Fire in My Heart | L.T. (GITD...

By plitslyhy

154K 9.5K 1.1K

To, co kiedyś zaczęło się od soku, teraz zyskuje całkiem nowy początek. Pytanie tylko, czy oby na pewno lepsz... More

Prolog
Rozdział 1.
Rozdział 2.
Rozdział 3.
Rozdział 4.
Rozdział 5.
Rozdział 6.
Rozdział 7.
Rozdział 8.
Rozdział 9.
Rozdział 10.
Rozdział 11.
Rozdział 12.
Rozdział 13.
Rozdział 14.
Rozdział 15.
Rozdział 16.
Rozdział 17.
Rozdział 18.
Rozdział 20.
Konkretnie
Rozdział 21.
Rozdział 22.
Rozdział 23.
Rozdział 24.
Rozdział 25.
Rozdział 26.
Rozdział 27.
Rozdział 28.
Rozdział 29.
Rozdział 30.
Rozdział 31.
Rozdział 32.
Rozdział 33.
Rozdział 34.
Rozdział 35.
Rozdział 36.
Rozdział 37.
Liebster Awards
Rozdział 38.
Rozdział 39.
Let It Snow
Rozdział 40.
Epilog

Rozdział 19.

3.9K 241 30
By plitslyhy

- Louis, nie chcę nigdzie jechać, zrozum to wreszcie - burknęłam, rzucając się z powrotem na łóżko i wtulając twarz w poduszkę. Miałam nadzieję, że chociaż ten jeden raz metoda „jeśli ja go nie widzę, to on mnie nie widzi" zadziała i chłopak odpuści, ale, niestety, nie było na to najmniejszych szans. Było dla mnie jasne, że nie da mi spokoju. Nie miałam pojęcia, jakim cudem, ale w praktyce wyglądało to tak, że szatyn, grzebiący w moich rzeczach w desperackiej próbie spakowania czegokolwiek na wyjazd, był o wiele bardziej uparty niż ja.

Co do wyżej wspomnianego wyjazdu, to tylko i wyłącznie jego inicjatywa, ja na to nie przystałam. Szczerze, miałam w dupie jego plany. Nie po to czekałam na weekend, żeby jechać do rodziców. Jednak cóż mogłam poradzić na to, że Louis postanowił skorzystać z wyjątkowo korzystnej jak na listopad pogody i siłą wyciągnąć mnie z łóżka? Co więcej, mój telefon nie przestawał dzwonić, bo, rzecz jasna, prekursorką całego tego nonsensu była Brooke. To ona męczyła moich rodziców, żeby wreszcie zainterweniowali i zmusili mnie do przyjazdu, a kiedy i to zawiodło, dała im numer do Louisa.

Takim właśnie sposobem, po niemal godzinnej pogawędce, z której szczegółowe sprawozdanie dostałam poprzedniego wieczoru, chłopak wziął sobie za punkt honoru spełnienie woli mężczyzny, który nazwał go synem. Nie przyjmował nawet do wiadomości, że mój ojciec zwracał się tak niemal do każdego mojego kolegi, który przewijał się przez mój dom w ciągu ostatnich dwudziestu lat. On musiał mnie tam zawieźć i kropka, choćby musiał wytargać mnie na siłę z mieszkania i zawlec do Cheshunt na piechotę. Jego słowa, nie moje.

- Kobieto, czy ja się ciebie pytam o zdanie? - westchnął, wyciągając spod mojego łóżka torbę i wrzucając do niej kolejne ubrania. - Mam kompletnie gdzieś, co o tym sądzisz. Trzeba odwiedzać rodziców, czy tego chcesz, czy nie. Poza tym, dawno nie widziałem twojego ojca, chętnie z nim porozmawiam.

- Dodaj do tego „jak ojciec z synem", a przysięgam, wywalę cię stąd przez okno - warknęłam, przewracając się na plecy i odwracając głowę w jego stronę, chcąc widzieć dokładnie, jak bezcześci moje ciuchy. W myślach wypominałam sobie jedynie, jak bardzo złą decyzją było wpuszczenie go tutaj. Miałam nadzieję, że przyszedł z jedzeniem, a nie pierdoleniem o jakiejś wycieczce. - Plus, mam ci przypomnieć, jak urocza jest moja mama? Za nią też się stęskniłeś?

Louis przystanął na chwilę w miejscu, by złożyć ostatnią koszulkę i posłać mi pełne dezaprobaty spojrzenie. Zapiął suwak mojego bagażu, po czym podszedł do mnie, kucnął przy łóżku i oparł się rękoma o materac.

- W ten sposób nic nie zdziałasz. Jedziemy tam i koniec. A teraz, masz dokładnie... - zawiesił głos, by spojrzeć na telefon i sprawdzić godzinę. - Dokładnie dwadzieścia minut, żeby przygotować się do wyjścia.

W odpowiedzi na jego słowa jedynie jęknęłam, kompletnie niezadowolona i zakryłam się kołdrą po sam czubek głowy. I na dobrą sprawę, mogłabym tak zostać na długo, jednak nie było mi to dane. Nie minęło bowiem kilka sekund, gdy pościel została ze mnie brutalnie zdarta, a chłodne powietrze otuliło całe moje ciało, wywołując gęsią skórkę. Mruknęłam pod nosem coś na temat tego, jak bardzo wkurwiał mnie mój towarzysz, po czym bez sprawiania większych problemów, poczłapałam do łazienki, obdarzając go po drodze morderczym spojrzeniem spode łba, na które odpowiedział szerokim uśmiechem.

Przebrałam się, naprędce wykonałam całą poranną toaletę, przez dobre kilka minut zastanawiając się, czy nakładanie makijażu miało jakikolwiek sens. Koniec końców, nałożyłam jedynie cienką warstwę podkładu, aby nos nie odznaczał się od reszty twarzy swoim nienaturalnym, czerwonym kolorem. Cholerne przeziębienia. Katar dręczył mnie od dobrego miesiąca i, no cóż, próbowałam jak mogłam jakoś go zwalczyć, ale mój organizm po długiej terapii ledwo radził sobie z tak niewielkimi problemami.

Kończąc wiązanie jednego tych koków, które wyglądały bardziej jak niezgrabna kupa kłaków podtrzymywana przez jakąś niewidzialną siłę, skierowałam się do kuchni. Tak, jak się spodziewałam, Louis zdążył się już rozgościć. Szczerze? Przywykłam do widoku jego, nachylonego nad gazetą, z kubkiem herbaty w dłoni. Z punktu widzenia osoby trzeciej, mógłby wyglądać jak typowy, stereotypowy wręcz, Anglik, który co rano sprawdza prasę, w oczekiwaniu na to, aż dziewczyna (w tym wypadku wypadało na mnie) poda mu śniadanie. Poważnie, jedynym, czego brakowało na tym obrazku, były naleśniki, tudzież jajko na bekonie. Wyobraźnia podsuwała mi coraz to kolejne scenariusze i nijak nie mogłam powstrzymać tego rozmarzonego uśmiechu, który mimowolnie pojawił się na mojej twarzy.

Otrząsnęłam się dopiero po dobrej chwili, napotykając pytające spojrzenie chłopaka. Pokręciłam głową, spuszczając wzrok na podłogę i z zaplecionymi na piersi ramionami, podeszłam do blatu, gdzie czekały na mnie tosty, czyli właśnie to, na co liczyłam, wpuszczając go do mieszkania.

- Jedz szybko i jedziemy, do ciebie mamy pół godziny drogi, ale obiecałem Niallowi, że przyjedziemy w końcu obejrzeć ten ich domek. Little Amwell wzywa - zaśmiał się, a ja niemal zakrztusiłam się posiłkiem w reakcji na jego słowa.

- Pół godziny? - zapytałam, wciąż pokasłując i chrypiąc, jakbym zerwała struny głosowe. - Mówiłeś, że jedziemy do moich rodziców. Gdzie ty chcesz jechać pół godziny?

- No do Cheshunt, a gdzie indziej?

- Kochany, uwierz, droga do Cheshunt nie zajmuje pół godziny. Chyba, że masz helikopter - powiedziałam, jednak ze swoich słów zdałam sobie sprawę, dopiero gdy napotkałam jego roziskrzone spojrzenie. - Nawet się nie waż! Nie polecę tym zasranym śmigłowcem nigdy więcej.

- Przecież ja nic nie mówię - parsknął, unosząc ręce w obronnym geście. Zerknęłam na niego wilkiem, po czym biorąc do ust ostatni kęs tosta, udałam się z powrotem do sypialni, by spakować całą resztę pierdół, potrzebnych do wyjazdu. Zabrałam kosmetyczkę, raz jeszcze sprawdzając jej zawartość i marszcząc brwi na widok małych opakowań moich leków. Nie miałam jednak czasu długo zastanawiać się nad tym, czy na pewno brać je ze sobą, bo z przedpokoju dobiegł mnie zniecierpliwiony głos Louisa.

Mieszkanie opuściliśmy po dobrych kilku minutach kłótni o to, w czym powinnam iść. Sama chciałam ubrać jedynie jesienny płaszcz, jednak chłopak uparł się, żebym założyła coś cieplejszego. Koniec końców wyszło, rzecz jasna, na jego i na zewnątrz wyszłam w zimowej kurtce, opatulona szalikiem i z czapką na głowie. Nie dało się ukryć, że czułam się jak skończona idiotka, paradując w ciuchach jak na Syberię, kiedy na ulicach pierwszy raz od września świeciło słońce. Niemrawo, bo niemrawo, ale świeciło, do cholery.

Wsiedliśmy do Mustanga, a moja torba wylądowała za fotelami, tuż obok tej należącej do Louisa. Początkowo, udając kompletnie obrażoną, starałam się ignorować wszelkie jego próby zwrócenia mojej uwagi, jednak kiedy w głośników wydobyły się pierwsze dźwięki „Paradise City", a szatyn zaczął szturchać mnie w ramię ze słowami „no dalej, śpiewaj, przecież wiem, że chcesz", nijak nie mogłam zaradzić na uśmiech, formujący się na mojej twarzy. I rzeczywiście, zaczęliśmy śpiewać razem z wokalistą Guns n' Roses, dodatkowo naśladując dźwięki gitary przy każdej solówce Slasha i zarzucając głowami niczym prawdziwi rockandrollowcy. Śmialiśmy się jak głupi i już po kilku minutach nie byliśmy w stanie złapać tchu przez nasze wygłupy. Mimo to, Louis osiągnął swój cel, złość zdecydowanie przeszła mi na dobre.

- Więc, jaki mamy plan? - zapytałam, a chłopak spojrzał na mnie przelotnie, unosząc brwi pytająco, by po paru sekundach wrócić wzrokiem na drogę. - No wiesz, skoro chcemy jechać jeszcze do Amwell, o której chcesz tam być?

- Niall i Nikki są tam od wczoraj, więc właściwie, to możemy do nich dołączyć, kiedy tylko chcemy. Harry też powinien być, nie wiem, jak z Dominiciem. W każdym razie, nie ma żadnej wyznaczonej godziny - posłał mi ciepły uśmiech, po czym zajechał na stację benzynową. Odpiął pas, wysiadł z auta i przebiegł do dozownika. Zatankował do pełna i szybkim krokiem skierował się w stronę budynku, po drodze wyciągając portfel z kieszeni.

Czekając na niego, zajęłam się swoim telefonem, sprawdzając wszelkie nowości na portalach społecznościowych. Dowiedziałam się między innymi tego, że Brooke od rana czekała na mnie z jakąś niespodzianką, a w przygotowaniach pomagał jej Dan, jeden z naszej dawnej grupki przyjaciół. Na ten widok uśmiechnęłam się sama do siebie. Przynajmniej z nim udało mi się odnowić kontakty, gdy przebywałam w Cheshunt. Los chciał, że to właśnie on był moim partnerem na studniówce, choć nie dało się ukryć, że to nie jego chciałam widzieć u swojego boku. Kilkukrotnie odwiedził mnie również w szpitalu, był przy mnie, nawet, jeśli nie potrzebowałam żadnego towarzystwa. Starał się mnie pocieszać, kiedy miałam gorsze dni, a czasem udawało mu się mnie nawet rozśmieszyć, co w tamtych chwilach było rzadkością.

- Kawa dla pani - głos, a właściwie ledwo zrozumiały bełkot wyrwał mnie z moich rozmyślań. Odwróciłam głowę w prawo, by od razu napotkać rozbawione spojrzenie Louisa. A w tej sytuacji to ja powinnam być tą, która śmiała się do rozpuku. I to właśnie zrobiłam, bo co innego mi pozostało, gdy Louis nachylał się nad fotelem kierowcy, wyciągając przed siebie rękę z papierowym kubkiem, w drugiej dłoni trzymając identyczny, a jako zwieńczenie, w zębach mając dwie paczki m&m'sów. Odebrałam od niego swój napój, dziękując mu przez śmiech, na co chłopak jedynie przewrócił oczami w dezaprobacie.

Gdy ponownie ruszyliśmy, nie było już nawet mowy o jakimkolwiek postoju. Tak, jak się spodziewałam, droga trwała o wiele dłużej niż wydawało się Louisowi. Po pół godzinie wyjechaliśmy dopiero z miasta, a na nas wciąż czekało kilkanaście kilometrów polnych i leśnych ścieżek, które były niezbyt dobrym podłożem dla Mustanga. Mimo wszystko, trasa mijała bez żadnych problemów. Przechodziliśmy z jednego tematu na inny, nie przerywając rozmów nawet na chwilę, a jeśli już się zdarzało, to tylko dlatego, że któremuś z nas zachciało się śpiewać. Śmialiśmy się, cieszyliśmy się towarzystwem drugiej osoby i prawdę powiedziawszy, było to prawdopodobnie jedno z najlepszych uczuć, jakich w całym swoim życiu doświadczyłam.

Kolejną rzeczą, która urzekała mnie przez całą podróż, był widok za oknem. Gdy tylko znaleźliśmy się poza granicami stolicy, przypomniałam sobie, dlaczego tak bardzo lubiłam wracać do domu. W rzeczy samej, kochałam Cheshunt całym swoim sercem, a rozpościerające się wokół nas pola i lasy jedynie upewniały mnie w przekonaniu, że nic nigdy nie będzie w stanie zastąpić mi tych okolic. Spokoju i ciszy, których tak rzadko doświadczałam w miejskim zgiełku. Asfaltowe drogi usłane były liśćmi, które zdążyły już spaść, tym samym zupełnie ogołacając drzewa na poboczach. Słońce przebijało się smugami pomiędzy ich koronami, kołysanymi na leniwym wietrze, a ten widok urzekał mnie jak nic innego.

A tak przynajmniej mi się wydawało, dopóki nie minęliśmy znaku, informującego nas, że przekroczyliśmy granicę dystryktu Broxbourne. Uśmiech wpełznął na moją twarz, kiedy tylko dotarła do mnie myśl, że cel naszej podróży był tak blisko. Od tamtej pory kierowałam Louisa wśród krętych uliczek, które znałam na pamięć, by po kilkunastu kolejnych minutach znaleźć się w końcu na moim osiedlu.

Nie mogłam się powstrzymać i wręcz wyskoczyłam z samochodu, zanim całkiem zatrzymał się na podjeździe. Mój entuzjazm dziwił nawet mnie, jednak nie zamierzałam w to nijak wnikać. Nie czekając na chłopaka, wpadłam do domu z takim hukiem, że ojciec stanął wpół kroku na korytarzu, patrząc na mnie z przerażeniem, zupełnie jakbym postradała zmysły. Jednak po krótkiej chwili uniósł lekko kąciki, rozkładając ramiona i czekając, aż podejdę się przywitać. No cóż, więcej nie potrzebowałam; po prostu rzuciłam się na niego z taką radością, jakbym nie widziała go co najmniej rok, a nie marne dwa miesiące.

Objął mnie, delikatnie unosząc ponad ziemię, po czym puszczając mnie, żeby ucałować oba moje policzki i powiedzieć, jak bardzo się za mną stęsknił. A kiedy już miałam mu odpowiedzieć tym samym, przerwał mi pisk zza pleców i nim zdążyłam się odwrócić, przyjaciółka uwiesiła się na mojej szyi, niemal przygważdżając mnie do ziemi.

- Ellie! Wreszcie jesteś! Czy ty naprawdę potrzebujesz zaproszenia do własnego domu? - zapytała karcącym tonem, ponownie zamykając mnie w żelaznym uścisku. Ponad jej ramieniem dostrzegłam uśmiechniętą postać Dana, a jako że nie miałam możliwości nijak wyswobodzić się z ramion przyjaciółki, po prostu do niego pomachałam, czekając, aż brunetka w końcu znudzi się tym całym przytulaniem.

- Udusisz ją - odezwał się w końcu blondyn, podchodząc do nas i odpychając Brooke na bok w akompaniamencie jej niezadowolonych pomruków. - Nie, nie, moja droga, też mam ochotę przywitać się z przyjaciółką. Prawda, El?

Uniósł brwi, patrząc na mnie uważnie tymi ciemnobrązowymi oczami i szczerząc się jak głupi. Nie czekając, aż wreszcie łaskawie wyrażę swoje zdanie, zamknął dzielącą nas odległość dwoma krokami i przyciągnął mnie do swojego ciała. Objęłam go w pasie, zdając sobie nagle sprawę, że wzrostem i budową przypominał trochę Harry'ego. Kolejny łagodny olbrzym.

- Jezu, czekajcie! - pisnęłam, starając się jakoś uciec przed tą całą falą miłości, tęsknoty i czułości. - Zostawiłam Louisa na zewnątrz - zaśmiałam się, wychodząc z domu i zauważając, że chłopak dopiero zebrał się, żeby wyjść z auta. Podbiegłam do niego i chwyciłam za rękę, ciągnąc w kierunku domu.

Jako pierwsza, z szatynem przywitała się Brooke, zachowując się tak, jakby znali się od zawsze. Zaraz po niej przyszła kolej mojego taty, który z kolei uścisnął jedynie jego dłoń, dziękując mu za fatygę przywiezienia mnie aż tutaj. Na koniec zaś został jedynie Daniel, który najwyraźniej nie wyrażał szczególnej ochoty na nawiązywanie jakichkolwiek nowych kontaktów, jednak pod moim uważnym spojrzeniem podszedł do Louisa z półuśmiechem, którego widoku nie mogłam znieść. Przedstawili się, podali sobie ręce, a ja, widząc, że całe to ich powitanie trwa zdecydowanie zbyt długo, a napięte mięśnie i pojedynek na to, kto szybciej wymięknie zdają się nie kończyć, postanowiłam odwrócić ich uwagę pytaniem, czy ktoś widział moją matkę.

- Jest w salonie, siedzi z ciocią Vivian - odpowiedział tata, sprawiając, że zamarłam na chwilę. Pokiwałam niemrawo głową, po czym poprosiłam Louisa na słówko, chcąc jak najszybciej wyjaśnić parę spraw, zanim byłoby na to za późno.

- Po pierwsze, hej! Bądź miły dla Dana - zrugałam go szeptem, uderzając go lekko w ramię. On jedynie uniósł ręce w geście obronnym, ponownie tego dnia. - A po drugie, ciocia Vivian to mama Nathalie. Chcę po prostu uprzedzić, że dla niej... Czas jakby stanął w miejscu. Często mówi o swojej córce w czasie teraźniejszym i ma kilka dziwnych nawyków. Lubi wszystko planować ze sporym wyprzedzeniem, więc nie zdziw się, jeśli zacznie gadać o, nie wiem, Wielkanocy.

W odpowiedzi otrzymałam jedynie krótkie przytaknięcie. Wróciliśmy do reszty, by po chwili przejść do salonu i napotkać dwie kobiety, siedzące na kanapie. Jedna z nich, moja matka, od razu wstała z miejsca, by powitać nas sztucznymi uśmiechami i skąpymi uściskami, nie szczędząc przy tym uwag na temat tego, że znów się zapuściłam. Ciocia z kolei nawet się nie podniosła, zbyt zaabsorbowana przeglądaniem jakiejś gazety. Uznałam więc, że w mojej gestii leżało powitanie jej i tak też zrobiłam, podchodząc do niej i nachylając się, by złożyć krótki pocałunek na jej policzku.

- Och, Elizabeth! Musisz zobaczyć, co znalazłam! - wykrzyknęła radośnie, ciągnąć mnie za rękę i siłą sadzając obok siebie. - Znalazłam piękne girlandy, zielono-czerwone, takie, jakie lubi Nats. Nie sądzisz, że są piękne? - zapytała, podkładając mi pod nos katalog ozdób świątecznych.

- Tak, myślę, że się jej spodobają. Ale nie sądzisz, ciociu, że nieco za wcześnie na myślenie o bożym narodzeniu?

- Słońce, jest już pierwszy!

- Tak, pierwszy listopada, jeszcze prawie dwa miesiące.

- Prawie dwa miesiące! To zleci jak z bicza strzelił! Nigdy nie jest za wcześnie na myślenie o świętach, zapamiętaj to sobie. Poza tym, spójrz tylko! Śnieg już pada! Skoro on nie czeka, to dlaczego ja powinnam? - zaśmiała się, klepiąc mnie lekko w ramię. Posłałam jej kolejny uśmiech, a widząc, że ponownie zajęła się katalogami, wstałam z miejsca, by podejść do stojącego przy oknie Louisa.

- Twoja ciotka ma rację - pokiwał głową, a ja zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, czy oby na pewno dobrze się czuł. - Popatrz, pada śnieg. Teraz powinnaś podziękować osobie, która namówiła cię na kurtkę. Dzięki mnie nie zamarzniesz, skarbie. - Wyszczerzył się do mnie, bezsprzecznie dumny z siebie.

Ale mimo wszystko, postanowiłam pójść za jego radą i faktycznie w jakiś sposób mu podziękować. I tylko z wdzięczności posunęłam się do tego, żeby pocałować go na oczach rodziny i dwójki przyjaciół.

--

Dwa i pół tysiąca słów, masa opisów i od cholery pieprzenia, ale szczerze, podoba mi się. Mogę wręcz powiedzieć, że przy tym, jak beznadziejnie pisało mi się ostatnimi czasy, jestem z tego w jakiś sposób dumna, mimo że wiem, że jest tu w ciul powtórzeń i zapewne jeszcze więcej błędów :D

Jezu, nie chcę do szkoły :( Miałam dwa dni wolnego i teraz perspektywa lekcji jest dla mnie kusząca jak kulka w łeb.

A teraz, ja się żegnam i idę spać, bo jutro za chuja nie wstanę :') Kocham Was, jesteście najlepsi, dobranoc, Misie xx


Continue Reading

You'll Also Like

25.4K 1.4K 11
Fanfiction o MultiGameplayguy'u (Michał Rychlik)
206K 6.4K 32
Wojna została wygrana, a Hermiona Granger powraca do Hogwartu na "Ósmy rok" nauki. Jest zdeterminowana, aby raz na zawsze zmienić swoją łatkę mola ks...
125K 9.3K 55
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...
72.1K 3.7K 125
Zawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby...