Ruda Furia, Snape I Huncwoci...

By Nightworld-queen

52.2K 4.7K 658

Opowiadanie jest o siedmiu latach życia Lily Evans w Hogwarcie (przynajmniej taki jest zamiar). Nie będzie to... More

1.2
1.3
1.4
1.5
1.6
1.7
1.8
1.9
1.10
1.11
1.12
1.13
2.1
2.2
2.3
2.4
2.5
2.6
2.7
2.8
2.9

1.1

5.6K 358 44
By Nightworld-queen

- Sev! - krzyknęłam, machając dodatkowo ręką. - Sev, tutaj! - wrzasnęłam jeszcze głośniej, próbując zwrócić na siebie uwagę mojego przyjaciela. - Seeveerus!

- Lily! - Czarnowłosy chłopiec odrzucił ruchem ręki dość długie włosy na plecy, a po chwili podszedł do mnie nieśmiało, oddalając się od swojej matki, która stała tuż za nim. Kobieta w ogóle nie zwracała uwagi na Severusa, rzucając co chwila pewne siebie spojrzenia na wszystkich, którzy odważyli się na nią popatrzeć. Uśmiechnęłam się szeroko, rzucając się Sevowi w ramiona, obejmując go ciasno. Skoro matka go nie przytulała, ja to robiłam w zastępstwie. Trzymałam go mocno w objęciach, ale dosłownie po chwili usłyszałam za sobą moją siostrę, która symulowała odruch wymiotny. Odsunęłam się od przyjaciela i spiorunowałam ją wzrokiem, więc przez chwilę mierzyłyśmy się spojrzeniami, dopóki ona nie odwróciła się z głośnym prychnięciem i wróciła do auta, ostentacyjnie ignorując rodziców, mnie i Severusa.

Zrobiło mi się przykro. Wiedziałam, że bardzo jej zależało na uczęszczaniu do Hogwartu, przed chwilą się nawet o to kłóciłyśmy, ale nie wiedziałam, że będzie aż tak źle między nami. Wiem, że nie powinnam była czytać tego jej całego listu, ale... no, jej reakcja była o wiele za mocno przesadzona!

- Musisz dać jej czas, Lils - powiedział tata i objął mnie mocno tak, że moja twarz wtulona była w jego pierś. - Tylko czas.

- Ile? - Mój głos był nieco stłumiony przez jego koszulkę.

- Byłyście najlepszymi przyjaciółkami. Przyjaźń nie znika, ot tak... - Pstryknął palcami, żeby zaakcentować swoje słowa. - Z powodu jednego wydarzenia. Nawet tak istotnego. - Uśmiechnął się ciepło i dał mi pstryczka w nos.

- Dziękuję tatusiu. Będę tęsknić. - Wymamrotałam, wtulając się w niego jeszcze mocniej. - Bardzo, bardzo.

- Ja jeszcze bardziej!

- Nie, bo ja. - Zaśmiałam się i na chwilę zapadła cisza, która wcale nie była niezręczna. Była kojąca. Gdy się odsunęłam, zobaczyłam niezręczną minę na twarzy Severusa. No tak. Dla niego takie czułości musiały być czymś nienormalnym i dziwnym. Rzuciłam jeszcze jedno spojrzenie na jego matkę, która tym razem czesała swoje gęste, czarne włosy, uśmiechając się filuternie do wszystkich mężczyzn naokoło, przewróciłam oczami i wróciłam wzrokiem do Seva. Jak ona mogła być jego matką?

- Nie jesteś jedynym rodzicem chcącym pożegnać się z naszą również niejedyną córką. - Mama dała tacie kuksańca w bok, odsuwając go ode mnie i lekko popchnęła w stronę auta. Ten od razu zrozumiał tę, niezbyt subtelną, aluzję.

- To ja pójdę zobaczyć co u Tuni. Do zobaczenia w Święta, skarbie. Ucz się pilnie, ale nie bądź takim odludkiem jak wcześniej, dobrze? Kocham cię! - Pocałował mnie w czubek głowy i potargał mi włosy, nie zwracając uwagi na moje wywrócenie oczami na słowo "odludek". Ruszył ospale w kierunku rodzinnego samochodu, odwracając się raz do mnie, by puścić mi oczko. Odprowadziłam go wzrokiem, powstrzymując łzy w oczach i po chwili wtuliłam się w pachnący pomarańczami sweter mamy.

- Oh, Lils, wiesz jak będziemy tęsknić. Jeszcze możesz się rozmyślić. Pójdziesz do szkoły dla nieczarodziejów tutaj i będziesz szczęśliwa - powiedziała, pociągając nosem, po czym odsunęła się i ujęła moją twarz w dłonie.

- Oj, mamo... - jęknęłam cierpiętniczo, gdyż to nie był pierwszy raz, gdy mi o tym wspominała. - Nie zmieniłam zdania wcześniej i nie zrobię tego teraz.

- Wiem, wiem, ale spróbować zawsze można. - Otarła łezkę z policzka - Oh, skarbie jesteś już taka duża i samodzielna i nie potrzebujesz już matki. Niedługo sama nią będziesz.

- Mamo... - westchnęłam i zerknęłam kątem oka na jeszcze bardziej skrępowanego Severusa. - Ja mam jedenaście lat.

- Wyjdziesz za mąż, wyprowadzisz się i o nas zapomnisz. - Kontynuowała, nie zwracając uwagi na to, co powiedziałam, a potem z jej ust wydostał się zduszony szloch.

- Mamo!

- Oj, Lilcia, tylko żartuję. - Spojrzała na Seva. - Pilnuj mojej córki, dobrze? - powiedziała takim tonem, jakby musiała się z tydzień zmuszać do powiedzenia tego.

- Ochronię ją, choćby własną piersią - odrzekł chłopiec, wypychając nieco klatkę do przodu, ale wyglądało to trochę śmiesznie i nie zrobiło nawet najmniejszego wrażenia na mojej mamie.

- Wątpię - mruknęła na tyle cicho, że jej nie usłyszał, a ja udałam, że tego nie słyszałam.

- Zaraz się spóźnimy - powiedziałam szybko, żeby ratować sytuację i złapałam Seva za skrawek szaty, ciągnąc go w kierunku barierki. - Kocham cię, mamo!

Posłałam jej buziaka w powietrzu, odwróciłam się i popchnęłam wózek jeszcze mocniej, by przyspieszyć.

- Razem? - Usłyszałam.

Uśmiechnęłam się do niego i pokiwałam głową. Odwróciłam się jeszcze raz, by spojrzeć na mamę i zapamiętać jak najwięcej szczegółów.

Rude włosy, orzechowe oczy, smutna twarz, mokre policzki.

Po chwili zaczęłam biec i poczułam lekkie mdłości, gdy przebiegałam przez barierķę. Gdy już otworzyłam oczy, zobaczyłam przed sobą czerwony parowóz, lśniący tak jakby był dopiero co czyszczony. Spojrzałam za siebie na ceglaną ścianę i samotna łza popłynęła po moim prawym policzku. Otarłam ją jednak i razem z Sevem podreptałam w kierunku jednego z wagonów.

To jest teraz moja przyszłość, a wszystko za mną - Petunia - należy do przeszłości. Już nic nigdy nie będzie takie samo. Wszyscy moi starzy znajomi... nie będą już moimi znajomymi. Rodzina? Nigdy się nie dowie o tym, kim jestem. Rodzice? Kocham ich ponad życie, ale w ich oczach widziałam, że gdyby mieli wybierać pomiędzy mną a Petunią... wybraliby ją. I pogodziłam się z tym.

~*~

W końcu znaleźliśmy pusty przedział, w którym usiedliśmy. Siedzieliśmy parę minut w przeciągającej się ciszy i obserwowaliśmy peron, który jeszcze znajdował się za oknem. Żadne z nas nie wypowiedziało ani słowa. Widziałam, jak mama czarnowłosego przekroczyła barierkę, przyszła w końcu na platformę, przez chwilę się rozglądała, a po chwili wzruszyła ramionami i wróciła do oglądaniu swoich włosów. Trzeba jej to było przyznać, były przepiękne. Ale żadne włosy nie powinny być ważniejsze od syna. Gdy pociąg już ruszał, my dalej siedzieliśmy w ciszy, a jego matka wciąż nie podniosła głowy znad lustra. Zaczęliśmy przyspieszać i wyjechaliśmy z peronu 9 i 3/4, a jego miejsce, za oknem, zajęły niekończące się pola i pastwiska. Oglądaliśmy je przez chwilę, gdy Sev w końcu przerwał niezręczną sytuację.

- Nie ma czego się bać. - Jego głos zadrżał nieco, zaprzeczając jego słowom. - Założą nam tiarę, która wykrzyknie, do którego domu się nadajemy. Gryffindor jest najgorszy. Huflepuff i Ravenclaw nie są takie złe, ale dobrze by było, żebyś trafiła do Slytherinu... - Jeśli chciał coś dodać, to nie zdążył, ponieważ do przedziału weszło czterech chłopców.

Troje z nich wyglądało całkiem podobnie. Byli drobni i szczupli, aczkolwiek nie wyglądali na tak wymizerniałych jak Severus. Jeden - ten o czarnych, zmierzwionych włosach - miał okulary, które powiększały jego brązowe oczy. Kolejny był około dwóch centymetrów wyższy, miał lśniące, brązowe włosy do ramion, a na jego ustach widniał zawadiacki uśmieszek. Trzeci wyglądał na niego biedniejszego niż jego koledzy. Jego policzki były lekko zapadnięte, wskazując na to, że przeżył więcej, niżby ktokolwiek się mógł spodziewać. Jednak tym, co przyciągało w nim uwagę, była wąska, biała blizna przecinająca jego twarz od prawego oka tuż do kącika ust. Czwarty chłopiec był o głowę niższy od nich wszystkich i przypominał nieco piłkę. Jego małe, wodniste oczka spoglądały ze strachem na Severusa i mnie, z bożą czcią na trójkę stojącą przed nim i z miłością wręcz na kanapkę w jego ręce. Na jego miejscu, odpuściłabym to ostatnie i wzięła się za siebie.

- Do Slytherinu? - spytał ten najwyższy, którego włosy wyglądały na tak starannie zadbane i ułożone, a którego szaty wskazywały na dużą ilość pieniędzy w jego rodzinie. Jednak w jego głosie nie usłyszałam pogardy, a raczej... ciekawość.

Sev spojrzał na niego pogardliwie, wykrzywiając kącik ust we wrednym uśmieszku. Wyprostował nieco plecy i nie wyglądał już na biednego, zaniedbanego chłopca, a raczej na pana tej sytuacji. Już otwierał buzię, by odpyskować, lecz ten czarnowłosy w okularach wszedł mu w słowo.

- Ktoś tutaj chce być w Slytherinie? Chyba się gdzieś przesiądę, a ty? - Zapytał się tego najwyższego, okularnik, chichocząc pod nosem, jakby powiedział jakiś wielce śmieszny żart. Zaprzeczył jednak swoim słowom, siadając obok mnie, prawie naprzeciw Seva, rzucając mu wyzywające spojrzenie. Po chwili odwrócił się do szatyna, oczekując jego odpowiedzi. Tamten nie odwzajemnił jednak śmiechu.

- Cała moja rodzina była w Slytherinie - odpowiedział szatyn ponuro, zaczynając miętolić w swojej dłoni rąbek wyszywanej złotą nicią szaty. Zgodnie z tym, co opowiadał mi wcześniej Sev, ślizgonami zostawali tylko czarodzieje czystej bądź półkrwi. A więc tamten chłopiec musiał pochodzić z jednej z tych bogatych rodzin.

- Jasny gwint - wykrzyknął okularnik, łapiąc się za czoło w udawanym przerażeniu, a po chwili wybuchnął śmiechem. - A ja myślałem, że z tobą wszystko w porządku!

Tamten roześmiał się wesoło i wyszczerzył zęby, jeszcze bardziej rozwalając się na ławce.

- Może zerwę z rodzinną tradycją. A ty gdzie byś chciał być, jak byś mógł wybierać?

- W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota! Jak mój ojciec - zawołał głośno okularnik, wznosząc do góry wyimaginowany miecz.

Severus, tak jak wcześniej widziałam, że się powstrzymywał, tak teraz nie dał rady. Parsknął głośno pogardliwym śmiechem. Okularnik opuścił rękę i wbił w Snape'a spojrzenie.

- Przeszkadza ci to?

- Nie - powiedział spokojnie Sev, a na jego twarzy zagościł złośliwy uśmieszek. - Skoro wolisz mieć krzepę niż mózg...

- A ty gdzie byś chciał trafić, skoro brakuje ci i tego, i tego? - zapytał kpiąco szatyn, na co okularnik ryknął śmiechem.

Zacisnęłam wargi, powstrzymując się od parsknięcia. Mimo że obraził mojego przyjaciela, trzeba mu było to przyznać - żart był niezły. Na moje nieszczęście, blondyn z blizną zauważył moje rozbawienie i wyszczerzył się do mnie w szerokim uśmiechu. Zarumieniłam się, przyłapana na śmianiu się z przyjaciela, i wstałam gwałtownie. Obrzuciłam szatyna i bruneta nieco pogardliwym spojrzeniem.

- Chodź, Severusie, znajdziemy sobie inny przedział - powiedziałam wyniośle, starając się nie patrzeć na chłopca z blizną.

- Oooooo... - chłopcy zaczęli mnie przedrzeźniać, ale zignorowałam to i pociągnęłam przyjaciela do drzwi. Zauważyłam kątem oka, jak ten w okularach próbuje podstawić Severusowi nogę, więc pociągnęłam go mocniej, próbując uratować go przed upadkiem i kompromitacją.

- Do zobaczenia, Smarkerusie! - zawołał któryś z nich akurat w momencie, gdy zatrzaskiwałam drzwi od przedziału.

Ruszyliśmy do przedziału obok i tam zostaliśmy do końca naszej podróży. Gdy wpadła jakaś ciemnoskóra dziewczynka, oznajmiająca że już dojeżdżamy, przebrałam się szybko w szatę, poczekałam, aż Sev to zrobi i razem wyszliśmy z pociągu. Szliśmy chwilę tutejszym peronem do czasu, aż ktoś nas nie zawołał.

- Pirszoroczni za mną! - Usłyszałam i odwróciłam się w kierunku pana, który nas wołał. Trudno było mi określić jego wiek, ponieważ był bardzo wysoki i krzaczasta, kruczoczarna broda zasłaniała w całości jego twarz. Podeszłam bliżej i zauważyłam, że z moim metr pięćdziesiąt, musiałabym wejść na barana Sevowi i tamtej czwórce naraz, by móc z nim rozmawiać twarzą w twarz.

- Ja jestem Rubeus Hagrid. Gajowy Hogwartu. - Pokazał ręką na siebie, a potem poprowadził nas w przeciwnym kierunku niż pozostałych uczniów, zagadując tych, co byli najbliżej niego. Dotarliśmy na brzeg jeziora. - Tymi łodziami popłyniemy do zamku. Tylko nie potopić mi się. - Pogroził nam palcem z uśmiechem, po czym zaczął wsadzać po kolei wszystkich do łódek.

Gdy siedziałam już w łódce, tuż obok Seva, spojrzałam na majaczący za jeziorem Hogwart i uśmiechnęłam się pod nosem. Płynęliśmy całkiem krótko, jak na tak duży fragment jeziora do przepłynięcia, ale mogło mieć to jakiś związek z tym, że łódki płynęły napędzane magią. Jakaś drobna blondynka, płynąca w łódce obok mnie, krzyknęła w pewnym momencie przeraźliwie, wychyliła się prawie całkowicie za burtę tak, że wprawiła całą łódkę w ruch. Dziewczynka o krótkich, nierówno poobcinanych, ciemnobrązowych włosach, która siedziała obok niej, zbladła okropnie i złapała się swojej ławeczki tak mocno, że knykcie jej pobielały.

- Tu jest ośmiornica! Ośmiornica! - wykrzyknęła blondyneczka, a jej niebieskie oczy zamigotały w świetle księżyca taką radością, że wszyscy, nawet przerażona szatyneczka obok niej, się uśmiechnęli (choć niektórzy z lekkim pobłażaniem). - Patrzcie! Ośmiornica!

- Fajnie - powiedziała nieco słabym głosem, a potem, gdy jej policzki zrobiły się trochę zielone, dodała. - Ale przestań już machać tą łódką, proszę. Niedobrze mi.

- O, matko, przepraszam! - Niebieskooka odskoczyła do tyłu tak gwałtownie, że łódeczka natychmiast się zachwiała i wlała się do niej woda, co spowodowało mnóstwo pisków. Wychyliłam się, żeby zobaczyć trochę więcej, ale Sev mnie złapał i pociągnął, sadzając. Spojrzałam na niego pytająco, ale ten był zajęty uspokajaniem naszej łódki, którą nieświadomie wprowadziłam w ruch. Ups.

- Uspokójcie się wszyscy! - wykrzyknął Hagrid przed nami. Usłyszawszy, że nikt się nie uspokoił, stanął na swojej łódce i zerknął do tyłu, ale w pewnym momencie stracił równowagę i... runął do wody. Teraz nie tylko ja wychyliłam się do przodu. Wszyscy to zrobili. Na szczęście, nasze łódki już prawie dobijały brzegu, więc wszyscy, którzy wypadli, w tym ja i Severus, nie mieli możliwości potopienia się. Siedziałam na piasku, będąc jeszcze w szoku, a obok mnie Severus rzucał jakieś zaklęcia, dzięki którym nasza łódka wynurzyła się i stała prosto. Wszystkie latarnie, wiszące na drutach z przodu łódek, zgasły, więc zapadła ciemność oświetlana jedynie księżycem i gwiazdami. - No już! Spokój! Zaraz przejdziemy do wrót Hogwartu, tam powita nas profesor McGonagall, która was osuszy. No już! Ruchy, ruchy!

- Z-zimno - jęknęła blondyneczka, owijając swoje wątłe ramiona dookoła klatki piersiowej.

Cała nasza zmokła grupka popędziła czym prędzej do potężnego, majaczącego przed nami zamku. Mało kto zwracał uwagę na zimno, wszyscy pamiętali o obietnicy Hagrida, że ktoś nas osuszy. Maszerowaliśmy w milczeniu, ignorując podmuchy mroźnego wiatru, który sprawiał, że drżałam już niesamowicie. Moja szata zrobiła się tak ciężka, że ledwo co byłam w stanie iść. Nie wyobrażałam sobie, jak ciężko musiało być naszemu gajowemu, który miał na sobie ciężkie, przemoknięte futro. Udało mi się jednak wejść po schodach, prowadzących do olbrzymich drzwi wejściowych, choć widziałam, że większość już sapie z trudem. Dziękuję ci, o szkoło podstawowa, za zajęcia wychowania fizycznego, dzięki którym moja kondycja nie jest wcale tak zła!

Przed wejściem, zgodnie ze słowami Hagrida, czekała na nas kobieta. Miała na sobie szatę w głębokim, bordowym kolorze i owalne okulary w czarnych oprawkach. Była bardzo wysoka, choć niższa od Hagrida i stała wyprostowana ja struna, przez co wyglądała majestatycznie. Swoje lśniące, brązowe włosy zaplotła wysoko w sztywny kok, co dodawało jej jeszcze kilku centymetrów. Na nasz widok wytrzeszczyła, już i tak lekko wyłupiaste, szare oczy, co upodobniło ją nieco do żaby. Bardzo wysokiej, bordowej żaby.

- Co wam się stało? - zapytała nieco podniesionym i piskliwym głosem, po czym odchrząknęła. - Hagridzie, możesz mi to wyjaśnić? - dodała już o wiele dostojniejszym i opanowanym głosem.

- Długo by opowiadać, pani psor - zaczął mężczyzna, patrząc w dół skruszonym wzrokiem. - Taka to banda nicponiów się nam trafiła w tym roku.

- No, nieważne. - Kobieta, profesor McGonagall jak przypuszczałam, machnęła różdżką, która, przysięgam, pojawiła się w jej dłoni znikąd i natychmiast zrobiło mi się ciepło. Odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością, czego, oczywiście, ona nie zobaczyła. - Dziękuję, Hagridzie. - Spojrzała na niego wyczekująco, dając mu do zrozumienia, że ma się oddalić. Ten zrozumiał aluzję, więc zrobił krok do tyłu i zasalutował nam i poszedł w stronę jakiegoś lasu ("to ja pójdę sprawdzić, co u Testrali"), pogwizdując wesoło. Ta odprowadziła go wzrokiem, a potem odwróciła się do nas. - Witam was drodzy uczniowie w Hogwarcie. Ja jestem profesor McGonagall i będę was uczyć transmutacji. Wiedzcie, że w tej szkole obowiązują reguły, których nie można łamać. - James z Syriuszem zaczęli szturchać się łokciami, wymieniając przy tym porozumiewawcze spojrzenia. - Dyrektor Dumbledore przedstawi wam najważniejsze z nich podczas kolacji, lecz całość można przeczytać u naszego woźnego, pana Pringle. Za ich łamanie będą odejmowane punkty waszych domów, a za dobre sprawowanie będą one dodawane. Do tego, za złamanie poważniejszych z reguł będziecie ukarani szlabanem. - Spojrzała znowu na nas wszystkich, jakby chciała odczytać nasze myśli i dowiedzieć się kto będzie nicponiem, a kto grzecznym uczniem. Z jakiegoś powodu uśmiechnęła się delikatnie patrząc na blondyneczkę, ale jej nikły uśmieszek zniknął, gdy zerknęła na dwóch chłopców, którzy wcześniej kłócili się w przedziale z Sevem.

Gdy przyjrzała się już wszystkim dokładnie, odwróciła się i ruszyła do przodu żwawym krokiem. Zniknęła za rogiem, a my pobiegliśmy za nią. W dosyć szybkim marszobiegu starałam się rozejrzeć po Hogwarcie najdokładniej jak się dało. Jeden z chłopców krzyknął głośno, gdy zobaczył, że obrazy się ruszają. Natomiast tłuściutki chłopiec z wodnistymi oczkami, ten co był wcześniej w przedziale, upuścił z wrażenia jakiś batonik, gdy tuż przed nim pojawił się duch jakiejś kobiety. Spojrzała na niego oceniająco, a potem pofrunęła dalej. Obok mnie postaci w obrazach kłaniały się nam, witały nas albo ignorowały. Starałam się odpowiadać na wszystkie powitania, by nikt nie poczuł się urażony, ale gadanie do obrazów było dziwnym doświadczeniem. Przez chwilę, nie wiedziałam nawet, czy przypadkiem nie oszalałam, bo w końcu gadające obrazy nie są najnormalniejszą z rzeczy, ale inni też to robili, więc chyba nie postradałam jeszcze zmysłów. Zatrzymaliśmy się przed dosyć sporymi drzwiami. Stanęłam tak blisko nich, że słyszałam ludzi, którzy rozmawiali tuż za nimi.

- Są cztery domy w Hogwarcie. - Zaczęła mówić głośno i wyraźnie nauczycielka, a głosy za drzwiami praktycznie ucichły. - Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin. - Wymawiając to ostatnie, lekko zmrużyła oczy i zmarszczyła nos. - Każdy dom ma swojego nauczyciela-opiekuna i prefektów, którzy pomogą wam z każdym waszym problemem. Teraz wejdziemy do Wielkiej Sali, gdzie zostaniecie przydzieleni do jednego z tych domów. Za mną!

Weszliśmy za nią do sali. Zaparło mi dech w piersiach, gdy rozejrzałam się dookoła. W powietrzu wisiało z milion świec, które oświetlały pomieszczenie. Sklepienie przypominało ugwieżdżone niebo. Przeszliśmy pomiędzy dwoma ogromnymi stołami w kierunku innego stojącego poziomo, przy którym siedzieli nauczyciele. A tam na małym taborecie, przed wyjątkowo sporym, bogato zdobionym krzesłem, na którym siedział starszy mężczyzna z długą, siwą brodą przetykaną gdzieniegdzie rudymi pasmami, leżał kawałek starego materiału. Profesor McGonagall podniosła owy materiał, który rozłożył się i przeistoczył w tiarę.

- Za chwilę wyczytam wasze nazwiska i wyczytany uczeń ma tutaj usiąść i po przydziale dołączyć do swojego domu, jasne? Abbott Jerry.

Pyzaty chłopiec o rzadkich blond włosach podszedł niepewnie do stołka, usiadł na nim i wziął głęboki oddech, gdy nauczycielka położyła mu tiarę na głowie.

- Hufflepuff! - wykrzyknęła głośno tiara po dłuższym zastanowieniu. Chłopiec zeskoczył ze stołka uradowany i popędził do stołu, gdzie przywitał go starszy uczeń z błyszczącą odznaką i posadził obok siebie.

Marrie Abbigail trafiła do Ravenclawu, gdzie została powitana przez dwie dziewczyny - jedną z platynowymi włosami i niebieskimi oczami patrzącą w sufit z nieodgadnionym wzrokiem, mieszając niemrawo łyżką w swoim budyniu i drugą, która przypominała swoim wyglądem muchę - z wytrzeszczonymi oczami schowanymi za okularami w grubych oprawkach w czarno-granatowej szacie obwieszonej mnóstwem paciorków i łańcuszków. Tuż po tej Marrie zostało przydzielonych jeszcze parę uczniów, po czym McGonagall wykrzyknęła "Black Syriusz" a z tłumu wyszedł chłopiec, który był wcześniej w przedziale ze mną i Sevem. Ten najwyższy z tamtej czwórki. Słyszałam, jak niektórzy wciągają powietrze w oczekiwaniu. Tiara po chwili wykrzyknęła "GRYFFINDOR!" i Syriusz został oficjalnie gryfonem. Pamiętałam, jak wcześniej mówił, że cała jego rodzina jest w Slytherinie, więc odwróciłam nieznacznie głowę w stronę tamtego stołu i dostrzegłam niezadowolenie i zdziwienie na twarzy wielu osób. Jakaś dziewczyna o platynowych włosach i bardzo sztywnej postawie ciała uniosła tylko brew, ale siedzący obok niej dwaj bardzo podobni do siebie chłopacy skrzywili się potwornie. Widziałam też dziewczynę o burzy ciemnobrązowych loków, która uśmiechnęła się kącikiem ust, a potem upiła łyk czegoś, co miała w swoim kielichu. Uczniowie po naszej lewej zaczęli wiwatować, gdy ucieszony Syriusz dosiadł się na końcu stołu.

- Bones, Edgar.

- HUFFLEPUFF!

Tego chłopca powitała chyba jego starsza siostra, bo wyglądali praktycznie identycznie. McGonagall wymieniła jeszcze parę nazwisk, których nie dosłyszałam, bo byłam zajęta rozglądaniem się dookoła, po czym usłyszałam swoje imię.

- Evans, Lily.

Moje nogi drżały, gdy podeszłam do drewnianego stołka. Usiadłam na taborecie i złapałam drżącymi dłońmi siedzenie, tak żeby powstrzymać swój ewentualny upadek. Pani profesor nałożyła mi na głowę tiarę, a ja zamarłam w bezruchu. Po chwili usłyszałam cichutki głos.

- Mnóstwo odwagi... rzecz jasna. Potencjał do eliksirów, mnóstwo mądrości... ale jednak... odwaga w tobie przeważa. Dokonuj mądrych i odważnych wyborów, dziecko. Od nich będzie zależała twoja przyszłość. GRYFFINDOR!

Analizowałam przez chwilę to, co powiedziała do mnie tiara, gdy poczułam, że profesor McGonagall mi ją zdjęła. Uśmiechnęła się do mnie z błyskiem zadowolenia w oczach. Odgarnęłam swoje rude włosy z czoła, gdyż wpadały mi do oczu i ruszyłam do stołu, przy którym siedzieli gryfoni. Idąc do swojego stołu w akompaniamencie głośnych oklasków, odwróciłam się do Seva i uśmiechnęłam się smutno. Gdy szukałam miejsca, żeby usiąść, wyglądający znajomo szatyn przesunął się na ławce, by zrobić mi miejsce. Gdy rozpoznałam go, skrzywiłam się nieznacznie. To ten chłopak z przedziału. Skinęłam mu sztywno głową, a gdy wyciągnął dłoń, by się przedstawić, uśmiechnęłam się nieco wymuszenie i podałam mu swoją, również się przedstawiając. Wyczułam na sobie czyjeś spojrzenie, więc rozejrzałam się. Moje spojrzenie zetknęło się z tym jasnoniebieskim dyrektora. Jego oczy błysnęły radośnie spod okularów-połówek. Uśmiechnęłam się i skinęłam mu głową, a potem wróciłam do oglądania ceremonii. Hestia Jones została przydzielona do Gryffindoru, po czym wywołany został Lupin Remus. Gdy z tłumu wyszedł chłopiec w nieco podartej szacie połatanej w wielu miejscach, zauważyłam, że to ten chłopiec z blizną z przedziału. Usiadł niepewnie na stołku, a po chwili na całą salę rozległ się krzyk.

- GRYFFINDOR!

Zaczęłam klaskać razem z innymi gryfonami, gdy Remus usiadł obok mnie. Z całej tej czwórki wydawał się być najprzyjaźniej nastawiony do innych. Chwilę później przysiadły się do mnie dwie dziewczynki. Jedna - ta blondynka co zobaczyła ośmiornicę nazywała się Ann McKinnon. Była drobna i okropnie blada, ale miała strasznie zaraźliwy uśmiech i błyszczące, niebieskie oczy, które sprawiały, że wyglądała jak krucha, porcelanowa lalka, którą każdy chciał się opiekować. Dorcas była natomiast żywiołem energii. Była szczupła, dosyć niska i miała takie fajne, pyzate policzki. Jej proste, brązowe włosy sięgały jej prawie że do pośladków, a piwne oczy były otoczone gęstymi, ciemnymi rzęsami. Trochę jej ich zazdrościłam, bo moich jasnych, rudych rzęs i brwi praktycznie nie było widać.

- Pettigrew, Peter - powiedziała McGonagall i z tłumu wyłonił się ten gruby chłopiec z wodnistymi oczkami. Rozglądał się panicznie dookoła, poruszając tylko oczami a nie głową i upodobniło go to do szczura. Widziałam, jak rzuca spojrzenie na stół Gryffindoru, a potem patrzy na ślizgonów, a następnie jego oczy zniknęły przykryte tiarą.

- GRYFFINDOR! - Zawołała tiara, a ja zmarszczyłam nieco brwi.

- A to nie jest dom dla odważnych przypadkiem? - Spytała mnie szeptem Dorcas, na co wybuchłam śmiechem, bo dokładnie o tym samym pomyślałam.

- Potter, James. - Teraz z, małej już, grupki pierwszorocznych wyszedł ten zarozumiały chłopiec w okularach. Uśmiechnął się szeroko i pewnie podszedł do stołka. Usłyszałam parę westchnięć obok mnie, na co zmarszczyłam brwi. Jak można wzdychać do kogoś tak zadufanego? Jak tylko tiara dotknęła jego głowy, wykrzyknęła coś, co dosłownie zmroziło mi krew w żyłach.

- GRYFFINDOR!

Nie klaskałam. Nie cieszyłam się. Wprost przeciwnie, w duszy płakałam nad swoim marnym losem i zastanawiałam się, kiedy pójść do dyrektora z prośbą o zmianę domu. Zmarszczyłam brwi, gdy usiadł tuż naprzeciwko mnie i wyciągnął dłoń w moją stronę. Prychnęłam cicho i odwróciłam się, ignorując go. Kątem oka widziałam, jak z głupkowatą miną patrzy się na mnie, więc usilnie wpatrywałam się w jakiś punkt nad głową opiekunki domu, czekając, aż ten przestanie się na mnie patrzeć. Stało się to, gdy nauczycielka wywołała Severusa.

- Oho! Ciekawe, gdzie trafi Smarkerus - zawołał James głośno, tak że Sev go usłyszał i prawie się potknął o swoją szatę. Spiorunowałam wzrokiem Pottera, ale tym razem to on udawał, że mnie nie widzi. Cały stół Gryffindoru się zaśmiał, a ślizgoni zaczęli syczeć, krzyczeć i warczeć z dezaprobatą. Tylko twarz platynowej blondynki pozostała niezmienna.

- SLYTHERIN!

Zmarszczyłam lekko brwi gdy, Sev, głośno oklaskiwany przez wszystkich ślizgonów, przysiadł się do stołu węża. Prefekt tamtego domu, wysoki blondyn o jasnej karnacji, poklepał go po plecach i podał mu rękę. Gdy nasze spojrzenia się zetknęły, zrobiłam smutną minę i odwróciłam się, by spiorunować wzrokiem Jamesa, który dalej robił z siebie bałwana, bucząc i krytykując mojego przyjaciela. Tiara wyczytała jeszcze parę nazwisk po czym, ostatnia już, Patricia Whiteowl usiadła przy stole krukonów, a stary woźny wyniósł taboret i tiarę. Rozległ się gwar rozmów, gdy nagle dyrektor wstał.

- Witam was, drodzy uczniowie, na kolejnej uczcie powitalnej. Dla niektórych już na ostatniej, a dla innych na pierwszej. Chciałbym wszystkim przypomnieć, że wstęp do Zakazanego Lasu jest zabroniony tak samo jak wychodzenie z dormitorium w godzinach nocnych. Pierwszoroczniakom zabrania się posiadania własnych mioteł. Resztę zasad, nie mniej ważnych, można przeczytać u naszego woźnego pana Apolliona Pringle. Nie będę was więcej zanudzać. No to... wsuwajcie!

Na stole pojawiło się mnóstwo pyszności, więc nie wiedziałam, co mam sobie nałożyć. W końcu zdecydowałam się na trochę puree, frytki, dewolaja i surówkę z marchwi i groszku. Wszystko było wyśmienite, ale gdy zobaczyłam desery to ślinka mi dosłownie pociekła. Nałożyłam sobie szarlotki i po trochu każdej słodkości jakiego znalazłam. Ubóstwiałam słodycze. W końcu wszystko zniknęło. Dyrektor podziękował, a prefekci zabrali nas do dormitoriów. Ślizgoni powędrowali schodami na dół, puchoni w lewo, a reszta poszła do góry. W końcu krukoni skręcili w prawo, a my poszliśmy kolejnymi schodami na górę. Zatrzymaliśmy się przy portrecie elegancko ubranej kobiety.

- To jest Gruba Dama - powiedziała Gwen-jakaś-tam, która nie była naszym prefektem. Nasza pani prefekt - której już nie lubiłam - zapomniała o nas i Gwen postanowiła się nami zająć w zastępstwie. - Ona pilnuje przejścia do naszego pokoju wspólnego. W tej chwili hasło brzmi "lwiątko", lecz zmienia się ono co tydzień. Lista z następnymi hasłami będzie wywieszona na tablicy w pokoju wspólnym.

Przeszliśmy przez dziurę w ścianie, która ukazała nam się, jak porter się odsunął i znaleźliśmy się w pokoju, który wyglądał jak duży, przytulny salon.

- Dormitoria dziewcząt znajdują się po prawej, a chłopców po lewej. Na drzwiach wypisane będą wasze nazwiska więc ma pewno się nie pomylicie. Dormitoria dziewcząt są również zaczarowane w taki sposób ze chłopcy nie mają tam wstępu - dodała z filuternym uśmieszkiem. - Możecie już iść i zapoznać się bliżej z Waszymi współlokatorami. Plany lekcji dostaniecie jutro na śniadaniu od profesor McGonagall. - Wszyscy zaczęli się rozchodzić, gdy nagle usłyszeliśmy jej krzyk. - A! Zapomniałabym. Śniadanie jest o siódmej trzydzieści. Nie spóźnijcie się!

Weszłam na schody po prawej i ruszyłam do góry. Po kilku piętrach znalazłam w końcu drzwi opatrzone elegancką, metalową tabliczką na której widniało: "Evans Lily, McKinnon Ann, Meadowes Dorcas, Rawley Alicja". Złapałam klamkę i pociągnęłam ją. Gdy weszłam do środka, rozejrzałam się. W pomieszczeniu były cztery eleganckie łóżka zasłonięte kotarami. Przy każdym z nich stał kufer, a tuż przy drzwiach znajdowało się obszerne biurko, cztery stołki i dosyć duża szafa. Ruszyłam ku łóżku, które stało najbliżej okna, a najdalej drzwi i usiadłam na nim w momencie, gdy do środka weszły trzy dziewczynki. Filigranowa blondyneczka Ann, żywiołowa szatynka Dorcas i krótkowłosa szatynka, która siedziała w łódce razem z Ann, Alicja. Wszystkie rzuciły się na moje łóżko, po czym spędziłyśmy całą noc, rozmawiając o czekającym nas roku szkolnym, obgadując Jamesa i spółkę i rozmawiając o tym, jak mogą wyglądać lekcje. Raz nawet przyszła nasza szanowna pani prefekt - Lacey, która postanowiła przyjść i odjąć nam punkty za zakłócanie ciszy nocnej. Na szczęście nie zorientowała się, że rok szkolny ledwo co się zaczął i jeszcze nie uzyskaliśmy żadnych punktów, które mogłaby nam odjąć, więc olałyśmy ją kompletnie.

Rozpoczęcie roku szkolnego - udane.

Continue Reading

You'll Also Like

16.4K 1.5K 54
Czasem jedno, przypadkowe i niezbyt miłe spotkanie potrafi kompletnie zmienić całe życie, przewartościowując je dokumentnie. Doskonale przekona się o...
24.3K 992 25
„ink brought us together"
40.3K 2.1K 61
Faktem było to, że Synowie Garmadona stanowili prawdziwe niebezpieczeństwo dla Ninjago i jego mieszkańców. Choć Ninja robili wszystko, żeby powstrzym...
5.1K 508 28
Erwin i Gregory byli kiedyś nierozłączni, łączyła ich prawdziwa miłość, która wydawała się niezniszczalna. Jednak z czasem ich relacja zaczęła się po...