Ostatni oddech (ZAKOŃCZONE)

Oleh OlaSzo

176K 6.4K 656

*POWIEŚĆ ZAWIERA SCENY EROTYCZNE - czytasz na własną odpowiedzialność* Byłam. Jestem. I będę. Nawet jeśli... Lebih Banyak

PROLOG
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 4
ROZDZIAŁ 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Nowa powieść?
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział przedostatni
Ostatni oddech
NOWA POWIEŚĆ

Rozdział 3

11.3K 347 23
Oleh OlaSzo

Rodzina ponad wszystko

Sobotę spędziłam na kacu, pogrążona we własnych myślach i wspomnieniach zeszłej nocy. W niedzielę w końcu zwlekłam się z łóżka i poszłam do kuchni, aby wstawić sobie wodę na kawę. Działałam już automatycznie, wsypałam dwie łyżki kawy do swojego ulubionego, czerwonego kubka i dodałam dwie kostki cukru. Słońce świeciło w najlepsze, ale delikatna migrena zmusiła mnie do zasłonięcia okien. Byłam już na chodzie, nie tak jak wczoraj, lecz wciąż czułam pieczenie między nogami. Ponadto byłam osłabiona i jaskrawe światło za bardzo mnie oślepiało. Co na to poradzić? Wcale nie byłam zdziwiona moim stanem. Przebalowałam całą noc, pieprzyłam się dziko do ósmej nad ranem, aż w końcu zabrzmiał dzwonek informujący o zakończeniu imprezy. Byłam zmęczona, ale jednocześnie rozbudzona, kiedy żegnałam się z nieznajomym. Na ,,do widzenia" pocałował mnie w policzek i odszedł, nie oglądając się za siebie.

Tym sposobem trafiłam do monopolowego i wypiłam sama ćwiartkę wódki rozcieńczoną z colą. W domu upiłam się i zasnęłam, budząc się wczesnym wieczorem z bolesnym bólem głowy i nudnościami. Zawsze miałam dość słabą głowę, gdy mieszałam.

Ale dzisiaj już od godziny dziewiątej byłam na nogach. Postanowiłam wstać, ogarnąć się i wyjść na miasto. Musiałam jakoś zapełnić swój wolny dzień. W każdą niedzielę wybierałam się na zakupy i przy okazji spotykałam się ze starymi znajomymi. Na to popołudnie jednak miałam wolny terminarz.

Zalałam już ugotowaną wodę i skierowałam się do niewielkiego salonu, w którym najczęściej przesiadywałam w wolnych chwilach. Uwielbiałam widok ściany zapełnionej masą książek, pod którymi uginały się półki. Przy oknie stał telewizor trzydziestosiedmiocalowy. Taki w zupełności mi wystarczał, aby oglądnąć poranne wiadomości lub powtórki seriali.

Włączyłam telewizor i postawiłam kawę na małym stoliku. Zasiadłam na bordowym fotelu i podwinęłam pod siebie nogi. W tej pozycji najbardziej czułam się komfortowo.

Już chciałam sięgnąć po swój kofeinowy napój, kiedy usłyszałam dobiegający z kuchni dźwięk mojej komórki, więc szybko wstałam, aby odczytać wiadomość.

Jesteś dziś wolna? Jestem w mieście. Charles

Widząc SMSa od mojego kuzyna, którego nie widziałam od ponad trzech miesięcy, uśmiechnęłam się szeroko. Nie miał stałego miejsca zamieszkania, bo pracując jako kaskader w branży filmowej był rozchwytywany w całych stanach. Już jako dziecko nie mógł ustać w jednym miejscu, więc taki zawód stanowczo do niego pasował.

Usiadłam na fotelu i wystukałam wiadomość na ekranie dotykowym.

Żyję. Nie mam planów, więc wpadnij, albo spotkamy się na mieście.

Specjalnie zaznaczyłam, że jestem wśród żywych, bo po ostatnim razie, kiedy zobaczył mnie skacowaną – impreza może skończyła się o ósmej, ale ja zabalowałam u nieznajomego do kolejnego wieczora – postanowił nie widzieć się ze mną, kiedy rzygam jak głupia. Charles był dobry, miły i przyjazny, ale nie należał do osób, które z chęcią przytrzymują mi włosy, gdy zaglądam do muszli klozetowej.

Zrób mi śniadanie. Będę za dziesięć minut. Później coś się wymyśli. Jestem cały twój dzisiejszego dnia.

Uśmiechnęłam się szeroko i upiwszy łyk kawy, znowu wstałam i skierowałam się do kuchni. Postanowiłam zrobić mu jego ulubione omlety z sosem klonowym. Wyciągnęłam z lodówki potrzebne składniki i z dobrym humorem zaczęłam przygotowywać posiłek.

Charles był synem mojego wujka od strony mamy. Kiedyś mieszkaliśmy obok siebie, dzięki czemu nawiązał się między nami niesamowity kontakt. Byliśmy podobni z charakteru, mieliśmy identyczne upodobania. Często wybieraliśmy się nad rzeczkę i skakaliśmy do wody z miejscowej liny. Chodziliśmy razem na imprezy i na podwójne randki. Jako dzieci zazwyczaj nocowaliśmy u siebie, nie chcąc się rozdzielić. Później, kiedy dorośliśmy, wymykaliśmy się z domu i spędzaliśmy razem szaloną noc, podróżując autostopem do miejscowych pubów. Byliśmy jak papużki nierozłączki. Tym bardziej, kiedy w wieku siedemnastu lat straciłam rodziców w wypadku samochodowym. Wprowadziłam się wtedy do cioci Hannah i wujka Jordana, po czym, jako osiemnastolatka, zdecydowałam się wyprowadzić do innego miasta, aby samemu rozpocząć życie.

Z wujostwem rzadko się kontaktowałam. Większy kontakt utrzymywałam z Charlesem, choć i on często wymykał się spoza zasięgu. Gdy tylko możemy, staramy się spędzać razem choćby chwilę.

Kiedy pierwsze omlety były już prawie gotowe, usłyszałam otwierane drzwi.

- Do cholery – warknął, zamykając za sobą. - Saphiro Wester, czy ty nigdy nie nauczysz się zamykać drzwi na klucz?

Zachichotałam z jego oburzenia, choć jemu wcale nie było do śmiechu. Już z kuchni czułam, że jest nieźle wkurzony.

Usłyszałam, jak wiesza kurtkę i ściąga buty, po czym ciężkimi krokami zmierza w moim kierunku.

- O, omlety? - Jego oczy zabłyszczały, kiedy wszedł do kuchni. Uśmiechnęłam się do niego.

Cmoknął mnie w policzek i usiadł przy stole. Podałam mu talerz z trzema naleśnikami, które natychmiast polał sosem klonowym. Zaczął jeść bez słowa. Widać było, że jest głodny. Musiał długo nie jeść.

Oparłam się o blat i zaczęłam mu się przyglądać. Przez te ostatnie trzy miesiące strasznie zmizerniał. Wcześniej był umięśniony, teraz nikł w oczach. Miał dwadzieścia pięć lat, ale już pojawiały mu się na włosach siwe pasma. Nieogolony, ciuchy pogięte, a i cera była strasznie przesuszona. Gdybym go nie znała, powiedziałabym, że nie jest moim rówieśnikiem. Wyglądał o wiele starzej, niż go zapamiętałam.

- Na jakim planie filmowym teraz byłeś?

- Hm? - Zdziwił się moim pytaniem. Z pełną buzią spojrzał się na mnie i zmrużył zmęczone, niebieskie oczy. - Na ,,Gubernatorze z małego miasta". Czemu pytasz?

Wzruszyłam ramionami.

- Marnie wyglądasz. Jakbyś był zombie.

Nie odpowiedział. Wpatrywał się z przejęciem w talerz i faszerował swój żołądek śniadaniem. Podniósł kciuk w górę i tym samym zakończył ten temat.

Westchnęłam nieco poirytowana i zasiadłam naprzeciwko niego przy stole.

- Charles, nie możesz tak żyć w biegu. Wyglądasz fatalnie.

Nie odpowiadał.

- Naprawdę, cieszę się, że lubisz tę robotę. Świetnie sobie radzisz i dobrze zarabiasz. Ale spójrz na swoje dobra.

Wciąż przeżuwał ostatni omlet, jakby w ogóle mnie nie słyszał. Jednak widząc napięcie na jego barkach, doszłam do wniosku, że może jednak coś wskóram.

Próbowałam dalej.

- Zrób sobie przynajmniej krótkie wakacje. Nie dzień, nie tydzień, ale przynajmniej miesiąc. Możesz gdzieś pojechać, zwiedzić jakieś miasto, choć zapewne wszędzie już byłeś...

Nawet nie raczył na mnie spojrzeć.

- O! Albo pojedź do Europy – zaproponowałam żwawo, lecz nie dostałam w zamian żadnego odzewu. - Chyba że wolisz zostać u mnie, to nie ma sprawy. Odstąpię ci kanapę.

Skończył jeść i sięgnął po serwetkę. Wytarł kąciki ust, zgniótł papierek w dłoni i wyrzucił do śmietnika, stojącego nieopodal stolika.

Kiedy na mnie spojrzał, nie okazywał żadnych emocji.

- To co? Co dziś robimy? - zapytał.

Zmarszczyłam z niecierpliwieniem brwi.

- Charles, dobrze wiesz, że...

- Oj, Saph. Daj spokój! - Wstał od stołu i podszedł do okna. Kuchnia była naprawdę mała, ale dwoje ludzi bez problemu się w niej mieściło.

Również wstałam i włożyłam przy okazji talerz do zlewu. Byłam pedantką i u mnie żadne brudne naczynia nie mogły pozostać na stole. Gdybym miała większą kuchnię, kupiłabym zmywarkę, ale ledwo mieściłam się ze wszystkimi rzeczami w szafkach. Poza tym nie było to moje mieszkanie – wynajmowałam od bardzo miłej babeczki, w wieku mojej ciotki.

Kuzyn zamilkł, wpatrując się w jakieś miejsce za oknem. Schował ręce do kieszeni swoich dżinsowych, luźnych spodni i nad czymś głęboko rozmyślał. Był spięty i odruchowo chciałam złagodzić napięcie mięśniowe, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Nie miałam zamiaru robić komuś masażu, także kuzynowi, kiedy nie chce mi wyjawić w czym jest problem.

- Właściwie zostaję tutaj w mieście przez jakiś czas. Nie wiem dokładnie ile i gdzie, ale...

- Możesz spać u mnie – zaproponowałam szybko. Nie chciałam, aby nocował w hotelu, kiedy miał tak blisko rodzinę.

Odwrócił się w moją stronę. Nie wiem czy przez światło, ale wyglądał coraz bardziej mizernie.

- Dzięki, Saphiro. Zapłacę ci za...

- Dobrze się czujesz? - przerwałam mu, chcąc dowiedzieć się prawdy. Gdy zaczął otwierać usta, aby mi odpowiedzieć, wyprzedziłam jego wypowiedź. - I nie pieprz mi, że wszystko gra. Uważasz mnie za głupią? Widzę, jak wyglądasz. Widzę, jak się zachowujesz. Coś się stało? Jesteś chory? Masz jakieś problemy?

Zdziwił się moją lawiną pytań, lecz to mnie nie obchodziło. Chciałam wiedzieć, co się stało z moim kuzynem. Ledwo mogłam na niego patrzeć. Czułam ból w sercu, widząc jego nieme cierpienie.

Chyba zrozumiał, że tak łatwo się nie poddam, bo westchnął głośno i na chwilę schował twarz w swoich poniszczonych dłoniach. Wiedziałam, że coś wisi w powietrzu, ale nie mogłam nawet znaleźć żadnego punktu zaczepienia.

- Kiedy indziej ci powiem – oznajmił w końcu. Ruszył w kierunku wyjścia z kuchni, ale zatarasowałam mu drogę z założonymi rękami. - Saph, mogę na chwilę się położyć? Jestem zmęczony podróżą.

Nie miałam zamiaru mu odpuszczać, ale jego gałki oczne faktycznie były zbyt czerwone. Odburknęłam pod nosem, robiąc mu przejście. Kiwnął głową w podzięce, po czym skierował się do kanapy.

- Przyniosę ci pościel – mruknęłam, nie przejmując się swoim lodowatym tonem.

* * *

Spał jak zabity przez jakieś pięć godzin. Już prawie dochodziła piętnasta, a ja zdążyłam nieco ogarnąć swój pokój, wyjść do sklepu, aby zakupić produkty na obiad i go ugotować. Postanowiłam zrobić dla niego tortillę, którą tak uwielbiał jako dziecko. Zawsze mówi się, że droga do serca mężczyzny wiedzie przez żołądek. Nie chciałam wzbudzić w nim sympatii, ale koniecznie musiałam się dowiedzieć, czy coś w jego życiu się stało.

Miałam wiele czasu, aby ,,niechcący" mu się przyjrzeć. Może to nic, ale nawet najmniejsze szczegóły powodowały u mnie jeszcze większy niepokój. Widziałam lekkie zadrapania przy uchu, schudł co najmniej pięć kilo, a mięśnie nieco zwiotczały. Nawet podczas snu nie wyglądał na spokojnego. Gałki oczne poruszały się w szaleńczym tempie, oddychał ciężko i trwał skulony na kanapie. Chciałam, by na ten czas przeniósł się do mojej sypialni, ale zanim zdołałam go do tego namówić (oraz przynieść pościel), on już spał w najlepsze...

Kochałam go jak brata. Często mnie wkurzał, ale za każdym razem wybaczałam mu nawet najgorsze wybryki. To on był zawsze przy mnie. To on wspierał mnie podczas pierwszego miesiączkowania, pierwszych randek, pierwszych kroków ku dorosłości, choć byliśmy w tym samym wieku. Wiedział o mnie więcej, niż sama mogłabym przyznać. To dzięki niemu nie zwariowałam, kiedy rodzice zginęli w wypadku. Od zawsze był moją podporą, jedyną osobą, na którą mogłam naprawdę liczyć. Nikogo nie darzyłam takim zaufaniem, co jego. Po prostu był w dzieciństwie dla mnie najważniejszy.

I niewiele się zmieniło.

Choć nasze drogi się rozeszły, odległość nie ma dla nas żadnego znaczenia. Wiem, że on gdzieś tam jest po drugiej stronie kraju i czuję wewnętrznie, że mogę do niego zadzwonić w każdej chwili. Gdybym miała jakiś problem, zawsze chętnie by mi pomógł. Był do dyspozycji.

I chcę, aby wiedział, że na mnie również może liczyć.

Może to kwestia czasu, żeby mi się wyżalił. Mimo to musiałam przyznać, iż jego słowa – a właściwie brak wytłumaczeń – trochę mnie zabolały. Liczyłam, że otworzy się przede mną i wyzna, co go trapi. W głębi serca czułam, że jest źle. Bardzo źle. Czyżby stracił pracę? A może zerwał z dziewczyną? Chociaż ostatnia opcja odpadałaby, bo nic mi ostatnio nie mówił, że jakąś zdobył...

Kiedy zawinęłam ostatni placek tortilli, postanowiłam zakończyć jego sen. Przełożyłam trzy porcje na duży talerz i pomaszerowałam do pokoju pewnym krokiem. Położyłam naczynie na stoliku w salonie i bez presji usiadłam z impetem na nogach kuzyna.

- Wstawaj, Charles!!!

Zawsze go w ten sposób budziłam i za każdym razem rozbawiał mnie swoją reakcją, kiedy odskakiwał z przestrachem. Teraz jednak pod wpływem presji kopnął mnie tak mocno, że prawie wylądowałam na stoliku. Gdy złapałam równowagę, przytrzymując się blatu, odwróciłam się w jego stronę. W sekundę usiadł i rozglądał się panicznym wzrokiem po pokoju.

- Ej, Charles, spokojnie! - powiedziałam do niego. Kiedy pochwycił moje spojrzenie, poczułam się naprawdę głupio. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że naprawdę jest z nim źle. Naprawdę źle.

- Do cholery, w co on się wpakował?

- Wszystko OK? - zapytałam cichym głosem i odważyłam się, aby ponownie usiąść obok niego, tym razem z delikatnością, aby go nie wystraszyć.

- T-tak – wyjąkał i westchnął ciężko po tym, jak się opanował. Jeszcze raz spojrzał za siebie w kierunku drzwi, a później przeniósł wzrok na stolik. Widząc danie, jakie mu przygotowałam, nieco się ożywił. - Tortilla? To dla mnie?

Kiwnęłam głowo i lekko się uśmiechnęłam. Złapał szybko za talerz i zaczął w ekspresowym tempie wsuwać do ust, jakby naprawdę przez długi czas nie jadł. Postanowiłam zostawić go na razie w spokoju, delektując się widokiem wygłodniałego kuzyna. Choć krajało mi się serce, stwierdziłam, że mu odpuszczę spowiedź.

Na razie.

* * *

Wieczorem był bardziej żwawy. Poszliśmy na zakupy, później na wieczorną kolację do baru na hamburgery. Powiedział, że w Minesocie takich nie serwują, a więc postanowił skorzystać z okazji. Chcieliśmy jeszcze wybrać się do kina, ale nie miałam nastroju na żaden film. Chciałam udać się do domu i odespać, bo w końcu jutrzejszego dnia wybierałam się do pracy. W drodze powrotnej zahaczyliśmy o sklep i zakupiliśmy półwytrawne, czerwone wino dla uczczenia jego przyjazdu.

Nie rozwijaliśmy tematu. W ogóle mało rozmawialiśmy o tym, co przez te trzy miesiące działo się w naszym życiu. To był kolejny problem, który wpisałam do listy ,,zagadki Charlesa". On zawsze starał się mnie pytać o wszystko, ale tym razem chodził spięty i mówił o rzeczach tak mało istotnych, że ledwo je spamiętałam. Kogo obchodzi to, że musi kupić sobie jutro buty? Albo że po drodze do mnie złapała go ulewa?

Przynajmniej wiedziałam, że nie stracił pracy. Gdyby jej nie miał, nie miałby funduszy, aby sponsorować nasz dzisiejszy wypad. Choć nalegałam, że sama zapłacę, on pierwszy wyciągał portfel i wykładał banknoty, kończąc tym samym mój wywód.

Jeśli nie praca, to w co się wplątał? Mafia? Ex-dziewczyna? Nie wiem. Choć był energicznym mężczyzną, nie wplątywał się w problemy. Od zawsze robił wszystko, co mu się podobało, ale działał zgodnie z prawem – nie licząc młodzieńczych wyskoków, ale mało jest nastolatków, którzy tego nie robili.

Na zegarkach wybijała godzina dwudziesta. Siedzieliśmy na kanapie i oglądaliśmy jakiś badziewny film akcji. Już zasypiałam, ale delektowałam się obecnością mojego kuzyna, który z każdą kolejną sekundą coraz bardziej się odprężał. Widziałam jego mięśnie, już mniej spięte, i uśmiech, który nie był wymuszony. Może to za sprawą wina albo dobrą – i bezpieczną! - aurą mojego mieszkania. Nie wiem. Ale póki co nie wnikałam.

- Jaki banał! Przecież ten debil nie umie wykonać normalnego manewru! - krzyknął, gdy zobaczył pseudo mordercę, nieumiejącego poprawnie przeskoczyć płotu. Film wpisałabym pod gatunek komedii, nie sensacji, ale w końcu to nie ja jestem ekspertem... - Widzisz to? Po pierwsze, to kaskader uczęszczał w tym wszystkim. Ale jaki normalny kaskader nie umie takiego wyskoku zrobić?! To przecież ironia! Założę się, że gówniarze lepiej to zrobią, niż ten frajer. - Prychnął pod nosem i sięgnął po pilota, aby wyłączyć telewizor. - Sorry, młoda, ale moja psychika więcej nie zniesie.

- Spoko. I tak nie oglądałam. - Wzruszyłam ramionami i z kieliszkiem wina w dłoni odwróciłam się w jego kierunku. - Masz jakieś zlecenie? Wiadomo, kiedy wyjeżdżasz?

- Na razie mam podpisaną umowę z jedną produkcją, ale zdjęcia do filmu zaczynają dopiero za dwa miesiące. Do tego czasu planuję pobyć tu i tam... Wiesz... Zwiedzić stare okolice.

- Zostań u mnie tyle, ile chcesz.

- Dzięki, ale wiesz dobrze, że nie lubię siedzieć na dupie. Zresztą dosyć o mnie. Mów mi jak tam z tobą wiąże się sytuacja. Spotkałaś kogoś? Masz faceta? - Pochylił się w moją stronę ze szczerym zainteresowaniem. Po jego słowach natychmiast przypomniała mi się zamaskowana twarz mężczyzny.

- Właściwie nie. Wiesz, że nie bawię się w związki.

- No wiem! Ale jesteś atrakcyjną kobietą, więc na pewno miałaś jakieś wzięcie. Zresztą spotkałaś kogoś w tym klubie, o którym ciągle nawijasz bez przerwy? Jak ono się zwie? Blue flowers?

- Dark Flowers – poprawiłam go, po czym wzruszyłam ramionami. Dbałam o zasady, więc nawet swojemu kuzynowi nie mówiłam, co się w środku dzieje. Nie chcąc go okłamać, omijałam prawdę. - Wiesz jak to jest. Przychodzą i odchodzą. Nie warto ich rozpamiętywać.

Choć ciągły ból, który odczuwam między nogami, nie chce zniknąć i spowodować, że zapomnę o tamtym incydencie – dodałam w myślach.

- Byłaś tam w ten piątek? Co się działo? Co tam w ogóle jest? - zasypał mnie lawiną pytań. Wielokrotnie mu powtarzałam, że nie mogę mu odpowiadać na takie szczegółowe pytania, ale on nigdy nie brał tego do siebie. - Właśnie! Powiedz mi najlepiej, jaka jesteś. Kiedy zakładasz tę cudo maskę, zamieniasz się w inną kobietę? Czujesz się, jak jakaś superbohaterka? Jak seksi zdzira?

- Charles! - Wybuchnęłam śmiechem i kopnęłam go w udo. - Nie! Nie! I jeszcze raz nie! Choć właściwie ta anonimowość powoduje, że jestem bardziej odważniejsza. To mogę przyznać.

- Wiadomo. Ale zauważ, że nie zakładasz tylko tej jednej maski. Zawsze ją nakładasz, nie tylko do klubu. Masz ją na sobie w pracy, w sklepie, u znajomych i na ulicy. Nawet przy mnie masz ją nałożoną.

- O czym ty bredzisz? - Zdecydowanie wypił za dużo alkoholu. Albo ja za mało.

- O tym, że przy każdym człowieku jesteś inna. Pytanie tylko, która maska jest prawdziwa?

Dawno nie zadawał mi tak inteligentnego pytania. Musiałam najpierw dopić ostatni kieliszek wina i głęboko się zastanowić, aby dostarczyć mu dobrej odpowiedzi.

- Nie wiem, Charles... Chyba każda maska jest prawdziwa. Każdemu daję cząstkę siebie.

- A gdzie cała ty?

- Ja? - Te pytania nie były na moją dzisiejszą głowę.

- Tak, ty. Kiedy rozdzielasz swoją twarz na tysiąc kawałków, gubisz sama siebie. Nie zdołasz spamiętać każdej swojej osobowości, więc to kwestia czasu, aż stracisz grunt pod nogami. Ewentualnie chwycisz się kurczowo ostatniego kawałka swoich puzzli i staniesz się tym, kim nie jesteś. Będziesz tylko częścią siebie, nie całością. Wykończysz się psychicznie. A to tylko gwóźdź do trumny...

- Charles, przestań tak mówić – przerwałam mu stanowczo. Jego zawziętość przyprawiała mnie o gęsią skórkę. - Może i grałeś w paru filmach, ale przy mnie nie musisz szpanować, że znasz jakąś kwestię na pamięć.

Chciałam to wszystko obrócić w żart, ale mimo to w głębi duszy wiedziałam, że kuzyn ma rację.

- Tylko nie mów, że nie ostrzegałem.


Lanjutkan Membaca

Kamu Akan Menyukai Ini

68.3K 2.1K 31
Przez całe życie żyłaś jak zupełnie normalna dziewczyna... Wiedziałaś, że ojciec zajmuje się szemranymi interesami, a twój brat - Bruno ma pójść w je...
58.3K 1.8K 16
"Każdy z nas potrzebuje sekretnego życia." Osiemnastoletnia Madeline West uchodzi za dziewczynę, która nie boi się wyrazić swojego zdania, a tym b...
20.3K 893 16
DRUGA CZĘŚĆ "LOST" Jenny powoli stara się poukładać swoje życie. Studiuje, mieszka w innym mieście. Na wakacje wraca jednak do Naples. Nie zdaje sobi...
148K 4.6K 30
„ Na własne życzenie weszłam w ogień, który sami rozpalili „ Zawsze myślałam, że życie jest piękne. Jako mała dziewczynka nie mogłam na nic narzekać...