Our children

By smallworldinsideofme

62.7K 3.7K 4.7K

Opis: Do tej pory spotykałam się z historiami: Kujon i król szkoły spędzają wspólnie noc, która kończy się... More

I
III
IV
V
VI

II

8.6K 570 522
By smallworldinsideofme

To już był ponad tydzień, jak Louisa zaczęły męczyć mdłości. Codziennie rano zrywał się z łóżka, pędząc do łazienki, nie potrafił utrzymać jedzenia w żołądku, na dłużej niż kilka minut i jakby tego było mało ciągle był zmęczony, najchętniej przesypiałby cały dzień.

To wszystko niepokoiło jego matkę Jay. Obawiała się, że jej syn był chory. Prosiła Louisa, aby udał się do lekarza, co chłopak jej obiecał, jednak jakoś mu się nie spieszyło. Właśnie dlatego, kobieta sama umówiła syna na wizytę i zabrała go, tam obierając ze szkoły.

- Mamo, musimy? – jęknął, obniżając się na fotelu pasażera.

- Boo, coś ci dolega. To nie jest zwykłe zatrucie, czy grypa żołądkowa. Czas najwyższy iść do lekarza – po raz kolejny, tłumaczyła mu to spokojnie, na moment spoglądając na chłopaka.

- Ale nie chcę.

- Nie zachowuj się jak pięciolatek – skarciła syna, który już do końca drogi nie odezwał się ani słowem.

Na szczęście nie musieli długo czekać na wezwanie do gabinetu. Tam odbyła się rozmowa z doktor Eris, która po chwili przeszła do badań. Jay i Louis zaniepokoili się, kiedy zobaczyli, jak kobieta marszczy brwi i mruczy coś pod nosem. Strach wzrósł, kiedy wezwała pielęgniarkę, prosząc by poprosiła doktor Williams. Nie wiedzieli co się dzieje, a to było najgorsze, nie mieli pojęcia czego się spodziewać. Po kilku minutach drzwi się otworzyły i do gabinetu weszła kobieta w średnim wieku. Jej ciemne włosy, były upięta, a na sobie miała biały kitel. Lekarki rozmawiały, spoglądając na wyniki badań, jednak Louis i Jay nic z tego nie rozumieli. Po chwili doktor Williams spojrzała na pacjenta i jego matkę, posyłając im ciepły uśmiech.

- Louis, zapraszam do mojego gabinetu.

- Co się dzieje? – czuł jak z każdą chwilą jest coraz bardziej nerwowy. O co chodziło? Jka poważnie to wyglądało? – Czy jestem chory? – kątem oka zerknął na swoją mamę i widział jak blada i bliska płaczu jest.

- Spokojnie Louis – głos lekarki był miękki i uspokajający – To nic poważnego, chodź ze mną do mojego gabinetu, tam się wszystkiego dowiesz.

*****

- Wiedziałaś? – wrzasnął, podnosząc się krzesła. W tym momencie nie przejmował się, że jest w gabinecie, a doktor Williams im się przygląda – Kurwa, wiedziałaś! I nigdy nie raczyłaś mnie o tym poinformować?!

Był wściekły! Jak jego matka mogła to przed nim ukrywać?!

Po tym jak dostali się do gabinety, kobieta poprosiła, aby położył się na kozetce. Przysunęła do niej ultrasonograf, i po nałożeniu zimnego żelu na brzuch chłopaka, rozpoczęła badanie. Nie trwało długo, jak pogratulowała mu, mówiąc, że jest w 10 tygodniu ciąży.

Louis miał wrażenie, jakby tracił kontakt z rzeczywistością, zapadając się w ciemną, głęboką dziurę. Czuł się, jakby to był kiepski żart. Przecież to niemożliwe, był mężczyzną, a oni nie zachodzą w ciążę. Prawda? Co z tego, że nie był na nic chory i mógł odetchnąć z ulgą. Był w pieprzonej ciąży.

Sytuacja się pogorszyła, kiedy Jay przyznała się, że wiedziała o tym. Wiedział, że jej syn może zajść w ciążę i nic mu nie powiedziała.

- Louis, przykro mi – jej głos był spokojny, kiedy próbowała wszystko wyjaśnić synowi – Myślałam nad tym czy ci powiedzieć, ale nigdy nie miałam pewności, że interesujesz się chłopakami, więc uznałam, że nie ma sensu.

- Mimo to miałem prawo wiedzieć, a teraz...uhg – opadł z powrotem na krzesło, opierając łokcie na kolanach i chowając dłonie we włosach, lekko za nie szarpią. Łzy cisnął mu się do oczu. Czuł się bezsilny, nie miał pojęcia co powinien teraz zrobić.

- Dobrze – kobieta za biurkiem odchrząknęła – Myślę, że na dziś to tyle. Powinniście porozmawiać, zastanowić się nad tą sytuacją, co w związku z tym planujecie. Męskie ciąże są rzadkością, przez co nie zostały dokładnie zbadane. Mogą stanowić duże zagrożenie dla życia, ale nie muszą, jeśli przestrzega się wytycznych nie powinno być problemów – chociaż nie powiedziała tego wprost, Louis wiedział, że ma na myśli aborcję, bądź przetrwanie ciąży i urodzenie dziecka – Proszę się umówić na przyszły tydzień i wtedy ustalimy plan działania. Na razie wykupcie te witaminy i niech Louis codziennie je zażywa – podała Jay receptę.

- Dobrze – Jay zabrała głos, ponieważ szatyn nie zmienił swojej pozycji – Bardzo dziękujemy.

Kobieta wstała, kładąc dłoń na ramieniu Louisa, tym samym dając mu znać, ze czas wyjść. Posłusznie podążył za swoją matką, nie wypowiadając już ani jednego słowa.

*****

Tępo wpatrywał się w ciemność za oknem. Niebo było praktycznie czarne, nie widać było księżyca i gwiazd, które chociaż odrobinę rozświetliłyby widok za oknem. Leżał na łóżku, nieświadomie gładząc się po jeszcze płaskim brzuchu. W jego głowie panował chaos, myśli przeplatały się ze sobą, plącząc się i mieszając, przyprawiając tym szatyna o ból głowy.

Dopiero teraz, kiedy pierwszy szok minął, powoli do niego dochodziło, że jest w ciąży. Będzie miał dziecko i to z kim, z największym nerdem w szkole – Marcelem. Uwielbiał dzieci, miał 4 młodsze siostry, i zawsze chciał mieć w przyszłości dużą rodzinę, jednak wyobrażał to sobie w zupełnie inny sposób. Myślał, że pozna dziewczynę, która podbije jego serce. Po jakimś czasie oświadczy się jej, wezmą ślub i niedługo później pojawią się dzieci. Nie tak to miało być. To nie on miał rodzić dzieci. To nie on miał zostać zapłodniony i to przez kogo.

Targało nim pełno sprzecznych emocji – radość, strach, ekscytacja, podniecenie, złość, niepokój, niepewność, niecierpliwość. Nie mógł uwierzyć, że za kilka miesięcy zostanie tatą i będzie mógł trzymać w ramionach małą istotkę, za którą będzie odpowiedzialny. Nie mógł się tego doczekać, jednak z drugiej strony bał się jak to będzie. Jak ukryje ciąże, jak sobie poradzi z wychowaniem dziecka. Miał zaledwie 17 lat. Kiedy o tym myślał przypominały mu się słowa lekarki. Miał tydzień na podjęcie decyzji i chodź był przerażony tym, że jego życie może być zagrożone, nie chciał pozbywać się dziecka. Już je kochał i nie byłby wstanie go zabić. Planował dbać o siebie, przestrzegać wytycznych, zażywać witaminy i wierzył, że to pomoże mu przetrwać ciąże bez komplikacji.

Ciche pukanie sprowadziło go na ziemię. Usiadł opierając się o poduszki i zapraszając gościa do pokoju, jak się okazało była nim Jay. Pokonał drogę do łóżka syna, przysiadając obok niego i podając jeden z dwóch kubków, z gorącą czekoladą, które trzymała w dłoniach.

- Dziękuję – poczuł jak przyjemne ciepło rozgrzewa jego dłonie – Mamo – niepewnie spojrzał na kobietę – Przepraszam, za to jak zachowałem się u doktor Williams.

- W porządku – pogładziła policzek Louisa – Byłeś w szoku i przerażony, rozumiem to.

- Mimo wszystko, powinienem się opanować - objął dłoń matki swoją.

- Już dobrze – zapewniła chłopaka. Poprawiła się na swoim miejscu, aby było jej wygodniej i ponownie spojrzała na szatyna – Lou, chciałabym z tobą porozmawiać.

- Domyślam się – wiedział, że ta chwila nadejdzie, jednak miał nadzieję, że uda mu się ją odciągnąć jak najdalej.

- Kochanie, jesteś gejem?

- Nie – jego odpowiedź była zbyt szybka, aby mogła przekonać kobietę. Posłała mu podejrzane spojrzenie. Chłopak widział to, a z jego ust uciekło ciężkie westchnienie – To znaczy...nie wiem. Już nic nie wiem – łzy zaczęły kłuć go w oczy. Czuł się zagubiony i przerażony. Jay widząc to, zgarnęła chłopaka w objęcia. Szatyn położył głowę na jej ramieniu, ukrywając twarz w szyi kobiety i zaciągając się tak dobrze mu znanym zapachem. To odrobinę go uspokoiło.

- Skarbie co się dzieje? – zanurzył dłoń w miękkich włosach syna, głaskając go.

- Boję się mamo – wypowiedział drżącym głosem – Jestem zagubiony, nie wiem kim jestem. Od jakiegoś czasu pociągają mnie faceci, ale ja tego nie chce. Próbuję coś z tym zrobić, ale nie umiem. Co powiedzą inny? Nie chcę, aby mnie osądzali tylko za to kogo kocham.

- Boo, to nie jest takie łatwe – jej głos był ciepły i spokojny – Nie możesz zmienić tego kim jesteś i co czujesz. Wiem, że to może być trudne, ale najlepiej będzie, jak to zaakceptujesz.

- Wiem, ale...

- Posłuchaj – odsunęła się, ujmując twarz szatyna w dłonie i spojrzała w przestraszone niebieskie tęczówki syna – Kocham cię, tak samo jak cała nasza rodzina. Bez względu na to kim jesteś i co postanowisz, będziemy cię wspierać. Przyjaciele też, a jeśli tego nie zaakceptują, to nigdy im tak naprawdę na tobie nie zależało, więc powinieneś być zadowolony, że odeszli.

- A i-inny?

- Od kiedy zdanie obcych ludzie ma znaczenie? Nie znają nas, nie znają ciebie i nie mają prawa cię oceniać. Niestety to robią i będą robić, ale właśnie dlatego ich zdanie nie powinno cię interesować – po twarzy szatyna spływały łzy. Był wdzięczny za słowa matki. Kochał ją i wiedział, że zawsze będzie mógł na nią liczyć.

- Dziękuję – ponownie wtulił się w ciepłe ramiona Jay, czując się bezpiecznie.

Leżeli na łóżku, wtuleni w siebie. Panowała cisza, którą co jakiś czas przerywało ciche pociąganie nosa Louisa. Jay trzymała mocno swojego syna, co chwilę składając pocałunek na jego czole i cały czas głaskając go po plecach. Szatynowi było tak miło i ciepło, czuł jak jego ciało się relaksuje. Przymknął oczy odpływając, kiedy kobieta ponownie się odezwała.

- Boobear

- Hmm?

- Jest jeszcze jedna sprawa.

- Jaka? – uchylił powieki, niechętnie odsuwając się od Jay, aby móc spojrzeć na twarz matki.

- Drugi ojciec.

- Mamo, proszę – jęknął, przewracając się na drugą stronę i ukrywając twarz w poduszce.

- Louis, powinien wziąć odpowiedzialność za dziecko – położyła dłoń na ramieniu chłopaka, odwracając go na plecy.

- Nie chcę mamo, poradzę sobie – naprawdę nie chciał informować Marcela o dziecku. Nie ma takiej opcji.

- Louis, proszę cię. Powinien wiedzieć – nie ustępowała.

- Nie – głos był ostrzejszy niż zamierzał.

- Skarbie, czy ten chłopak... - na twarzy Jay pojawiło się zaniepokojenie – Czy drugi ojciec skrzywdził cię, zmusił do tego?

- Boże, nie – zaprzeczył natychmiast, nie rozumiał jak jego matka mogła tak pomyśleć.

- Więc czemu?

- Nie chcę – westchnął zirytowany.

- Lou – zaczęła głaskać policzek chłopaka, dopóki te nie spojrzał w jej oczy – On i jego rodzina powinni wiedzieć.

- Mamo...

- Nie każę wam się wiązać, brać ślubu, ani nic takiego. Uważam tylko, że trzeba im powiedzieć.

Louis nie chciał mówić prawdy, ale łamał się, kiedy spoglądał w błagające oczy matki. Czuł jak wywiera na nim presję.

- To Styles – westchnął zrezygnowany.

- Syn Anne Twist? - zmarszczyła brwi. Nie ukrywała swojego zaskoczenia. Kojarzyła tego chłopaka i nie spodziewałaby się tego po nim.

- Nie wiem jak jego matka się nazywa – wzruszył ramionami – Ale jeśli chodzi ci o właścicielkę kwiaciarni przecznicę dalej, to tak.

- Dobrze – skinęła z uśmiechem – Jutro się do nich udamy.

*****

Samochód zatrzymał się na podjeździe, a sekundę później silnik zgasł, podobnie jak muzyka w radiu, którą starał się rozproszyć swoje myśli. Odwrócił głowę, kiedy poczuł dotyk na swoim ramieniu. Jey uśmiechała się do niego, chcąc dodać mu otuchy.

- Będzie dobrze – zapewniła go – Jestem z tobą.

Louis jedynie skinął głową, nie będąc w stanie cokolwiek powiedzieć. Wysiedli z samochodu i udali się w kierunku drzwi. Dłonie szatyna drżały i czuł jak jego serce wali z nerwów. Bo co jeśli go wyśmieją i wyzwą od dziwadeł. Co jeśli rozpowiedzą innym? Niby to tylko Marcel, nieszkodliwy kujon, ale nigdy nic nie wiadomo. Sam się o tym przekonał, że nawet ktoś taki może go zaskoczyć.

Jay nacisnęła na dzwonek, kiedy Louis zatrzymał się przed drzwiami i nie miał zamiaru nic zrobić, aby poinformować o ich przybyciu. Nie czekali długo, nim drzwi się otwarły, a w nich staną Marcel. Miał na sobie zwykłe dresy i brakowało okularów, ale włosy dalej miał zaczesane do tyłu. Jego twarz wyrażała zaskoczenie, otwierał i zamykał usta, jakby chciał coś powiedzieć, a duże zielone oczy wpatrywały się w gości.

- Harry, kto to? – z wnętrza domu, dobiegł kobiecy głos. Louis był zaskoczony, zwłaszcza, kiedy brunetka, do której prawdopodobnie należał głos, podeszła do wejścia. Harry? Jaki Harry? Nie zdążył jednak zapytać, ponieważ kobieta ich dostrzegła.

- Jay? – była zaskoczona widokiem przybyszów, jednak na twarz wstąpił uśmiech.

- Witaj Anne – oddała uśmiech – Przepraszam za najście, ale musimy porozmawiać.

- Nie musisz przepraszać. Zapraszam – odsunęła się z synem robiąc przejście dla gości – Harry – zwróciła się do kędzierzawego – zaprowadź gości do salonu, a ja zrobię herbatę.

Chłopak skinął głową, czekając aż Louis i Jay ściągną buty, po czym poprowadził ich do sąsiedniego pomieszczenia.

- Harry? – szatyn mruknął z zaciekawieniem, spoglądając na zielonookiego, kiedy siadał na kanapie – Nie jesteś Marcel?

- Mam na imię Harry – zaczął wyjaśniać, niepewnie przysiadł na fotelu i wpatrywał się w blat stołu – Ktoś wymyślił Marcela, inni uznali to za zabawne i tak zostało.

- Nie poprawiałeś ich.

- A co by to dało? – jego głos był ostrzejszy niż powinien, przez co po chwili na jego policzki wpłynął rumieniec.

Przez resztę czasu, dopóki Anne nie przyszła do salonu, z tacą w dłoniach, Louis nie zwracał na nic uwagi, bawiąc się swoim telefonem, podczas gdy Jay wciągnęła Harry'ego w rozmowę chcąc go lepiej poznać.

- Proszę – Anne postawiła tacę na stoliku, kładąc przed każdym kubek z herbatą – Teraz, co was sprowadza – zajęła fotel.

- Nie będą owijać w bawełnę i powiem wprost – zaczęła Jay, kiedy zauważyła, że Louis nie kwapił się do wyjaśnień – Będziesz babcią.

- Co? – zatrzymała swoje dłonie, w połowie drogi do kubka, a jej twarz wyrażała zmieszanie – Jak to? Czy...Gemma i Lou...

- Nie – zaprotestowała szatynka, przerywając błędne domysły pani Twist.

- Louis jest w ciąży – wyjaśniła – A Harry jest drugim ojcem.

Po salonie rozniósł się kaszel. Wzrok wszystkich spoczął na Harrym, który zakrztusił się herbatą, słysząc słowa Jay. Jego twarz była czerwona, a po policzkach spływały łzy.

- W ciąży? – głos Anne wyrażał zaskoczenie. Wróciła wzrokiem na gości, klepiąc syna po plecach – Jak to?

- Ciąże męskie są rzadko spotykane, ale możliwe. Wiedziałam, że Louis może urodzić dzieci od 11 lat. Był w szpitalu na wycięcie wyrostka i podczas badań okazało się, że ma żeńskie narządy, które umożliwiają mu zajście w ciąże. Pomimo tego, że miałam podejrzenia co do orientacji Boo – z ust szatyna wydostał się jęk, kiedy usłyszał jak nazwała go matka – nie powiedziałam mu o tym. Co było moim błędem, wtedy na pewno byłby ostrożny.

- Daj spokój, to nie tylko twoja wina. Chłopcy też powinni myśleć – jej głos był karcący, odwróciła się w kierunku syna – Harry, myślałam, że jesteś mądrzejszy – Styles siedział pochylony, wpatrując się w swoje bose stopy, a cała jego twarz płonęła. Było mu tak bardzo wstyd. Czy jego mama naprawdę musiała o tym teraz mówić? – Zresztą Louis, ciebie to też dotyczy – przeniosła spojrzenie na szatyna, którego policzki również zrobiły się czerwone – To, że nie wiedzieliście, że istnieje taka możliwość jak męska ciąża, nie oznacza, że nie potrzebujecie prezerwatyw.

- M-mamo – jęknął Harry, czują, że niewiele brakuje, aby się popłakał z zawstydzenia – Proszę, skończ.

- Tak właściwie, to jesteście razem? – jej wzrok przesuwał się pomiędzy Louisem a Harrym.

- Nie – wypalił szatyn, nim zielonooki zdążył w ogóle otworzyć usta – Nie jesteśmy. To...po prostu tak wyszło.

- Harry – ponownie spojrzała na syna – Coraz bardziej mnie zaskakujesz. Jednorazowe przygody?

- Mamo – jęknął, ukrywając twarz w dłoniach.

- Co teraz? – zwróciła się do Jay. Anne, widząc w jakim stanie jest jej syn, postanowiła na ten moment odpuścić.

- W czwartek Louis ma umówioną wizytę u doktor Williams. Wtedy ma podjąć decyzję, co do ciąży.

- Podjąć decyzję?

- Męska ciąża jest rzadkim zjawiskiem i może stanowić duże zagrożenie dla Louisa, ponieważ nie została ona jeszcze zbyt dobrze zbadana. Nie jest to oczywiście pewne, ale może tak być. Właśnie dlatego, Lou może zadecydować czy urodzi, czy... - nie była w stanie wypowiedzieć tego słowa. Nawet jeśli ciąża mogła zagrażać jej synowi, nie mogła o tym myśleć.

- Rozumiem – Anne dała znać, że nie musi dokańczać – Może przejdziemy do kuchni. Myślę, że dobrze by było, aby chłopcy porozmawiali – zasugerowała, na co Jay przystała i po chwili zniknęły z salonu.

W pomieszczeniu zapanowała niezręczna cisza. Louis siedział na kanapie, wpatrując się w widok za oknem, nie kwapiąc się rozpoczęciem rozmowy. Z kolei Harry bał się odezwać, nie wiedząc jak szatyn zareaguje. W pewnej chwili cisza i atmosfera za bardzo mu ciążyła, więc pomimo strachu postanowił coś powiedzieć.

- Um...czyli...czyli będziemy rodzicami? – niepewnie zerknął na Louisa, który jedynie wzruszył ramionami, nawet na niego nie patrząc.

- N-nie usuniesz, prawda?

- Nie wiem, ale nie musisz się tym martwić – odpowiedział obojętnie.

- Louis, co ty mówisz? To też moje dziecko i nie zostawię cię z tym samego. Pomogę ci – był bliski łez. Zbyt wiele się dzisiaj działo, a nastawienie Louisa względem niego wcale mu nie pomagało.

- Nie obchodzi mnie to – wstał z kanapy i ignorując chłopaka, ruszył do kuchni, gdzie przy stole siedziała jego matka i Anne.

- Louis, kochanie – Anne uśmiechnęła się do szatyna, co ten odwzajemnił. Dopiero co poznał kobietę, a już ją polubił – Wszystko dobrze?

- Um...tak – przytaknął, po czym zwrócił się do Jay – Mamo, możemy wrócić do domy? Jestem zmęczony.

- Oczywiście Boo – Louis przewrócił oczami, słysząc jak po raz kolejny nazwała go matka. Poniosła się z krzesła i ruszyli do wyjścia. Pożegnali się z Anne i Harrym, nim opuścili ich dom.

*****

Nie mógł uwierzyć, że zostanie ojcem. To znaczy, zostanie nim o ile Louis zdecyduje się kontynuować ciążę. Miał nadzieję, że szatyn zechce urodzić dziecko i za kilka miesięcy będzie trzymał małą istotkę na rękach. Tak bardzo tego chciał. Będzie miał dziecko i to z Louisem. Nawet jeśli szatyn go nie polubi (chociaż miał nadzieję, że z czasem się do niego przekona) to dziecko w jakiś sposób ich ze sobą zwiąże. To było niesamowite. Teraz, kiedy szok minął, czuł podekscytowanie.

Usłyszał otwieranie drzwi i myśląc, że to Anne przyszła z nim porozmawiać, sam zaczął mówić.

- Dalej nie mogę uwierzyć w to co się stało – westchnął głęboko, spoglądając w okno, podczas gdy leżał na łóżku – Louis jest w ciąży i będę ojcem.

- Co?! – po pokoju rozbrzmiał mocny irlandzki akcent. Przestraszony i zaskoczony chłopak, poderwał się z łóżka. Przy drzwiach stała dwójka jego najlepszych przyjaciół, na ich twarzach widoczne było niezrozumienie i zaciekawienie.

- C-co wy tu robicie? – wydukał.

- Umawialiśmy się, pamiętasz? – wytłumaczył Liam. Usieli obok Stylesa – Mieliśmy iść do kina, ale najpierw chyba masz coś nam do powiedzenia.

- Um... - policzki Harry'ego po raz kolejny tego dnia płonęły – Pamiętacie, jak mówiłem wam o nocy z Louisem na wycieczce? – nie potrafiąc spojrzeć na przyjaciół, jego wzrok wbity był w plamę po tuszu, na dywanie – Później zdarzyło się to jeszcze dwa razy.

- Kurwa – usłyszał sapnięcie Nialla. Domyślił się, że ta wiadomość zszokuje jego przyjaciół, jednak nie tak bardzo jak to co za chwilę powie – Żartujesz?

- Nie - pokręcił przecząco głową – Później zdarzyło się to jeszcze w szatni, po w-fie i tutaj, podczas imprezy Gemmy – wspomnienia zaczęły zalewać jego umysł. Nawet jeśli to było chwilowe, tylko na ten krótki czas mógł mieć Louisa i być tak blisko niego, nie żałował – Dzisiaj przyjechał tutaj Louis ze swoją mamą. Okazało się, że Lou jest w ciąży.

- To możliwe?

- Najwyraźniej – opowiedział przyjaciołom to, czego się dzisiaj dowiedział od Jay. Słuchali z zaciekawieniem i lekkim szokiem.

- Tego się nie spodziewałem, będziesz tatą – powiedział Liam, jakby dopiero co to odkrył.

- A my wujkami – radosny głos blondyna wypełnił sypialnię.

- Mam nadzieję – westchnął, bojąc się przyszłego tygodnia i tego co postanowi szatyn.


Continue Reading

You'll Also Like

111K 4.1K 7
❝Nie jestem nim. - szepnął, czując gulę w gardle, a z jego oczu mimowolnie popłynęło kilka łez - I nigdy nie będę. ❞ w trakcie korekty
94.6K 2.8K 30
- Wiem, że patrzysz na mnie, przez szparę w drzwiach, kiedy się dotykam. ~°~°~ Gdzie 20-letni kuzyn narzeczonej Harry'ego, Louis, wprowadza się do i...
551K 40.9K 51
Taehyung z całego serca nie znosił fizyki do dnia, w którym poraz pierwszy w wejściu do sali ujrzał obezwładniający uśmiech swojego nowego nauczyciel...