Zakazany owoc

By Lilianna_Garden

40.2K 2.9K 252

Amarylis nigdy nie wierzyła w przypadki, ale tym razem powinna była dobrze się zastanowić, zanim podjęła decy... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
INFORMACJA!

Rozdział 9

1.4K 131 2
By Lilianna_Garden

Amy

- Iskierko, obudź się – usłyszałam przyjemny szept tuż koło ucha. – Kochanie, czy ty zamierzasz przespać całe nasze życie?

Uniosłam ociężałe od snu powieki. Musiałam ujrzeć człowieka, który mówił do mnie z pełnią szczęścia. Uśmiechnęłam się na widok roziskrzonego spojrzenia, intensywnie zielonych oczu, mojego kochanego mężczyzny. Podniosłam dłoń, przesuwając nią z czułością po jego gładkim policzku.

- Tęskniłam za tobą – powiedziałam z miłością.

- Jestem tu, i nigdzie nie zamierzam się ruszać.

Tak ukochana przeze mnie twarz zbliżyła się. Poczułam lekkie, niczym piórko, muśnięcie warg. Ten delikatny pocałunek, nie został jednak pogłębiony. Spojrzałam na mężczyznę, który miał wymalowane iście szatańskie rozbawienie na twarzy. Trzepnęłam go w ramię, na co się tubalnie zaśmiał, powstrzymując moje dłonie przed kolejnym atakiem.

- Czy ty zawsze musisz mnie bić? – zapytał z rozbawieniem, przytrzymując moje ręce tuż nad głową.

- Owszem, jeśli będziesz się ze mną nadal tak perfidnie droczyć.

- Skarbie, w droczeniu się jest najlepsza zabawa – zamruczał, całując tym razem mocno moje spragnione usta.

- Chciałabym, aby tak było już zawsze – wyszeptałam, gdy pozwolił złapać nam oddech. – Tylko ty i ja. Nic więcej.

- Przecież to jest na zawsze – odparł z pewnością siebie, tak dobrze przez mnie zapamiętaną. Zawsze miał w oczach tę niezbitą pewność, że wszystko będzie dobrze.

- Kocham cię, tak bardzo, że to aż boli.

- Wiem, ale musisz być silna. Jesteś dla mnie wszystkim, Liss.

Po raz kolejny chciałam przyciągnąć go do siebie, jednak nagle zniknął. Podniosłam się spanikowana, rozglądając się na wszystkie strony.

- Jacksonie! – panika w moim głosie była coraz większa – Jackson! Gdzie jesteś?!

Zeszłam z łóżka, próbując dostać się do drzwi. Coś mnie jednak przed tym powstrzymywało. Miałam wrażenie, że wokół moich ramion zaciska się jakaś obręcz, skutecznie mnie unieruchamiając. Poczułam oplatający się wokół mnie sznur. Zaczęłam się szamotać, by jak najszybciej się uwolnić z pęt.

- Amy! Na litość boską! Amy! Obudź się!

Usiadłam nagle spanikowana na łóżku, zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, że tylko śniłam. Zasłoniłam dłońmi twarz, która była cała zlana potem. Moje ciało było rozpalone, jakbym miała gorączkę.

- Jezu, Amy! Aleś mnie wystraszyła!

Gdy spojrzałam w górę, zobaczyłam pochylającą się nade mną, dobrze znaną mi twarz Danielle. Widziałam przerażenie w jej oczach. Wiedziałam, że się o mnie martwiła, z resztą jak wszyscy. Denerwował mnie fakt, że przyprawiałam im dodatkowych trosk.

- To był tylko sen – wyszeptałam z rozpaczą, bardziej do siebie, niż do przyjaciółki.

- Amy... Ja poważnie się o ciebie martwię – powiedziała cicho Danielle. – Myślę, że potrzebujesz pomocy. I nie patrz tak na mnie! Ty też doskonale zdajesz sobie z tego sprawę!

Podniosłam się szybko z łóżka, co nie było pomysłem roku. Od razu zakręciło mi się w głowie, jednak robiłam wszystko, by tylko Danielle niczego nie zauważyła. Miałam dosyć tych spojrzeń, pełnych litości wiecznie posyłanych w moją stronę. Nie patrząc więcej na przyjaciółkę, skierowałam się do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Oparłam się o nie i zrobiłam kilka głębszych wdechów.

Może i nie byłam w najlepszej formie, ale nie stałam się też wariatką. Doskonale wiedziałam, co Dani miała na myśli. Słowo „terapia" pojawiało się wśród rozmów domowników ostatnio coraz częściej. Oczywiście, wszyscy zamierali gdy tylko pojawiałam się w pobliżu. Kilka razy udało mi się podsłuchać o czym z takim przejęciem rozmawiają. To wszystko przekraczało jednak zwykłą troskę. Zaczynałam powoli czuć się w tym domu, jak w więzieniu, z którego jakiś czas temu uciekłam.

Od pogrzebu minęły trzy miesiące. Wydawało mi się, że chociaż trochę, ból w mojej klatce piersiowej się zmniejszy. Nic bardziej mylnego. Stawał się coraz bardziej dotkliwy. W realnym świecie pomagały mi się utrzymać jedynie spotkania z Lucienem. Był moim połączeniem z tym, kim był naprawdę Jackson. Zdawałam sobie sprawę z tego, że byliśmy sobie coraz bliżsi. Lucien stał się moim kołem ratunkowym, którego kurczowo się trzymałam, by nie pójść na dno rozpaczy. Stał się moim przyjacielem w tych trudnych chwilach.

Weszłam pod prysznic, odkręciłam wodę i stałam pod strumieniem, czując minimalną ulgę dzięki spływającej po moim ciele wodzie. Ten sam rytuał odbywałam każdego dnia. Spanie, prysznic, jedzenie wmuszane przez Danielle i znów spanie. Dwa razy w tygodniu dochodziły do tego schematu spotkania z Lucienem. Nie miałam siły na więcej. Czułam się zupełnie tak, jakbym stała obok swojego życia i przyglądała się mu z nadzieją, że się w jakiś cudowny sposób odmieni.

Wychodząc z łazienki nie spodziewałam się zastać w pokoju Danielle. Zwykle po tym, jak szłam się umyć, ona wychodziła. Dziś czekała na mnie z założonymi rękami i zmęczeniem na twarzy. Miała w oczach dobrze mi znany wyraz determinacji, który wielokrotnie pokazywała, gdy każdego dnia czekała pod sypialnią Malcolma, aż ten raczy ją w końcu przyjąć.

Zerknęłam przelotnie na przyjaciółkę, po czym ruszyłam do szafy, by założyć kolejną koszulkę należącą do Jacksona. Jego ojciec przekazał wszystkie rzeczy syna w moje ręce. Emilliana nadal nie była w stanie zabrać się za ich uporządkowanie. Dla mnie były swego rodzaju talizmanem i potwierdzeniem tego, że Jackson naprawdę pojawił się w moim życiu i nie był tylko wyobrażeniem.

Kiedy wgramoliłam się z powrotem na łóżko, podeszła do mnie Danielle. Przez dobrą chwilę przyglądała mi się, nie odzywając się. W końcu jednak nie wytrzymała tego milczenia.

- To jest chore Amarylis i dobrze o tym wiesz.

- Wyjdź Danielle, proszę – powiedziałam znużona.

Wiedziałam, co chce mi powiedzieć. Nic, czego bym już nie słyszała. Czasami miałam ochotę uciec również z tego domu. Za każdym razem, gdy byłam już gotowa to zrobić, w pokoju pojawiała się równie zrozpaczona Emilliana. Siadała na fotelu koło okna i tylko wyglądała przez nie, nie powiedziawszy choć słowa. Nie potrzebowałyśmy rozmów, tylko wzajemnej obecności. Towarzyszyłyśmy sobie, obie pogrążone w bólu. Ona, po stracie ukochanego syna, ja po stracie rozpoczynającego się nowego życia. Nie potrafiłam wtedy opuścić tego miejsca. Mogłyśmy się do siebie nie odzywać, a mimo to dokładnie wiedziałam co pragnie mi przekazać.

Od dnia, w którym mój ojciec pojawił się w mieszkaniu, nie miałam ani od niego, ani od matki, czy też Tiny wiadomości. Dzwonił do mnie kontrolnie jedynie Tobias. Był jakiś przygaszony i bardzo chciałam go zobaczyć, by dowiedzieć się, co powoduje u niego ten stan. Nie miałam jednak na to siły. Podobnie z resztą, jak na cała resztę rzeczy. Chciałam tylko spać i śnić. Skoro nie mogłam mieć Jacksona na jawie, chciałam móc go oglądać i dotykać chociaż w snach.

Starałam się zachować pozory, że się trzymam i jest ze mną coraz lepiej, dopóki Malcolm nie wyszedł ze szpitala. On też pogrążył się w swoim własnym świecie. Wiedziałam, że miał koszmary. Wielokrotnie budziłam się w nocy słysząc jego krzyk. Sama też nie spałam dobrze, moje sny nie kończyły się pozytywnie, ale pewnie były i tak mniej drastyczne niż Malcolma. Jackson zawsze nagle znikał, a ja chociaż bardzo się starałam, nie potrafiłam mu pomóc. Nie wiedziałam, co zrobić, by go zatrzymać. Budziłam się i wszystko powracało do ponurej rzeczywistości bez niego.

- Błagam cię, przestań! Nie wytrzymam już tego dłużej.

Moja przyjaciółka rozpadła się. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Upadła na kolana, zupełnie jakby nie miała już siły walczyć o utrzymanie się w pozycji pionowej. Wstałam z łóżka, uklękłam przy niej, przytulając mocno. Wiedziałam, że byłam ostatnio samolubna. Właściwie, to byłam taka odkąd obejrzałam te cholerne wiadomości. Danielle, mimo iż Mal przeżył, również utraciła ukochanego. Tylko w inny sposób, niż ja.

- Przepraszam. Byłam gównianą przyjaciółką – wyszeptałam.

Mój głos był nieco chropowaty, odkąd zamknęłam się w sypialni, praktycznie nie odzywając się do nikogo. Jeżeli mówiłam, to bardzo mało. Nie chciałam wchodzić w rozmowy niezależnie od tego, czy byli to domownicy, czy też obce osoby.

- On nie chce mnie widzieć. Zamknął się podobnie jak ty, jednak do niego nie mogę w ogóle wejść. Czuję, że ciebie też tracę. – Odsunęła się trochę ode mnie i spojrzała mi w oczy. – To zupełnie tak, jakby umarł za życia. Amy, ja już tego dłużej nie wytrzymam. Straciłam Malcolma, Jacksona i ciebie.

Ostatnie słowa wypowiedziała już szeptem. Nie wiedziałam, co mam jej na to odpowiedzieć. Bo jakże miałabym odnaleźć słowa pocieszenia, kiedy wszystko w moim ciele krzyczy z rozpaczy. Siedziałam zatem przytulona do niej, bo tylko swoją obecnością mogłam Danielle w tej chwili obdarzyć.

John

Zmiany. Miałem ich już serdecznie dość. Jednego syna pochowałem, drugi pogrążył się we własnym bólu. Do tego wszystkiego dochodziły inne bliskie mi osoby. Bałem się, co może jeszcze zdarzyć się tej rodzinie. Wszystko się tak strasznie spieprzyło, że nie wiedziałem od czego mam zacząć naprawiać ten cały bałagan. Gabinet był ostatnio moim domem. Wszyscy się gdzieś zaszyli. Czy to było zdrowe? Nie. To było destrukcyjne. Kawałek po kawałku, nasza rodzina rozpadała się. Dopiero po tej tragedii zdałem sobie sprawę z tego, że Jackson zawsze był spoiwem tej rodziny. Mimo, że często był daleko, to jednak łączył nas w całość i nie pozwalał by cokolwiek nas podzieliło.

Siedziałem cały czas wpatrując się w zdjęcia, które udało się zdobyć Tomowi. Nic jednak z nich nie mogłem wyczytać, poza oczywistymi kwestiami, że nastąpił wybuch w budynku. Zastanawiałem się, jak to wszystko połączyć w całość. To wszystko przypominało jakieś pieprzone puzzle z najwyższej półki!

Pośród ciszy zalegającej w gabinecie, pukanie do drzwi zdawało się niczym walenie w bębny. Do środka wszedł wymizerniały Alec.

- Cześć – rzucił, opadając ciężko na jeden z foteli stojących po przeciwnej stronie biurka.

- Witaj. – Przyjrzałem się najmłodszemu synowi. Zupełnie nie przypominał tego radosnego i pozbawionego problemów chłopaka jakim jeszcze niedawno był. – Czy ty nie powinieneś być w pracy?

- Powinienem. Wziąłem wolne – odparł lakonicznie.

- Coś się stało? – Czułem się ostatnio jak dentysta, który musi siłą wyrywać strzępki informacji niczym uparte zęby.

- Amy się stała.

- Nie rozumiem. Co ona ma wspólnego z twoją pracą?

- Facet u którego pracuje, współpracuje z naszą agencją. Ostatnio jednak chodzi wściekły, za tą jej długą przerwę, chociaż sam pozwolił jej pracować na odległość. Boję się, że jeszcze chwila, a ją wywali. Przyjechałem podnieść jej wkurzający tyłek z łóżka. Miała co prawda zajmować się sprawdzaniem dokumentacji, jednak nie oddała żadnego raportu. Termin jego zdania minął miesiąc temu.

Przyglądałem się jak na jego twarzy pojawia się wyraz determinacji. Wyraźnie było widać, że przywiązał się do Amarylis, tak jak my wszyscy. Wciąż miałem w pamięci słowa Jacksona, który po raz pierwszy od wielu lat czuł się szczęśliwy. Powiedział mi, że odnalazł dziewczynę, która zmieniła wszystko. Chciał skończyć z pracą dla Davisa, jednak ten nie dał mu się tak łatwo wyślizgnąć. Skończyło się to wszystko tragicznie. Dlatego też musiałem odkryć, w jaki sposób tak dobrze zorganizowana jednostka, mogła dopuścić do takiej sytuacji. Robiłem to dla nas wszystkich, ale i dla Jacksona. Wiedziałem, że on by nie spoczął, póki by nie odnalazł wszystkich winnych śmierci członka rodziny.

- W szpitalu, wydawało mi się, że jest z nią lepiej. To jednak była świetna gra z jej strony, by nas jeszcze bardziej w tamtym momencie nie martwić. Teraz praktycznie się nie odzywa. Nie wychodzi z pokoju, poza kilkoma dniami, kiedy przyjeżdża Lucien – powiedziałem w zamyśleniu.

- Lucien tutaj przyjeżdża? – Alec spojrzał na mnie zaskoczony, prostując się gwałtownie.

- Nie wiedziałeś? Myślałem, że Vanessa zdaje ci relację z tego, co się tutaj dzieje. – Zmarszczyłem brwi.

Moja córka także była odmieniona. Nie mogłem ostatnio przewidzieć żadnego z jej ruchów. Częściej też gdzieś wyjeżdżała, niż przebywała w domu.

- Nie rozmawiałem z Nessą od miesiąca. Myślałem, że wróciła na studia.

- Z pewnością gdzieś wraca, ale nie wiem gdzie. Nie spowiada mi się ze swoich zamierzeń, ale coraz bardziej się o nią martwię. Pokłóciła się z Amy, więc obie nie rozmawiają ze sobą.

- Ciekawie masz w domu – roześmiał się Alec, z niedowierzaniem kręcąc głową.

- Mógłbyś tu wrócić – postanowiłem znów poruszyć drażliwy temat.

- Nie. Nigdy nie lubiłem tego miejsca. To, że Malcolm kupił to pieprzone ranczo zawsze uważałem za głupotę. Teraz jednak jest to dobre miejsce do ukrycia się przed światem, ale nie dla mnie.

Westchnąłem tylko i powróciłem do zdjęć. Alec przez dłuższy czas milczał, więc gdy się odezwał, byłem o krok od podskoczenia na swoim miejscu.

- Pytałem, co przeglądasz? – podniosłem wzrok na Aleca, który przypatrywał mi się w oczekiwaniu.

- Zdjęcia, które zdobył Tom – odpowiedziałem, przesuwając w stronę syna partię fotografii, które już zdążyłem obejrzeć.

- Z miejsca wybuchu? – zapytał, na co mu tylko przytaknąłem. – Pokazywałeś je Malcolmowi?

- Nie. Oszalałeś? Jest osłabiony i zamknięty w sobie.

- Żartujesz sobie ze mnie – sarknął, patrząc na mnie z niedowierzaniem. - To on tam był, tato. Widział to miejsce na żywo przed wybuchem. Tylko on może nam powiedzieć, czy jest coś niezwykłego na tych zdjęciach.

- Nie powinniśmy go teraz tym obarczać – odparłem niepewnie.

- Jak nie teraz, to kiedy? Jak postanowi skończyć ze swoimi wyrzutami sumienia? – spojrzałem na Aleca zaskoczony jego sarkastycznym tonem.

- Nie patrz tak na mnie tato! Ja doszedłem do tego, a ty jeszcze nie? On się uratował, Jackson nie. Też bym siebie obwiniał, nawet gdybym gdzieś tam podświadomie wiedział, że to kompletna bzdura. – Alec podniósł się, zgarnął z biurka pozostałe dokumenty i zdjęcia. Bez dalszego wyjaśnienia wyszedł z gabinetu.

Przez chwilę siedziałem zszokowany. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że moje dzieci już od bardzo dawna dziećmi nie są. Skierowałem się zatem w stronę pokoju Malcolma. Nie wchodziłem tam od kilku tygodni. Nie chciał nikogo widzieć.

Zastałem go siedzącego w głębokim fotelu pod oknem. Alec właśnie pokazywał mu zdjęcia. Przez twarz Malcolma przemknął wyraz bólu, jednak szybko powróciła maska obojętności. Spojrzał najpierw na brata, później na mnie.

- Po co mi to pokazujesz? – zwrócił się do Aleca.

- Nie wkurzaj mnie Mal, bo przysięgam że mam już powoli dość twoich cholernych humorów! Zachowujesz się tak samo bezmyślnie jak Amy, ale z nią pogadam sobie później. Teraz, przejrzyj te zdjęcia, może zauważysz coś, czego nie powinno być, albo czegoś brakuje. Skup się stary. To był też mój brat! Dziwię się, że nie chcesz pomścić jego śmierci.

Nikt nie traktował Malcolma tak ostro od jego powrotu, jak teraz Alec. Może właśnie terapia szokowa coś pomoże? Ko wie? Malcolm niechętnie zwrócił swoje spojrzenie na zdjęcia. Marszczył przy tym mocno brwi. Mimo iż wzrok powrócił, to jednak nie tak dobry jak poprzednio. Miał zaplanowaną kolejną operację, która powinna przywrócić mu ostrość widzenia. Nie mógł jedynie nadal chodzić. Nadal mieliśmy nadzieję, że to również jest przejściowe. Malcolm początkowo odmówił rehabilitacji. Po rozmowie z Amy, którą przeprowadzili gdy tylko przyjechał ze szpitala na ranczo, nagiął się na naszą prośbę i codziennie ćwiczył, by mieć szansę na ponowne wstanie z fotela o własnych siłach. Nie miałem pojęcia co mu powiedziała, ale najwyraźniej podziałało. Zatem, może teraz też będzie to pozytywnym tchnieniem dla Malcolma.

Danielle

Siedziałyśmy z Amy w ciszy, a jednak była ona dużo bardziej wymowna niż słowa. W jakiś sposób udało nam się oczyścić atmosferę, choć nadal nad nami wisiało widmo śmierci, udręki, a także nieuchronności upływającego czasu. W pewnym momencie Amy podniosła się z zajmowanej przez nas kanapy. Jej sztywne ramiona i wyprostowana sylwetka wskazywały na stanowczość. Odwróciła się w moją stronę i wtedy to dostrzegłam – niezłomność podjętej przez nią decyzji.

- Muszę wyjechać – oznajmiła nagle, patrząc mi prosto w oczy.

- Ale dokąd? – zapytałam, spokojnie przyjmując jej oświadczenie.

Amarylis podeszła do okna. Odsłoniła lekko zasłonę, spoglądając na rozpościerające się zza szyb rozległe ziemie, wydawało mi się, że lekko westchnęła. Wydawała się bardziej niż zwykle zamyślona, odległa. Jej myśli musiały krążyć bardzo daleko. Nie było jednak w niej ani śladu załamanej i zdruzgotanej śmiercią ukochanego dziewczyny, którą dotąd byłam. Pojawiła się w niej odwaga, którą miała w chwili opuszczenia rodzinnego domu. Teraz powróciła do niej, by mogła się podnieść i wyrwać z otchłani rozpaczy, w którą popadła.

- Potrzebuję potwierdzenia. Inaczej nie będę mogła zacząć normalnie żyć – odezwała się w końcu.

- Czy ty oszalałaś? – zapytałam, gdy spłynęła na mnie świadomość tego, co chce zrobić moja przyjaciółka.

- Nie, Danielle. Po raz pierwszy, od bardzo dawna, dokładnie wiem co mam zrobić. Potrzebuję spokoju na duszy, bo w sercu zawsze już będę miała dziurę – odparła Amy, z niezwykłym spokojem.

- Dobra. Zatem, trzeba się spakować – powiedziałam wstając. Amy spojrzała na mnie z zaskoczeniem. – No co? Nie patrz tak na mnie. Tutaj i tak żyję z duchami. Równie dobrze mogę jechać w poszukiwaniu twoich.

W oczach mojej przyjaciółki zapaliły się na chwilę iskierki rozbawienia, tak dawno u niej nie widzianych. Cóż, pora ruszyć naprzód w jakikolwiek dostępny sposób. Gdy tylko wyszłam od niej, ruszyłam szybko przez korytarz do swojego pokoju. Wyjęłam z szafy upchniętą jakiś czas temu walizkę i zaczęłam pakować co potrzebniejsze rzeczy. Tam, gdzie się udawałyśmy będą nam potrzebne zapewne tylko niezbędne rzeczy. Gdy wraz z walizką wróciłam z powrotem do sypialni Amy, siedziała nad jednym z pudeł przekazanych jej przez Johna. Były w nich rzeczy należące do Jacksona. Po jego pogrzebie, Alec wraz z ojcem opróżnili mieszkanie Jacksona w mieście. Emilliane nie była w stanie na nie patrzeć, zatem przekazała je Amy. Postawiłam walizkę tuż przy drzwiach i podeszłam do przyjaciółki. W pudełku, które przeglądała było pełno jakiś notatek, książek i dziwacznych pudełek.

- Co to jest? – zapytałam, wyciągając jeden z notatników.

- Głównie jakieś adresy. Niektóre zawierają niespójne, przynajmniej dla mnie, informacje – odpowiedziała całkowicie skupiona. – Potrzebuję tylko niektórych, no i tej mapy – dodała wskazując na mały, skórzany pakunek leżący na łóżku obok pudła. – Resztą zajmę się później.

- Nawet nie zapytam, po co ci to. Podejrzewam, że i tak bym nie zrozumiała. – Odłożyłam zapiski i rozejrzałam się.

Pomimo wielu rzeczy znajdujących się w tym pokoju, panował tutaj wyjątkowy porządek. Tuż obok łóżka stała zapakowana walizka, choć wciąż otwarta. Na krześle, tuż przy biurku, stał podręczny plecak. Widać było, że mimo podjęcia decyzji dzisiaj, dojrzewała ona w Amy przez dłuższy czas. Była niezwykle zorganizowana, jak na nią. Determinacja była w niej tak duża, że wiedziałam, iż nie cofnie się przed odnalezieniem prawdziwego dowodu na to, że jej ukochany naprawdę nie przeżył. Amarylis, najwyraźniej nie wystarczały badania dokonane na szczątkach. Dla niej, to nie był żaden dowód, nawet potwierdzone DNA. Cóż, pora więc ruszyć na poszukiwania ducha Jacksona, bo wątpiłam byśmy znalazły jego ciało, skoro dotarły do nas tylko szczątki.

- Jak wymkniemy się z domu? – zapytałam, gdy Amy skończyła pakowanie ostatnich drobiazgów z pudła.

- Wszyscy są teraz u Malcolma. Tylko Emilliane jest u siebie, ale ona nas pewnie nie zauważy – stwierdziła spokojnie Amy, rozglądając się po pokoju, czy niczego nie zapomniała. – Teraz jest nasza jedyna szansa.

- A czym stąd wyjedziemy? Przecież na pieszo nigdzie nie uda nam się dotrzeć w tej dziczy – jęknęłam, przypominając sobie, dlaczego nie znosiłam tego rancza.

- Cóż... - Amy, zawiesiła głos, nim wyjęła z tylnej kieszeni spodni kluczyki. – Jackson zostawił mi również samochód. Swoją drogą, ciekawe jest to, że zmienił swój testament tuż po rozstaniu z moją siostrą – zamyśliła się Amy, stukając palcem po brodzie.

- Dla mnie nie jest to wcale dziwne. Od początku był tobą zauroczony... - urwałam, by nie powiedzieć za dużo. Na razie, lepiej nie poruszać tej kwestii. - Dobra, jeśli mamy realizować ten twój pokrętny plan, to ruszajmy.

- Wcale nie jest pokrętny i nie musisz ze mną jechać, skoro nie chcesz – udała oburzenie.

- Och, choć już zrzędo. – Uśmiechnęłam się pod nosem. Nareszcie powracała do dawnej siebie.

Odjeżdżając z miejsca w którym przez ostatnie tygodnie czułam się jak w więzieniu, nie miałam wyrzutów sumienia. Jeśli Malcolm nadal mnie kocha, to ocknie się z tego letargu i zacznie o nas walczyć. Jeśli nie... będę musiała odejść z jego życia na zawsze i spróbować zacząć od nowa. Po moim policzku popłynęła jedna, osamotniona łza. Pożegnanie z przeszłością - pomyślałam jeszcze - nim opuściliśmy ranczo. Pora rozpocząć walkę o przyszłość. 

Continue Reading

You'll Also Like

400K 8.5K 38
KSIĄŻKA POTRZEBUJE GRUNTOWNEJ KOREKTY I JESTEM ŚWIADOMA WSZYSTKICH BŁĘDÓW, ZA KTÓRE PRZEPRASZAM #1 Dream Ona jest córką szefa włoskiej mafii. On jes...
14.6K 3.2K 22
Drogi Czytelniku Niech Cię nie zwiedzie początek tej historii. Poznasz bowiem bohaterów, którzy zmuszeni są ukrywać swoje prawdziwe oblicza. Jedno z...
29.4K 980 26
Przez całe życie żyłaś jak zupełnie normalna dziewczyna... Wiedziałaś, że ojciec zajmuje się szemranymi interesami, a twój brat - Bruno ma pójść w je...
178K 2.6K 15
Kontynuacja książki "Udowodnię ci"🐝🥊