Darling I'll jump with you...

By Szarada

292K 22.8K 1.8K

- Czy będzie to z mojej strony wielkim faux pas, jeśli spytam, co ty właściwie robisz? - Odparłem, opierając... More

1. To zabrzmiało bardzo groteskowo.
2. Rozmowa trzech szaleńców.
3. Kominiarka.
4. Loft 13.
5. Witamy w Nowym Jorku!
6. Upadły triumfator.
7. Choroba społeczeństwa.
8. Lie down with me darling.
9. Afraid.
10. My.
11. Let it be.
12. Oczami dziecka.
13. Pretender.
14. Wait.
15. Dreamer.
16. Help me.
17. Słodkie ukojenie.
18. Syndrom Horacego.
19. Jesteś chory.
20. Ekstaza.
21. Znajdę cię w greckiej jaskini.
22. Ocalony.
23. Dwóch gniewnych, jeden z nich zagubiony.
24. Little Hell.
25. Cholerny Harrison.
26. Trend.
27. Words.
28. Spowici we mgle.
29. Powiedz tak.
30. Pożegnanie.
31. Ucieczka.
32. Wierzę.
33. Żądza pieniądza.
34. Szaleniec na wolności.
35. Uciekinier.
37. Las rąk.
Lista piosenek.

36. Biorę to na siebie.

3.3K 266 34
By Szarada

Są takie chwile w naszym życiu, w których reagujemy odruchowo. Śmiejemy się na cały głos w momentach największej trwogi i tragizmu. Płaczemy, by okazać smutek, szczęście i wzruszenie. I moglibyśmy udawać, skrywać uczucia, które targają naszymi ciałami głęboko w naszej duszy, ale prędzej czy później przejmą one nad nami kontrolę i zrobią z nami co tylko zechcą.

Może stać się to chwilę później. Jak odejdziemy od tłumu żałobników i pozwolimy sobie na łzy rozpaczy z dala od ciekawskich spojrzeń. Bywa także, że uda nam się odwrócić twarz, tylko po to, by niby przypadkiem zetrzeć wierzchem dłoni zabłąkaną łzę, której nie uda nam się powstrzymać w chwili słabości. Istnieją także reakcje naszego ciała, na które nie mamy najmniejszego wpływu. Nagle złożony pocałunek na ustach równie zaskoczonej co my osoby. Okrzyk przerażenia wyrywający się z naszej piersi, gdy ujrzymy coś, czego nie powinniśmy być świadkiem. Lub tak jak w moim przypadku zastąpienie drogi szaleńcowi, który postanowił mierzyć z naładowanej broni wprost w pierś Michaela, za którym nie tylko wskoczyłbym w ogień, ale jak się okazało także oddał życie.

Nie myślałem wtedy wiele. Ujrzałem błysk broni i mocno zaciśnięte ze złości szczęki i zrobiłem to co uznałem za stosowne. Skoczyłem przed chłopaka, którego uparłem się ocalić i czekałem na dalszy rozwój sytuacji. A miałem niemiłe wrażenie, że do teraz mogło być tylko i wyłącznie gorzej. Bo Scott Preston był szalony. I nie miałem tutaj na myśli tego, że zachowywał się w sposób kompletnie nieprzewidywalny, albo, że jego zachowanie odbiegało od norm przyjętych przez społeczeństwo. Nie. On był szaleńcem. Z krwi i kości. Zepsutym samym sobą i swoją psychozą do takiego stopnia, że zniekształcało to nie tylko to co widział i jak postrzegał świat, ale także wywracało do góry nogami całe jego człowieczeństwo. Bo jak nisko trzeba upaść by zabić innego człowieka z zimną krwią i mierzyć po raz kolejny z innego, który starał się tylko załagodzić sytuację?

Myślałem, że ludzie poprzez tysiąclecia nauczyli się szanować życie i to co dostaliśmy od losu. Jak bardzo się myliłem i jak wiele razy boleśnie się przekonywałem o swoim błędnym poglądzie. Może po prostu chciałem wierzyć, że świat się zmienia, a my wraz z nimi. Niestety. Jak przychodziło co do czego, to zachowywaliśmy się jak zwierzęta. Agresywnie. Bezlitośnie. Chciwie. Bo to chciwość prowadziła do podnoszenia ręki na inną żywą istotę. Pragnienie czegoś, co miał ktoś inny. Chęć posiadania władzy. Jedzenia. Chciwość. A Scott chciał jednego. Wytłumaczenia swojego szaleństwa, którego nikt z nas nie był wstanie pojąć i odkupienia za przestępstwa i karygodności, jakich się dopuścił. Jaka szkoda, że nikt z nas nie był w stanie dać mu rozgrzeszenia jakiego oczekiwał. Najgorsze było jednak w tym to,że nikt z nas nie potrafił pojąć jego toku myślenia. Wcześniej myślałem, że to ja jestem szalony. Zagubiony i skazany na upadek. Jak bardzo się pomyliłem. Po raz kolejny. Scott był ucieleśnieniem wszystkiego co widziałem w sobie, a czego tak naprawdę nigdy nie miałem. Był kwintesencją całego zepsucia, którego się w sobie doszukiwałem. Ja jedynie musnąłem dna opuszkami palców. On był na nim od lat. A teraz chciał mnie zabić.

- Porozmawiajmy - powiedziałem, patrząc w jego zaszklone od łez oczy. Co chwilę uderzał się wolną dłonią w głowię i czochrał przetłuszczone i posklejane w brudne strąki włosy. Mówił do siebie w zawrotnym tempie i tupał nerwowo głową. Jego tiki wyprowadzały mnie z równowagi. Nawet jeśli nie chciał nas jeszcze zabić, to mógł to zrobić z roztargnienia. - Opowiesz nam o tym, dlaczego tutaj jesteśmy - kontynuowałem, chcąc go uspokoić. - Jestem przekonany, że uda nam się tobie pomóc. Jest dla ciebie nadzieja - i tutaj popełniłem błąd. Zapomniałem, że ludzie takiego pokroju sądzą, że skazani są na nieodwracalne potępienie.

- Zamknij się! - wrzasnął, a ja zadrżałem ze strachu gdy jego palec niebezpiecznie zacisnął się na spuście pistoletu wycelowanego prosto w moją głowę. Michael, próbował mnie od siebie odsunąć, jednak mu na to nie pozwoliłem. Uderzyłem go mocno łokciem w splot słoneczny, by się uspokoił i pozwolił mi działać. Jane schowana za naszą dwójką, gładziła go po zgiętych z bólu plecach i patrzyła na nas z czystym przerażeniem. Jej dolna warga drżała, co oznaczało, że od dłuższego czasu walczyła z płaczem. - Czy wierzysz w Boga? - mężczyzna spytał nagle, patrząc na mnie przytomnie. Zbił mnie tym pytaniem z pantałyku.

- Pytasz o to, bo zależy ci na tym, by moja dusza po śmierci, którą mi zadasz, gdzieś trafiła?

- Zamknij się! - wrzasnął po raz kolejny, a ja prawie przewróciłem oczami. Choć sytuacja była absurdalna (znowu) i niebezpieczna (po raz kolejny). - Denerwujesz mnie.

- Ja już się przyzwyczaiłem - wyrzucił z siebie Michael zbolałym głosem, co skończyło się tym, że Scott strzelił ze złości pod nasze nogi, przez co przez chwilę zatańczyliśmy irlandzkie tańce narodowe, krzycząc na cały głos wszystkie przekleństwa jakie nam ślina na język przyniosła. Dyszeliśmy ze zmęczenia i strachu. Mój wzrok mógłby zabić Harrisona za jego idiotyczne, kąśliwe uwagi. Mógł je sobie odpuścić choć raz. Najwidoczniej była to jego cecha charakterystyczna absolutnie nie do zwyciężenia. Cholerna niewyparzona gęba.

- Zabijcie cię Harrison.

- On i tak to zrobi - odszepnął, gdy pchany przez Prestona, opadał na skórzaną kanapę. I ja zrobiłem to samo. W ten oto sposób, siedzieliśmy sobie wygodnie na drogiej kanapie tuż przed facetem, który nie ukrywając, chciał nas zabić. Smutne było w tym to, że nawet nie znałem jego motywu. Chciałem go o to spytać, ale uznałem, że nie warto za to tracić głowy.

- Czy wierzysz w Boga? - były kochanek Jane, wycelował ponownie pistolet w Michaela i patrzył na niego wyczekująco. Widziałem, że Jane niemalże miażdżyła jego rękę, tylko po to, by powstrzymać go przed kolejnymi głupimi odpowiedziami.

- Czy to pytanie jest podchwytliwe? - spytał, a ja nie mogąc się opanować przyłożyłem mu z łokcia w żebra. Jęknął z bólu i posłał mi nienawistne spojrzenie. Scott ku naszemu zaskoczeniu, złagodniał i pokiwał przecząco pistoletem wycelowanym w nasze głowy. - Tak. Ale na swój sposób.

- Jaki sposób? - spytał od razu szaleniec przed nami, a ja zamknąłem oczy, modląc się by Michael choć raz był poważny. Choć tyle przeszedł i tak wydoroślał, nadal potrafił być skończonym dzieckiem. I to takim, jakie poznałem kilkanaście tygodni temu.

- Wierzę, że to, że żyjemy i posiadamy przy tym świadomość, nie jest przypadkiem. Nie wierzę jednak w tą całą historię narodzić Boga i otoczkę związaną z obrzędami.

- Twierdzisz, że to bajki wyssane z palca? - chrapliwy głos naszego oprawcy poniósł się echem po pomieszczeniu.

- Tego nie wiem. Każda z religii na podobne wierzenia co do narodzin Boga. Myślę, że albo wzięły się one z dokładnie tego samego źródła, albo ludzie na całym świecie mają równie wybujałą wyobraźnię. Nie potrzebuję niestworzonej, bajkowej opowieści, by wiedzieć, że to wszystko ma większy sens.

- Uważasz więc, że wszystkie religie tak naprawdę są jedną i tą samą, tylko pod różnymi nazwami?

- To możliwe, prawda? To, że to jeden Bóg, tylko wyznawany przez ludzi w różny sposób i nazywany inaczej.

- Ok. To ma sens - Scott pokiwał głową twierdząco, zadowolony z wypowiedzi Michaela i skierował swoje pytanie do Jane. - Twoja kolej, skarbie - drgnęła słysząc jego okaz czułości. Ręce świerzbiły mnie, by go uderzyć. Ale nie mogłem tego uczynić. Cały czas wyszukiwałem moment, w którym mógłbym się na niego rzucić i wyrwać mu broń z ręki. Błagałem także sąsiadów, by zareagowali na hałasy, które staraliśmy się powodować i wezwali policję. W przeciwnym razie mieliśmy zginąć i to wszyscy. W momencie, w którym Scott zada wszystkie swoje pytania i się znudzi. Jane patrzyła na niego długo, zanim się odezwała. Znała go lepiej niż my. Doskonale wiedziała czego może się po nim spodziewać. Wiedziała, jak może zareagować na jej słowa. Patrząc na tego mężczyznę nie widziałem żadnej cechy, którą mogła w nim kochać. Może chodziło jej o pasję, jaka wręcz emanowała z jego ciała? Niemalże ją nas otumaniał. Był szalony i niebezpieczny, ale w jego oczach był tajemniczy błysk, który sprawiał, że choć było to absurdalne, chciało przebywać się w jego towarzystwie. Przyciągał do siebie niczym magnes. I choć takich ludzi na ziemi było bardzo mało, on do nich należał. Choć bełkotał bez ładu i składu, chciało się spijać słowa z jego ust. Z każdą sekundą dochodziła do mnie ta przedziwna prawda i nie mogłem się jej nadziwić, obserwując mężczyznę coraz intensywniej i z coraz większą pasją. Był szalony, bardziej niż my, ale była w tym wszystkim chyba jakaś chora metoda. Tak samo chyba czuli się ludzie mamieni przez wielkich mówców, którzy poniekąd poprowadzili naszą cywilizację do upadku. Jak dobrze, że Scott był tylko fotografem, a nie politykiem.

- Dobrze wiesz, że nie wierzę w Boga - odparła zaskakująco pewnym siebie tonem. Patrzyła na niego z uwagą. Widziałem co próbowała zrobić. Miałem nadzieję, że uda się jej to osiągnąć. Chciała przejąć nad nim kontrolę. Problem polegał na tym, że to on miał w dłoni broń, a nie my.

- I tak chcę to usłyszeć - powiedział znudzonym tonem i ponaglił ją dłonią.

- Nie wierzę w Boga, w którego wierzą ludzie. Czuję, albo może mam nadzieję, że istnieje coś więcej. Ale nie umiem tego nazwać i chyba nawet nie chcę.

- A śmierć?

- To nieodzowna część natury. Rodzimy się i umieramy. Każda żywa istota na tej ziemi przez to przechodzi. Przez ten niekończący się cykl.

- A co według ciebie jest po śmierci?

- Skąd mam to wiedzieć. Jeszcze nie umarłam. A to wiedzą tylko ci co odeszli z tego świata.

- Zawsze była taka mądra - powiedział nagle, starając się spoufalić ze mną i Michaelem. Wywołał tym zupełnie przeciwną reakcję. Patrzeliśmy na niego jak na jeszcze większego wariata i walczyliśmy z tym, by nie objąć się w pocieszającym geście. Dwaj dorośli mężczyźni. - I taka denerwująca - nagle wycelował w nią pistoletem z szaleńczym błyskiem w oku, co zmusiło mnie do działania.

- Ja też nie wierzę w Boga - odwrócił uwagę od Jane i skierował ja na mnie. Poczułem dziwną mieszankę ulgi z przerażeniem.

- Dlaczego? - zadał najprostsze pytanie pod słońcem, zarazem najtrudniejsze do odpowiedzenia. Dlaczego? No właśnie Styles. Dlaczego?

- Bo nie widzę sensu by w niego wierzyć - odparłem głęboko się nad tym zastanawiając.

- A czy wszystko ma sens? Czy wszystko musi go mieć?

- Nie - poparłem go. - Nie musi. Zbyt wiele zachowań istot żywych nie ma racjonalnych wytłumaczeń.

- Więc dlaczego? - zacząłem kręcić się na swoim miejscu.

- Bo go nie czuję. Nie widzę go. Zamiast tego widzę zło. Ból. Cierpienie i to tak bezbronnych i niewinnych istot.

- Widzisz też miłość i rzeczy piękne. Dlaczego tylko te złe utwierdzają cię w tym, że nie ma Boga, a te dobre nie nakłaniają cię do nawrócenia?

- Nie wiem. Może dlatego, że w tym świecie widziałem więcej złego niż dobrego.

- Więc akceptujesz to, że powstałeś przez przypadek. Że nie masz żadnego znaczenia tak samo jak cierpienie czy szczęście innych? Że po tym całym gównie, nie będzie nic?

- Tak - powiedziałem z przekonaniem.

- Dlaczego? - zaczął już powoli denerwować mnie swoimi pytaniami.

- Bo już raz umarłem - w salonie zapadła pełna napięcia cisza. Jane patrzyła na mnie oniemiała. - Parę lat temu przedawkowałem i doświadczyłem śmierci klinicznej na prawie dwie minuty. Nieważne - machnąłem od niechcenia ręką. Wzrok Michaela i Jane wypalał mi dziury w całym ciele. Nic o tym nie wiedzieli. A ja żałowałem, że musiałem im o tym powiedzieć. Nie chciałem nigdy o tym rozmawiać, bo jednym z wielu powodów dla których chciałem się zabić było to co wtedy doświadczyłem.

- Mów - Scott wycelował pistolet prosto w moją głowę. - Mów albo zabiję ciebie i ich po tobie. Albo nie. Najpierw ich, byś to widział, a potem ciebie na końcu - nienawiść jaką do niego czułem prawie mnie zaślepiała.

- Nie było nic - powiedziałem cicho patrząc na swoje ręce. - Nic. Tylko ciemność. Nie wiedziałem, że żyję. Że istnieję. Nie było nic. Bólu. Świadomości. Nie boję się śmierci tak panicznie jak wcześniej. Bo wiem, że choć nie ma potem niczego, wiem, że nie będę nawet o tym wiedział. Rozumiesz?- podniosłem na niego wzrok z desperacją. Chciałem by mnie zrozumiał. Tak bardzo desperacko tego pragnąłem. - Nie będę wiedział, że kiedyś żyłem. Że istniałem. Czy to nie piękne? To ucieczka od tego całego gówna, którym jest życie. Bo piekło i niebo jest na ziemi. Po śmierci czeka nas tylko zapomnienie i ulga. Przejmująca ulga.

- Jesteś cholernie dramatyczny. Mam ochotę cię zastrzelić.

- Myśląc racjonalnie, wyświadczyłbyś mi tym tylko wielką przysługę. A wiem, że nie na tym tobie zależy.

- To prawda.

- Nie jestem dramatyczny - dodałem zirytowany. - Co najwyżej zazdrosny. Bo chciałbym wierzyć i widzieć w tym wszystkim sens. Czuć, że ktoś nade mną czuwa. Że to całe cierpienie ma, kurwa, głębię.

- Nie przeklinaj - syknął i zasłonił uszy dłońmi. Zachowywał się momentami jak dziecko. Przerażała mnie prędkość w jakiej zmieniał swoje nastroje.

- Przepraszam. To z nerwów - Michael ukrył śmiech, subtelnym kaszlem.

Scott zaczął krążyć po pomieszczeniu leniwym krokiem, obserwując każdy mebel, obraz i drobiazg niemalże z namaszczeniem. Cieszyłem się tą małą chwilą wytchnienia, ale wiedziałem, że nie potrwa to długo. Musiałem obmyślić plan ucieczki. A nie miałem nawet jednego. Scott zastępował nam swoim ciałem wyjście z mieszkania. Dodatkowo był uzbrojony, a ja nie potrafiłem dojrzeć nawet najmniejszej chwili, w której mógłbym go obezwładnić. Bo choć udawał zrelaksowanego, był bardzo szybki. Był świetnym aktorem. Lepszym niż my wszyscy razem wzięci. Może i swoje szaleństwo udawał w tak iście Oscarowym stylu?

- Dlaczego zadałeś nam te wszystkie pytania? - spytał Michael, patrząc na niego z uwagą. Wzorkiem śledził jego każdy ruch.

- Bo zastanawiam się, co czeka mnie po tym wszystkim czego się dopuszczę. Według waszych opinii nic. Bo piekło już jest na ziemi, prawda? - jego wzrok spoczął na mojej twarzy. - W swoim życiu unieszczęśliwiłem masę ludzi. Bywałem okrutny. Bezlitosny - wyliczał na palcach. - I nagle dotarło do mnie, że kiedyś będę musiał za to zapłacić, prawda? A czy nie ma lepszego sposobu, na naprawienie błędów, jak ich wyeliminowaniem?

- Chcesz pozabijać każdego, kogo zraniłeś?

- Nie ma winy, jeśli nie ma ofiary, prawda?

- Jesteś szalony - rzuciła Jane, patrząc na niego z przerażeniem.

- O nie - zaprzeczył i stanął tuż naprzeciw nas. - Po śmierci ludzi czeka ulga i inne bzdety. Jeśli ktoś cierpi przeze mnie teraz, czy nie będzie przysługą, skrócenie tego i danie mu natychmiastowego lekarstwa?

- Myślisz, że w ten sposób wszystko ujdzie ci płazem?

- Nie! - zawołał nagle zdenerwowany. - Nie rozumiesz, że w ten sposób chce zmyć z siebie winy? - patrząc na niego zdałem sobie sprawę, że on naprawdę sądził, że robi dobrze. Na tym polegało jego szaleństwo. W dogłębnej wierze, że postępuje właściwie i nikt z nas, choćby chciał, nie mógł zmienić jego oceny sytuacji. Byliśmy straceni. My wszyscy. Dane było nam jedynie czekać na to co da nam los i palec szaleńca na spuście pistoletu.

Co zabawne, nawet się nie bałem. Nie o siebie. A o osoby siedzące ze mną na tej czarnej skórzanej kanapie. Mógłbym wciąć na siebie każdą kulę, byleby ich ocalić. Zrobiłbym wszystko, by przeżyli i ruszyli dalej. Przysięgam. Nigdy wcześniej nie czułem tego tak intensywnie. Odejścia od egoizmu i odruchu samozachowawczego do tak głębokiego oddania i miłości. Bo to miłość i zmiana jaka zaszła we mnie dzięki ludziom, których spotkałem w swoim życiu, sprawiła, że zrobiłem to co zrobiłem. I ani przez chwilę tego nie żałowałem. Scott celował w nas pistoletem, gdy za jego plecami rozległy się silne uderzenia pięści o powierzchnię drzwi. Wszyscy zadrżeliśmy ze strachu. Nie przed ocaleniem, a przed tym co w tamtym momencie zrobił Preston. A zrobił jedno. Pistolet wycelowany był wprost w pierś Jane. Jego zacięta mina i pot zraszający czoło i skronie oznaczał tylko jedno, a ja to wiedziałem. Zareagowałem odruchowo. Skoczyłem i zasłoniłem ją własnym ciałem, a w pomieszczeniu poniósł się huk wystrzelonego pocisku. To było takie proste. Tak naturalne. Czy nie to robiło się dla osób, które kochało się tak głęboko i niezaprzeczalnie? Do samego bólu? Bo kochałem Jane. Całym sobą. Jak jeszcze nikogo. Kochałem ją bardziej niż kiedykolwiek siebie. Dbałem o nią i jej los, bardziej niż o swój. I w tym szalonym skoku dopełniła się moja przemiana. Bo wcześniej nigdy bym tego nie zrobił. Byłem innym człowiekiem. A moja miłość do innych miała stać się łopatą kopiącą grób pod moimi nogami. I było to piękne.

Ból mnie oszołomił. Czułem jak ciepła ciecz moczy przód mojej koszulki i rozlewa się w zastraszającym tempie po całej klatce piersiowej. Moje dłonie lepiły się od krwi. Patrzyłem na nią nie dowierzając. Chyba byłem zaskoczony tym co widziałem. Czy to było normalne? Czy powinienem w ogóle się nad tym, do cholery, zastanawiać w tamtej chwili? I gdy traciłem przytomność, ledwie łapiąc powietrze do obolałych płuc, do środka mieszkania wpadła policja i powaliła Scotta Prestona na ziemię, wyrywając mu pistolet z dłoni. Jane i Michael byli bezpieczni. Jęknąłem z ulgą.

Patrzyłem na niego, uwięziony w ramionach łkającej Jane, osuwając się w ciemność. Jej ulga była przytłaczająca. A potem był tylko mrok i zapomnienie.

-----------

I macie kochani! Jeszcze tylko epilog! To przedziwne żegnać się z tym opowiadaniem na wattpadzie i witać je w postaci papierowej.

Dla tych co jeszcze nie wiedzą, książka nazywać się będzie "Kochanie skaczę z Tobą". Wydana zostanie pod wydawnictwem Pearlic. Premiera nastąpi 15.12.15r.

Więcej wiadomości ode mnie? Potem. Tutaj oraz na moim profilu i twitterze :)

Piosenka: Turn To Dust - Wolf Alice

All the love! S.


Continue Reading

You'll Also Like

129K 5.8K 10
- Status - znów to okropne pytanie, przez które dostaje dreszczy - Twój status, dziewczyno! - Mężatka - warczę, reszta ustawionych w szeregu Ziemian...
8.2K 485 12
Witam serdecznie! Zapraszam na krótkie rozdziały wahające się między 500-1000 słów. (czasami może być to więcej lub mniej) Książka zawiera: - przekle...
21.2K 3.6K 22
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...
75K 3.9K 125
Zawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby...