Czy to opowieść o miłości...

By marta_piex

38.1K 2K 318

"Między mężczyzną a ko­bietą przy­jaźń nie jest możli­wa. Na­miętność, wro­gość, uwiel­bienie, miłość - tak... More

1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
x
12
13
15
NOMINACJA
16
17
18
19
20
21
22
NEWSNEWSNEWS
23
24

14

1.4K 73 17
By marta_piex

Atlanta, czerwiec 2015

W twarz uderzył mnie niemiłosierny żar, a moje ubrania natychmiast ciasno oblepiły ciało. Ciężkie, wilgotne powietrze Georgii zdawało się mieć w sobie jedynie minimum tlenu, jakie było potrzebne do przeżycia. Schodząc wąskim, metalowym trapem na płytę lotniska, zsunęłam na nos okulary chroniąc twarz przed ziejącym na niebie słońcem. Przemknęło mi przez myśl, że Hotlanta, określenie często używane przez obsadę Marvel'a w wielu wywiadach, było jak najbardziej trafne. Szybko przewinęłam się pomiędzy innymi wysiadającymi z pierwszej klasy pasażerami, by jak najszybciej znaleźć się w klimatyzowanej hali przylotów. Tam, sprawnie przeszłam przez odprawę i stanowiska ochrony. Tuż za wyjściem do głównego hallu terminala, zatłoczonego oczekującymi na przyjezdnych rodzinami i znajomymi, wyszukałam wzrokiem małą tabliczkę z ręcznie wypisanym własnym nazwiskiem. Podeszłam z uprzejmym uśmiechem do trzymającego ją mężczyzny w średnim wieku, w kwiecistej koszuli, jakby wyjętej z lat dziewięćdziesiątych. Przepełniony kolorami okaz mody miał wetknięty w krótkie spodnie cargo, na nogach miał trampki, spod których wystawały, nieco przydługie, białe skarpetki. Wokół paska miał opiętą wysłużoną torbę-nerkę, na szyi przewieszony identyfikator.

- To ja! - zaanonsowałam podchodząc do mężczyzny. Zmierzył mnie niepewnie wzrokiem od stóp aż po czubek głowy. Jego twarz przybrała nietęgi wyraz.

- Zabrać bagaż? - spytał nie przedstawiając się, a kiedy pokręciłam przecząco głową mężczyzna wskazał, żebym poszła za nim. Chwilę później na powrót otoczyło mnie gorące powietrze Atlanty. Mężczyzna poprowadził mnie przez parking, do zaparkowanego na końcu czarnego pickup'a. Bez słowa odebrał ode mnie małą podręczną walizkę i brutalnie przerzucił ją na pakę. Skrzywiłam się lekko, widząc jak droga skórzana torba wybija w powietrze wokół siebie małe tumany kurzu. Mój przewodnik wskazał drzwi pasażera, sam obszedł samochód i usiadł za kierownicą. Nie odzywał się, dopóki nie wjechaliśmy na drogę szybkiego ruchu prowadzącą w stronę przeciwną niż centrum miasta.

- Niestety nie zdążę cię zawieźć do hotelu, musimy jechać prosto do studia - wyjaśnił widząc moją pytającą minę. - Ron zostawił po sobie straszny syf i Joe potrzebuje cię na wczoraj.

- Zdążę się przebrać? - spytałam parząc w dół, na opiętą na moich nogach ołówkową spódnicę.

- Tak, tak - potwierdził szybko kierowca. - Tu jest twój identyfikator. Da ci wszędzie pełny dostęp.

Podał mi brązową kopertę. W niej rzeczywiście znalazłam plastikową kartę z moimi podstawowymi danymi i zdjęciem.

- Krótkofalówkę dostaniesz na miejscu - dodał jeszcze mężczyzna, a potem znów zamilknął, dopóki nie podjechaliśmy pod studio. Zjechaliśmy z autostrady szerokim zakrętem, który doprowadził nas do węższej, bocznej drogi. Ciągnęła się serpentynami na całkowitym odludziu, pomiędzy polami i lasami, jeszcze przez około piętnaście minut. W końcu, za jednym z zakrętów, niespodziewanie pojawił się ogromy kompleks różnej wielkości budynków, rozciągniętych na co najmniej kilku hektarach ziemi. Większe i mniejsze hale oraz inne obiekty biurowe, a pomiędzy nimi parkingi pełne samochodów, znajdowały się za strzeżoną bramą. Na poboczu zauważyłam rzeźbiony w marmurowym bloku napis Pinewood Atlanta Studios. Mój milczący towarzysz zatrzymał samochód przed zamkniętym szlabanem i pomachał swoim identyfikatorem w stronę małej budki strażniczej. Szlaban ociężale powędrował w górę.

- Wystawię cię przed biurem, sam muszę wracać do pracy - powiedział, kiedy kilkaset metrów dalej zatrzymał samochód przed wejściem do jednego z budynków. - Wejdź na pierwsze piętro. Drugie drzwi po lewej.

Kiwnęłam głową i zawiesiłam na szyi identyfikator. Opuściłam przyjemnie chłodne od klimatyzacji wnętrze samochodu i odbierając od mężczyzny walizkę ruszyłam w stronę ukrytego pod małym daszkiem wejścia. Na prawo od drzwi znajdowała się mała tabliczka głosząca, że w budynku znajdują się biura produkcji. Wkroczyłam do środka i zgodnie z instrukcjami mojego kierowcy skierowałam się ku schodom, a dalej na pierwsze piętro. Znalazłam odpowiednie drzwi i zapukałam w nie trzy razy.

- Wejść, wejść! - zabrzmiał zza drzwi wściekły głos, a ja przekręciłam klamkę i wkroczyłam do środka.

- Kiepski poranek, Joe? - zapytałam zamiast przywitania i rzuciłam mężczyźnie w głębi pokoju szeroki uśmiech. Ten uniósł się zza obszernego blatu, nad którym się pochylał, wpatrując w ekran laptopa.

Pokój był stosunkowo mały i wyjątkowo zagracony. Jego większą część zajmował duży stół konferencyjny, a wokół niego biurowe krzesła, w większości zawalone przeróżnymi teczkami i pojedynczymi papierami. Białe ściany pełne były ponalepianych na nie wydruków, zdjęć, szkiców i innych rysunków. Całość wyglądała jak światowe centrum chaosu.

- Kobieto! - wykrzyknął Joe Russo z impetem zatrzaskując komputer.

Zamaszystym krokiem obszedł stół z wyciągniętą w moim kierunku ręką. Po drodze pchnął lekko drzemiącego na jednym z krzeseł brata, a ten drgnął gwałtownie obracając się w moim kierunku. Na jego twarz wstąpił szeroki, serdeczny uśmiech. Uścisnęliśmy dłonie z Joe, później podszedł też Anthony.

- Z nieba nam spadłaś - powtarzał co chwila ten drugi, nie przestając trząść moją ręką.

- Naprawdę, panowie, to nie problem - zapewniałam ich. - Mam tylko nadzieję, że podołam. Przyznam, że to dla mnie nowe wyzwanie.

- Na pewno, na pewno - przyznał Tony w końcu puszczając moją dłoń.

- Stan mówił, że jesteś najlepsza - dodał Joe. - A my innych niż najlepsi nie zatrudniamy!

Zmarszczyłam brwi słysząc znajome nazwisko, a gdzieś w głębi ścisnęło mi się serce. Sebastian... Bracia Russo kontynuowali swój wywód na temat, jak bardzo wdzięczni są za moje pojawienie się w produkcji. Wyjaśniali moje główne zadania, pokrótce przedstawiali zespół, dzielili się swoją wizją. Jednak ja nie umiałam skupić wokół nich myśli. Te ciągle uciekały ku niebieskim oczom mojego byłego.

- Także możesz się przebrać i zacząć od razu - zakończył w końcu Joe, a ja pokiwałam ochoczo głową i sięgnęłam do walizki po coś wygodniejszego. Zdecydowałam się na szorty, prosty biały T-shirt i trampki.


Trzy godziny później

- I wszystko byłoby w porządku, ale ktokolwiek tu usiądzie będzie tyłem do trzeciej kamery, zasłaniając cały kadr - powiedziałam stanowczo, jednocześnie przesuwając jeden z foteli o metr w prawo. Później przestawiłam też resztę krzeseł otaczających stół w szklanym pomieszczeniu. Owen, główny scenograf, przypatrywał się temu uważnie, aż w końcu pokiwał powoli głową z aprobatą.

- Prawda, tak to zostawimy - przyznał. - Kto się tym wcześniej zajmował?

Wzruszyłam ramionami. Mężczyzna obrócił się ode mnie i gestem ręki przywołał do siebie swoją asystentkę, zawsze czuwającą nieopodal.

- Meg, dowiedz się kto to spierdolił. Ma wylecieć - powiedział dobitnie, spokojnym tonem, a dziewczyna rozszerzyła oczy ze zdziwieniem.

- Ale... - zaczęła, a Owen przerwał jej ruchem ręki. Wskazał w moją stronę.

- Ta kobieta nigdy nie pracowała w branży filmowej, a i tak myśli logiczniej niż debile tu zatrudnieni, z wieloletnim doświadczeniem - uciął i odszedł okręcając się na pięcie. Spojrzałam ze współczuciem na Meg. Zauważyłam, że była tu głównie od wykonywania brudnej roboty. Uśmiechnęłam się do niej, próbując dodać jej nieco otuchy.

- Oczywiście, kiedy trzeba kogoś zwolnić, jestem potrzebna - mruknęła wznosząc oczy ku górze.

- Jesteś moją bohaterką, Meg - powiedziałam ze śmiechem, na co dziewczyna odpowiedziała tym samym.

- Czekaj aż pojawią się nasze gwiazdeczki, wtedy dopiero wszystkim odbija - rzuciła i ruchem głowy wskazała na odległy koniec studia, gdzie z garderoby wyszło dwóch mężczyzn, żywo nad czymś dyskutując. - Nigdy z nami nie rozmawiają, więc każdy próbuje się wybić, tak jakby to miało jakieś znaczenie.

Zaśmiałam się, jednak w tym samym momencie dziewczyna złapała mnie nerwowo za przedramię, a jej źrenice rozszerzyły się. Zanim zdążyłam spytać czy wszystko w porządku usłyszałam za plecami znajomy głos.

- Ten tyłeczek rozpoznam wszędzie - rozeszło się po studiu, a Meg z wrażenia puściła mnie i odstąpiła na kilka kroków. Jednocześnie poczułam, jak na moich pośladkach ląduje ciężka ręka. Podskoczyłam.

- Mackie! - krzyknęłam obracając się. - To podchodzi pod molestowanie w miejscu pracy!

Czarnoskóry mężczyzna roześmiał się głośno otwierając przede mną ramiona, a ja bez wahania rzuciłam się w nie, mocno obejmując go za szyję. Poczułam, jak moje stopy odrywają się od ziemi.

- Więc plotki są prawdziwe - wykrzyknął mi Anthony wprost do ucha, aż w końcu postawił mnie z powrotem na podłodze. Roześmiałam się i odwróciłam w stronę drugiego mężczyzny.

- Chris - wysapałam w jego ramię, kiedy zamknął mnie w żelaznym uścisku. - Ale dobrze was widzieć, panowie!

- Nas? Lepiej się wytłumacz, jak tu trafiłaś - powiedział Chris, kiedy już mnie wypuścił z objęć.

Uśmiechnęłam się i wzruszyłam niezręcznie ramionami.

- Jest chyba jedna osoba, której powinnam podziękować - przyznałam z lekkim uśmiechem, próbującym ukryć malujące się na mojej twarzy zakłopotanie.

Chris pokiwał ze zrozumieniem głową. Wiedziałam, że do końca kibicował mojemu związkowi z Sebastianem. Jak i Mackie, i wielu innych naszych znajomych i przyjaciół. Jednak nasze relacje zepsuła duma i uprzedzenie, o ironio, jak i u Jane Austen, która była jedną z moich ulubionych pisarek. Nie wytrzymaliśmy próby czasu, a także naszych wybuchowych, wiecznie walczących ze sobą, charakterów. Po kilku tygodniach od powrotu z Polski podjęliśmy decyzję o rozstaniu, mając nadzieję, że wrócimy do relacji, które łączyły nas wcześniej - dobrej, sąsiedzkiej przyjaźni. Niestety oboje czuliśmy, że łączy nas zbyt wiele. Sprawy przybrały wyjątkowo niezręczny obrót. Po kolejnych mijających tygodniach Sebastian z dnia na dzień wyprowadził się z DUMBO do West Village. Tak po prostu, bez ostrzeżenia. To mnie zrujnowało psychicznie. Nie umiałam dojść do siebie po utracie kogoś tak bliskiego. Był to moment, w którym przestaliśmy rozmawiać na dobre i chyba właśnie to zabolało mnie najbardziej. Media nie dawały nam spokoju, a jako że mój biznes urósł do niespodziewanych rozmiarów, moja osoba stawała się coraz bardziej rozpoznawalna. Wiązało się to z nieopisaną ilością artykułów i zdjęć w plotkarskich gazetach, które miały wmawiać czytelnikom jak bardzo zdewastowana jestem całym tym rozstaniem. Owszem, byłam. Jednak nie miałam potrzeby dzielenia się tym ze światem. I to męczyło mnie najbardziej.

- Nie martw się, dzisiaj go nie będzie - powiedział Mackie klepiąc mnie po ramieniu, a kiedy chwilę później jeden z braci Russo stanowczo zaprosił aktorów na plan za pomocą dużego megafonu, obaj mężczyźni oddalili się w stronę ustawionych przed chwilą przeze mnie mebli. Oprócz nich, przy stole z brązowym, laminowanym blatem, usiedli także Paul Bettany, w pełnej charakteryzacji, Elizabeth Olsen, Don Cheadle i Scarlett Johansson. W głębi pomieszczenia, bez przerwy mówiąc, przysiadł na fotelu Robert Downey Jr. Uśmiechnęłam się szeroko, nie umiejąc się powstrzymać. Oficjalnie poczułam, że jestem częścią dużej Hollywoodzkiej produkcji.


Kilkanaście dni później

Był późny wieczór, kiedy nad intensywnie turkusową wodą hotelowego basenu rozbrzmiała głośna klubowa muzyka. Na zewnętrznym patio zgromadziło się sporo ludzi. Rozmawiali w małych grupkach, w rekach dzierżyli przeróżne drinki. Rozejrzałam się wokół, jednocześnie starając się nieco ściągnąć w dół nieprzyzwoicie krótką, obcisłą sukienkę. Był trzeci lipca, co oznaczało, że jutro Ameryka obchodziła swoje ulubione święto narodowe. Joe i Tony Russo zarządzili dzień wolny od produkcji, co obsada natychmiast wykorzystała. Podeszłam do baru, wciąż szukając wzrokiem bardziej znajomych twarzy. Szybko zamówiłam drinka. W odpowiedzi otrzymałam fantazyjnie przyozdobiony kieliszek pełen białej pina colady. Ruszyłam na obchód basenu, wokół którego gromadziło się coraz więcej roztańczonych członków ekipy, w nadziei na znalezienie znajomych. W końcu usłyszałam przebijający się przez muzykę głos wykrzykujący moje imię. Obróciłam się. Kilkanaście metrów dalej, w półcieniu okrągłej altany, machała do mnie Elizabeth Olsen. Przy niskim stoliku, na prostych, białych sofach, siedzieli też Chris, Scarlett, RDJ z żoną, Mackie i Emily. Odetchnęłam z ulgą i ruszyłam w ich kierunku.

- Marta! Mówiłam, że będziesz wyglądać fantastycznie - wykrzyknęła Olsen na mój widok i wstała, by uściskać mnie serdecznie. Przekręciłam wzrokiem i westchnęłam głośno.

- Mam wrażenie, że ta sukienka robi się coraz mniejsza - mruknęłam pod nosem, jednocześnie pomachałam wszystkim na przywitanie.

- Tym lepiej dla nas - przyznał Anthony Mackie, kiedy usiadłam na brzegu sofy koło niego. Chwilę potem stęknął cicho, kiedy dałam mu kuksańca w bok.

- Jesteś obleśny - przyznałam żartobliwie i pociągnęłam przez słomkę spory łyk koktajlu.

- W końcu ktoś powiedział to głośno - zawołała Scarlett z przeciwległej strony stolika i podniosła w moją stronę rękę. Przybiłyśmy głośną piątkę, śmiejąc się jednocześnie.

Dwie godziny i kilka drinków później wstałam, o dziwo wciąż na pewnych nogach, i przedzierając się przez tańczącą grupę ludzi udałam się z powrotem do hotelu by odnaleźć toaletę. Jednak kiedy prowadzona małymi znaczkami zobaczyłam odpowiednie drzwi, a przed nimi ciągnącą się kolejkę, uznałam, że najprostszym rozwiązaniem będzie powrót do pokoju. Po kilkunastu minutach, kiedy już się nieco odświeżyłam, opuściłam mały apartament i skierowałam w stronę wind.

- Marta - usłyszałam gdzieś z tyłu i zamarłam. Mój puls przyspieszył, a czoło oblało się zimnym potem. Powoli obróciłam się w miejscu. I tak staliśmy naprzeciwko siebie, dwie pary niebieskich oczu wpatrujące się w siebie, w pełnej napięcia chwili.

- Cześć, Sebastian - powiedziałam powoli, ważąc każdą głoskę. - Kupa czasu...

Stojący naprzeciw mnie mężczyzna uśmiechnął się lekko, jednak w jego oczach nie dostrzegłam radości. Seb spuścił wzrok i zbliżył się o kilka kroków. Wciąż roznosił wokół siebie ten słodki, a zarazem męski zapach. Miał teraz dłuższe włosy, które związał w bezładny kok z tyłu głowy. Niektóre kosmyki wydostały się jednak, swobodnie opadając na twarz. Wydawało mi się też, że jest nieco większy - jego ramiona stały się szersze, a mięśnie całego ciała, rysujące się pod białym T-shirtem, bardziej wyrzeźbione. Ostrożnie zmierzyłam wzrokiem jego twarz. Miałam wrażenie, że wygląda na zmęczonego. Miał ledwo widoczne ciemne cienie pod oczami.

- Właśnie byłem w drodze na dół - powiedział wskazując na otwierającą się w tle windę.

- No tak, ja też - mruknęłam i przeszłam przez rozsunięte drzwi. Całą drogę na dół trwaliśmy w ciszy. W końcu, kiedy winda zatrzymała się na parterze zdobyłam się na odwagę. - Dziękuję.

Sebastian niechętnie podniósł na mnie pytający wzrok.

- Wiem, że moja obecność tutaj to twoja zasługa - wyjaśniłam. - Dziękuję.

- Sama na to zapracowałaś. Ja tylko przekazałem twoją wizytówkę - wyjaśnił wzruszając ramionami i znów odwrócił ode mnie spojrzenie.

Zasznurowałam usta i wbiłam wzrok w podłogę, jednocześnie starając się omijać tańczący tłum. Sebastian w milczeniu kroczył za mną, aż doszliśmy do pozostałej części grupy. Podczas mojej nieobecności Robert z Susan i Scarlett zdążyli wrócić do hotelu. W altanie została jedynie Elizabeth radośnie kibicująca tańczącemu na stoliku Mackie'mu.

- Sexy Seabass - wykrzyknął, kiedy zobaczył nas z oddali. Sebastian uniósł rękę i machnął nią lekko. Na jego twarz w końcu wstąpił szczery uśmiech.

- Co za idiota - mruknął pod nosem, kiedy wyciągnął dłoń, by pomóc przyjacielowi wrócić z powrotem na poziom gruntu. Obaj skierowali się w stronę baru. Ja natomiast przysiadłam przy roześmianej Elizabeth, gdzie czekał na mnie nowy drink. Z ulgą pociągnęłam kilka łyków mlecznego napoju, rzucając Lizzie wdzięczne spojrzenie.

- Zgubiłaś Chrisa? - spytałam, kiedy uświadomiłam sobie, że mężczyzny nie ma nigdzie w pobliżu altany. Moja towarzyszka wywróciła figlarnie oczami i wskazała za siebie. Dopiero jak się mocno przyjrzałam zauważyłam w cieniu zarys mężczyzny i zamkniętej w jego uścisku kobiety. Zachichotałam pod nosem i wróciłam do drinka oraz kolejnej ożywionej dyskusji z nową przyjaciółką.


Kolejny poranek zaczął się dla wszystkich późno. Dochodziło południe, kiedy siedziałam w hotelowej restauracji przeglądając poranną gazetę i co chwila pociągając spory łyk świeżego soku pomarańczowego. Nie zjadłam śniadania. Bałam się, że szybko bym je zwróciła. W głowie wciąż szumiała mi wczorajsza impreza.

- Ciężka noc? - padło pytanie, a ja leniwie podniosłam wzrok znad okularów słonecznych.

- Nawet nie mów - mruknęłam, a Sebastian dosiadł się do stolika z dużą szklanką mrożonej kawy. - Czy ktoś w ogóle się już obudził?

- Downey - powiedział mężczyzna i wskazał palcem gdzieś ponad moim ramieniem. Obróciłam się na krześle i zauważyłam Roberta z Susan. Mężczyzna pchał przed sobą zgrabny spacerowy wózek ze śpiącą w nim Avri, za nimi człapał mały Exton, wyjątkowo zajęty trzymaną w rękach zabawką.

- Witam młodzież! Dobrze, że was zastałem - wypalił RDJ wskazując na naszą dwójkę siedzącą przy stoliku. - Szukam wolontariuszy. To oferta nie do odrzucenia, bo... cóż, mnie się nie odmawia.

- Robert! - zganiła go natychmiast żona, jednak ten uciszył ją pocałunkiem w policzek.

- Wszystko jest pod kontrolą skarbie - wyszeptał przy jej twarzy, po czym na powrót obrócił się w naszą stronę szeroko otwierając ramiona. - Więc?

- Nie, nie pożyczymy ci pieniędzy - zażartował Sebastian. - Masz ich więcej niż my wszyscy razem wzięci.

Downey uniósł wysoko brwi, jakby w zdziwieniu, i zwrócił się do żony.

- Wyszczekani się robią ci gówniarze - mruknął, a Susan pokręciła głową z dezaprobatą.

- Rob, język! Dzieci słuchają - wypaliła.

- To teraz nawet żona czepia się mojego języka?! Gdzie ten świat zmierza?! - wykrzyknął niespodziewanie mężczyzna, co doprowadziło do dramatycznego płaczu dźwięczącego z wózka. Susan rzuciła w stronę męża oburzone spojrzenie i powoli ujęła rozbudzoną córeczkę w ramiona. Odeszła na kilka kroków szepcząc coś do ucha dziewczynki, próbując ją uspokoić.

Uśmiechnęłam się do bezradnego RDJ'a, którego zwyczajny sarkazm doprowadził do kolejnej rodzinnej mini-afery.

- A więc o co chodziło? - spytałam, kiedy mężczyzna zajął miejsce między mną a Sebastianem.

- Jest czwarty lipca, chciałem zabrać swoją kobietę na jakąś romantyczną przejażdżkę we dwoje, no wiesz... Jak to zwykle te małżeństwa robią, czy coś - mruknął spoglądając na mnie zza fioletowo barwionych szkieł okularów w cienkich drucianych oprawkach.

- A to się tyczy nas, ponieważ...? - rzucił Sebastian z podejrzliwą miną.

- Nie mam z kim zostawić dzieci - odpowiedział Downey, jakby było to najoczywistszą rzeczą na świecie. - Pomóżcie przyjacielowi, ludzie!

Zasznurowałam usta i spojrzałam niepewnie na Sebastiana. Czy byłam gotowa na spędzenie całego dnia w jego obecności, gdzie w przestrzeni pomiędzy nami wciąż wisiały niewidzialne sprawy do rozwiązania i pytania do zadania?


***

Jestem najgorszą osobą na świecie, I'm sorry... ¯\_(ツ)_/¯

Continue Reading

You'll Also Like

47.4K 5.2K 47
"-A więc zwiałeś?- rzucił milioner, posyłając chłopcu oskarżycielskie spojrzenie, którego ten nie mógł zobaczyć. Peter znów wzruszył ramionami, zacis...
93.9K 7.2K 52
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...
30.7K 1.2K 36
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...
25.2K 1.9K 100
Lavena i Lando od samego początku byli tylko przyjaciółmi. Ale i to się zawsze zmienia, prawda?