Dzisiaj napotkałem swą bogini...

Por __sleeping-beauty__

43K 3.8K 3K

Marinette Cheng nie ma w życiu lekko. Pewnego dnia jej ojciec-hazardzista ucieka z domu i zostawia córkę na p... Mais

1 | nowy dom, nowa bogini
2 | wioska demonów
3 | Adrien zostaje sługą
4 | księżniczka rozlewiska
5 | obietnica Marinette
6 | spotkanie po latach
7 | upadły anioł ciemności
9 | bogini błyskawic
10 | noce i dnie
11 | porzucone bóstwo
12 | dowód wdzięczności
13 | moja bogini
14 | zaręczyny z wężem
15 | pusta świątynia
16 | bitwa o Marinette
Ogłoszenie Parafialne
Ogłoszenie Parafialne: Q&A

8 | kot, który tropił kruka

2.6K 235 223
Por __sleeping-beauty__

| Marinette |

Czasami chciałabym, żeby czas na świecie choć raz stanął w miejscu.

Dla spóźnialskich osób, do których się zaliczam, to byłby prawdziwy dar od niebios. Ale próżne są moje nadzieje.

Bo czas dalej biegnie, jak oszalały maratończyk i ani myśli zatrzymać się chociażby na kilkanaście sekund.

Dziesięć minut przed rozpoczęciem się porannych zajęć w szkole stałam przed szeroko otwartą szafą w swoim pokoju i byłam bliska załamania nerwowego.

Kompletnie nie wiedziałam, w co mam się ubrać. Wszystko wydawało mi się nudne, szare oraz pozbawione polotu.

Ostatecznie wybrałam czarną koszulę, pokrytą białymi serduszkami, którą wpuściłam w malinowe szorty. Stopy wsunęłam w wiązane, beżowe koturny i ostatni raz przejrzałam się w lustrze.

Poprawiłam swoje włosy, związane w prosty warkocz, po czym chwyciłam torebkę i pędem wybiegłam z pokoju, kierując swoje kroki w stronę wyjścia.

-Wychodzę!- rzuciłam w przestrzeń, już zaciskając dłoń na klamce. Nagle Adrien pojawił się tuż obok mnie.

-Nie zapomniałaś o czymś?- spytał demon, obrzucając mnie ciekawskim wzrokiem i wręczając mi czerwone pudełko na śniadanie, w komplecie z jasnozieloną chusteczką w biedronki.

Spojrzałam na niego z zaskoczeniem.

-Co to ma być?

-Twoja ulubiona sałatka z pieczonych ziemniaków, z dodatkiem grzybów i wędzonego boczku, a także kanapki z grillowanym bakłażanem. Dorzucam też nową, wypraną chustkę na głowę.

Serce nerwowo zatrzepotało mi w piersi na myśl, że kolejny dzień będę musiała spędzić ze szmatą na łbie.

Dlatego postanowiłam to zmienić.

Uśmiechnęłam się szeroko do kociego demona i oddałam mu tę ścierkę do podłóg z biedronkowym motywem.

-Wybacz, ale tym razem chusteczka zostaje w domu! Dam sobie radę bez...

-Bredzisz, smarkulo! W twojej sytuacji wyjście bez nakrycia głowy to tak, jak wysmarowanie się miodem i wejście do gniazda wściekłych pszczół! Odpuszczę ci noszenie tych chustek dopiero wtedy, kiedy będziesz potrafiła się obronić!

Przewróciłam niedbale oczami.

-Zresztą, ja nadal uważam, że szkoła nie jest ci do niczego potrzebna. To strata czasu i tyle. Lepiej zostań w domu i...

Szybko zerknęłam na wyimaginowany zegarek na swoim bladym nadgarstku i teatralnie przyłożyłam dłoń do ust.

-Ojej, już tak późno! Przepraszam cię, ale spóźnię się na autobus do mojej młodości! A on jeździ tylko raz na godzinę! Strasznie mi przykro, ale naprawdę muszę już wychodzić!

-Ale...

Otworzyłam pudełko na śniadanie i wyciągnęłam stamtąd ohydne kanapki, zapakowane w kremowobiały papier. Bez ceregieli wcisnęłam mu je w rękę.

-A ta pyszna sałatka w zupełności mi wystarczy! Życzę ci smacznego i już uciekam, bo się spóźnię! Na razie!

Zanim blondyn zdążył zacząć swoje marudzenie od nowa, wybiegłam ze świątyni, głośno trzaskając przy tym drzwiami i pobiegłam w stronę miasta.

~*~

Drugi dzień szkoły.

Wczoraj to była totalna masakra, ale dziś jakoś mi znacznie lżej na sercu.

Powodów jest kilka.

Jeszcze nikt się ze mnie nie śmiał.

Nie muszę już paradować po ulicach w tej obciachowej chusteczce dla dzieci.

W dodatku, wczorajsza interwencja Adriena z moim drugim śniadaniem spowodowała, że jeszcze tego samego dnia cała szkoła zaczęła snuć plotki o mojej rzekomo odmienionej sytuacji.

Najpopularniejsza z nich mówiła, że po nagłym zniknięciu mojego ojca przygarnęli mnie jacyś obrzydliwie bogaci krewni, którzy mieszkają w gigantycznej rezydencji ze służbą.

Z szybkością błyskawicy awansowałam w hierarchii społecznej, a wraz ze mną moje klasowe przezwisko. Pod koniec wczorajszego koszmarnego dnia ze słoika stałam się małą księżniczką.

Wreszcie los się do mnie uśmiechnął.

Najwyraźniej moja dawno zaginiona wróżka chrzestna przypomniała sobie o mnie i chyba postanowiła mi pomóc.

Znajdowałam się już tylko przecznicę od szkoły, kiedy niespodziewanie podeszły do mnie koleżanki z klasy.

-Siemka!- jako pierwsza odezwała się Alix Kubdel, niska i drobna nastolatka o niebieskich oczach oraz różowych włosach, związanych w kucyka. Miała na głowie smoliście czarną czapkę z daszkiem oraz logiem Chicago Bulls.

-Hej, dziewczyny!- przywitałam się z nimi. Starałam się być naturalna, ale w głębi serca cieszyłam się, że rówieśnicy wreszcie zaczęli się do mnie odzywać.

-Słuchaj, wczoraj na przerwie wpadł do sali taki blondyn i przyniósł dla ciebie śniadanie, nie? Jak on ma na imię?

-No... on nazywa się Adrien.

-A czy dzisiaj też przyjdzie?- spytała Aurore Beauréal, wysoka blondynka w błękitnej sukience w jasnożółte groszki.

-Marinette, przedstawisz nas? Bo my wszystkie chciałybyśmy poznać tego całego Adriena!- pisnęła przeciągle Mireille Caquet, ta sama dziewczyna, która ledwie wczoraj oskarżyła mnie o kradzież pieniędzy Jagged'a Stone'a.

-Wiecie... dzisiaj przyniosłam ze sobą drugie śniadanie, więc Adrien raczej nie przyjdzie- odparłam, uśmiechając się do nich pocieszająco. Jednak one zgodnie zaczęły prychać pod nosami.

-Lepiej chodźmy stąd, zanim całkiem spóźnimy się na biologię- mruknęła gniewnie Aurore, rozkładając swój ulubiony parasol w białe chmurki.

-A już miałam nadzieję, że będziemy mogły się z tobą zaprzyjaźnić, wiesz, Marinette?- syknęła jadowicie Mireille, biorąc pod rękę swoje przyjaciółki i powoli oddalając się w stronę szkoły.

Zacisnęłam pięści ze złości, jednak postanowiłam się nie przejmować takimi pustakami, jak te trzy jędze.

Przyspieszyłam, by zrobić to, co one i chociaż raz w życiu spoźnić się na pierwszą lekcję zaledwie o pięć minut.

Uszłam kilka kroków, kiedy czarne Lamborghini dosłownie wjechało na chodnik z piskiem opon i zagrodziło mi drogę, zatrzymując się kilkanaście centymetrów od mojej prawej stopy.

-Uważaj, jak jedziesz, co?!- wrzasnęłam wściekle, omal nie dostając zawału ze strachu. Nagle drzwi od strony kierowcy powoli otworzyły się i z samochodu wyszła znajoma postać o nastroszonych, fioletowych włosach.

Jagged Pieprzony Stone.

-Gdzie się podziała twoja kolorowa chusteczka, Mari?- spytał wesoło, ściągając swoje szpanerskie, czarne okulary przeciwsłoneczne i bacznie mi się przyglądając. Przewróciłam niedbale oczami i odwróciłam głowę.

-Zgaduję, że właśnie śpieszysz się do szkoły na pierwszą lekcję, prawda, piękna istoto? Wsiadaj, podwiozę cię.

Prychnęłam głośno pod nosem.

-Bez łaski, samodzielnie potrafię trafić do szkoły, wiesz? Zresztą, to zaledwie kawałek drogi stąd, więc dziękuję za miłą propozycję, ale nie skorzystam z niej!- zawołałam, po czym odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie.

Niestety, ten skończony psychopata ciągle nie chciał się ode mnie odczepić.

-Czemu jesteś taka uparta? Dlaczego nie chcesz, żebym cię podwiózł do szkoły?

-Daj mi spokój i odwal się ode mnie!

Nagle złapał mnie za rękę.

-Przyznaj się, Mari. Wstydzisz się, czy po prostu onieśmiela cię moja sława?

Błyskawicznie chwyciłam go za przód koszuli, po czym przyciągnęłam do siebie. Wstrzymał oddech, nasze twarze dzieliły jedynie centymetry.

-Po prostu mnie wkurzasz- warknęłam cicho i puściłam go. Jagged milczał, kompletnie nie zareagował, co było do niego niepodobne. Jedynie patrzył na mnie nieodgadnionym spojrzeniem.

Minęłam chłopaka bez słowa i pędem pognałam do szkoły tak szybko, na ile pozwoliły mi moje ulubione koturny.

~*~

| Adrien |

Upiłem łyk z prawie pustej butelki.

-Uparte babsko. Czy to naprawdę aż takie trudne? Proszę ją jedynie o to, żeby założyła na ten swój pusty łeb najzwyklejszą w świecie chustkę, by zasłonić to cholerne znamię bóstwa. Czy naprawdę proszę ją o zbyt wiele?

Plagg obojętnie wzruszył ramionami.

-Z pewnością nie wymaga panicz zbyt wiele, jednakże panienka jest dużo bardziej szczęśliwsza bez tej chustki na głowie! A przecież szczęście naszej panienki Marinette jest dla panicza najważniejsze! Jest panicz w końcu...

-... jej sługą. Tak, znam swoją rolę, nie musisz mi o niej ciągle przypominać.

Siedzieliśmy wygodnie na drzewie i w skupieniu obserwowaliśmy salę, gdzie odbywała się nudna lekcja ludzkiej historii. Marinette leżała na swojej ławce, niczym rozjechana żaba, ze znudzeniem słuchając o powstaniu starożytnego Rzymu oraz o ustroju, panującym w tym dawnym państwie.

Oparłem głowę niedbale o twardy pień i skupiłem się na rozleniwionej twarzyczce tej smarkuli. Nagle jakiś chłopak siedzący za nią szturchnął ją lekko w ramię i wcisnął jej w rękę maleńką, starannie złożoną kartkę.

Na krótką chwilę się ożywiła. Zaczęła obserwować nauczycielkę, stała się wyczulona na jej najdrobniejszy ruch. Potem powoli rozwinęła karteczkę i skupiła się na lekturze małego liściku.

Pociągnąłem kolejny łyk z butelki.

-A teraz przez głupotę tej gówniary muszę ją pilnować przez cały dzień! W świątyni robota czeka, nawet nie zdążyłem ugotować obiadu, zrobić prania czy chociaż posprzątać! Ja się zabiję, przysięgam!- jęczałem boleśnie.

-Spokojnie, paniczu Adrienie, jestem pewien, że na pewno panicz zdąży ze wszystkim przed powrotem panienki ze szkoły. A co do obiadu... proponuję spaghetti bolognese z warzywami.

-Pomyślę o tym.

Ponownie zajrzałem do szkolnej sali, omijając wzrokiem Marinette. Tym razem skupiłem się na kimś innym.

Na postaci Jagged'a Stone'a.

Ten dziwny facet ani przez sekundę nie spuszczał spojrzenia z mojej pani. Ewidentnie wydawał się nią przesadnie zainteresowany i to mnie niepokoiło.

Koleś był tajemniczy. Było w nim coś mrocznego i niebezpiecznego. Muszę mieć na niego oko przez najbliższe dni.

Westchnąłem ciężko i przymknąłem oczy. Tak bardzo chciałem wrócić do domu i na spokojnie zacząć swoje obowiązki sługi, ale jednocześnie musiałem pilnować, by tej smarkuli nie stała się żadna krzywda ze strony polujących na nią demonów i upiorów.

A więc tak ma wyglądać moje życie, jako chowaniec bóstwa opiekuńczego? Jestem zmuszony gotować obiadki i ciągle niańczyć jakąś głupią gówniarę, która nie potrafi sama zadbać o siebie?

Beznadzieja.

Czasem tęsknię za swoim dawnym życiem, kiedy jeszcze nie zostałem chowańcem. Była to wolna, krwawa egzystencja dzikiego demona, który potrafił wzbudzić strach i szacunek pośród najpotężniejszych bogów.

Wtedy byłem wolny i nic mnie nie ograniczało. Mogłem robić, co tylko moja robaczywa dusza zapragnęła.

Ogarnęła mnie dziwaczna nostalgia, połączona ze zmęczeniem. W końcu ładna pogoda i alkohol zrobiły swoje. Ułożyłem się wygodnie i po chwili odpłynąłem w objęcia Morfeusza.

***

Ciało młodego demona szybko zaczęło gnić, jego narządy wewnętrzne zmieniały się w nic niewarty proch. Twarz zastygła w kamiennym wyrazie bólu i rozpaczy, a ciało drgało w ostatnich konwulsjach.

-Paniczu... Adrienie...- wyjąkał boleśnie demon i po chwili zapadł w śmiertelny sen.

Kopnąłem jego głowę, która pod wpływem nacisku rozsypała się w drobny pył.

-Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz- mruknąłem odrobinę sarkastycznie, a wredny uśmieszek wykrzywił moje wargi.

Podniosłem głowę i pod ścianą dostrzegłem ludzką dziewczynę, z nogami podciągniętymi aż pod brodę, skuloną i patrzącą na mnie z mieszanką przerażenia i fascynacji.

Oblizałem się łakomie.

To musi być dziewczyna z pobliskiej wioski, która została napadnięta przez żądne krwi demony. A sądząc po twarzyczce nieznajomej kobiety- pewnie to z jej powodu upiory z tamtej strony odważyły się zaatakować ludzką osadę.

Podszedłem do niej i szarpnięciem postawiłem ją na nogi. Nie wyrywała się, nie próbowała uciekać czy się bronić. Jedynie obserwowała mnie w milczeniu, czujna na każdy mój najdrobniejszy ruch.

Przejechałem wzrokiem po jej szczupłym ciele, okrytym materiałem długiej, czerwonej sukni w drobne kwiaty, ozdobionej złotymi zawijasami.

-Faktycznie. Jak na prostą dziewczynkę ze wsi, to całkiem niezła z ciebie sztuka. Nie dziwię się tym demonom, które miały na ciebie chrapkę, że zaatakowały wioskę.

Delikatnie drżała na całym ciele, jednak dalej nie próbowała ze mną walczyć. W sumie, nie dziwię się jej. Nie miałaby najmniejszych szans w starciu.

Palcami jednej dłoni złapałem ją za brodę i niezbyt delikatnie zmusiłem, by na mnie spojrzała. Tymczasem ostrymi pazurami drugiej ręki rozerwałem jej suknię na przodzie, przypadkowo kalecząc przy tym jej delikatną, bladą skórę.

Pisnęła głośno z bólu i upokorzenia. Odskoczyła ode mnie, nieudolnie próbując zasłonić swoją nagą klatkę piersiową tym, co zostało z przodu jej ubrania. Nie zwróciła uwagi na małe, krwawiące ranki, pozostałe po moich ostrych pazurach.

-Głos też masz silny- mruknąłem, znowu podchodząc do niej. Chwyciłem ją za nadgarstek i przyciągnąłem do siebie. Tym razem wyrywała się, próbowała stawiać opór, który na nic się jej nie przydał.

-Nie krępuj się, ludzki robaku. Krzycz, wrzeszcz. Chcę usłyszeć, jak błagasz mnie o litość- rzuciłem, opiekuńczo zakładając luźny kosmyk czarnych włosów za jej ucho.

ŁUP!

Tego kompletnie się nie spodziewałem.

Z całej siły przywaliła mi pięścią w nos, aż moja głowa odleciała w bok. Puściłem ją i zatoczyłem się do tyłu. Szkarłatna krew buchnęła strumieniem i plamiła moje wargi.

-Coś ty za jeden i jakim prawem śmiesz mnie dotykać?!- warknęła gniewnie dziewczyna, mierząc mnie wzrokiem pełnym nienawiści i wstrętu.

Warknąłem cicho i wierzchem dłoni wytarłem krew. Spojrzałem na nią i momentalnie gniew wybuchł we mnie, niczym wulkan.

Szybko ruszyłem w jej stronę, gotowy rozszarpać tę głupią gówniarę na strzępy...

***

Szarpnięcie. Czyjaś malutka dłoń, odgarniająca włosy z mojej twarzy.

-Paniczu Adrienie?

Zero reakcji z mojej strony.

-Paniczu Adrienie!

-Czego znowu?- mruknąłem gniewnie, leniwie przekręcając się na drugi bok.

-Musi panicz coś zrobić i to najlepiej szybko!- wrzeszczał mi do ucha Plagg.

-Daj mi spokój. Odpoczywam.

Głośny szloch i kolejne szarpnięcie.

-Paniczu! Jak panicz może beztrosko próżnować, kiedy nasza panienka...

Momentalnie się poderwałem, o mało nie spadając z drzewa. Błyskawicznie chwyciłem duszka za małe ramionka i przyciągnąłem na wysokość twarzy.

-Co znowu zrobiła?! Co z nią?!

Plagg zatrząsł się spazmatycznie.

-Zniknęła... nasza panienka zniknęła!

~*~

| Marinette |

Ciężkie drzwi do sali gimnastycznej, zgodnie z moimi przewidywaniami, były lekko uchylone. Popchnęłam je, chcąc skryć się przed spojrzeniami rówieśników z równoległych klas i weszłam do całkowicie pustej sali.

Dość grube ściany skutecznie tłumiły wszystkie dźwięki z zewnątrz, przez co całe pomieszczenie wręcz tonęło w nieprzyjemnej ciszy. Otuliłam się ciasno ramionami, nie mogąc pozbyć się wrażenia ciągłego obserwowania.

Skierowałam swoje szybkie kroki w stronę trybun, gdzie siedziała smukła, męska sylwetka, z gracją pochylona nad maleńkim ekranem telefonu.

-Możesz mi wyjaśnić, po co mnie tu ściągnąłeś, Jagged?- warknęłam cicho, stojąc tuż nad nim i rzucając mu pod nogi liścik, który wysłał mi na historii.

Oderwał twarz od urządzenia i posłał mi promienny, pewny siebie uśmieszek. Schował telefon do kieszeni swoich ciemnych spodni i wstał z krzesełka.

-Pozwól, skarbie, że tym razem to ja będę zadawać pytania. Widzisz, każda dziewczyna w tej szkole czerwieni się, niczym piwonia i skromnie spuszcza wzrok, kiedy tylko na nią spojrzę.

Podszedł do mnie bliżej.

-Wyjaśnij mi, droga Mari, czemu tylko ty pałasz do mnie taką nienawiścią?

Skrzyżowałam ramiona na piersi.

-To chyba oczywiste zachowanie po tym, jak mnie wczoraj potraktowałeś przy całej klasie- mruknęłam cicho.

-Pragnę przypomnieć, że przeprosiłem cię za wszystkie nieprzyjemności, a w dodatku wziąłem cię w obronę, kiedy niesłusznie oskarżono cię o kradzież.

Niedbale oparł się o barierkę.

-Dalej kompletnie nie rozumiem, co ci się we mnie nie podoba, droga Mari.

Jego głupota oraz zapatrzenie w siebie kompletnie zbiły mnie z nóg. Mogłam jedynie stać w miejscu i przyglądać się w osłupieniu temu tępemu idiocie.

-Skarbie, jeśli tego pragniesz, to nie widzę przeszkód, bym ci się zupełnie oddał. Od tej chwili jestem cały twój.

Z trudem usiłowałam nie dać mu w twarz. Zacisnęłam jedynie pięści.

-Do reszty żeś zdurniał?!- mruknęłam pod nosem. Przez chwilę sens moich słów chyba do niego nie dotarł, bo pewny siebie uśmieszek w dalszym stopniu wykrzywiał wargi chłopaka.

Nagle Jagged jakby oprzytomniał.

-NAZWAŁAŚ MNIE DURNIEM?!

Z trudem usiłowałam nie wybuchnąć śmiechem z powodu jego odrobinę zdezorientowanej miny. Zamiast tego wycelowałam oskarżycielsko palec w stronę klatki piersiowej piosenkarza.

-Sam jesteś sobie winien. Patrzysz na wszystkich z góry. Jak nie przestaniesz w taki sposób obchodzić się ze swoim otoczeniem, to nigdy nie znajdziesz dziewczyny, o przyjaciołach już nie wspominając!- rzuciłam mu w twarz.

Milczał. Przeszywał mnie wściekłym spojrzeniem. Mimo to udałam, że jego przepełniony mrokiem wzrok nie robi na mnie absolutnie żadnego wrażenia.

Odwróciłam się na pięcie i zbiegłam z trybun, kierując się do wyjścia z sali.

-A jeżeli nie masz mi nic więcej do powiedzenia, to pozwól, że wrócę na lekcję, zanim skończy się przerwa. Do zobaczenia na zajęciach!- zawołałam w jego stronę, nie obracając się za siebie.

Wyszłam z sali gimnastycznej, głośno trzaskając drzwiami i skierowałam swoje kroki w kierunku sali lekcyjnej.

~*~

| Jagged |

Patrzyłem, jak dziewczyna oddala się w kierunku drzwi wyjściowych z sali. Głośny stukot jej koturnów odbijał się głuchym echem od grubych ścian i atakował mnie ze wszystkich stron.

Była taka naiwna. Zresztą, jak każdy ludzki osobnik w jej młodym wieku.

Na wspomnienie jej słów o mało nie parsknąłem śmiechem. Ta smarkula myślała, że interesują mnie dziecinne bzdury, jak miłość czy choćby przyjaźń.

Wbiłem dłonie w kieszenie swoich spodni i powoli zszedłem z trybun. Ruszyłem niespiesznie w jej stronę, czując znajomy, kłujący ból w górnej części pleców. Po chwili swobodnie rozpostarłem swoje smoliście czarne skrzydła i oblizałem łakomie wargi.

Ten, kto wpadł na pomysł noszenia przez nią chustki, w celu zasłonięcia znamienia bóstwa opiekuńczego, bez wątpienia był geniuszem. Jednak tym razem znak na czole nastolatki był doskonale widoczny dla wszystkich demonów, które chciałyby ją zabić.

W tym również dla mnie.

Uśmiechnąłem się, unosząc delikatnie kącik ust. Jeśli tylko uda mi się zdobyć moc tej gówniary, w końcu zdobędę szacunek ze strony innych upiorów.

Postąpiłem jeden krok do przodu, gdy nagle oblał mnie lodowato zimny pot. Nieprzyjemny dreszcz błyskawicznie przebiegł mi po plecach, a wszystkie włosy na karku zgodnie stanęły dęba.

Poczułem się obserwowany. Kątem oka widziałem czyjeś wściekle zielone oczy, czające się w mroku, czujne na każdy mój ruch. Po raz pierwszy od tylu lat... poczułem paraliżujący od wewnątrz strach. Bałem się odwrócić i spojrzeć mrocznej postaci prosto w jej oczy.

Do moich uszu dobiegł trzask drzwi wyjściowych do sali gimnastycznej. Oznaczało to, że Marinette zdążyła opuścić bezpiecznie pomieszczenie, w którym zostałem sam na sam z moim prześladowcą. Powoli odwróciłem się, chcąc ocenić sytuację i swoje szanse...

ŁUP! JEBUT!

Nagle gwałtownie poleciałem do tyłu i uderzyłem plecami o grubą ścianę z betonu. Cicho jęknąłem z bólu i powoli rozwarłem swoje zlepione powieki.

Kilka kroków ode mnie stał wysoki chłopak, mniej więcej w moim wieku. Blond włosy na jego głowie układały się w artystycznym nieładzie, z kolei szmaragdowozielone oczy z pionową źrenicą obrzucały mnie przepełnionym pogardą spojrzeniem. Na czubku jego głowy znajdowała się para kocich uszu, podłogę omiatał rozdwojony ogon o lśniącym futerku. W zaciśniętej dłoni trzymał obity metalem kij, którym zdzielił mnie w klatkę piersiową.

-Orientuj się, demonie- rzucił wesoło. Jego wargi wykrzywiał łobuzerski uśmieszek. Wierzchem dłoni otarłem krew, płynącą ciurkiem z moich ust.

-Masz niezłego nosa, skoro tak szybko udało ci się wyczuć, że Marinette jest bóstwem- dodał po chwili, w leniwym tempie mnie okrążając i celując prosto w moją pierś swoim metalowym kijem.

-Poznaję cię, blondynku! Ty jesteś tym chowańcem z wczoraj!- wrzasnąłem, błyskawicznie podnosząc się na nogi i szeroko rozpościerając swoje skrzydła.

Uniósł wysoko brwi. Zrozumiał.

-No tak, idiota ze mnie. Wcześniej nie zwróciłem na to uwagi. Ty jesteś...

-... kruczym demonem z Alp. Prawie szesnaście lat temu opuściłem swoje plemię i zstąpiłem do świata ludzi.

Zarzucił sobie kij na prawe ramię.

-Powinienem się domyślić.

Zacisnąłem mocno pięści. Paznokcie na rękach wydłużyły się i przybrały kształt szponów drapieżnego ptaka. Uśmiechnąłem się, pewny swego.

-Skoro już ujrzałeś moją prawdziwą twarz, kocurze, będę musiał cię zabić w bardzo bolesny sposób!- warknąłem i rzuciłem się w jego stronę, z zamiarem wydrapania jego płomiennych oczu.

Chłopak zwinnie uskoczył przed moimi pazurami i z kocią gracją wylądował na samym szczycie drewnianych drabinek.

-Jestem pod wrażeniem. Przydałby mi się taki chowaniec, jak ty, kocurze! Co powiesz na taki układ? Gdy zostanę bóstwem opiekuńczym, natychmiast uczynię cię moim sługą! Zobaczysz, będę dla ciebie lepszym panem, niż ta kompletnie bezużyteczna gówniara!

Blondyn parsknął śmiechem.

-A jak niby chcesz zostać bóstwem?

Skrzyżowałem ramiona na piersi.

-Prosta sprawa. Wystarczy jedynie, że zabiję obecne bóstwo i pożrę jej serce.

Chłopak zbladł. Zacisnął mocno pięści i zgrabnie zeskoczył na dół. Powoli ruszył w moją stronę, kiedy zdałem sobie sprawę, że wokoło zaczyna otaczać mnie gryzący w oczy dym.

-Muszę przyznać, że strasznie mnie bawisz, ty rozkrakana wrono. A kiedy tylko pomyślę, ilu takich jak ty będzie polować na Marinette, zaczynam się cieszyć, że to ona została moją panią.

Poczułem, jak moje ciało boleśnie się kurczy. Chciałem krzyczeć o pomoc, ale z mojego gardła rozległ się jedynie krótki, świński kwik. Czarne skrzydła zniknęły, dłonie i nogi zmieniły się w świńskie racice, a z tyłka wyrósł mi zawadiacko zakręcony ogonek.

PUF! I już byłem przerażoną świnią.

-Wybacz mi, Jagged, że zmieniłem cię w prosiaka, ale to pierwsze zwierzę, które przyszło mi do głowy. Zresztą, spójrz tylko, jaki z ciebie szczęściarz. Powiedziałeś, że chcesz być bóstwem opiekuńczym? Nic prostszego! Kiedy nakarmię tobą Marinette, staniesz się jej częścią! Dołożę wszelkich starań, żebyś trafił przez żołądek do jej serca!

Jego dłoń zajęła się czarnym ogniem. Instynktownie poczułem zagrożenie.

-Dzisiaj na obiad podam wieprzowe pulpety z krewetkami- rzucił wesoło blondyn, idąc powoli w moją stronę.

Kwiknąłem przeraźliwie ze strachu i szybko pobiegłem w kierunku drzwi wyjściowych z sali. Wypadłem na zewnątrz i rzuciłem się do ucieczki, omijając zaskoczonych uczniów.

~*~

| Marinette |

Z przodu samolotu otwarto drzwi i pasażerowie ruszyli do wyjścia. Elena zamknęła pamiętnik, wsunęła do torebki i także wstała, sięgając po bagaż podręczny ze schowka nad głową, a potem ruszyła za tłumem.

Będzie dzielna.

Lotnisko roiło się od pasażerów i chociaż był to Paryż, to i tutaj atmosfera była zupełnie nieludzka. Nad głową szumiały świetlówki i wszędzie śmierdziało środkami odkażającymi. Zaczynała ją dopadać migrena. A może to początek choroby? Pociągnęła na próbę nosem. Czuła się okropnie.

Skierowała się do pasa bagażowego i wtedy go ujrzała. Aż podskoczyło jej serce na jego widok. Rozpoznała go od razu.

Nie, to niemożliwe.

A jednak oto był, stał przy stojaku na pisma i wyglądał dokładnie tak, jak go pamiętała. Silny, zgrabny i piękny, jeden z najpiękniejszych ludzi, jakich kiedykolwiek widziała. Miał na sobie świetnie skrojoną czarną marynarkę i nosił się niczym arystokrata, którym się urodził. Elena nie mogła złapać tchu. Bała się, że jeśli się ruszy, to on zniknie.

Doskonale wiedziała, w którym momencie ją zauważył- nagle znieruchomiał, zaskoczony. Oczy zrobiły mu się wielkie, a na ustach pojawił się uśmiech zaskoczenia.

A potem zaczęła iść prosto do niego, stukając obcasami o podłogę i ciągnąc za sobą walizkę na kółkach. On też ruszył w jej stronę, nie spuszczając z niej oka.

To jest to, uświadomiła sobie Elena, zatrzymując się przed nim i wpatrując się w niego jak urzeczona.

To z nim mam być. W końcu moje przeznaczenie mnie dogoniło.

-Witaj, Eleno- Damon uśmiechnął się znacząco, a Elena wiedziała, że wreszcie znalazła swoje miejsce na ziemi.*

Pociągnęłam nieelegancko nosem i z trudem hamowałam łzy wzruszenia, cisnące mi się do oczu. Zignorowałam spojrzenia koleżanek i przytuliłam książkę do piersi, uśmiechając się.

-Gratulacje, Eleno! Bądź szczęśliwa z Damonem! Marzę, żeby też kiedyś spotkać na swojej drodze taką miłość!

Nagle do sali chemicznej wpadł Kim oraz jego najlepszy przyjaciel, Max Kanté. Obaj usiedli za mną i prawie natychmiast zaczęli z sobą rozmawiać.

-Stary, świnia biega nam po budzie!

-Co ty pitolisz, Kim?

-Serio! A do tego goni ją wielki, czarny kot o zielonych oczach. Czaisz, stary?

-Uwierzę, jak zobaczę- mruknął pod nosem Max, poprawiając okulary na swoim nosie. Na wzmiankę o czarnym kocie poderwałam się i prawie biegiem wypadłam z sali, chcąc przekonać się o tej dziwnej sprawie na własne oczy.

Zbiegowisko na środku szkolnego dziedzińca uświadomiło mi, że cała sytuacja rozgrywa się właśnie tam.

W naprędce utworzonym przez uczniów kole biegało kompletnie przerażone prosię, rozpaczliwie próbujące uciec przed wielkim kocurem o płomiennie zielonych oczach i czarnym, lśniącym futrze.

Podekscytowane rozmowy moich rówieśników wskazywały, że oni również po raz pierwszy mają do czynienia z podobnym incydentem.

Bliżej przyjrzałam się kotu i zdałam sobie sprawę, że wydaje mi się bardzo znajomy. Nie małam jednak czasu na przemyślenia, bo w tej samej chwili ktoś przepchał się przez zbiegowisko z telefonem i zaczął nagrywać całą sytuację. Była to dziewczyna z mojej klasy, mulatka imieniem Alya Césaire.

Dziewczyna beztrosko odwróciła się tyłem do przerażonej świni, po czym zaczęła relacjonować zdarzenie do kamerki, niczym rasowa reporterka.

W tej samej chwili prosię ruszyło pędem w jej stronę, jakby chciało błagać ją o pomoc. Zwierzę zaplątało się w jej nogi, przez co okularnica runęła do tyłu, prosto na świnię.

Niemalże cudem przepchnęłam się przez tłum uczniów i pochyliłam się nad nieprzytomną koleżanką z klasy. Potrząsnęłam delikatnie ramieniem dziewczyny oraz sprawdziłam jej puls.

-Słuchajcie, niech ktoś zaniesie ją do pielęgniarki!- zawołałam w stronę rozemocjonowanego tłumu. Kilku chłopaków błyskawicznie wystąpiło naprzód i zabrało dziewczynę do gabinetu lekarskiego. Tymczasem ja zerknęłam kątem oka na przytomną, ale nadal przestraszoną świnkę. Na szyi zwierzęcia dostrzegłam znajomo wyglądający naszyjnik. Była to czarna czaszka z parą skrzydeł po bokach.

Przy drzwiach do męskiej toalety, jak gdyby nigdy nic, stał tamten czarny kot i spokojnie mył swoje łapy. Na mój widok, nagle czmychnął do środka męskiej łazienki, a ja uświadomiłam sobie, skąd znam tego wielkiego kota.

Ruszyłam pędem za kocurem.

-ADRIEN! WRACAJ TUTAJ! ALE JUŻ!!

~*~

-O co tyle krzyku? Przecież nikomu nie stała się żadna krzywda, wyluzuj.

Zacisnęłam pięści ze złości.

-TY SKOŃCZONY KRETYNIE! CHCESZ MI BUDĘ ROZWALIĆ, DO CHOLERY?!

Spojrzał na mnie, wyraźnie urażony.

-W taki sposób dziękujesz mi za to, że próbowałem cię przed nim bronić? To normalne dla każdego chowańca, że za wszelką cenę pragnie chronić swoją...

Skrzyżowałam ramiona na piersi.

-NIE ROZŚMIESZAJ MNIE, KOCURZE! ZMIENIANIE BEZBRONNYCH LUDZI W TRZODĘ CHLEWNĄ JEST DLA CIEBIE NORMALNE?! IDŹ SIĘ LEPIEJ LECZYĆ!

Demon prychnął pod nosem.

-To nie jest człowiek. Tak naprawdę to zwykły, kruczy demon, pochodzący z gór i pragnący odebrać ci twoje moce.

Rozszerzyłam oczy ze zdumienia.

-Żartujesz?!

-Czy ja wyglądam, jakbym żartował? To ptaszysko chciało cię zabić i zająć twoje miejsce, jako bóstwo opiekuńcze. Więc zamiast wydzierać się na mnie, lepiej podziękuj mi za ratunek, smarkulo.

Spojrzałam na zmienionego w prosię Jagged'a. W jego małych oczkach krył się niewyobrażalny strach. Pomimo słów Adriena o zamiarach demona wobec mnie... zrobiło mi się go żal.

-Demon czy nie, odczaruj go.

-Co?

-Słyszałeś. Masz odczarować Jagged'a.

-Ale...

-BEZ DYSKUSJI, ADRIEN!!

Kucnęłam przed biednym stworzeniem i delikatnie podrapałam go po głowie.

-Posłuchaj mnie, Jagged. Dzisiaj ci daruję, ale masz się odtąd dobrze zachowywać. I już nigdy więcej nie robić mi przykrości. Zrozumiano?

Adrien pstryknął palcami, po czym pojawił się gęsty dym. Chwilę później wyłonił się z niego śmiertelnie blady i nadal odrobinę drżący na ciele Jagged.

-Matko Krucza... myślałem, że już po mnie... - wymamrotał nieprzytomnie, próbując podnieść się na nogi. Wtedy dostrzegłam na jego twarzy niewielkie zadrapanie od kocich pazurów Adriena.

Podeszłam bliżej i wyciągnęłam dłoń.

-Jagged...

Spojrzał na mnie z gniewem.

-Czego znowu?! Masz coś do kruków?!

-... jesteś nieźle podrapany na twarzy. Nie możesz w takim stanie wyjść do ludzi. Czekaj, opatrzę cię- rzuciłam i zaczęłam grzebać w swojej torebce w poszukiwaniu plasterków na odciski.

-Obejdzie się- mruknął gniewnie, po czym ruszył w kierunku drzwi do sali.

Błyskawicznie chwyciłam go za rękę.

-Dokąd się znowu wybierasz?! Jesteś gwiazdą, musisz dbać o swój wygląd, tak czy nie?!- wrzasnęłam, niemalże siłą sadzając chłopaka na ławce przy dziedzińcu. Przykleiłam plasterek do pierwszego z kilkunastu zadrapań.

-Posłuchaj, ja nie przepadam za tobą. Ale w tym kraju są tysiące dziewczyn, które wzdychają do ciebie po nocach i obklejają ściany swoich pokoi twoimi zdjęciami. Skoro i tak masz spaprany charakter, to chociaż facjatę utrzymuj w należytym porządku, okej? Jesteś to winien swoim fankom. Możesz mi to obiecać?- spytałam cicho, rozrywając kolejne małe opakowanie plasterków.

Jagged milczał, jedynie skinął lekko głową. Krwisto czerwony rumieniec pokrył jego policzki. Szybko odwrócił głowę, licząc, że tego nie dostrzegłam.

ŁUP!

W tej samej chwili dotąd spokojnie stojący nieopodal koci demon nagle huknął pięścią w drewniane oparcie ławki, aż podskoczyłam ze strachu.

-Chwila moment! Więc ja dostałem opieprz za to, że chciałem cię bronić, a ta mordercza wrona plasterek?! Czy ktoś może mi ten absurd wyjaśnić?!

Zachichotałam pod nosem.

-Ty przecież nie jesteś podrapany.

-Bo sam umiem o siebie zadbać.

-Weź mi lepiej wytłumacz, dlaczego ZNOWU szlajałeś się po mojej szkole!

-Bo nie chciałaś nosić tej pieprzonej chustki na swoim pustym łbie, dlatego!

~*~

* fragment z ostatniej książki z serii "Pamiętniki Wampirów" 😍😍😍

Kochani, tęsknił ktoś za mną?

Wiem, że trochę mnie mało, ale niedługo się to zmieni! Pomału wychodzę na prostą z matmą i historią, więc powinnam pisać znacznie częściej! 😚😚😚

Ogólnie, obecnie ja i moja wena płaczemy z miłości do "Noragami". Jutro rejestruję nową religię- Yatoicyzm, pojutrze zaczynam budowę świątyni dla Yato ❤❤❤

Zapraszam jeszcze na moją grupę na fb (Misiaki Raven), link na profilu.

A ja się żegnam i lecę do Yato! 😚😚

Pamiętajcie, że was kocham! ❤❤❤

Continuar a ler

Também vai Gostar

12.9K 2.3K 15
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...
248K 17.9K 60
"Jeśli będzie ci niewygodnie, możesz się położyć obok, tylko trzymaj się swojej połowy. Nie jestem typem przytulaska. "
45.7K 3.1K 71
Gdzie ona zostaje mu podarowana jako prezent
4.6K 304 39
Wiadomości Stray kids czasem też opisówki w celach humorystycznych : 3 Shipy: Hyunlix Minsung Jeongchan Może Changmin