Agentka K9

By Greedi_Lady_Foxie

123K 5.6K 821

Po tragicznym wypadku rodziców, Lizzy musiała dorosnąć zdecydowanie szybciej niż to zaplanowała. Pogodzenie p... More

ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ XIV
ROZDZIAŁ XV
ROZDZIAŁ XVI
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
ROZDZIAŁ 22
Rozdział 23
Rozdział 24
ROZDZIAŁ 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
ROZDZIAŁ 29
EPILOG
Świąteczny Update 2020
Ważne Ogłoszenie

ROZDZIAŁ 1

18.5K 573 268
By Greedi_Lady_Foxie

- Tam są moi rodzice! - wybiegłam w stronę rozwalonego auta i grupy policjantów, którzy stali wokół czarnych worków. Dwóch facetów bardziej słysząc niż widząc, że biegnę zatrzymało mnie kilka metrów od sceny wypadku.

- Nie może Pani tam iść.

- To auto moich rodziców. Dostałam wiadomość, że mieli wypadek. Muszę wiedzieć czy to są oni. - głos mi drżał, serce waliło tak mocno, aż ściskało mnie w klatce piersiowej. Adrenalina i strach szumiały mi w uszach.

- Rozumiem, ale teraz to niemożliwe. Musi Pani poczekać, aż technicy zdejmą wszystkie ślady. Ciała muszą być przewiezione do prosektorium i dopiero tam będzie mogła Pani dokonać rozpoznania. - jeden z policjantów usilnie próbował mnie powstrzymać od wskoczenia prosto w stos zgniecionego metalu i plastiku. Jego słowa tylko w połowie docierały do mojej świadomości. Widok dwóch ciał leżących na środku asfaltowej drogi był przerażający, ale możliwość, że to mogą być moi rodzice prawie zwalała mnie z nóg.

- Znaleźliśmy coś! - ktoś ze strażaków krzyknął z tyłu i wyciągnął z czarnego BMW brązową masę z czterema łapami. Na ten widok przez moment wciągnęłam powietrze, przed oczami zrobiło mi się czarno i zanim spotkałam się z ziemią, byłam już nieprzytomna.

~*~

Ocknęłam się w szpitalu. Sama. Sala, w której leżałam przeznaczona była dla jednej osoby. Zimne, biało szare ściany, smród środków do dezynfekcji i śmierci przyprawiał mnie o ból głowy i nudności. Podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam za okno. Zbliżał się wieczór i padało. Ciężkie, ciemne chmury wisiały nad miastem. Przez chwilę zastanawiałam się, co ja tu robię, ale z chwilą gdy moje wspomnienia wróciły, poczułam silny ucisk w piersi. Jakby ktoś próbował wyrwać mi serce żywcem. Jedną ręką złapałam się za szpitalny fartuch, w który mnie ubrali, a drugą ściskałam pościel, aż kostki moich palców kolorem przypominały kartkę papieru. Po policzkach płynęły strugi łez, ale żaden szloch nie zakłócił grobowej ciszy panującej w pokoju.

Mimo to w głębi krzyczałam. Wyłam o pomoc i pomstę. Dlaczego oni? Dlaczego to nie mógł być inny samochód? Smutek i rozpacz rozdzierały mnie powoli od środka. Miałam wrażenie, że zaraz eksploduje, a szczątki mojego ciała zabarwią blade ściany i dołączę do mojej rodziny. Niestety nic takiego się nie stało, bo ktoś otworzył drzwi.

- Dobrze, że się Pani obudziła. - to był jakiś doktor. Facet, koło 40-stki, brunet. Z okularami i w białym fartuchu.

- Gdzie ja jestem?

- W Hopes Hospital. Przywieźli Panią z wypadku na drodze I-49. Na szczęście żywą. - zignorowałam jego słabe próby pocieszenia mnie. Nikt kto widział na własne oczy, jak wywożą jego rodzinę w czarnych workach nie będzie w stanie zareagować na lipne poczucie humoru lekarzy.

- Gdzie są moi rodzice? Chcę ich zobaczyć.

- Spokojnie. Są w kostnicy. Przywieźli ich zaraz po Pani. Czekaliśmy z sekcją, do potwierdzenia tożsamości.

- Proszę mnie tam zaprowadzić. - zaczęłam ściągać z siebie wszystkie kable i odpięłam kroplówkę. Teraz nawet mój lęk przed igłami nie był w stanie mnie poruszyć. Aparatura za mną zaczęła piszczeć oświadczając, że nagle wszystkie parametry życiowe pacjenta szlag trafił.

- Proszę chwilę zaczekać, Pani rodzice nigdzie się nie wybierają. - lekarz zrozumiał sens swojej wypowiedzi zaraz po tym, gdy opuściła jego usta. Zgromiłam go wzrokiem mordercy i wściekła widziałam, jak jest mu wstyd.

- Przepraszam. Nie to miałem na myśli. - cała spięta wstałam z łóżka i ruszyłam do drzwi. Zanim wyszłam wycedziłam jeszcze przez zęby:

- W dupę wsadź sobie to przepraszam. - i wyszłam z pokoju na ślepo prawie biegnąc korytarzem na dół. Tylko zgadywałam, że kostnica będzie znajdować się tam, ale moje przypuszczenia upewnił napis na tablicy informacyjnej. „KOSTNICA POZIOM -1" widniał wśród kilku innych.

Z każdym kolejnym krokiem moja złość i determinacja ustępowały miejsca niepewności i cierpieniu. Czułam, że zaczynam się trząść. Gdy stałam już pod drzwiami to nie wiedziałam czy chce tam wejść.

- Dzień Dobry. W czym mogę pomóc? - za plecami usłyszałam kobiecy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam niską blondynkę. Miała pewnie z trzydzieści lat. Ubrana w zielony strój i narzucony na to biały kitel.

- Moi rodzice... Znaczy przywieźli dzisiaj dwa ciała z wypadku do badań i... - nie potrafiłam dokończyć zdania, bo czułam jak gardło robi się coraz ciaśniejsze i powoli duszę się własnymi słowami. Mina kobiety od razu złagodniała. Podeszła do mnie i położyła dłoń na moim ramieniu.

- Rozumiem. Chodź za mną. - blondynka objęła mnie ramieniem i razem przeszłyśmy przez szklane drzwi. Doszłyśmy na koniec korytarza i weszłyśmy do sali po lewej. Na środku pokoju stały stoły z dwoma ciałami przykrytymi białymi prześcieradłami.

- Jesteś gotowa? - chciałam odpowiedzieć, że nie, ale nie byłam w stanie. Pokiwałam przecząco głową i wzięłam głęboki wdech.

- Chcę mieć to już za sobą. - wyszeptałam.

- Dobrze. - kobieta podeszła do pierwszego stołu i powoli odkryła pierwsze ciało. Momentalnie zaczęłam wyć, zakrywając mocno usta dłońmi. Blondynka na chwilę się zawahała, ale podeszła do drugiego stołu. Kolejna fala łez kompletnie mnie załamała. Upadłam rozpłakana na kolana. Moje ciało trzęsło się porywane nowymi falami cierpienia. Miałam wrażenie, jakby ktoś wyrwał mi żywcem serce z piersi. Kobieta szybko zakryła ich twarze białym materiałem i przykucnęła przede mną.

- Dasz radę wyjść sama? Mam wezwać lekarzy? - energicznie pokiwałam głową, że nie chcę żadnej pomocy. Głośne szlochy wciąż mną targały, ale z każdym kolejnym, łapczywym oddechem robiłam się spokojniejsza. Wiedziałam, że widok ich zimnych, bladych twarzy będzie prześladował mnie do końca życia.

- M-Mog-gę się z nimi... p-pożegnać? - wyjęczałam.

- Oczywiście. - patolog pomogła mi wstać i dobrze, że mnie trzymała, bo nogi miałam jak z waty. Podeszłam najpierw do mamy, a potem do taty i każdemu dałam ostatniego całusa w czoło. Ich ciała były lodowate. Ostatni raz się rozkleiłam i tym razem nie powstrzymałam głosu. Krzyczałam i błagałam, żeby ktoś mi ich zwrócił. Chciałam ich mieć znowu przy sobie. Żywych. Ciepłych.

Nawet nie zauważyłam, kiedy zostałam wyprowadzona z sali i przeniesiona z powrotem do swojego pokoju. Ponownie siedziałam na łóżku z nową kroplówką podpiętą do ręki. Ten sam doktor stał przy drzwiach i gapił się w moją kartotekę.

- Rozumiem, że to dla Pani ciężka chwila. Przechodzi Pani szok pourazowy, dlatego chciałbym zostawić Panią do jutra na obserwacji, żeby uniknąć kolejnych nieszczęść.

- Nie.

- Słucham?

- Nie zostanę tutaj. Chcę się wypisać.

- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Prosiłem o konsultację z psychologiem...

- Mam prawo wypisać się na własne życzenie i z niego skorzystam. Fizycznie nic mi nie dolega. Nie muszę tu siedzieć. - ponownie odpięłam się od kroplówki. Tym razem bolało trochę mocniej niż wcześniej, a z rany po ukłuciu pociekło kilka kropli krwi. Wzięłam swoje rzeczy z krzesła, które stało obok łóżka i ruszyłam do łazienki.

- Idę się przebrać. Gdy wrócę chcę dostać wypis na żądanie.

- Proszę Pani...

- Niech Pan skończy z tą „Panią". Nie jestem, aż tak stara. Lizzy wystarczy. - zamknęłam za sobą drzwi i poszłam się przebrać.

~* ~

Pół godziny później dostałam wypis ze szpitala i byłam w drodze do domu. Znowu na myśl, że wrócę do pustego mieszkania wymusiła świeże łzy. Siłą woli je powstrzymałam. Jechałam autobusem. Ludzie nie muszą widzieć, jak płaczę. Chociaż podejrzewam, że i tak wyglądałam koszmarnie, bo co jakiś czas ktoś dziwnie się na mnie patrzył.

Wysiadłam na ostatnim przystanku i ruszyłam w stronę domu. Tak naprawdę nie chciałam tam wracać. Ani teraz. Ani nigdy. Ale musiałam. Bolało, jak cholera, ale nie miałam wyjścia. Doszłam do bloku, wpisałam kod na domofonie i weszłam na czwarte piętro. Pieprzone schody. Wyciągnęłam z torebki klucze, ale ręka zatrzymała się w połowie drogi do zamka. Nowe, mokre stróżki popłynęły po moich policzkach. Zaciskając mocno zęby otworzyłam drzwi. Zatrzasnęłam je za sobą i nasłuchiwałam. Nie słyszałam niczego co wskazywało by, że ktoś jest w domu. Żadna psia mordka nie przyszła mnie przywitać. Telewizor nie grał w salonie, ani też nikt nie krzątał się w kuchni. Panująca cisza, aż piszczała mi w uszach. Zakryłam je dłońmi i opierając się o drzwi, osunęłam się powoli na podłogę. Siedziałam tak, tak długo dopóki nie zadzwonił mój telefon. Na ekranie wyświetliła się Babcia. Fuck. Ręka cała mi się trzęsła, ale jakoś kliknęłam zieloną słuchawkę.

- Lizzy... - jej głos tak samo drżał. Też płakała, a ja rozkleiłam się bardziej. Nie mogłam nic z siebie wydusić.

- Kochanie. Jesteś już w domu? Słyszałam, że byłaś w szpitalu.

- T-Tak. Właśnie weszłam. - wyszlochałam.

- Już do ciebie jadę. Wszystko będzie dobrze. Jakoś to załatwimy.

- O...k-key. - rozłączyłam się i upuściłam telefon na podłogę. Miałam gdzieś czy się rozbije. Pogrążona wspomnieniami, żalem i łzami czekałam, aż ktoś mnie stąd zabierze. 

Continue Reading

You'll Also Like

468 103 19
~Dwa cytaty w każdy dzień ~
2.7K 640 9
20 letnia Modelka Lauren, której marzeniem zostało ukończenie studia, postanawia wkońcu je zacząć. Od zawsze była zależna od swojej matki i przedstaw...
13.3K 209 14
Camila to szefowa największego gangu w Miami.Jest bezwzględna zabójczynia ale również pozwalająco piekna. Pewnego dnia pod czas wojny gangów zostaje...
94.1K 3.3K 199
Cytaty, zwykle o smutnych sprawach.