Kuroshitsuji | Rewersja [ ZAW...

By Namadine

31.8K 2.7K 780

Wskutek nieszczęśliwego wypadku młoda studentka w niewyjaśniony sposób odbywa podróż w czasie i przenosi się... More

Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci

Rozdział piętnasty

1.1K 121 36
By Namadine

Trzymane w rękach okrągłe pudło zaczynało powoli mi ciążyć, ale nie zwracałam na to większej uwagi, zbyt zafascynowana widokiem rozgrywającym się przed moimi oczami, stałam więc nieruchomo na chodniku i nieobecnym wzrokiem obserwowałam mijających mnie ludzi, po raz kolejny nie mogąc się napatrzeć na ich finezyjne stroje, czując się tak, jakbym sama znalazła się na planie filmowym jakiegoś serialu, którego akcja rozgrywałaby się w czasach wiktoriańskich. Stukot końskich kopyt odbijał się od brukowanej ulicy, sporadycznie przerywany odgłosem pracujących silników automobili, które wcale nie jeździły szybciej niż wszechobecne dorożki, zaś przechodnie, którzy bez większych skrupułów wchodzili na drogę zdawali się kompletnie nie zwracać uwagi na przemieszczające się po niej pojazdy. Słońce chyliło się już ku zachodowi, lecz ani w tamtej chwili, ani przez całe popołudnie spędzone przeze mnie w centrum Londynu na załatwianiu wszystkich koniecznych sprawunków nie przeszkadzało mi ono ani odrobinę, ponieważ noszony przeze mnie szykowny kapelusz skutecznie uniemożliwiał nawet najmniejszym promieniom dotarcie do mojej twarzy – chwała panującej tam modzie preferującej nieskazitelnie bladą cerę. Nie można było jednak powiedzieć tego samego o ciężkiej, choć bezsprzecznie pięknej sukni, która, sprawiając dobre wrażenie i odzwierciedlając wysoki poziom osób pracujących u hrabiego Phantomhive przyprawiała mnie o zawroty głowy i duszności, tym bardziej biorąc pod uwagę niekomfortowy gorset stanowiący jej nieodłączny dodatek. Mimo to, z zadowoleniem przyznałam, że popularne wówczas buty na niewysokim obcasie istotnie należały do wygodnych, tak więc maszerowanie w nich od sklepu do sklepu nie stanowiło dla mnie większego problemu.

Drgnęłam, gdy poczułam, jak Sebastian zabiera ode mnie pudło i ładuje je do naszej dorożki, wyrywając mnie tym samym z głębokiego zamyślenia.

- W porządku – oświadczył, zatrzaskując drzwi powozu, zdając się nie zwracać uwagi na moje odpływające raz po raz myśli – musimy jeszcze udać się w jedno miejsce, bym mógł odebrać swój płaszcz i wtedy będziemy mogli wracać.

Przytaknęłam nawet na niego nie patrząc, zaabsorbowana tym, jak nadzwyczajnie układała się spódnica mijającej mnie właśnie damy w średnim wieku oraz jak starannie wyszyty został jej koronkowy parasol chroniący przed słońcem, po czym posłusznie, choć bez słowa podążyłam wraz z nim w nieznanym kierunku, w dalszym ciągu nie przestając podziwiać otoczenia, chłonąc każdy, nawet najdrobniejszy jego aspekt. Nie omieszkałam zwrócić uwagi na mijający nas omnibus, na tyle którego doczepiony był niewielki, ręcznie pisany baner reklamujący firmę Kodak i wspomnieć o nim Sebastianowi dodając, że w przyszłości z pewnością czeka ich ogromny sukces.

Zatrzymaliśmy się dopiero przed jedną z wielu trzypiętrowych kamienic, na parterze której znajdował się sklep, do którego najwidoczniej mieliśmy się udać, gdy jednak spojrzałam na wywieszony ponad nim szyld informujący o jego nazwie, przez dłuższą chwilę nie ruszyłam się z miejsca, przyciągając tym samym uwagę kamerdynera.

- Czy coś się stało? - zapytał, teraz z nutą zniecierpliwienia.

- Nie, nie, po prostu... nie sądziłam, że mnie tutaj przyprowadzisz, nie wiem, czy jestem gotowa, żeby tam wejść – odparłam, czując się tak, jakby właśnie oświadczył mi, że czeka nas podróż balonem.

- Dlaczego miałabyś się do tego szczególnie przygotowywać? - Westchnął, na co podparłam się pod boki, niejako zirytowana jego ignorancją odnośnie moich reakcji, w oczywisty sposób spowodowanych wiedzą, której to on nie posiadał.

- Ponieważ znam tę markę i wiem, że właśnie stoimy przed jej pierwszym sklepem i nikt wokół nas nie ma pojęcia, że Burberry stanie się wkrótce jedną z najbardziej prestiżowych linii odzieżowych rozpoznawanych na całym świecie – wyjaśniłam. - To jak kolebka mody, Thomas Burberry jest przecież pierwszym, który wynalazł gabardynę, a poza tym-

- Jak na kogoś, kto deklaruje, że nie podąża za modą zdajesz się być nią raczej zainteresowana – skwitował ze złośliwym uśmiechem na ustach, błyskawicznie sprawiając, że mój początkowy zapał nieco opadł.

- To, że nie podążam za ogólnie przyjętą modą nie znaczy, że się nią nie interesuję i że obcy są mi ich najważniejsi twórcy. Ignorancja brzydzi mnie w każdym aspekcie.

- W porządku, w takim razie weź głęboki wdech i wejdź ze mną do tej kolebki mody, ponieważ muszę odebrać stamtąd zamówiony płaszcz, chyba, że wolisz poczekać na mnie tutaj – rzekł, doskonale świadomy tego, jaką opcję wybiorę i już w następnej sekundzie wpuścił mnie przodem do środka, bym weszła do sklepu.

Transakcja, którą Sebastian odbył ze sprzedawcą przebiegła sprawnie i pomyślnie, ja tymczasem przechadzałam się między odzianymi w stroje manekinami i wieszakami, podziwiając znajdujące się na nich ubrania, których firmowa metka miała być za kilkaset lat warta więcej niż kilka przeciętnych wypłat. Nadal nie znałam się zbytnio na panujących trendach odzieżowych, tak więc każda kolejna sukienka i garnitur jawiły mi się raczej jako artystyczne stroje wyjęte z innej epoki, aniżeli coś, w czym powinnam umieć znaleźć pasujące do mnie rzeczy i jednocześnie nie przynieść wstydu reputacji rodu Phantomhive, był to też główny powód, dla którego w dalszym ciągu ubierał mnie Sebastian, albo w najgorszym wypadku aprobował moje modowe wybory. Mimo to, moją uwagę na dłużej przykuła sięgająca kostek suknia z licznymi falbankami i wysokim kołnierzem, która po założeniu mogła wyglądać albo absolutnie fantastycznie, albo kompletnie przekomicznie, zatrzymałam się więc na dłużej, badając materiał w dłoniach i zastanawiając się, która z tych opcji okazałaby się być przeznaczona dla mnie, niechętnie skłaniając się raczej ku drugiej perspektywie.

- Jesteś już gotowa? - Usłyszałam tuż za sobą i odwróciłam się na pięcie, by zobaczyć, że Sebastian czekał na mnie z pakunkiem w ręku.

- Tak, naturalnie. - Przytaknęłam i wyszłam razem z nim ze sklepu, po raz ostatni oglądając się za siebie i obiecując w myślach, że jeśli kiedykolwiek będzie mi dane wrócić do Londynu we współczesności to z pewnością będę musiała odwiedzić jeden z tych jeszcze nie istniejących domów mody, z pewnością tak różnych od pojedynczego, niewielkiego marketu z ubraniami znajdującego się na parterze wiekowej kamienicy.

- Sebastianie? - zagadnęłam, gdy znaleźliśmy się z powrotem na ulicy i dotarła do nas zarówno miejska wrzawa, jak i stopniowo ochładzające się powietrze.

Popatrzył na mnie pytająco, z pewnością nie mniej niż ja zaskoczony tym nagłym odzewem z mojej strony i cierpliwie odczekał nie kończące się dwie sekundy, podczas których rozważałam, czy podzielić się z nim swoim spontanicznym pomysłem, czy też lepiej zachować go dla siebie, a kiedy ostatecznie podjęłam decyzję, wypowiedziałam ją wyjątkowo bezpośrednio:

- Zabierz mnie gdzieś.

Jego brwi powędrowały nieznacznie ku górze, gdy musiał nie do końca zrozumieć moje intencje.

- Słucham?

- Zabierz mnie gdzieś – powtórzyłam. - Jeśli wszystko pójdzie dobrze na spotkaniu w White's to mogę już nie mieć szansy, by tutaj wrócić, nie teraz, dlatego chciałabym zobaczyć coś jeszcze, sprawdzić, gdzie chadza się na spacery, może spróbować, co się jada, jak spędza wolny czas, cokolwiek...

Pomimo tego, że moja prośba mogła wydawać się zuchwała, nie dostrzegłam na jego twarzy niechęci, a jedynie czyste zrozumienie i zainteresowanie.

- Mam pieniądze, które dostałam od panicza za swoją pracę – zaznaczyłam na wszelki wypadek, gdyby koszty stanowiły dla niego jakikolwiek argument. - Słyszałam też, że nie musimy spieszyć się z powrotem, ponieważ pozostali zajmą się kolacją.

Kamerdyner wyciągnął okrągły zegarek z wewnętrznej kieszeni fraku i sprawdził godzinę, po czym schował go z powrotem.

- W porządku.

- W porządku? - powtórzyłam z niedowierzaniem, spodziewając się z jego strony podłego żartu.

- W porządku – powtórzył. - Wolałbym, abyśmy jednak wrócili do rezydencji przed świtem, abym mógł przygotować paniczowi śniadanie.

- Oczywiście. - Rozpromieniłam się. - Dokąd w takim razie pójdziemy?

- Sądzę, że na chwilę obecną najlepszy i najbardziej interesujący będzie dla ciebie spacer w kierunku Tamizy. - Pozwolił, bym ujęła go pod łokieć i niespiesznie ruszył przed siebie, we wspomnianym wcześniej kierunku, na co ochoczo się zgodziłam.

W miarę jak zbliżaliśmy się do rzeki, a słońce coraz bardziej chyliło się ku horyzontowi zaczynałam czuć na policzkach przyjemny chłód nadchodzącego wieczoru, zaś przemierzając ulice Londynu u boku Sebastiana i milcząc, podziwiając wszystko, co mnie otaczało nareszcie poczułam, że wszystkie te nerwy związane z ostatnimi wydarzeniami zaczęły schodzić na dalszy plan, pozostawiając po sobie miejsce na delektowanie się tym, co działo się tu i teraz. Raz zdarzyło mi się potknąć na nierównym bruku, gdy szybkim krokiem, niemalże truchtając przechodziliśmy na drugą stronę ulicy i podziękowałam mu za to, że przez cały ten czas użyczał mi swojego ramienia, w przeciwnym razie mogłabym bowiem skończyć z twarzą na twardych kamieniach, komentarz ten zaś skwitował przelotnym uśmiechem, znikającym w tej samej chwili, w której przypomniałam mu, że gdyby coś takiego faktycznie miało miejsce, to musiałby zanieść mnie z powrotem do dorożki na rękach. Cierpliwie znosił momenty, w których zatrzymywałam się przed różnorakimi sklepowymi witrynami podziwiając znajdujące się na nich, co bardziej interesujące rzeczy, niekiedy zmuszona nawet pytać go o to, do czego służyły poszczególne, nieznane mi dotąd przedmioty, jak choćby długi haczyk do zapinania guzików przy butach, który naraz wydał mi się być niezwykle praktycznym wynalazkiem, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że znaczna większość obuwia była tworzona właśnie w tym stylu.

Miejscem, do którego udaliśmy się jeszcze zanim dotarliśmy do Tamizy był zauważony przeze mnie przypadkiem fotograf, a kiedy tylko przekroczyliśmy próg jego pracowni i Sebastian oświadczył, że chciałam zrobić sobie zdjęcie, poczułam się dokładnie tak, jak gdybym już znalazła się w scenerii starej fotografii, tym bardziej, gdy rozglądając się po zakładzie dostrzegłam miejsce, w którym najpewniej się pozowało. Niewielki stolik, stojące obok krzesło oraz zawieszona na ścianie tkanina imitująca przestrzenny krajobraz stanowiły główne elementy ekspozycji, prawdopodobnie od czasu do czasu wymieniane na inne na życzenie klienta, teraz ustawione w przeciwległym kącie, aby nie przeszkadzały w poruszaniu się po pomieszczeniu.

- Co to za technika? - zapytałam, gdy starszy fotograf bardzo kulturalnie objaśnił mi, gdzie mam zająć miejsce i jak powinnam się ustawić. - To już raczej nie dagerotyp, prawda?

- Och, nie, nie, panienko – odparł, nieco zmieszany moim pytaniem. - Dagerotypy wyszły z użytku już jakiś czas temu, ja stosuję jedynie nowe metody robienia zdjęć, zapewniam panienkę. Ta tutaj – To mówiąc wskazał na potężny aparat spoczywający na statywie – to jeden z moich ostatnich nabytków, niewiele jest innych zakładów w Londynie, gdzie znajdzie panienka takie cudo.

Sebastian odchrząknął znacząco, a ja zakryłam usta dłonią, by ukryć uśmiech.

- Z pewnością, ma pan rację – przyznałam uprzejmie, a gdy tylko staruszek wyszedł na chwilę na zaplecze, wróciłam się do Sebastiana. - Jakie mam szanse na to, że zgodzisz się być na tym zdjęciu razem ze mną?

- Znikome, rzekłbym wręcz zerowe – odparł szczerze, przechadzając się po drugiej stronie obiektywu, gdy ja nadal poprawiałam poły sukienki, świadoma, że tym razem czeka mnie tylko jedno podejście i nie powinnam go zmarnować takim drobiazgiem jak źle układający się materiał.

- A jeżeli się wymienimy? - nalegałam. - Wizja za wizję.

Przechylił nieznacznie głowę na bok, uśmiechając się przy tym w taki sposób, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że cokolwiek bym nie zaoferowała, to nie zmienię jego postanowienia, ale z chęcią zamierzał posłuchać, jak bardzo się staram. Ja natomiast nie zamierzałam go o to prosić, świadoma, że z pewnością nie przyniosłoby to oczekiwanych rezultatów, od razu poszłam więc o krok dalej uznawszy, że tylko w ten sposób będę miała choć minimalną szansę, aby go przekonać.

- Ty zgodzisz się zrobić sobie ze mną zdjęcie, a ja w zamian za to opowiem ci o czymś ciekawym z przyszłości – wyjaśniłam nieco cichszym tonem, aby przypadkiem nie usłyszał mnie fotograf.

- To już drugi raz, kiedy proponujesz mi drobny układ, nie zapędzasz się z nimi aby za bardzo?

- Skądże. - Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam ku niemu rękę. - To tylko drobna umowa, nic więcej. Poza tym, kto jak kto, ale ty naprawdę nie masz się czego obawiać, bo tak czy inaczej przeżyjesz nas wszystkich i ta fotografia ostatecznie wyląduje w twoich rękach, tymczasem jednak mógłbyś sprawić przyjemność mojej udręczonej, śmiertelnej duszy póki jeszcze tutaj jest, bo wystarczy mrugnięcie okiem i już mnie tutaj nie będzie.

Wesoły grymas nadal nie znikał z jego twarzy, jednak coś w jego oczach się zmieniło i nadało całej jego twarzy inny, nieznany mi dotąd wyraz.

- A ja opowiem ci coś, o czym naturalnie dowiedziałbyś się dopiero za kilkaset lat – dodałam pospiesznie, teraz kompletnie już niepewna, czy w ogóle rozważył moją propozycję.

Nim jednak zdążyłam powiedzieć coś więcej, Sebastian podszedł do mnie i ujął moją dłoń, po raz kolejny wywołując w czubkach moich palców przyjemny dreszcz, by następnie unieść ją do góry i złożyć na jej wierzchu subtelny pocałunek w tej samej chwili, w której fotograf wszedł z powrotem do pomieszczenia, teraz jeszcze bardziej zadowolony, gdy zobaczył, że nie będzie pracował tylko i wyłącznie ze mną.

Zdjęcie miało być gotowe do odbioru już następnego dnia, musiałam się jednak obejść smakiem, gdy kamerdyner sprowadził mnie na ziemię tłumacząc, że następnym razem pojawimy się w Londynie zapewne dopiero w przyszłym tygodniu. Po raz pierwszy od bardzo dawna czułam się aż tak szczęśliwa, gdy po raz kolejny znaleźliśmy się na ulicy, teraz skąpanej już w bladym świetle zmierzchu i kiedy ponownie ująwszy go pod rękę powędrowaliśmy dalej w kierunku Tamizy. Wszystko zaczynało układać się pomyślnie, jeśli tylko nie zwracałam większej uwagi na wydarzenia dziejące się za murami rezydencji – wkrótce miałam dowiedzieć się, jak mogę wrócić do domu, czekało na mnie nowe, a jednocześnie starodawne zdjęcie, na którym znajdowałam się razem z Sebastianem i na dodatek miałam jedyną w życiu okazję, by spędzić z nim niepowtarzalny wieczór w wiktoriańskim Londynie, z trudem więc opanowywałam coraz szybsze bicie serca, kiedy to z każdym kolejnym krokiem zbliżaliśmy się do najbardziej charakterystycznego punktu w całym mieście.

Tower Bridge nie został jeszcze w pełni ukończony, a mimo to stelaż jego wież i łączącego ich pomostu wznosił się majestatycznie nad zapełnioną łodziami Tamizą, swoją ciemną, żelazną barwą kontrastujący na tle wielokolorowego nieba rozciągającego się nad nami niczym pomalowany akwarelami papier. Pozostałości ciepłego oranżu na zachodzie stopniowo przechodziły w róże i fiolety, a potem w granat, by po drugiej stronie nieba przekształcać się niemalże całkowitą czerń, odsłaniając przy tym jaśniejące coraz mocniej gwiazdy i zawieszony wysoko blady rogalik księżyca. Wiatr był chłodny i orzeźwiający, przyjemnie łaskoczący po skórze i wyplatający co luźniejsze kosmyki włosów z upięcia pod kapeluszem, który zdjęłam, gdy tylko weszliśmy na most, aby móc w pełni rozejrzeć się wokoło i podziwiać tę zapierającą dech w piersiach scenerię – po raz pierwszy bowiem znalazłam się w miejscu, które osobiście znałam z rzeczywistości.

- Wszystko się tutaj pozmieniało – przyznałam cicho, raczej sama do siebie, gdy zatrzymałam się przy kamiennej barierce i oparłam o nią dłonie, wbijając wzrok w przepływającą pod nami rzekę, a potem wyżej, w oba jej zabudowane brzegi, przypominając sobie, że sama zapamiętałam to miejsce zupełnie inaczej.

- Wszystko dopiero się zmieni – sprostował Sebastian, zatrzymując się u mojego boku i również obserwując krajobraz, na co tylko przytaknęłam.

Przeniosłam wzrok na Tower of London i uśmiechnęłam się smutno, przyznając:

- To się nie zmieni.

Melancholia ścisnęła jednocześnie moje serce i gardło, gdy dotarło do mnie, że istotnie, znajdowałam się na zdjęciu, bowiem wszystko to, co właśnie widziałam – jeżdżące za naszymi plecami dorożki, spacerujący ludzie, latające na niebie ptaki – wszystko to przepadło już dawno temu. Było martwe, a ja patrzyłam jedynie na jakieś dziwne, lustrzane odbicie przeszłości. Naraz poczułam się tak, jakbym znajdowała się na moście kompletnie sama, ucichły odgłosy miasta, tak jak w rzeczywistości wszystkie one miały już wkrótce przepaść, by zastąpiły je nowe, inne, ja jednak nie byłam w stanie przypomnieć sobie, jak brzmiał Londyn XXI wieku; jak słyszałam szum tysięcy samochodów, ludzi rozmawiających przez telefon, jak widziałam przecinające niebo smugi pozostawione przez samoloty, jak widziałam kolorowe telebimy i billboardy – jak pięknie jaśniał Tower Bridge nocą. Utknęłam w głębi własnej świadomości i nie mogłam się z niej wydostać, nie potrafiąc już określić, co działo się naprawdę, teraz, co dopiero miało się wydarzyć, a co w ogóle nigdy nie istniało.

Zaczynałam zapominać słowa ulubionych piosenek, wielokrotnie powtarzanych cytatów i ujmujących historii.

Dłoń, którą poczułam na ramieniu sprowadziła mnie z powrotem na Ziemię, a kiedy nerwowo zerknęłam na Sebastiana, błyskawicznie chcąc zapytać go, co się stało, dotarło do mnie, że to ze mną było coś nie tak, jego obraz był bowiem rozmazany przez łzy, które niekontrolowanie napłynęły mi do oczu. Natychmiast je otarłam i wyprostowałam się, by sprawiać wrażenie, że wszystko było w porządku.

- Chcę ci coś pokazać – powiedziałam nieco zachrypniętym głosem, więc odchrząknęłam. - To będzie moja część układu, moja opowieść o przyszłości, ale będę do tego potrzebować kartkę i ołówek.

Odniosłam wrażenie, że Sebastian chciał się dowiedzieć, czy aby na pewno dobrze się czułam, zupełnie jakby obawiał się, w jaki sposób miałby później wytłumaczyć paniczowi, że zginęłam skacząc z mostu, ale powstrzymał się przed tym i z wewnętrznej kieszeni fraku wyciągnął odebrany dzisiaj z poczty list, który otworzył i wręczył mi niezapisaną stroną do góry, później podając mi także ołówek, który w pierwszym odruchu zmierzyłam sceptycznym spojrzeniem.

- Jaki byłby ze mnie kamerdyner, gdybym nie potrafił spełnić tak banalnej prośby? Ten list nie jest aż tak ważny, odebranie go stanowiło czystą formalność, możesz go więc dowolnie wykorzystać.

- W porządku – odparłam niepewnie, po czym usiadłam bokiem na kamiennej barierce i przerzuciłam nogi na drugą stronę, by następnie położyć rozłożoną poziomo kartkę na kolanach i jeszcze raz spojrzeć na rozciągający się przede mną krajobraz, a potem zacząć niedbale go szkicować, jedynie pobieżnie zaznaczając brzegi rzeki i znajdujące się na nich co bardziej charakterystyczne budynki, takie jak Katedra Św. Pawła. - Poznajesz?

Uniosłam kartkę w górę, by udowodnić, że bazgroły te miały imitować wszystko to, co obecnie mieliśmy przed oczami. Sebastian pochylił się ku mnie, by z mojej perspektywy popatrzeć na szkic i przytaknął z cichym „mhm", wyraźnie czekając na ciąg dalszy.

- To popatrz teraz. - Przesunęłam rysikiem ołówka na kartce po lewej stronie, rysując na niej kształt stożka, który wciąż jeszcze istniał tylko i wyłącznie w mojej wyobraźni. - Mniej więcej tutaj stać będzie The Shard, jeden z najwyższych wieżowców w całej Europie, a tu, na szczycie, na sześćdziesiątym piątym piętrze znajdować się będzie taras widokowy.

Moja ręka niedbale powędrowała niżej, gdzie zaczęłam kreślić półkola.

- Potters Fields Park to jedno z moich ulubionych miejsc, bardzo charakterystyczny kompleks biznesowych budynków, natomiast tu... - Przesunęłam dłoń na drugą stronę narysowanej Tamizy – powstanie cała biznesowa dzielnica Londynu, kilka potężnych drapaczy chmur, spośród których najbardziej osobliwy będzie 30 St Mary Axe, potocznie nazywany „cygarem" albo „pociskiem".

Narysowałam nietypowy kształt budynku i znów uniosłam kartkę, by móc ocenić, czy choć trochę oddawała ona rzeczywistość, którą zapamiętałam, uparcie jednak szkic nie chciał rzetelnie oddawać krajobrazu, który miałam przed oczami. Opuściłam dłonie z rezygnacją, dopiero wtedy zauważając, że przez cały ten czas Sebastian bardzo uważnie mnie słuchał i śledził każdy mój ruch.

Chciałam uchylić przed nim rąbka tajemnicy, pokazać mu coś prawdziwego i niezwykłego, coś, co było w stanie poruszyć nawet wiekowego demona, podświadomie pragnąc udowodnić mu, że jeśli tylko zechciałby traktować mnie nieco bardziej przychylnie i godzić się na niektóre moje pomysły, takie jak nasz obecny spacer, to opłaciłoby się to także jemu samemu. Miałam nadzieję, że w ten sposób zdołam go przekonać, iż utrzymywanie ze mną pozytywnych stosunków przyniosłoby mu tylko i wyłącznie same korzyści i to przy pomocy niewielkiego wysiłku. Nie chciałam się okłamywać, nie wmawiałam więc sobie, że nie potrzebowałam jego towarzystwa, jego uwagi, chcąc nie chcąc to z nim bowiem spędzałam najwięcej czasu, z nim najwięcej rozmawiałam i na swój specyficzny sposób przy nim mogłam być sobą, ponieważ, choć sprzeciwiał się niektórym moim dziwactwom wynikającym z naszych różnic kulturowych, to w pełni je akceptował i rozumiał, nawet jeśli jego obowiązkiem było późniejsze oduczenie mnie części z nich.

Ciel nigdy nie był moim towarzyszem ani sprzymierzeńcem w tej burzliwej podróży, w przeciwieństwie do Sebastiana, który pomimo tego, że nadal wykonywał tylko i wyłącznie jego rozkazy, pośród których (dałabym sobie rękę uciąć) znalazło się także zdobycie mojego zaufania, to w dalszym ciągu przy mnie trwał, pomagał znaleźć sposób na powrót do domu.

I to właśnie dlatego musiałam kurczowo się go trzymać, jedynej ostoi pośród całego tego chaosu – brzytwy, którą nie wiedzieć kiedy chwyciłam i która stopniowo zaczynała rozcinać moją rękę, by ostatecznie ją przeciąć i pozwolić mi utonąć.

- Co prawda nie widać stąd London Eye, ale on też kiedyś powstanie – mruknęłam, uśmiechając się do siebie nieznacznie, w dalszym ciągu nie odrywając wzroku od horyzontu i w myślach przyznając, że zdobył moje zaufanie w iście profesjonalny sposób, tak dokładny i solidny, że nawet nie zorientowałam się, kiedy zdołał się do mnie podkraść. - Powinieneś kiedyś się nim przejechać, co prawda bardzo długo stoi się w kolejce, ale osobiście uważam, że warto.

Spuściłam wzrok na trzymaną w dłoniach kartkę, na co Sebastian znów ostrożnie ujął mnie za ramiona i nakazał, bym wróciła z powrotem na ląd, być może naprawdę nie chcąc tłumaczyć się przed paniczem, dlaczego moje zwłoki popłynęły wraz z nurtem Tamizy.

- Robi się chłodno, powinniśmy już wracać – oznajmił, gdy stanęłam na kamiennej drodze, którą wyłożony był most i wcisnęłam mu złożoną już kartkę do kieszeni fraku, faktycznie zauważając, że przez ten czas temperatura musiała zdążyć nieco spaść.

- To dla ciebie – skomentowałam wręczenie mu szkicu. - Moja część umowy. Na szczęście, ja swoją też wkrótce odbiorę.

- Oczywiście – odparł z westchnieniem ulgi. - Tymczasem, biorąc pod uwagę to, jak dużo czasu straciliśmy, zabieram cię na kolację.

Popatrzyłam na niego zaskoczona tymi słowami i ponownie ujęłam go pod oferowany mi łokieć, zastanawiając się, czy taka propozycja nie była aby spowodowana jego ogromnym ego, które nakazywało mu, zgodnie z danym słowem, pokazać mi co nieco z codziennego życia szlachetnie urodzonych mieszkańców Londynu, jedzenie natomiast zdawało się stanowić jego kwintesencję, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie przekraczając próg pobliskiej restauracji, do której mnie zaprowadził.

Wnętrze było eleganckie i surowe, utrzymane w odcieniach brązu i żółci, zaś przy wykonanym z ciemnego drewna stoliku, który zajęliśmy, moją uwagę przykuły zarówno zawieszone olejne obrazy i ścienne świeczniki, z których emanował przyjemny, ciepły blask, jak również miękkie kanapy poustawiane w przeciwległym rogu niemalże całkowicie zapełnionej gośćmi sali. W powietrzu czuć było apetyczny zapach jedzenia, który tylko uświadomił mi, że faktycznie musiałam zgłodnieć, co zostało dobitnie skwitowane przez ciche burknięcie dobiegające z żołądka, możliwe do usłyszenia tylko i wyłącznie dla nadludzkiego słuchu Sebastiana, czego nie omieszkał uszczypliwie skomentować. Samo przeglądanie wszystkich pozycji w menu zajęło mi dość sporo czasu, głównie dlatego, że nie rozumiałam wielu z wymienionych tam słów, na szczęście jednak kamerdyner okazał się być w tej kwestii bardzo pomocny, kiedy więc zapoznałam się już z tym, co miałam do wyboru, pojawił się kolejny problem w postaci tego, co właściwie miałabym zamówić, skoro żadnego z tych dań nigdy nie próbowałam i większości nawet nie widziałam na oczy.

- No dobrze... - Westchnął Sebastian, nie tracąc cierpliwości i po raz kolejny przeglądając menu, by po raz trzeci coś mi zaproponować. - Co w takim razie powiesz na pieczoną gęś nadziewaną jabłkami i ziołami?

Powoli wzruszyłam ramionami, zerkając na niego sponad swojego egzemplarza menu.

- Tournedos à la Rossini?

- Nawet nie mam pojęcia, co to jest...

- Bardzo wykwintne danie z polędwicy wołowej, sądziłem, że mniej więcej czegoś takiego oczekujesz po tutejszym posiłku.

- Nie wiem, czego oczekuję, miałam jedynie nadzieję na jakieś tradycyjne danie. - Przekręciłam stronę w menu, na chwilę zatrzymując wzrok na ozdobnych inicjałach. - To może... kedgeree? Choć nie brzmi to zbyt brytyjsko...

- Ta potrawa jest zwykle serwowana na śniadanie, ale w twoim przypadku można zrobić wyjątek, skoro nareszcie zdecydowałaś się w ogóle coś zjeść – odparł z przekąsem. - Kedgeree to danie na bazie ryżu, wędzonej ryby oraz ziół.

Niepewnie wydęłam wargi, wpatrując się pustym wzrokiem w kartę, niezbyt przekonana również co do tej pozycji, ale coraz bardziej obawiając się, że jeśli odmówię jeszcze kilka razy to Sebastian najzwyczajniej w świecie postanowi wrócić do rezydencji i tam samodzielnie przygotować kolację.

- Jagnięcina w curry? - zaproponował, najwidoczniej zauważywszy moje wahanie.

- Och, nie, nie, to na pewno nie, nie jadam małych zwierząt – przyznałam nieśmiało.

- Nie? - zdziwił się. - Pamiętam, że niedawno jadłaś cielęcinę w sosie koperkowym, musiałaś mieć tego świadomość, ponieważ zawsze informuję cię o tym, co masz na talerzu.

- Tak, wiem o tym, po prostu... - Zrobiłam krótką pauzę i rozejrzałam się wokół, tak jakbym miała znaleźć gotową resztę wypowiedzi wypisaną gdzieś na ścianie, a kiedy nigdzie jej nie dostrzegłam, postanowiłam oznajmić wszystko wprost. - Po prostu nie chciałam sprawić ci przykrości.

- Sprawić mi przykrości? - zapytał, teraz wyraźnie jeszcze bardziej zaskoczony. - To moja praca i mój obowiązek, nie sprawisz mi przykrości mówiąc, że wolałabyś zjeść coś innego, ostatecznie przecież nadal jesteś niejako gościem u hrabiego Phantomhive, a więc powinnaś być kulinarnie usatysfakcjonowana po każdym posiłku, to elementarna zasada. Ponadto – Ściszył nieznacznie ton głosu – powinnaś także wiedzieć, że nie jestem zdolny do odczuwania czegoś takiego, jak „przykrość".

- Co nie zmienia faktu, że to po prostu niekulturalne – odparłam, również nieco ciszej niż było to konieczne. - Kelner też wykonuje tylko swoją pracę, ale w dobrym tonie jest mówienie „proszę" i „dziękuję", nawet jeśli nie wpływa to na jakość zamówienia. Chyba, żeby brać pod uwagę to, że może do niego napluć.

Sebastian uśmiechnął się rozbawiony.

- Mimo wszystko, zapewniam, że nie musisz martwić się o moje ewentualne odczucia – rzekł. - Wolałbym wręcz, abyś otwarcie wyrażała swoje opinie w tej kwestii.

Nie odpowiedziałam, ponieważ w tym momencie do naszego stolika podszedł kelner i zaserwował nam po filiżance gorącej herbaty, gotów jednocześnie do zebrania naszego zamówienia, jednak Sebastian po raz drugi go spławił tłumacząc, że potrzebujemy jeszcze chwilę do namysłu.

- Lubisz gotować, prawda? - zapytałam, czując, jak intensywnie pachniał świeży napar.

- Uważam to za bardzo inspirujące zajęcie.

- To ciekawe, biorąc pod uwagę fakt, że sam nie czujesz smaku. - Popatrzył mi prosto w oczy, tak jakby moja bezpośrednia uwaga wzbudziła jego czujność. - Przynajmniej nie w ten sam sposób, co my.

- Istotnie – odpowiedział w sposób taki, który jasno dał mi do zrozumienia, że nie miał ochoty, by kontynuować ten temat. - Musisz się w końcu na coś zdecydować, co powiesz na gotowanego dorsza z pietruszką w sosie krewetkowym?

Westchnęłam, sama już będąc zirytowana własnym brakiem konsekwencji w tym, bądź co bądź, niezbyt prostym wyborze.

- Aż wstyd się przyznać – burknęłam – ale najchętniej zjadłabym po prostu fish & chips.

- Skoro znasz to danie to czystą ignorancją byłoby jedzenie właśnie tego, podczas gdy masz możliwość skosztowania wielu innych. Poza tym, jesteś wyjątkowo wybredna.

- Aż dziwne, że akurat ty to mówisz – skomentowałam, na co spojrzał na mnie wzrokiem pełnym powagi i odrobiny rosnącej złości, błyskawicznie chwyciłam więc swoje menu, w myślach karcąc się za tę nieprzemyślaną uwagę.

Na całe szczęście, wkrótce ponownie zjawił się przy nas kelner, ratując mnie tym samym od pełnej napięcia ciszy, która na moment zapadła między nami. Sebastian najwidoczniej postanowił podjąć decyzję za mnie, a kiedy usłyszałam, że z jego ust padły słowa „pieczony łosoś z majonezem" nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że pomysł ten okaże się być wyjątkowo trafiony i – jak się przekonałam niespełna dwadzieścia minut później – istotnie, był.

Reszta pobytu w restauracji upłynęła nam w przyjemnej, spokojnej atmosferze, która odpowiadała poruszanym przez nas tematom, takim jak ogólnikowe wspomnienie o śledztwie prowadzonym obecnie przez Ciela na zlecenie królowej, opinii Sebastiana na temat pierwszego dnia pracy Snake'a w posiadłości czy wzornictwa nowej, porcelanowej zastawy, którą panicz zamówił z Holandii, lecz także tego, jak upalne okazało się być lato tego roku w przeciwieństwie do poprzedniego, jak interesujący był zawód latarnika, którego dostrzegłam za oknem, kiedy to właśnie zaczynał pracę oraz jak długo trwają wszelakie podróże z powodu braku szybszych środków transportu. Ledwo zauważyłam, kiedy całkowicie zapadł zmrok, nie przejmowałam się tym jednak zbytnio, mając na uwadze to, że gdyby istotnie robiło się zbyt późno to kamerdyner z pewnością by mnie o tym poinformował, ostatecznie przecież spóźnianie się było jedną z wielu rzeczy, którymi szczerze gardził.

- Sebastianie? - mruknęłam, nie odrywając wzroku od okna, z zainteresowaniem stwierdzając, że odkąd nastała noc, ulice niemalże całkowicie opustoszały, co tak bardzo różniło się od tętniącego życiem przez całą dobę Londynu, który znałam. - Chciałabym cię o coś zapytać.

- Słucham. - Posłał mi zaciekawione spojrzenie, gdy znów na niego popatrzyłam.

Oprócz nas w restauracji nie było już prawie nikogo, domyślałam się więc, że chcąc nie chcąc, ten wspaniały dzień właśnie dobiegał końca i wkrótce czekać nas miał powrót do codziennych obowiązków, a także trosk nieustannie zaprzątających moją głowę.

- Zastanawiałam się, czy jest szansa, abyśmy się jeszcze kiedyś spotkali – wypaliłam cicho, niepewna, czy to, co właśnie powiedziałam w ogóle miało rację bytu.

- Co masz na myśli? - dociekał, choć byłam niemalże pewna, że doskonale rozumiał, o czym mówiłam i chciał się jedynie upewnić w swojej racji.

- W przyszłości – wyszeptałam, a potem kontynuowałam normalnym, choć nadal cichym tonem. - Nie wiem, czy to w ogóle możliwe, ale przecież do niedawna nie miałam nawet pojęcia, że można przenieść się w czasie, dlatego wydaje mi się, że nie jest to do końca wykluczone. Chciałabym tylko zobaczyć się z tobą, kiedy już wrócę do siebie, to mogłoby być ciekawe, nareszcie rozumiałbyś wszystko, o czym teraz mówię. - Uśmiechnęłam się nieśmiało, coraz bardziej odnosząc wrażenie, że jedynie się wygłupiłam zaczynając ten temat.

- Aby to zrobić, musiałbym poczekać na ciebie ponad sto lat – przyznał, a z jego tonu nie dało się wyczuć, czy podchodził do tego pomysłu sceptycznie czy wręcz przeciwnie.

- Więc poczekaj – oświadczyłam. - Masz przed sobą całą wieczność, przeżyjesz jeszcze mnóstwo niesamowitych i fascynujących rzeczy, ja chciałabym jedynie, aby pośród nich znalazł się ułamek sekundy, by znów się ze mną zobaczyć. Bez względu na to, co się wydarzy, za dwieście lat już mnie nie będzie, dlatego pomyślałam, że nie jest to nic nazbyt wymagającego.

Słyszałam odgłos układanych talerzy dobiegający gdzieś od strony kuchni, a w dłoniach nerwowo mełłam bawełnianą chusteczkę, na której do niedawna leżały srebrne sztućce. Blask świec ogrzewał poważną twarz Sebastiana, nadając jej nieco surowszego wyrazu, uwydatniając wyraźnie zarysowaną szczękę i kości policzkowe, jednocześnie sprawiając, że jego niezwykłe oczy subtelnie jaśniały czerwienią.

- Czyżbyś proponowała mi kolejny, drobny układ? - zażartował bez krztyny radości.

- Nie, to jest tylko prośba, nie mam nic do zaoferowania w zamian, dlatego nie musisz się na nią zgadzać.

- Dlaczego aż tak bardzo zależy ci na moim towarzystwie?

Skrzywiłam się z niezrozumieniem, na widok czego postanowił mówić dalej:

- Nie mówię o racjonalnych powodach, pomijam kwestię tego, że wyraźnie widzę, jak bardzo interesuje cię to, co mówię, jak zawsze słuchasz mnie z największą uwagą i skupieniem, mam na myśli coś innego, coś, czego nie do końca potrafię pojąć... - Ściszył ton niemalże do półszeptu, zaś jego niezmiennie śmiertelnie poważna ekspresja kazała mi sądzić, że tym razem naprawdę był ze mną szczery i jawnie wypowiadał swoje myśli, być może po raz pierwszy odkąd w ogóle go spotkałam. - Wiem, czym to jest spowodowane, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, jednak nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie emocji, które cię do tego wszystkiego motywują. Uczuć, które pchają cię prosto w objęcia śmierci.

Milczałam przez dłuższą chwilę, nie wiedząc, jak miałam odpowiedzieć na zadane przez niego, pozornie banalne pytanie. Był świadom tego, że nie jest mi obojętny już od bardzo dawna, otwarcie przyznał się do swojej wiedzy w tej kwestii, gdy jakiś czas temu, podczas jednej z licznych wieczornych pogawędek w kuchni poruszyliśmy temat mojego postrzelenia, które, bądź co bądź, spowodowane było także moją troską o to, by Sebastian nadmiernie nie ucierpiał, gdyby to jego dosięgły kule. Jak miałam mu jednak wyjaśnić to, co działo się w mojej głowie; to, że byłam świadoma tego, jak sprawnie mną manipulował, by tylko zdobyć moje zaufanie, jak nie potrafiłam oprzeć się jego czarowi nawet jeśli go dostrzegałam, jak stanowiłam dla niego jedynie źródło przelotnej rozrywki i wiedzy, którą mógłby poznać, gdyby tylko zechciał, jak miałam mu powiedzieć, że wszystko to wydarzyło się tak po prostu – ponieważ dobrze się przy nim czułam.

Ponieważ się w nim zakochałam.

- Uważam, że ludzkie emocje to temat nie mniej skomplikowany dla nas samych – odparłam wymijająco.

Sebastian natomiast nadal siedział po drugiej stronie stołu, realny i fizyczny, zaledwie na wyciągnięcie ręki, a jednak wyraźnie czułam, jak między nami rósł mur nie do przeskoczenia.

- A więc – mruknęłam, chcąc zmienić temat, naraz czując, jak bardzo byłam tym wszystkim psychicznie wyczerpana – zechcesz poczekać na mnie te sto lat?

Uśmiechnął się do mnie ciepło i uprzejmie, po czym oparł rękę na stole, a ja pozwoliłam, by ujął moją dłoń w tym łagodnym i jakże złudnym przejawie czułości.

- Jeżeli zajdzie taka potrzeba, to poczekam nawet i trzysta, moja droga.

Continue Reading

You'll Also Like

18.3K 1.5K 43
🧡Harry Potter ma wygląd po Jamesie i oczy po Lily, ma dwójkę wspaniałych przyjaciół, talent do pakowania się w kłopoty i... starszą siostrę. 🧡Rosem...
41.2K 2.2K 62
Faktem było to, że Synowie Garmadona stanowili prawdziwe niebezpieczeństwo dla Ninjago i jego mieszkańców. Choć Ninja robili wszystko, żeby powstrzym...
11.6K 1K 26
"Do cholery jasnej miałeś nigdzie nie wychodzić!", krzyknął przez co młodszy wzdrygnął się spuszczając wzrok. "J-ja tylko-", starszy mu przerwał, "co...
5.5K 437 23
Przez całe życie staramy się uciec od przeszłości, licząc, że konsekwencje naszych dawnych czynów nas nie dopadną. Nicole Jade uciekła od przeszłości...