał kruczoczarne włosy, zza kołnierza kurtki wystawało kilka tatuaży, a na bladej twarzy malował się ironiczny uśmieszek. Od razu nabrałem ochoty, żeby zmyć mu ten uśmiech za pomocą pięści.

     – To nie z tobą rozmawiałem przez telefon. – Stwierdziłem z przekonaniem. Głos nie mógł się tak bardzo różnić przez telefon. Przede mną nie stał ich dowódca, a jakaś marna podróbka. – Gdzie jest wasz prawdziwy przywódca? Stchórzył? – Rzuciłem zaczepnie, oczekując, że jakoś ich sprowokuję. Zamiast tego czarnowłosy mężczyzna przede mną zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową jakby zrezygnowany. – Nie jesteś na tyle ważny, chłopcze, ale wystarczająco niebezpieczny, aby wysłał po ciebie swoją prawą rękę, czyli mnie. Więc nie radziłbym zgrywać cwaniaka. Po prostu zróbmy to, po co się tutaj spotkaliśmy i nikomu nie stanie się krzywda.

     – Puśćcie Argenta wolno i możecie mnie zabrać. – Powtórzyłem swoje żądania. Czarnowłosy odwrócił się do osiłków i machnął na nich ręką. Ci zaś szarpnęli Chrisa za ramiona, stawiając go na nogi.

     – Żadnych sztuczek, Lahey. – Zagroził przywódca, a jego twarz przybrała poważniejszy wyraz twarzy. Spojrzałem w dół. Na samym środku mojej klatki piersiowej znajdował się mały, czerwony punkcik powstały za pomocą wskaźnika laserowego. Podniosłem wzrok, uważnie skanując teren. Na dachu jednej z furgonetek został rozłożony pokaźnych rozmiarów karabin z zamontowanym przy lufie źródłem emitującym czerwoną wiązkę światła. Za bronią dostrzegłem ciemną sylwetkę ludzką. Na jednej z bocznych furgonetek znajdowało się drugie stanowisko strzelnicze, a strzelec miał na celowniku Chrisa. Poprowadzili Argenta kilka metrów i jeden z osiłków ściągnął mu z oczu opaskę. Mężczyzna zamrugał szybko kilka razy, aby odzyskać ostrość widzenia, a potem od razu przeniósł wzrok na mnie. Posłał mi pełne zdenerwowania i niezrozumienia spojrzenia. Ja natomiast bardzo powoli opuściłem lewą dłoń i na chwilę ścisnąłem palcami płatek lewego ucha. To był sygnał, który ustaliliśmy na podobne sytuacje. Ten gest oznaczał, że mam plan i wszystko pod kontrolą. Zanim ktokolwiek dostrzegłby mój ruch, jako podejrzany, ponownie uniosłem rękę w górę i zrobiłem pierwszy powolny krok w przód. Opuściłem głowę, obserwując czerwony punkt na mojej klatce piersiowej. Obejrzałem się przez ramię. Jeden z osiłków rozwiązał sznur na nadgarstkach Chrisa i lekko pchnął go w przód, ale na jego plecach nadal był czerwony punkcik. Wiedziałem, że byliśmy w słabej sytuacji i położeniu, ale warto było spróbować. Odczekałem, żeby Argent odszedł jeszcze kilka metrów dalej, a sam cały czas robiłem powolne, małe kroki do przodu. Zakasłałem, w duchu modląc się, aby stado Scotta na pewno odebrało mój sygnał. Ustaliliśmy go wcześniej i powinni go bezbłędnie zinterpretować, ale jednak pozostawała we mnie nutka wątpliwości. Minęło kilkanaście sekund, a ja nadal nie zauważyłem żadnego ruchu ze strony mojego ukrytego wsparcia. Jeżeli sam spróbowałbym podjąć walkę, prawdopodobnie rozstrzelaliby mnie i Chrisa jak kaczki. Po kolejnych kilku sekund nastąpił niespodziewany zwrot akcji. Uniosłem głowę, słysząc hałas przed sobą. Jeden ze strzelców przeleciał nad swoim karabinem i upadł z hukiem na beton przed swoimi towarzyszami.

     – Co do chuja – Mruknął zaskoczony przywódca. Patrzyłem na sytuację z takich samym zdezorientowaniem, bo na dachu nie było nikogo. Zanim ktokolwiek inny zdążył zareagować, rozległ się huk wystrzałów z broni, ale nie były one skierowane do mnie. Strzelec, który wcześniej miał mnie na celowniku, obrócił broń na stelażu i zaczął strzelać na oślep w stronę dachu drugiej ciężarówki.

    Wśród ludzi zapanował totalny chaos, co moglibyśmy z łatwością wykorzystać, gdyby stado się w końcu pojawiło. Nie czekając na nich, postanowiłem skorzystać z okazji i zaatakować jako pierwszy. Nie byłem już na celowniku, więc od razu rzuciłem się na najbliższą osobę, którą oczywiście był przywódca. Stał do mnie tyłem, co dawało mi jeszcze większą przewagę. Wykonałem szybki wymach nogą wprzód, przy czym uderzyłem przeciwnika w tył kolana. Zaskoczony mężczyzna upadł z krzykiem na beton. Doprawiłem go, uderzając łokciem w skroń, co ogłuszyło go prawdopodobnie na dłuższy czas. W moją stronę już biegł jeden z podwładnych. Kątem oka dostrzegłem, że laserowy wskaźnik został ponownie skierowany na mnie, więc wyciągnąłem ręce i chwyciłem za kołnierz najbliższą osobę. Owinąłem ramię wokół szyi mężczyzny, robiąc z niego żywą tarczę. Czerwony punkcik wylądował na jego ciele i nie było opcji, aby strzelec mógł wycelować we mnie. Jednak to nie był mój jedyny problem, bo oprócz tego musiałem stawić czoła pozostałym 12 osobom. Sięgnąłem do paska trzymanego przeze mnie faceta i wzmocniłem uścisk na jego szyi, aby pohamować jego próby wyswobodzenia się. Wyciągnąłem z niedużego futerału paralizator i machnąłem nim, rozsuwając go do całkowitej długości. Klasyczny model na wilkołaki, ale nie miałem wyjścia i musiałem użyć go na ludziach. Może przeżyją. Przytrzymałem guzik i dotknąłem pałką najbliższą osobę. Ciało nieprzytomnego mężczyzny opadło na beton, ale jego serce nadal biło. Wystarczy ograniczyć kontakt to krótkiej chwili, wtedy tak duża dawka prądu raczej ich nie zabije. Za sobą usłyszałem głośny ryk, ryk Alfy. Obejrzałem się przez ramię i ujrzałem Scotta, Liama i Malię, atakujących kolejnych przeciwników. Obejrzałem się w stronę furgonetek, aby upewnić się, że nikt ze stada nie zostanie postrzelony. Spojrzałem w idealnym momencie, aby widzieć, że ktoś ze świecącymi na złoto oczami, to musiał być Raeken, zaatakował strzelca od tyłu. Chłopak chwycił zamaskowaną osobę za ramię, odciągając ją od broni, co zapewniło nam bezpieczeństwo. Jednak poświęciłem zbyt dużo uwagi tej scenie, bo gdy odwróciłem głowę we właściwym kierunku, było już za późno na reakcję. Poczułem ostry ból, rozchodzący się po moim ciele, a przed oczami pojawiły się mroczki, gdy paralizator zetknął się z moim ciałem. Napastnik nie przytrzymał jednak narzędzia zbyt długo, ze względu na odruchowe wzmocnienie ucisku na szyi jego kompana. Straciłem na chwilę równowagę, ale wystarczyło odepchnąć od siebie trzymanego mężczyznę, aby ustać na nogach. Ten trącił ramieniem jednego z naszych przeciwników, co znacznie go rozkojarzyło, a potem upadł na beton, walcząc o oddech. Korzystając z tej krótkiej chwili zamieszania, wyrzuciłem przed siebie nogę z impetem uderzając nią w sam środek klatki piersiowej stojącego przede mną faceta. Siła uderzenia była wystarczająco duża, aby ten zachwiał się w tył i upadł na trzech pozostałych. Potraktowałem ich dawką elektryczności i odwróciłem się, aby sprawdzić, jak radziła sobie reszta. Udało im się powalić już dwoje, co oznaczało, że mieliśmy jeszcze siedem osób do załatwienia. Z drugiej strony biegła w naszym kierunku Lydia z Chrisem u boku. Argent dzierżył w dłoni broń, którą musiał wziąć z bagażnika mojego samochodu. Martin zatrzymała się w odległości kilku metrów od najbliższych przeciwników, którzy aktualnie szarżowali na mnie. Wydała z siebie potwornie głośny wrzask i dodatkowo wypchnęła ręce w przód. Stworzyła dzięki temu pewnego rodzaju barierę, która uderzyła w dwóch mężczyzn odbierając im przytomność. Zostało pięcioro.

      Jednak nasze szczęście nie trwało długo, bo już po chwili usłyszałem za sobą okrzyk bólu. Gdy spojrzałem w tamtym kierunku, Malia już leżała przygwożdżona do ziemi, a po jej ciele przebiegały drobne iskry. Jej ciało wiło się z bólu. Scott rozkojarzony przez to wydarzenie poległ następny i spotkał go podobny los. Jedynie Liam zdołał nadal zawzięcie walczyć. Nie mogłem po prostu przyglądać się, jak przegrywamy. Zanim zdążyłem się odwrócić, poczułem dłoń na ramieniu. Wykonałem szybki obrót, unosząc zgięte ramię w górę. Mój cios został zablokowany. Przeciwnik wymierzył mi silne uderzenie prosto w szczękę. Ponad jego ramieniem zdołałem dostrzec kolejny obraz zwiastujący porażkę. Pomimo wizji chwilowo rozmazanej przez uderzenie w twarz, jasno i wyraźnie widziałem Argenta przygwożdżonego do betonu i Lydię, która z przerażeniem wpatrywała się w wycelowaną w nią broń odebraną Chrisowi. Nasza przegrana była już przesądzona, ale to nie znaczy, że nie zamierzam odpłacić im za krzywdy wyrządzone moim przyjaciołom. Puściłem wodze i z mojego gardła wydobyło się głośne warknięcie. Zamachnąłem się ręką na napastnika. Ten zrobił dość sprytny unik, ale zdołałem przejechać pazurami po jego klatce piersiowej. Z ran zaczęła sączyć się krew, ale to nie powstrzymało dalszej walki. Gdy wykonałem kolejny zamach, mój cios został sprawnie zatrzymany, a ja oberwałem pięścią w brzuch. Nie było to tak bolesne, jak chciałby tego mój przeciwnik. Byłem coraz bardziej rozwścieczony. Niespodziewanie rozległ się ogłuszający wystrzał. Wszyscy, którzy byli przytomni i byli w stanie to zrobić obejrzeli się w stronę furgonetki, skąd dochodził dźwięk. Na dachu były dwie szarpiące się postacie, ale wyraźnie widziałem, że osobą na górze był Theo Raeken, a leżący pod nim strzelec, którego zaatakował, trzymał w dłoni pistolet przy jego brzuchu. Nie minęła chwila, a ciało chłopaka bezwładnie zsunęło się z dachu samochodu, opadając z hukiem na ziemię. Z tyłu rozległ się krzyk Liama, wołającego imię postrzelonego. Dunbar niewiele myśląc, wyrwał się do przodu, aby mu pomóc, ale po zrobieniu zaledwie kilku kroków po jego ciele przebiegła masa małych błyskawic. W konwulsjach opadł na kolana i wydobył z siebie ostatni krzyk, zanim stracił przytomność. Jeden z nadal zdolnych do walki ludzi podszedł do ich przywódcy, który powoli zaczął dźwigać się na nogi, dwoje trzymało Argenta i Lydię na muszce, a pozostała dwójka ruszyła w moją stronę. Jeden z nich był bliżej, zatem już po chwili udało mi się wymierzyć silnego kopniaka dokładnie w kolano. Dokładnie słyszałem chrupnięcie kości, gdy facet z wrzaskiem upadł na ziemię. Nie miałem nawet najmniejszych wyrzutów sumienia, że załatwiłem jego sprawność fizyczną na amen, łamiąc mu kość. Został mi tylko jeden przeciwnik. Gdy obróciłem się w jego stronę, ten mój już trochę ponad metr ode mnie. Najwidoczniej nie był wcale taki najlepszy, bo zamiast użyć trzymanego w dłoni paralizatora, on podbiegł do mnie na wyciągnięcie ręki. Chwyciłem za poły jego kurtki i przepełniony złością cisnąłem nim o beton. Jednym kolanem przygniotłem jego klatkę piersiową, utrudniając mu oddychanie. Lewą ręką przytrzymałem go za kołnierz przy ziemi, a prawą zacząłem wymierzać ciosy w szczękę, jeden po drugim. Czułem buzującą w ciele adrenalinę i złość, co tylko popychało mnie do agresywnego zachowania. Krew tryskała z ust i nosa mojej ofiary, znacząc szkarłatnymi śladami moją pięść. Przestań, przestań, przestań! Nie jesteś mordercą, nie jesteś! Z trudem zatrzymałem pięść zaledwie kilka centymetrów przed twarzą nieprzytomnego już mężczyzny. Potrząsnąłem dłonią, prostując obolałe od uderzeń palce i rozejrzałem się dookoła. Powoli wstałem na nogi i posłałem wyzywające spojrzenie pozostałym przeciwnikom.

     – Ktoś jeszcze? – Kilku z nich powoli dźwigało się na nogi, ale nie wyglądali na chętnych do walki. Ci, którzy trzymali na celowniku Martin i Chrisa nie ruszyli się nawet o milimetr, pilnując swojego zadania. Przywódca tej niewydarzonej bandy powoli dźwigał się na nogi z pomocą jednego ze swoich podwładnych. Wymieniłem z nim nienawistne spojrzenia. – Uznaję to za 'nie'. – Zrobiłem kilka kroków w stronę faceta z bronią, na co ten szybko zareagował, przenosząc swój cel z Lydii na mnie. Ale jak ludzki refleks ma się do tego zwierzęcego, wilczego? Nijak. Zanim zdążył chociażby odbezpieczyć broń, chwyciłem za lufę i wyszarpnąłem broń z jego dłoni. Obróciłem pistolet w dłoni i z uśmiechem na twarzy wymierzyłem w przeciwnika.

     – Mam wiadomość dla waszego prawdziwego dowódcy. Przekażesz ją, prawda? – Zapytałem odbezpieczając broń. Zmrużyłem oczy, aby jeszcze bardziej precyzyjnie określić cel. Nieznacznie przesunąłem rękę i zanim ktokolwiek zdążył przeanalizować moje czyny, w szczególności zanim sam nabrałem wątpliwości, pociągnąłem za spust. Mężczyzna w akompaniamencie swojego wrzasku i huku wystrzału upadł na kolana. Dłonią uciskał ranę postrzałową na prawym ramieniu. – Ktokolwiek chociażby spróbuje dopaść kogoś z moich przyjaciół lub mnie, skończy gorzej niż wy. Jakikolwiek był wasz interes w atakowaniu nas, na waszym miejscu porzuciłbym to, bo to przegrana sprawa. Wracajcie, skąd przyszliście, albo my wrócimy po was. Czy to jasne? – Wymierzyłem broń w mężczyznę, który przygwoździł Argenta do ziemi. Ten pokiwał szybko głowa i przerażony, że spotka go los podobny do jego kolegi, wstał i zaczął się wycofywać z podniesionymi rękoma. Moja ręka podążała za każdym jego ruchem, cały czas trzymając go na celowniku. Uśmiechnąłem się przepełniony triumfem. Rozbiliśmy ich na kwaśne jabłko.

     – Uważaj!

___________________
R.I.P. moje zdolności pisania scen akcji

Dzisiaj bez dłuższej wypowiedzi, ale przepraszam za długi czas ciszy między rozdziałami.

Do następnego, whynohate ❤🌺

Continue Reading

You'll Also Like

724 133 29
Kilkoro przyjaciół spotyka się w dotychczas dobrze znanym im miejscu. Nieraz byli tam i nic nadzwyczajnego się nie działo aż do tego razu. Po tym co...
12.3K 577 23
Ninjago już jakiś czas temu wstało na nogi po ataku kryształowego władcy. Mieszkańcy świętują i wracają do dawnego życia. Jednak zło nigdy nie śpi, i...
413K 28.8K 63
Rey była zwykłą zbieraczką złomu. Wszystko się jednak zmieniło, kiedy poznała bestię galaktyki - Kylo Rena. Teraz musi wypełnić swoją misję. Jednak...
110K 4.2K 22
|Zakończone <3| Co gdyby Harry Potter miał siostra bliźniaczkę? Co gdyby miała ona nadludzkie zdolności? I co gdyby to ona odbiła zaklęcie? Co gdy...