Kuroshitsuji | Rewersja [ ZAW...

By Namadine

31.2K 2.7K 779

Wskutek nieszczęśliwego wypadku młoda studentka w niewyjaśniony sposób odbywa podróż w czasie i przenosi się... More

Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci

Rozdział szesnasty

1.2K 108 36
By Namadine

Przez szeroko otwarte okna do bawialni wpadało ciepłe, nocne powietrze poruszając subtelnie sięgającymi podłogi białymi firanami i muskając materiał mojej długiej spódnicy, gdy siedziałam na jednym z parapetów i przyglądałam się skąpanym w mroku ogrodom. Słodki zapach kwiatów i nagrzanej słońcem ziemi wypełniał pomieszczenie wraz z serenadą budzących się po zmroku stworzeń, im dłużej zaś skupiałam wzrok na granatowym, usianym gwiazdami niebie, tym częściej udawało mi się dostrzec przelatujące po nim małe nietoperze. Atmosfera była idealna, baśniowa i wręcz wyśniona; z ciepłym podmuchem wiatru całującym raz po raz moją skórę, z tak wyraźnie wyczuwalnym w przestrzeni latem i oszałamiającym spokojem, którego nie zakłócał praktycznie żaden niepożądany dźwięk.

- Sądziłam, że Lancasterowie i Yorkowie wywodzili się z przeciwnych rodów, czy czegoś takiego – mruknęłam nie odrywając wzroku od okna i biorąc głęboki wdech świeżego powietrza, nawiązując do usłyszanej wcześniej historii z ust Sebastiana. - To by wyjaśniało ich rywalizację.

Usłyszałam, że kamerdyner nieznacznie zmienił pozycję, nadal siedząc na jednej z leżanek przy najbliższym oknie, znajdującym się niemalże dokładnie przede mną, biorąc pod uwagę fakt, że zajmowałam miejsce na parapecie bokiem.

- Owszem, ale tak nie było, oboje posiadali bowiem wspólnych przodków – odparł. - To niezwykłe, że konflikt zdołał poróżnić ich tak bardzo, że zapisali się właśnie w taki sposób na kartach historii.

- Właściwie to gdybyś nie potwierdził tej opowieści, do dziś sądziłabym, że jest ona nieco przekłamana. - Popatrzyłam na niego. - Przyznasz, że „Wojna Dwóch Róż" brzmi raczej szekspirowsko.

- Dlatego właśnie historia może być tak fascynująca; ludzie, których życia trwają zaledwie mrugnięcie powieką przeważnie nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak nieprawdopodobne wydarzenia mogły niegdyś mieć miejsce.

Choć zakończył wykonywanie wszystkich obowiązków na ten dzień, nadal miał na sobie frak, którego czerń jedynie podkreślała jego szlachecką urodę i jasną, nieskazitelną cerę, w tamtej chwili przeszło mi więc przez myśl, czy aby przypadkiem nie stał się on kiedyś inspiracją dla dzieł Oscara Wilde. Ostatecznie przecież, skoro prawdopodobnie (ponieważ przez jego specyficzny sposób wypowiedzi nadal nie mogłam mieć ku temu stuprocentowej pewności) był muzą dla Poego, to nic nie stało na przeszkodzie, aby jego nadludzki urok uwiódł także zakochanego w pięknie pisarza.

Przypomniało mi się, że w czasie, w którym się znalazłam, Oscar Wilde wciąż jeszcze żył i naraz zapragnęłam móc go zobaczyć.

- A ty? - kontynuowałam. - Po której stronie konfliktu ty się wtedy znajdowałeś?

- Choć nie przeczę, że nie przepadam za monotonią, to nie mam w zwyczaju opowiadać się za żadną ze stron, o wiele lepsze jest przyglądanie się ich rezultatom...

- Zaraz po tym, jak coś między nimi namieszasz – dodałam pospiesznie, na co nie zaprzeczył i jedynie się uśmiechnął, grymas ten zniknął jednak z jego twarzy równie szybko, jak się pojawił, gdy zadałam mu kolejne pytanie, pchana nagłą dozą odwagi, którą postanowiłam błyskawicznie wykorzystać, niepewna, czy jeszcze kiedykolwiek nadarzy się ku temu podobna okazja.

- Chciałeś kiedyś umrzeć?

Nasze spojrzenia się spotkały, jednak tym razem nie potrafiłam wyczytać z jego wzroku absolutnie nic.

- Śmierć nie jest czymś, co mi zagraża, moja droga.

- Właśnie dlatego zadałam to pytanie; gdybyś był śmiertelny to nie miałoby ono większego sensu, skoro dla nas, ludzi, jest ona czymś nieuniknionym, kiedy jednak chodzi o kogoś, po kogo śmierć nie może sięgnąć, nabiera ono głębszego znaczenia, nie sądzisz?

Przez chwilę nie mówił, wyjrzał jedynie przez okno intensywnie się nad czymś zastanawiając, a kiedy przeszło mi przez myśl, że prawdopodobnie nigdy nie doczekam się odpowiedzi, rzekł:

- Śmierć nie jest czymś, co nadmiernie zaprząta umysł nieśmiertelnych – nie perspektywa naszej śmierci. Ponadto, abstrahując już od mojej natury, ci, którzy żyją wiecznie doświadczają jej w tak ogromnej ilości, że nie robi ona na nas większego wrażenia.

- Rozumiem – szepnęłam ze zrozumieniem, starając się zapamiętać każde słowo.

- Ty natomiast w dalszym ciągu wydajesz się być tym tematem niezwykle zainteresowana – skwitował, ponownie na mnie zerkając.

- Och, nawet bardzo – przyznałam, odwracając się od okna i siadając wygodniej, opierając łokcie na kolanach, by móc komfortowo z nim rozmawiać. - Ludziom wydaje się, że jeśli będą na ten temat milczeć i udawać, że go nie ma, to śmierć ich nie dosięgnie, albo przynajmniej będzie bardziej znośna, ja natomiast uważam, że swoiste zaznajomienie się z nią to jedyny sposób, aby ją zaakceptować.

- Sądzisz więc, że jeżeli będziesz dociekać i szukać, to umieranie stanie się dla ciebie łatwiejsze? - Coś zmieniło się w tonie jego głosu, naraz nabrał on nieco większej głębi, która nadała mu tylko i wyłącznie bardziej ponurego, mrocznego wydźwięku.

Uśmiechnęłam się smutno na te słowa, układając w głowie stosowną odpowiedź.

- Najwidoczniej tym, co łączy śmiertelnych i nieśmiertelnych jest fakt, że zarówno jedni, jak i drudzy, rozważają o śmierci głównie w kategoriach innych osób, nie samych siebie.

Nie zareagował w żaden sposób, ale mimo to byłam pewna, że zapamiętał moje słowa.

- Poza tym – dodałam pospiesznie, chcąc podzielić się kolejną myślą – wszyscy cały czas zdają się obwiniać Śmierć o to, że się pojawia, gardzą Kostuchami i Żniwiarzami, ale żaden z nich nie zastanowi się nad tym, jak straszne byłoby samo umieranie, gdyby oni się nie zjawiali. Gdyby trzeba było przejść na drugą stronę samotnie, bez żadnego z nich.

Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nagle się rozmyślił, za co byłam mu wdzięczna, odruchowo bowiem założyłam, że chciał zaprzeczyć moim słowom i powiedzieć, jak odbywało się to naprawdę, ale zrezygnował uznawszy, że jako człowiek nie powinnam tego wiedzieć.

Pohukiwanie sów stało się nieco wyraźniejsze, gdy ucichł wiatr, a my nie odzywaliśmy się przez dłuższy moment, wspólnie dzieląc ciszę i rozważając na temat tego, czym właśnie się wzajemnie dzieliliśmy.

- Chciałabym... - zaczęłam niepewnie, nadal nie przekonana co do tego, czy faktycznie chciałam odsłonić przed nim tę myśl, ostatecznie jednak uznając, że nie mogła mi ona w żaden sposób zaszkodzić. - Chciałabym, gdy przyjdzie na mnie czas, móc przywitać się ze Śmiercią, jak ze starym przyjacielem i pozwolić mu się zabrać w błogim spokoju ducha. Być może dlatego tak bardzo staram się ją poznać.

Czułam, że na mnie patrzył, gdy znów wyglądałam przez okno, wzrokiem wyłapując nietoperze, kiedy to po raz kolejny naszło mnie paskudne, nieprzyjemne uczucie, że znajdowałam się tylko na obrazie, zaś wszystko, co widziałam, już dawno było martwe – wszystko, poza Sebastianem, który miał być żywy zarówno teraz, jak i później, kiedy znalazłabym się z powrotem w domu.

- W twojej duszy coś tkwi – oświadczył nagle, bez nadmiernego zainteresowania czy niecierpliwego oczekiwania na moją reakcję, tak jakby właśnie mówił o pogodzie.

Popatrzyłam na niego mając nadzieję, że rozwinie tę myśl, on jednak tylko wstał, poprawił długie poły fraku i niespiesznie podszedł do fortepianu, by zająć miejsce na niskim stołku tuż przed nim, pozostawiając mnie z wrażeniem gorzkiego rozczarowania, przynajmniej do czasu aż skinął na mnie ręką nakazując mi tym samym, bym się zbliżyła. Początkowo niechętnie zeszłam z parapetu i podeszłam do niego, słysząc, jak obcasy moich butów stukały na drewnianym parkiecie dopóki nie zatrzymałam się przy fortepianie i nie oczekiwałam w milczeniu, aż Sebastian zrobi coś więcej, albo przynajmniej wyjaśni, co chce uczynić.

- Zanuć coś – polecił w końcu, unosząc dłonie i zawieszając palce w powietrzu tuż nad klawiszami.

Dotknęłam dłonią klatki piersiowej, nie do końca rozumiejąc, do czego zmierzał, ale mimo to czując intensywniejsze bicie własnego serca, podekscytowana zarówno tym, co zaraz miało się wydarzyć, jak i faktem, że kamerdyner sam przejął inicjatywę.

- Co mam zanucić? - zapytałam głupio, teraz spoglądając z góry prosto w jego niezwykłe, ciemne oczy i zastanawiając się, jak to możliwe, że jego wzrok, skierowany prosto na mnie potrafił być aż tak intensywny.

- Co tylko chcesz – odpowiedział, nie ponaglając mnie. - Jakikolwiek utwór, który znasz z czasów, z których pochodzisz.

Przełknęłam nerwowo ślinę, a kolejny, tym razem nieco mocniejszy podmuch wiatru wpadający przez otwarte okna poruszył firanami, materiałem mojej spódnicy i białej koszuli oraz kilkoma kosmykami włosów okalających przystojną twarz Sebastiana.

Bardzo poważnie zastanowiłam się nad wyborem, starając się przypomnieć sobie brzmienie całej piosenki na tyle rzetelnie, by móc je zanucić, uznawszy, że w tej sytuacji powinnam zapomnieć o własnym wstydzie. Ostatecznie przecież, czy na przestrzeni wieków, które kamerdyner już przeżył i dopiero miał przeżyć, to, jak niekorzystnie brzmiał mój głos miało jakiekolwiek znaczenie?

- Istnieje jeden utwór, który wyjątkowo uwielbiam – zaczęłam cicho, wbijając wzrok w lśniącą powierzchnię instrumentu i dostrzegając w niej odbicie zapalonych w pokoju lamp. - Jest bardzo melancholijny i piękny, zawsze mnie uspokaja. Oprócz tego, ma również niezwykle piękny tekst, a to rzadko się zdarza.

Sebastian czekał cierpliwie, gdy zamknęłam oczy, chcąc dodać sobie pewności i uniosłam dłoń, za pomocą ruchów której chciałam lepiej oddać rytm, na wszelki wypadek, gdybym sama nie potrafiła go utrzymać. Zaczęłam powoli, najpierw niepewnie, z czasem jednak przekonując się coraz bardziej, gdy po raz pierwszy od tak dawna faktycznie miałam okazję usłyszeć tę melodię w powietrzu, a nie jedynie wewnątrz własnej głowy, co sprawiło, że pamięć o niej odżyła od nowa, żywa i wyraźna, przynajmniej do momentu, w którym po raz drugi dotarłam do refrenu i zakłóciły go dźwięki fortepianu, grane dokładnie w tym samym tempie, co oryginalny, słuchany przeze mnie tyle razy utwór.

Zamilkłam, wpatrując się w Sebastiana jak oczarowana, zerkając raz po raz, jak płynnie poruszały się jego palce na klawiszach i jak czysta muzyka płynęła nieprzerwanie z instrumentu, dokładnie taka, jak ją zapamiętałam, której melodia teraz zdawała się chwycić moje serce w żelaznym uścisku nie zamierzając puścić ani na moment. Był zamyślony i skupiony, zdolny do tego, by odtworzyć niemalże całą piosenkę jedynie na podstawie mojego niepewnego nucenia, grając tak pięknie i lekko, że wydawało mi się to nieprawdopodobne, aby mógł z równie wielką łatwością skraść całą moją duszę w tak krótkim czasie.

- How rare and beautiful it is to even exist... - wyszeptałam i choć mój głos został stłumiony przez muzykę, to domyślałam się, że Sebastian i tak zdołał usłyszeć moje słowa.

Cisza wypełniła moje serce, gdy przestał grać i popatrzył na mnie z zadowolonym uśmiechem, zapewne doskonale wyczuwając, jak wielki chaos wywołał on we mnie tym prostym czynem, tym razem jednak miał jak największe podstawy do dumy. Czując wzbierające się we mnie wzruszenie usiadłam obok niego na stołku, zdesperowana, by nie pozwolić tej niezwykłej chwili uciec i pragnąc, aby ona sama nigdy nie przeminęła.

- Możesz zagrać dla mnie coś jeszcze? - poprosiłam, nerwowo wbijając palce w wewnętrzną stronę dłoni, już mając na myśli inny utwór, który mogłabym mu przekazać.

- Oczywiście, moja droga – odparł z dumą, lustrując mnie uważnie, jakby dopiero co samodzielnie otworzył przed sobą całą moją duszę i teraz pragnął jej się przyjrzeć.

Perfekcyjnie odtworzył utwór Leonarda Cohena, którego na dobrą sprawę nigdy wcześniej nie słyszał, a potem zdecydował się na Wiosenny Walc Chopina, którego ciche dźwięki wypływały spod jego zwinnych palców tańczących po fortepianowych klawiszach. Był skupiony, ale nie zamyślony, co zauważyłam w chwili, gdy dotarło do mnie, że zaczął zerkać na mnie nieco częściej od momentu, w którym wzruszenie wzięło nade mną górę i pozwoliło kilku łzom spłynąć po policzku, zupełnie tak, jakby doprowadzenie mnie do tego stanu wzbudzało w nim swoistą ciekawość i zainteresowanie. Nadal nie przestawał jednak grać, swobodnie i płynnie nadając muzyce niemalże materialny i namacalny wydźwięk, który choć rozpłynął się w powietrzu w tej samej chwili, w której kamerdyner odsunął dłonie od fortepianu, to ślad pozostający na moim sercu pozostał nadzwyczaj wyraźny, przypominający o tym, że wszystko, co się właśnie działo, nie było wytworem mojej wyobraźni.

- Czy to prawda? - zapytałam, ocierając łzę z kącika oka, na co wyprostował się i popatrzył na mnie oczekując na ciąg dalszy. - Czy to prawda, że nie jesteś w stanie tworzyć własnej muzyki i możesz jedynie grać to, co już istnieje?

Westchnął cicho, ledwo zauważalnie i posłał mi delikatny uśmiech, który nie miał nic wspólnego z radością. Przeniósł wzrok z powrotem na klawisze, które teraz jedynie musnął palcami w niemalże czułym geście.

- Skąd taka śmiała konkluzja? - odparł.

- To nie jest odpowiedź na moje pytanie, Sebastianie. - Pochyliłam się nieznacznie na bok, by móc zobaczyć jego profil spod opadających na policzek kosmyków włosów.

Przez chwilę milczał, z tym samym, sztucznym uśmiechem malującym się na ustach i wzrokiem wbitym w instrument, choć nie ulegało wątpliwości, że myślami był daleko stąd. Pytanie to, teoretycznie proste i łatwe, zdało się wprowadzić go w pewien stan melancholii, z którego trudno było mu się wydostać nawet wtedy, gdy zaczął mówić, a im dłużej go słucham, im więcej wypowiadanych przezeń słów docierało do mojego umysłu, tym bardziej zaczynałam rozumieć, skąd wzięła się owa nostalgia, której źródło zdołało ponownie mnie poruszyć.

- Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy usłyszałem muzykę – rzekł ze wzrokiem wbitym w przestrzeń i palcami ślepo sunącymi tuż ponad klawiszami, odgrywającymi jakiś milczący rytm. - Z pewnością było to bardzo dawno temu, a ja wiem tylko, że dla kogoś mojego pokroju była ona niezwykle fascynująca. Dźwięk, rytm i melodia możliwe do zagrania na niemalże wszystkim, co tylko jesteście w stanie znaleźć pod ręką, a jednak zdolne do przekazywania tak wielu z waszych burzliwych i chaotycznych emocji; do obrazowania ich niezależnie od tego, kim jesteście. Widziałem ludzi, którzy potrafili bezbłędnie ocenić, czy dana muzyka była pogodna czy też nie, nawet jeśli nie posiadali absolutnie żadnego wspólnego języka z jej twórcami, ani nawet nigdy wcześniej nie widzieli ich na oczy, podzieleni przez różnice kulturowe. Każdy z was czuje rytm, każdy z was bezbłędnie odbiera gromadzone w nim emocje, co sprawia, że muzyka sama w sobie przypomina werbalną konwersację między samymi waszymi duszami.

Spojrzał na mnie i odgarnął kosmyk włosów za ucho.

- Co jednak najbardziej mnie zaintrygowało, niemalże każdy z was jest w stanie stworzyć nowy utwór, wymyślić go i zagrać na czymkolwiek, choćby wystukując palcami rytm o drewniany stół, a druga osoba, nawet jeśli nigdy wcześniej nie miała z wami do czynienia, będzie w stanie to zrozumieć. Sądzę jednak, że na przestrzeni wieków nauczyłem się, jakoby do tego typu komunikacji konieczne było coś jeszcze i o tyle, o ile jestem w stanie bardzo dobrze grać na wszelakich instrumentach, tak w absolutnie każdym utworze, który kiedykolwiek próbowałem skomponować, brakowało czegoś bardzo istotnego.

Niespiesznie wyciągnął ku mnie dłoń i dotknął materiałem białej rękawiczki śladu, który łza musiała zostawić na moim policzku.

- Widzisz, muzyka was wzrusza. Owacje, aplauz, śmiech i łzy towarzyszyły niemalże wszystkim koncertom, na których kiedykolwiek miałem okazję się pojawić; odczuwacie wtedy coś głębokiego i niewypowiedzianego, a mimo to, nawet jeżeli sam gram dokładnie na tych samych instrumentach, co uprzednio orkiestra kreując własną, nową melodię to wasze dusze pozostają nieporuszone. Nie ma radości, smutku, bólu, cierpienia ani szczęścia, nie ma nic – tylko dźwięk.

Pohukiwanie sowy gdzieś w oddali wydało mi się naraz być nienaturalne i nierzeczywiste, gdy Sebastian zabrał dłoń, niejako pozwalając mi tym samym ponownie zetknąć się z rzeczywistością.

- Tak, to prawda – odparł po chwili milczenia – nie jestem w stanie skomponować własnego utworu i tym samym poruszyć waszych dusz, ponieważ sam nie posiadam takowej.

- A jednak ją rozumiesz – wtrąciłam cicho. - Nie potrafisz kreować emocji, ale potrafisz je odbierać, w przeciwnym razie nie byłbyś w stanie poruszyć mnie tym, co właśnie zagrałeś, nawet jeśli to nigdy nie było twoje własne dzieło.

- Niezwykły paradoks, czyż nie? - skwitował z uśmiechem, po czym nie czekając, aż powiem coś więcej, zamknął pokrywę klawiatury.

Zapragnęłam go objąć. Być może kierowała mną moja przewidywalna, ludzka natura, która kazała mi sądzić, że każdy, kto zarzekał się jakoby nie był w stanie nic czuć (co przecież było bzdurą, wielokrotnie widziałam Sebastiana autentycznie zadowolonego – gdy kończył swoje obowiązki w rezydencji; szczęśliwego – gdy witał się z Giovanną; zirytowanego – gdy po raz kolejny musiał wysłuchiwać kapryśnych rozkazów swojego pana; zaintrygowanego – gdy streszczałam mu fabułę „Pachnidła", czy nawet spełnionego – gdy mordował z zimną krwią) był na swój sposób pokrzywdzony przez los i dlatego trzeba było podarować mu możliwie jak najwięcej pozytywnych emocji. Być może zrobiło mi się go najzwyczajniej w świecie żal przez monolog, który właśnie usłyszałam, lub być może chciałam tylko udowodnić jemu – i sobie - że się mylił, tak czy inaczej, ostatecznie ostrożnie się do niego przysunęłam i oparłam głowę na jego ramieniu, przez pierwsze pełne napięcia kilka sekund spodziewając się, że mnie odepchnie, jednak tego nie zrobił. Nie zareagował też w żaden sposób, gdy ujęłam go pod rękę i jeszcze bardziej do niego przylgnęłam.

Nie powiedziałam na głos, że go kocham.

***

Wnętrze klubu White's urządzone było w barwach eleganckiego, ciepłego burgundu i ciemnego brązu, a kiedy tylko przekroczyłam jego próg wraz z wicehrabią Druittem u boku, poczułam przyjemny, lekko słodkawy zapach fajek, garbowanych skór i drewna. Finezyjnie szyte dywany, którymi wyłożona była znaczna część parkietów skrywały pod sobą pojedyncze, trzeszczące przy każdym kroku deski; wiszące na ścianach olejne obrazy przykuwały uwagę coraz to ciekawszymi wizjami polowań i wypraw na daleki wschód, zaś przejście z jednego pomieszczenia do drugiego niezmiennie wiązało się z kolejnym pełnym podziwu stłumionym westchnięciem z mojej strony, gdy starałam się chłonąć całą sobą niezwykłą atmosferę tego miejsca i zapamiętać z niego jak najwięcej, pamiętając, że nawet po powrocie do domu nigdy więcej nie będę miała okazji, aby się tutaj znaleźć.

Dżentelmeni zajmowali miejsca w różnych częściach klubu – siedząc w obitych skórą fotelach i grając w szachy, karty, pijąc whisky przy stoliku z kilkoma towarzyszami, czytając w bibliotece delektując się ciszą i spokojem, lub też energicznie dyskutując o polityce i biznesie popalając cygara. Ich stroje, szyte na miarę fraki i żakiety nie różniły się aż tak bardzo od tego, co ja miałam na sobie, co pozwoliło mi złagodzić początkową obawę o to, że będę się nadmiernie wyróżniać nie tylko przez brak bujnego zarostu, ale także odzienie. Częściowo, wątpliwości te rozwiał sam Aleister witając mnie w swoim powozie w śnieżnobiałym, pompatycznym wręcz komplecie ozdobionym czarnym żabotem oraz rękawami, który na dobrą sprawę przykuwał uwagę o wiele bardziej niż ja, co uznałam za częściowo zamierzone działanie, za co byłam mu szczerze wdzięczna. Dopracowany przez Sebastiana frak, który miałam na sobie zdołał skutecznie zatuszować moje nieproporcjonalne dla mężczyzny ramiona i biodra, upięte wysoko włosy częściowo skryłam pod gustownym melonikiem, od moich drobnych palców natomiast, skutecznie odwracały uwagę białe rękawiczki oraz mocny uścisk dłoni, którym witałam każdego dżentelmena, z którym przyszło mi się minąć przez wzgląd na towarzyszącego mi lorda. Skłamałabym twierdząc, że wykonany przeze mnie własnoręcznie makijaż nie odgrywał tutaj znaczącej roli, bowiem tylko uwydatnione za jego pomocą rysy twarzy nadawały mi nieco bardziej męskiego wyrazu, biorąc pod uwagę moją raczej drobną posturę. Nigdy wcześniej bym nie pomyślała, że oglądane z nudów tutoriale opowiadające o tym, jak w łatwo i za pomocą zaledwie paru prostych kosmetyków zmienić twarz żeńską w męską mogłyby kiedykolwiek mi się przydać, teraz jednak przekonałam się, że błądzenie w Internecie miało o wiele więcej pozytywnych stron, niż mogłoby się zdawać.

- Jesteś pewien, że się tutaj zjawi? - zapytałam, gdy zajęliśmy miejsce w jednym z mniejszych saloników, w którym oprócz nas znajdował się tylko jeden mężczyzna w średnim wieku, do reszty pochłonięty studiowaniem dzisiejszej gazety.

- Oczywiście. - Uśmiechnął się szarmancko i nalał sobie odrobinę trunku o barwie bursztynu do niewielkiej szklanki, pozwalając, by grymas niezadowolenia nieznacznie przemknął przez jego twarz, gdy odmówiłam poczęstowania się alkoholem. - Sprawiasz wrażenie zdenerwowanej, a ja zapewniam, że nie masz się czego obawiać, ponadto, skoro rozmowa z tym człowiekiem jest dla ciebie aż tak istotna to być może powinnaś nieco się przed nią rozluźnić, aby przebiegała sprawniej.

- Dziękuję za troskę, ale nie ma takiej potrzeby – odparłam, zaniepokojona ukrytą intencją, którą od niego wyczułam, powtarzałam sobie jednak, że faktycznie nie miałam powodu do niepokoju, nie, skoro znajdowaliśmy się w tak eleganckim miejscu i nie byliśmy w nim kompletnie sami.

Mimo to, niechętnie stłumiłam w sobie chęć na wypicie chociażby paru łyków brandy, aby tylko pozbyć się nieprzyjemnego ucisku stresu w żołądku.

- Co powiedziałeś lordowi Brightmanowi, aby móc mnie tutaj wpuścić? - Postanowiłam zacząć z nim w miarę niezobowiązującą konwersację, aby zabić jakoś czas, który dłużył się niemiłosiernie, gdy tak siedzieliśmy przy ciężkim, drewnianym stole zasłuchani w stłumioną muzykę płynącą z gramofonu w sąsiednim pokoju.

- Samą prawdę. - Oparł łokcie na blacie i pochylił się nieznacznie ku mnie, wbijając we mnie tak intensywne spojrzenie swoich jasnych oczu, że zaczynało to być niekomfortowe – ale być może to nerwy sprawiały, że irytowało mnie nawet tykanie zegara ustawionego na pobliskim kominku. - Że jesteś moim gościem, z którym chciałbym spędzić rozkoszne popołudnie i przy okazji pokazać, czym się zajmuję oraz gdzie bywam.

W pierwszej chwili zaskoczył mnie tymi słowami, ponieważ przy założeniu, że nie kłamał, wszystko musiało wyglądać tak, jakby przyprowadził tutaj swojego męskiego kochanka, zaraz jednak przypomniałam sobie o pewnej wyczytanej niegdyś historycznej ciekawostce nawiązującej do wiktoriańskiej szlachty, która w poszukiwaniu fizycznych uciech i nowej dawki adrenaliny uciekała się nawet do sypiania z najbiedniejszą grupą społeczną Anglii, byle tylko dostarczyć sobie emocji. Szybko uznałam więc, że nawet jeśli lord Brightman zauważył w tym pewien podtekst, to najpewniej słyszał już o znacznie dziwniejszych rzeczach, tym bardziej, że Aleister zdawał się tutaj być dość częstym gościem, sądząc po ilości przyjaciół, których spotkaliśmy zaraz po wejściu do klubu.

- To półprawda – dodałam dla ścisłości.

- To wystarczająca prawda. - Rozpromienił się niewinnie.

Nie mogłam wyjść z podziwu, jak znacznie zmieniła się jego aparycja od czasu, gdy widziałam go po raz ostatni. Naturalnie, wiedziałam, że pałał się wieloma nielegalnymi interesami i miał wyjątkowo nietypowe upodobania, do tej pory jednak jego pozytywna, infantylna wręcz aura zdawała się doskonale je maskować, dzisiaj jednak jego ciemna strona pozostawała jakby nieznacznie odsłonięta spod kurtyny taktu, piękna i uprzejmości.

Przyjęłam od niego cygaro i z zaciekawieniem obserwowałam, jak najpierw obciął kapturek zanim mi je wręczył i pomógł zapalić. Smakowało okropnie; gorzkim dymem i palonym tytoniem, dokładnie tak samo, jak mój nastrój.

Rozmawialiśmy przez następne dwadzieścia cztery minuty (wiedziałam to dokładnie, bowiem mój zniecierpliwiony wzrok raz po raz padał na zegar); z przyjemnością wysłuchałam kilku anegdotek o przyjęciach, na których bywał i ludziach, których znał, z czasem coraz bardziej zauważając, że dyskusja z nim mogła być naprawdę przyjemna. Gdyby nie fakt, że Aleister był najzwyczajniej w świecie złym człowiekiem, być może udałoby mi się znaleźć z nim wspólny język, w rzeczywistości stanowił on dla mnie jednak tylko i wyłącznie pomost prowadzący do rozwiązania zagadki mojego pojawienia się w tym miejscu, który później miałam za sobą jak najszybciej spalić. Ledwo zdołałam powstrzymać cisnący się na usta uśmiech, gdy z głębokim rozmarzeniem w oczach wspominał o pewnym pamiętnym balu, na którym to spotkał absolutnie najpiękniejszą istotę na świecie i która skradła mu serce samym spojrzeniem swojego jedynego odsłoniętego, błękitnego oka. Nieświadomy tego, że doskonale wiedziałam, co wydarzyło się później, pominął tę część ich spotkania, w której to porwał dziewczynę, by spróbować sprzedać ją na czarnym rynku i od razu przeszedł do następnej opowieści, aby tym razem urwać ją gwałtownie już po pierwszych paru zdaniach, kiedy to coś niespodziewanie przykuło jego uwagę. Już zamierzałam się odwrócić i zobaczyć przez ramię, co musiało wydarzyć się na korytarzu, że zdołało sprawić, by naraz zamilkł, gestem ręki nakazał mi jednak tego nie robić i szybko podniósł się z miejsca.

- To on, właśnie przyszedł – oświadczył z dumą, tak jakby była to jego zasługa. - Poczekaj tutaj, proszę, zaraz go przyprowadzę, tak, by nie spodziewał się, że tu na niego czekasz.

I wyszedł zostawiając mnie samą w saloniku, okazało się bowiem, że mężczyzna z gazetą również musiał opuścić ten pokój jakiś czas temu. Nerwy wróciły do mnie ze zdwojoną siłą, gdy tylko zdałam sobie sprawę z tego, że lada moment będę musiała zmierzyć się z tym człowiekiem i jednocześnie zachować na tyle zimną krew, aby nie pogorszyć swojej sytuacji.

Wstałam od stołu i podeszłam do okna, by wyjrzeć na ulicę i spacerujących dwa piętra niżej ludzi, w myślach nieustannie powtarzając sobie, że w gruncie rzeczy nie miałam powodu do strachu, nie, skoro Aleister zdawał się cenić moje towarzystwo. Niemniej, niepokojące uczucie, które zagnieździło się gdzieś w tyle mojej świadomości nie pozwoliło mojemu sercu uspokoić się ani na chwilę.

Usłyszałam kroki i odwróciłam się w kierunku wejścia do saloniku, by dostrzec przekraczającego próg mężczyznę w bieli oraz towarzyszącego mu wicehrabiego. Istotnie, wyglądał on tak, jak go zapamiętałam, choć za każdym razem, gdy się na siebie natykaliśmy nie miałam zbyt dużo czasu, by w spokoju mu się przyjrzeć, tak więc na pierwszy rzut oka dostrzegłam, że był to człowiek wyjątkowo elegancki, a co za tym idzie – zamożny. Biały frak niemalże zlewał się barwą z jasnym kolorem jego upiętych w niskiego kucyka włosów wystających spod cylindra, zaś wykonana z kości słoniowej laska, którą niegdyś mnie pobił wciąż stanowiła nieodłączny element jego szlacheckiej aparycji. Jego twarz nie była szczególnie przystojna, mężczyzna ten najpewniej zbliżał się już do osiągnięcia czterdziestu lat, który to fakt tylko uwydatniał średni zarost. Zauważywszy mnie zatrzymał się na środku pokoju i oparł laskę o ziemię, ale nie wyglądał na zszokowanego moją obecnością, może co najwyżej nieco zrezygnowanego. Nie zareagował w żaden sposób, gdy Aleister zamknął drzwi do saloniku i sam zajął swoje poprzednie miejsce w fotelu, by stamtąd obserwować rozwój wydarzeń ze swoistym błyskiem w oku, który jeszcze bardziej mnie zaniepokoił, nie byłam bowiem pewna, czy powinnam swobodnie rozmawiać w jego towarzystwie.

- Mogłem spodziewać się, że któregoś dnia cię tu zastanę – zaczął niechętnie, posługując się typową, starodawną angielszczyzną. - Właściwie to jestem zaskoczony, że jeszcze nie odkryłaś, gdzie mieszkam i nie czyhałaś na mnie w mojej własnej szafie.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, ani jak się zachować, naraz wszystkie moje powtórzone w wyobraźni możliwe scenariusze przeprowadzenia tej rozmowy całkowicie zniknęły pozostawiając po sobie jedynie pustkę i uporczywe ponaglanie, by mówić dosłownie cokolwiek.

- Myślę, że moje zaskoczenie faktem, że w ogóle tutaj jestem, nadal pozostaje większe, nawet gdybym faktycznie kiedyś zdołała schować się w tej szafie – odparłam i zaraz przeszłam do sedna, uznawszy, że pominięcie całej tej szopki będzie dobrym wyjściem. - Czy wie pan, jak mogę wrócić do domu?

Mężczyzna milczał, przestąpił tylko kilka kroków na bok i zmniejszył nieznacznie dzielący nas dystans w drobnej imitacji nonszalanckiego spaceru.

- Nie wolisz najpierw poznać moje imię?

- Wolę, ale tylko jeżeli jest ono konieczne, bym mogła wrócić do domu. - Skrzywiłam się, co wywołało na jego twarzy uśmiech.

- Od razu widać, że nie pochodzisz stąd, zdradza cię twoja bezkresna butność i bezpośredniość, aż dziwne, że nie zdołałaś się nauczyć nad tym panować przez cały ten czas.

Jakbym słyszała Sebastiana, przeszło mi przez myśl. Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i tym razem to ja podeszłam nieco bliżej niego, chcąc nadal mówić swobodnie, ale także mieć pewność, że nikt poza naszą trójką nie usłyszy tej rozmowy – o ile w ogóle była ona przeznaczona dla uszu wicehrabiego, nie potrafiłam jednak skoncentrować się na tyle, by znaleźć dobry powód, aby kulturalnie go wyprosić, tym bardziej biorąc pod uwagę to, jak niewielkie wrażenie wywierała na nim nasza dyskusja, ponieważ właśnie nalał sobie więcej brandy i powoli sączył ją ze szklanki.

Tak jakby już o wszystkim wiedział.

- Wbrew pozorom nie lubię się bawić w takie podchody, wolałabym więc, abyśmy postawili sprawę jasno i otwarcie. - Popatrzyłam prosto w brązowe, zmęczone oczy mężczyzny. - Czy istnieje sposób, bym wróciła do domu i jeśli tak, to w jaki sposób mogę tego dokonać?

- A jeżeli nie istnieje?

Ledwo powstrzymałam się przed wywróceniem oczami i wydaniem z siebie rozgniewanego jęku, ostatecznie jednak uznając, że tego typu negatywne emocje i tak były lepsze niż nieustannie rosnący stres.

- Uważam, że skoro istniał sposób, by dostać się tutaj, to z pewnością istnieje też sposób, by wrócić tam.

- Ja natomiast uważam, że zabierasz się do tego z kompletnie niewłaściwej strony, najpierw powinnaś bowiem zastanowić się nad tym, dlaczego w ogóle tutaj jesteś.

- Zastanawiam się nad tym każdego dnia, chyba już dość gdybania i rozważania i nareszcie przyszedł czas na odpowiedzi – zażądałam z powagą, która zaskoczyła nawet mnie samą, ale nie zdołała sprawić, by uniesiony w rozbawieniu kącik jego ust chociażby drgnął w dół.

- Dobrze więc... - westchnął i zdjął cylinder, by następnie odłożyć go na stół. - Odpowiem na wszystkie twoje pytania, będę jednak oczekiwać czegoś w zamian.

Chciałam zapytać, czego dokładnie, ale nie miałam ku temu okazji, ponieważ już w następnej sekundzie wziął potężny zamach swoją laską, by uderzyć mnie nią prosto w krtań sprawiając tym samym, że zatoczyłam się do tyłu i wpadłam na stojący pod ścianą drewniany kredens, po którym osunęłam się na podłogę, kiedy to nie byłam w stanie złapać nawet najmniejszego oddechu i zaczęło mi jaśnieć przed oczami. Nie wiedziałam, co się dzieje, nie potrafiłam rozszerzyć własnej percepcji ponad to, co właśnie rozgrywało się wewnątrz mojego ciała; ponad pulsujący ból w całym gardle, palące uczucie duszenia w płucach, desperacko błądzące ręce, którymi podświadomie usiłowałam osłonić się przed ewentualnymi dalszymi atakami oraz paraliżującą niemoc, by chociażby spróbować się podnieść.

Zaczęłam tonąć w głębi własnego umysłu i powoli omdlewać, bez względu na to, jak bardzo nie starałabym się zachować trzeźwość myślenia, nie potrafiąc jej utrzymać przez ten niezwykle celnie oddany cios. Gdzieś na granicy świadomości zauważyłam, że w saloniku było teraz więcej osób, jednak nie potrafiłam stwierdzić nic więcej, teraz czując także, jak podsycana przez adrenalinę myśl, że jestem w śmiertelnym niebezpieczeństwie stara się zmusić mnie do jakiegokolwiek działania – bezskutecznie.

- Ona się dusi, dusi się. - Nie rozpoznałam, do kogo mógł należeć ten głos, jednak z jakiegoś powodu mój zamglony wzrok padł na Aleistera, którego mimo wszystko rozpoznałam pośród innych, w dalszym ciągu siedzącego na fotelu nieopodal mnie z nogą założoną na nogę, przyglądającemu się temu wszystkiemu z niepokojem, o czym mogły świadczyć jego nerwowe ruchy.

Ostatkiem sił chciałam się do niego zwrócić, chciałam prosić go o pomoc i błagać, by nie pozwolił tym ludziom mnie zabrać, później jednak nie pamiętałam czy moje żałosne jęki w ogóle do niego dotarły i były dostatecznie zrozumiałe, zarejestrowałam jedynie to, jak desperacko wyciągnęłam ku niemu rękę i palcami dotknęłam czarnej skóry, z której wykonane były jego wysokie buty, kompletnie nie dbając o to, jak bardzo byłam w tamtej chwili gotowa się przed nim poniżyć, byle tylko stanął po mojej stronie.

Ktoś siłą obrócił mnie na brzuch przez co nieomal załkałam tracąc jedyny kontakt z wicehrabią, kiedy to moje ręce zostały skrępowane za plecami, a ja mogłam tylko biernie to przyjmować z policzkiem spoczywającym na szorstkim dywanie, niemożnością zaczerpnięcia pełnego oddechu i ciemniejącym wzrokiem wbitym tam, gdzie powinien znajdować się Aleister, teraz zdruzgotany zakrywając usta dłońmi, tak jakby sam był bliski omdlenia z nadmiaru emocji.

- Otwórz wyjście dla służby i zabierz ją stąd. - Usłyszałam dobrze mi już znany głos mężczyzny, którego teraz nienawidziłam bardziej niż kogokolwiek innego na świecie, a który następnie uklęknął przy mnie na jedno kolano i wykorzystując to, że w tamtej chwili niemalże całkowicie zatraciłam już kontakt z rzeczywistością, oświadczył: - Najpierw to ty odpowiesz mi na kilka pytań.

Continue Reading

You'll Also Like

8K 555 117
Ricardo di rigo jest uczniem gimnazjum Raimon'a. Jego najlepszym przyjacielem jest Gabriel Garcia. W szkole pojawia się nowy uczeń Aitor Cazador, któ...
88.6K 3.1K 48
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...
26.6K 1K 40
🍀Gdy po zakończeniu wojny, Hermiona Granger postanawia wrócić do Hogwartu na powtórzenie siódmej klasy i mimo zastrzeżeń przyjaciółki i chłopaka, mi...
17.8K 1.2K 36
Edgar ma 15 lat, zmaga sie z problemami rodzinnymi jak i prywatnymi, do tego sie jeszcze wyprowadza z domu w którym mieszkał cale swoje życie, ma też...