17. Słodkie ukojenie.

6.4K 642 32
                                    

"The loneliest moment in someone's life is when they are watching their whole world fall apart, and all the can do is stare blankly"- F.S. Fitzgerald, The Great Gatsby

-----


Znacie to uczucie, gdy wraz z każdym waszym mrugnięciem, macie wrażenie, że na ten jeden, tak krótki i nic nie znaczący moment, wasz świat po prostu znika pochłonięty przez chwilową ciemność?


Można by pomyśleć, że tak długo jak miało się zamknięte oczy, świat po prostu nie istniał. Nie było smutku. Nie było cierpienia i pustki. Nie było niczego. Byłeś tylko ty sam i twoja wola, by na nowo spojrzeć przed siebie. Za każdym razem gdy otwierałem oczy, mój świat rodził się na nowo. Zalewała mnie fala jasności. Mój wzrok wyostrzał się, by pokazać mi makabryczne obrazy, których nie chciałem do siebie dopuścić. Zamykałem oczy na nowo czekając, aż się przebudzę, lecz nie był to jednak sen. Ile razy każdy z nas o tym marzył? By obudzić się z tego przytłaczającego swoim ciężarem koszmaru? Czy kiedykolwiek ktoś z na choć raz się na prawdę obudził? Otóż nie. Bo to była jawa.


Żyliśmy w świecie niekończących się labiryntów, potworów o zatrważająco ostrych kłach i jadowitych słowach. Zaprzedawaliśmy swoje dusze za pieniądze i cielesne uciechy. Nikt z nas już nie był tylko bielą lub choćby idealną mieszanką bieli z czernią. Wszyscy byliśmy już tylko i wyłącznie lepcy i czarni jak smoła. Same ruchome piaski, z których nie można się wydostać. Najsmutniejsze było jednak w tym wszystkim to, że choć trwający koszmar był zdecydowanie ostatnią rzeczą, która powinna nas spotkać, to nie nim się przejmowaliśmy. Zapierała nam dech w piersi myśl, że przy każdym kolejnym, ciągle nowym uchyleniu powiek nasz świat, popieprzony i cholerny świat, rodził się na nowo, jednak nadal nie zupełny. Osoby, za którymi tak tęskniliśmy nigdy nie wracały. Pustka nadal istniała. Koszmar nadal trwał.


Bawiłem się sam ze sobą tą chwilową możliwością zapomnienia patrząc tępo na czarną jak noc trumnę, stojącą na podeście przed małym gronem zebranych. Czy otwarto dla nas jej wieko, byśmy po raz ostatni mogli pożegnać się z tak ważną dla nas osobą? Nie. Jak się okazało skakanie z tak wysokiego mostu pozostawia po sobie nieodwracalne ślady na ludzkim ciele. Czy staliśmy na cmentarzu, na którym powinniśmy? Nie. James za życia wyraził wolę pochowania go obok swojej matki, którą stracił, by był jeszcze dzieckiem. Miejsce spoczynku jego rodzicielki było cmentarzem podlegającym pod kościół chrześcijański. Upadła dusza i zbezczeszczone ciało Jamesa nie miało na nie wstępu. Samobójca obracał się przecież plecami do swojego własnego Boga. Dokonywał najstraszniejszego aktu samookaleczenia. Jak bardzo trzeba być zdesperowanym, by odebrać sobie życie? Czy to dowodziło czyjejś odwagi? Czy trzeba być przy tym chorym psychicznie? Czy to sprawiało, że ja sam byłem chory? Ile pytań może zadawać sobie człowiek, nigdy nie otrzymując odpowiedzi?


Wszystko sprowadzało się do tego, że staliśmy na tym obcym nam cmentarzu, z dala od znanych Jamesowi okolic, zastanawiając się nad celem, skutkami i przyczynami tego wszystkiego. Mokliśmy niemiłosiernie w padającym deszczu, patrząc jak Mistrz ceremonii żałobnych w bardzo taktowny sposób starał się wykonać swoją pracę. Mówił o śmierci. Mówił o tęsknocie. Słowo „samobójca" nigdy nie padło. Musiałem mocno mrugać, by cokolwiek widzieć przez spadające w moje oczy krople wody. Nie płakałem. Moje łzy już dawno temu się skończyły. Teraz jedyne co czułem to złość i cholerną, głęboką i niekończącą się pustkę. Patrzyłem na kulące się przy ciele matki dzieci, porzucone w tak młodym wieku. Widziałem niezrozumienie w ich oczach. Widziałem samo wyparcie. Widziałem potoki łez na ich bladych policzkach i grymas bólu wykrzywiający ich usta. W oddali dojrzałem zakapturzoną postać, którą musiała być Jane. Była jedynie zjawą. Echem tego wszystkiego co kiedykolwiek miało znaczenie. Była dymem papierosów, które wypaliliśmy i które powstrzymały nas od skoku. Była koszmarami, które widziałem w snach. Była nadzieją i podporą dla zmarłego, zagubionego mężczyzny. Była winem, które wypiliśmy patrząc na wschody słońca i pocałunkami składanymi po przebudzeniu. Smakowała jak powolne zatracanie się w sobie nawzajem i jaśniała za każdym razem coraz bardziej w otaczającym nas mroku, gdy na nią spojrzałem. Była wszystkim, a ja nie miałem pojęcia, czy mogłem ją jeszcze nazwać swoją. Czy kiedykolwiek była moja.

Darling I'll jump with you - WYDANE!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz