[T] Love in a time of a Zombi...

De A-miss

7K 632 59

Zegar tykał nieubłaganie, wskazując na zbliżającą się godzinę zagłady. Po upadku Voldemorta wielu myślało, że... Mai multe

Rozdział 1 - Uwolnienie
Rozdział 2 - Projekt 'Gwiazdka'
Rozdział 3 - Zaufanie
Rozdział 4 - Wyspa Taransay
Rozdział 5 - Zrozumienie
Rozdział 6 - Złotowłosa
Rozdział 7 - Większe dobro
Rozdział 8 - Najlepiej zaplanowane misje
Rozdział 9 - Bezpieczeństwo
Rozdział 10 - Podejrzliwość
Rozdział 11 - Decyzje
Rozdział 12 - Niezbędne rzeczy
Rozdział 13 - Konflikt
Rozdział 14 - Kraina Żywych
Rozdział 15 - Trzymając się za ręce
Rozdział 16 - Armada
Rozdział 17 - Podpalić stos
Rozdział 18 - Zasady
Rozdział 20 - Wszyscy Razem
Rozdział 21 - Ryzyko zawodowe | część 1
Rozdział 22 - Ryzyko zawodowe | część 2
Rozdział 23 - Przebudzenia
Rozdział 24 - Szanse
Rozdział 25 - Ekspozycja
Rozdział 26 - Najazdy
Rozdział 27 - Interwencja
Rozdział 28 - Prawda
Rozdział 29 - Wymiana
Rozdział 30 - Śmierciożerca
Rozdział 31 - Początek
Rozdział 32 - Draco
Rozdział 33 - Wolność | część 1
Rozdział 34 - Wolność | część 2
Rozdział 35 - Strategia
Rozdział 36 - Alexander Amarov
Rozdział 37 - Hermiona Granger
Rozdział 38 - Obietnice
Rozdział 39 - Wyprawa
Rozdział 40 - Ryzyko kontrolowane

Rozdział 19 - Przetrwanie

187 16 2
De A-miss

Najbliżej leżącą bronią był łańcuch. Draco schylił się, aby go podnieść, kierując się w stronę Blaise'a. Idąc, zacisnął metal na szyi pierwszego Zombie, który zatoczył się w jego kierunku, aby po chwili przewrócić się na ścianę. Tył jego czaszki roztrzaskał się, a stwór osunął się na ziemię, pozostawiając ciemnoczerwoną smugę na ścianie. Tłum wybuchł ogłuszającymi wiwatami i gwizdami.

Jeden załatwiony, zostało trzech.

Blaise wyciągnął pręt z gardła jednego z Zombie, aby bez wahania wbić go w oczodół drugiego. W drugą, bo kiedyś była to kobieta. Wciąż miała na sobie różowy szlafrok i trzy wałki zwisające z resztek skołtunionych włosów. Na szczęście, zderzyła się ze stworem, który ciągnął jego szaty.

Draco szybko podniósł kij bejsbolowy i rozprawił się ze stworzeniami. Kilkanaście ciosów skutecznie załatwiło sprawę.

- Cześć - powiedział do niego Blaise. Jego ciemne oczy rozszerzyły się ze zmieszania, ulgi i zdumienia.

Spojrzał przez ramię Draco, pochylając głowę w stronę ostatniego członka zespołu Rundy Drugiej. Oceniając po ubraniu, ten Zombie musiał być wojskowym. Znajdujący się na jego głowie hełm był sporym problemem.

No cóż. To by było na tyle, jeśli chodzi o potencjalny uraz głowy.

- Nadchodzi! - ostrzegł Blaise.

Jedyną bronią, która była między nimi a Zombie, był kij bejsbolowy. Draco rozejrzał się i zauważył na ziemi łom. Od razu go chwycił i rzucił Blaise'owi.

Zombie szarżował w linii prostej, zgodnie z przewidywaniami biorąc na cel Blaise'a i jego syna. Draco zamachnął się i uderzył prosto w kolana stwora z taką siłą, że jego nogi złożyły się w drugą stronę. Można było usłyszeć dźwięk uderzenia hełmu o metalowe kraty. Blaise szybko wbił łom w twarz stwora, ale ze względu na to, że wciąż trzymał syna, łom nie zdołał przebić całej czaszki. Z narzędziem wystającym z głowy, Zombie miotał się i warczał. Blaise stanął na jego klatce piersiowej.

Draco przeszedł na drugi koniec areny, aby odwinąć łańcuch z szyi pierwszego zabitego stworzenia. Po chwili zaplótł go wokół gardła żołnierza i mocno pociągnął. Kark złamał się z głośnym trzaskiem, a tłum ryknął z aprobatą. Nie zważając na śmierdzące błoto i krew, które pokrywały ziemię, Blaise usiadł na niej, wyraźnie się trzęsąc. Jego syn już nie ukrywał twarzy. Był całkowicie wpatrzony w Dracona.

- Wstawaj - rozkazał.

Wyczerpany Blaise zdawał się go nie słyszeć. Mały chłopiec próbował potrząsnąć ojcem, aby zwrócić jego uwagę.

- Tatusiu, wstań!

Blaise uniósł głowę. Zamrugał, jakby dopiero co zauważył Draco.

- Malfoy, jak się tu znalazłeś?

- Ze względu na pomyłkę w ocenie sytuacji - podał mu dłoń. O tym, jak bardzo był zmęczony świadczyło to, że nawet z jego pomocą, Blaise wciąż miał problemy ze wstaniem, dodatkowo dźwigając ciężar chłopca.

- Musisz go postawić na ziemi.

Blaise potrząsnął głową.

- Nie porzucę mojego syna.

Draco skrócił dystans między nimi, przyciągając do siebie Blaise'a, dopóki nie stali do siebie twarzą w twarz. Chłopiec był wciśnięty między nimi, obserwując wymianę zdań z szeroko otwartymi oczami.

- Powiem to tylko raz, więc posłuchaj - wysyczał Draco - Zrób cokolwiek innego niż to, co ci powiem, a przyrzekam, że wyjdę z areny bez wahania. Amarov i jego ludzie potrzebują mnie, więc nie pozwolą mi umrzeć tutaj z tobą. Jeśli chcesz wyjść stąd z wnętrznościami wciąż w środku, sugeruję ci się kurwa skupić.

- Język - powiedział Blaise z błyskiem w oku.

Draco spojrzał na starego przyjaciela. Rozumiał, że funkcjonował ostatkiem sił, zarówno fizycznych jak i psychicznych, więc spróbował z innej strony.

To, czy przeżyjemy zależy od naszej współpracy - powiedział łagodniej - Nie pomożesz mi utrzymać was przy życiu, trzymając swoje dziecko. Postawimy go w rogu i będziemy go bronić. Ty bierzesz lewą, a ja prawą stronę. Jeśli jeden z nas upadnie, to koniec. Zero wsparcia ani drugiej szansy.

- Myślałem, że powiedziałeś, że nie pozwolą ci umrzeć?

- A widzisz, żeby wbiegali na arenę, żeby mnie wyciągnąć? - zapytał Draco, z rosnącym zirytowaniem.

- Nie.

- Mogą to zrobić w każdej chwili, więc dlaczego nie zrobisz ze mnie użytku, dopóki tu będę?

Ręce Blaise'a trzęsły się, gdy przysuwał do siebie syna.

- Malfoy, jeśli cokolwiek mu się stanie...

- Jeśli cokolwiek mu się stanie, dalej będziesz żył, nawet, jeśli nie będziesz chciał. Ale jeśli ty umrzesz, to samo od razu stanie się z nim. Oceniaj szanse. Zawsze miałeś do tego talent.

Powoli Blaise zwalniał uścisk syna. Posadził chłopca na ziemi i wepchnął go w kąt.

Ponownie rozległ się dźwięk z głośników. Tym razem głośniejszy i dłuższy, prawdopodobnie, aby uciszyć widownię. Było wystarczająco cicho, aby mógł usłyszeć ich ciężkie oddechy. Stali, trzymając bronie, stojąc pewnie na nogach.

- Teraz będzie nieco inaczej - powiedział Blaise.

- Jak to?

Blaise spojrzał na niego z przerażeniem.

- Będą tacy, jak my.

Magiczne Zombie. Te, które prawdopodobnie były odpowiedzialne za precyzyjne cięcia w ciele Filcha w Hogwarcie. Potrafiące planować, myśleć, skoordynowane. To miało sens: zostawianie najlepszego – i najgorszego zarazem – na sam koniec.

Gdzieś z czwartego piętra było słychać wykrzykiwaną litanię.

- Niech cię obejmie opieką Święta Trójca: Ojciec, Syn i Duch Święty! Niech zapewnią ci bezpieczeństwo i siłę! Uspokój serce swoje i strach wszelki!

Ktoś inny krzyknął:

- Marnujesz tylko czas, tu są bezbożnicy!

- Tutaj - krzyknął inny głos z drugiego poziomu. Blaise i Draco spojrzeli w górę, mrużąc oczy w świetle reflektorów. Zobaczyli kobietę wychylającą się przez barierkę. Rzuciła długie zawiniątko pod nogi Draco - Właśnie przysłano nam to z Kasjopei! Zdecydowanie bardziej użyteczne niż modlitwa!

Draco upuścił kij bejsbolowy i rozpakował paczkę. Rozległy się okrzyki radości i gwizdy, gdy wyciągnął złowieszczo wyglądającą kosę, a za nią katanę. Spojrzał na kobietę i skinął głową w podzięce.

- Który wybierasz? - zapytał Blaise'a trzymając obie bronie w górze.

Blaise wskazał na katanę.

- Miecz. Nie mam pojęcia, czym jest ta druga rzecz.

- Daj chłopcu łom - poinstruował go Draco.

- On ma tylko cztery lata!

- Będzie więc czterolatkiem uzbrojonym w łom na wypadek, gdyby któreś z tych stworzeń nas ominęło!

Hałas wśród tłumu nasilił się. Za włazem można było dostrzec ruch. Blaise uklęknął przy synu, wciskając mu łom w dłonie i tłumacząc, co ma z nim zrobić. Chłopiec złapał łom obiema dłońmi i przytaknął, a jego twarz wyglądała na całkowicie skupioną na zadaniu powierzonym przez ojca.

- Zabini - ostrzegł go Draco. Widział sylwetkę wyłaniającą się z ciemności. Nie, jednak dwie postacie.

- Gotowi - powiedział, zajmując miejsce po jego prawej stronie. Wyjął katanę z pochwy, odrzucając ją na ziemię.

- Któryś z was mówi po rosyjsku? - ryknął szorstki, męski głos z trzeciego lub czwartego poziomu.

- Tak! - zawołał Draco, nie odrywając wzroku od włazu.

- Z tymi, co wejdą nie ma co od razu celować w głowę - radził anonimowy widz – Nie myśl też o tym, aby walić w klatkę albo jelita. To ich nie spowolni.

Odezwały się inne głosy.

- Zwal ich z nóg, tak jak to zrobiłeś z tym ostatnim! Sprowadź ich na kolana, a dopiero potem uderzaj w głowę!

- Cztery to dla nich za dużo...

- Boże miej nas w swojej opiece...

- Zamknąć się, inaczej Renauld zabierze nasz przydział!

- Nie! - krzyknęła kobieta, od której dostali bronie - Dadzą radę! A Gruby niech tylko kurwa spróbuje zabrać moje pierdolone racje!

- Co oni mówią? - spytał Blaise.

- W skrócie? Na kolana drani, a potem odciąć im głowy - powiedział Draco, unosząc wysoko kosę. Posłał przyjacielowi lekki uśmiech - Przeżyliśmy sześć lat Snape'a. W porównaniu z tym, będzie to spacer w świetle księżyca.

Ale po chwili rozległ się znajomy dźwięk i drzwi od włazu opadły z głośnym hukiem. Oprócz reflektorów, które oświetlały pojedynki, włączono wszystkie pozostałe światła w pomieszczeniu.

Powód tej zmiany nie był dla Draco zaskoczeniem. Spojrzał w stronę pierwszego piętra i zobaczył, że przybyła Honoria, wyglądając na całkowicie wściekłą. Miło było widzieć obok niej zdenerwowanego Renaulda, który zdawał się jej tłumaczyć. Podniósł mikrofon i zwrócił się do tłumu, brzmiąc na zdecydowanie mniej zadowolonego z siebie niż przedtem.

- Koniec gry na dzisiaj! - krzyknął - Idźcie wszyscy do siebie! Zabierzcie stąd tych czarodziejów!

Anatoli i trzej dodatkowi strażnicy weszli na arenę, przechodząc przez bałagan z poćwiartowanych Zombie. Jeden ze strażników leniwie wymachiwał pistoletem w kierunku Blaise'a i jego syna. Mężczyzna nie musiał znać języka, by zrozumieć, co miało się wydarzyć. Spiął się.

- Odeślij tego ciemnego z synem z powrotem do ładowni. Honoria chce rozmawiać z blondynem.

- Mój przyjaciel i jego syn zostaną ze mną - powiedział Draco do strażnika, który dostrzegł, że wciąż trzyma kosę.

Anatoli wkroczył do akcji, unosząc obie dłonie w dyplomatycznym geście.

- Odłóż to, Magu. Twój przyjaciel może z nami iść.

- Ten dziwak i jego szkodnik mają wrócić do ładowni z resztą magicznych szumowin! - splunął strażnik.

Draco wpadł w gniew. Obydwoje zrobili krok ku sobie, ale kłótnia została zakończona, gdy nagle strażnik zawył z bólu i złapał się za łydkę. Cała szóstka spojrzała w dół i zobaczyła syna Blaise'a wciąż trzymającego łom. Najwyraźniej zamachnął się nim na nogę strażnika i wyglądał, jakby chciał zadać kolejny cios.

Wyraz twarzy chłopca najlepiej można opisać jako oburzony.

- Mój tatuś i ten pan wygrali grę - powiedział chłopiec lodowatym tonem, który zdecydowanie zdradzał, że pochodził z rodziny Zabini.

Blaise odchrząknął i rozsądnie wyciągnął łom z dłoni syna.

- Jak masz na imię, chłopcze? - zapytał Anatoli.

- Henry Miles Greengrass-Zabini.

- To wiele imion..

Henry wzruszył ramionami.

- No dobrze, Henry. Pójdziecie z nami razem z tatą, dobrze?

Strażnik z pistoletem otworzył usta, aby zaprotestować, ale przerwał mu Anatolij, na szczęście wracając do rosyjskiego, aby wypuścić serię wulgaryzmów i gróźb, że wykastruje mężczyznę, jeśli wypowie jeszcze jedno słowo.

🔵 🔵 🔵

Grimmauld Place, Londyn.

- Neville powiedział, że mnie szukałeś?

Alec Mercer podniósł wzrok znad ekranu komputera i zobaczył Hermionę stojącą w drzwiach do Laboratorium. Zdjął okulary.

- Szukałem. Wejdź. Mam nadzieję, że nie odciągnąłem cię od niczego ważnego?

- Nie bardzo. Pomagałam Kowbojowi dokończyć raport na temat Honorii.

Mercer mruknął "pfft" pod nosem.

- Jeśli to jej prawdziwe imię...

- Prawdziwe – zapewniła Hermiona. Przysunęła krzesło, aby usiąść bliżej Mercera – Jej historia i wiedza były prawdziwe. To o jej pracodawcy nie mieliśmy pojęcia. Nie mogła pracować sama.

- Mamy pewność, że to ona wsadziła granat w osobnika, którego przyprowadziliśmy do szpitala?

- Tak właściwie, biorąc pod uwagę, że nie miała bezpośredniego dostępu do sejfu z bronią, Kowboj podejrzewa, że użyła Imperio i zmusiła kogoś, aby to zrobił. Miała nadzwyczajną zdolność do rzucania tego zaklęcia - dodała Hermiona, przypominając sobie, że ani przez moment nie mogła oprzeć się sile zaklęcia.

Mercer obrzucił ją pustym spojrzeniem.

- To jedno z Zaklęć Niewybaczalnych. Jest Avada Kedavra , która zabija, jest Crucio , które zadaje ból. I Imperio . Co ono robi?

- Kontroluje cię - powiedziała Hermiona – Stajesz się marionetką. Pod wieloma względami jest najbardziej ohydny z całej trójki.

- Uroczo – Mercer spojrzał na nią zaskakująco chłodno - Wiesz, byłem w tym Skarbcu, kiedy Kowboj wybierał dla mnie broń. To ja mogłem ukraść granat.

Hermiona zastanowiła się nad tym.

- Jest to możliwe, ale mało prawdopodobne. Kent była tam w tym samym czasie. Nie zgłosiła niczego nietypowego w twoim zachowaniu. Richards uważa, że to ona mogła być pod wpływem Imperio. Znała rozmieszczenie broni, miała do niej dostęp. I nie była zbyt lubiana. Gdyby ktoś chciał skierować wobec niej podejrzenia, byłby to dobry sposób.

- Malfoy też tam był, pamiętasz?

Twarz Hermiony pociemniała.

- Był, owszem. Ale nie miał dostępu do Zombie – przez chwilę wpatrywała się w Mercera – Obwiniasz się za to, co wydarzyło się w Welwyn, prawda? Za śmierć Jasona i Miry.

Neurobiolog zaczął wertować liczne kartki na biurku w poszukiwaniu czegoś.

- Żebyś wiedziała, że tak. Wyjazd był moim pomysłem. Mogliśmy sami go sprawdzić zanim opuściliśmy Grimmauld Place. Wykrylibyśmy granat.

- O ile dobrze pamiętam, poprosiłeś Jasona, aby przeprowadził skan na chwilę przed wniesieniem Zombie do Pracowni Rezonansu. Zrobił to?

- Nie.

Hermiona westchnęła.

- Nie możemy kontrolować wszystkiego, Alec. Odpuść sobie. Jeśli masz kogoś obwiniać, obwiniaj Honorię.

- Siła, jaką macie - rzekł cicho Mercer – by naginać prawa natury, zabijać jednym zdaniem, kontrolować ludzi... to przerażające. Nie winię waszego rządu za to, że próbuje utrzymać to wszystko w tajemnicy.

- A ja nie winię Mugoli, że zaczęli się martwić, gdy usłyszeli, że istniejemy - odpowiedziała - Czułam się tak samo, gdy dowiedziałam się, że jestem Czarownicą.

- Ale ty jesteś jedną z nich. Czym mogłabyś się martwić?

- Jestem Mugolką i Czarownicą. Dzielę obydwa światy i noszę ze sobą ich troski, podobnie jak Harry i Richards. I pamiętaj, że pracują z nami także Czystokrwiści. Na przykład dr Patil - dodała, znając uczucia, jakimi Mercer darzy Padmę - Jesteśmy po tej samej stronie – aby pomóc. Mamy wiele do ogarnięcia. Siedem miesięcy temu sama myśl o wybuchu Epidemii Zombie wydawała się niedorzeczna. Pięć miesięcy temu dowiedziałeś się o istnieniu Magii. A dwa dni temu, cóż... Dwa dni temu Ron jeszcze żył.

Mercer włożył okulary.

- Od tego chciałem zacząć. McAlister i ja dopiero po pogrzebie mieliśmy okazję, aby spojrzeć na wyniki analizy krwi Rona – Mercer odnalazł wydruk, którego szukał i podał go Hermionie.

Rozpoznała pismo dr Kate McAlister. Po wielu tygodniach pomagania Padmie w przeglądaniu badań krwi Rona, nie trzeba było specjalistycznej wiedzy, aby zauważyć, że dane serologiczne były zaskakująco różne.

- Kiedy pobrano tę próbkę? - zapytała.

- Tuż przed tym, jak Emily poszła sprawdzić, co się dzieje z Ronem.

Hermiona uniosła brwi.

- Podpowiedz mi, Alec. Na co dokładnie teraz patrzę?

- Na proces regeneracji. Wszystkie ważne systemy wróciły do działania. Wątroba, nerki, trzustka, może jeszcze poniżej normy, ale znacznie się poprawiły.

- Co chcesz przez to powiedzieć? Ron miał się coraz lepiej?

Mercer dostrzegał narastający niepokój Hermiony, gdy zastanawiała się, czy Ron został zabity, gdy był na granicy wyzdrowienia. Szybko rozwiał jej obawy.

- Nie. To prawda, że ReGen powstrzymywał infekcję przez wiele tygodni, ale w końcu przestał. W chwili śmierci wciąż był zarażony. Nie mieliśmy szansy na przeprowadzenie autopsji, ponieważ nic nie wskazywało na to, że jest potrzebna. Ale przypuszczam, że jeśli spojrzelibyśmy na jego mózg, zaobserwowalibyśmy rozległą neurogenezę.

- Stał się innym rodzajem Zombie? Mądrym?

Mercer przytaknął.

- Ostatecznie tak by było. Chociaż może "mądry" to przesada. Bardziej "precyzyjnie zaprogramowany Zombie". Jak myszy skażone toksynami?

Hermiona zamrugała szybko.

- Alec, wiem, że Australia posiada dość egzotyczną faunę, ale prosiłabym o dokładniejsze tłumaczenie.

- Toksoplazmoza. Jednokomórkowy pasożyt, który rozmnaża się wyłącznie w przewodzie pokarmowym kotów. Około jedna trzecia wszystkich ludzi to nosiciele tego pasożyta. Myszy, które się nim zarażają, zachowują się... inaczej. Stają się odważniejsze, bardziej przyciągają do siebie koty. To naprawdę fascynujące.

Nie miała wątpliwości.

- Myszy zostają złapane i zjedzone przez koty, umożliwiając w tej sposób pasożytowi dotarcie do tarlisk, że tak powiem?

- Dokładnie - odparł Mercer – W tym przypadku infekcja nie sprawia, że magiczny Zombie podejmuje większe ryzyko, tylko wykorzystuje części mózgu potrzebne do zaspokojenia potrzeb Infekcji.

- A czego potrzebuje Infekcja?

- W skrócie? Rozprzestrzeniać się. Aby to zrobić, musi zapewnić swoim gospodarzom bezpieczeństwo, pożywienie i przeżycie do czasu, gdy będą mogli wejść w kontakt z nowymi, zdrowymi ludźmi, aby zarazić się i żywić nimi.

- Malfoy i ja widzieliśmy dowody użycia narzędzi na szczątkach ofiary w Hogwarcie. Twierdzisz, że to część planu Infekcji?

- To zależy. Do czego służyły te narzędzia?

- Mózg i wątroba naszego starego opiekuna zostały usunięte - Hermiona przypomniała sobie jak dokładne były nacięcia - Naprawdę precyzyjnie - dodała.

Mercer zastanowił się nad tym.

- Jeśli robiły to Magiczne Zombie, celowały w najbardziej pożywne części ciała.

- Tak powiedział Malfoy.

- Jestem skłonny zgodzić się z nim.

Zapadła krótka cisza.

- Wiesz, teraz naprawdę przydałaby się nam jego pomoc. Gdyby oczywiście nie uciekł z wrogiem.

Poklepała go po ramieniu.

- Damy sobie radę. Powiedziałeś, że jest coś jeszcze, o czym chciałeś porozmawiać?

Mercer skinął głową.

- Nasz przyjaciel w czerwonej bluzie powrócił. Chodźmy na górę, żeby lepiej mu się przyjrzeć - otworzył szufladę przy biurku i wyjął z niej chipsy – I tak zamierzałem zrobić sobie przerwę, a Patil nienawidzi, kiedy tu jem.

🔵 🔵 🔵

Przez kilka minut obserwowali znanego im Zombie, któremu zupełnie nie przeszkadzał padający deszcz. W przerwach między kolejnymi porcjami chipsów, Mercer skrupulatnie notował.

- Teraz przynajmniej wiemy, dlaczego bez problemu widział nasz dom, skoro jest Magiczny - domyślała się Hermiona.

- On jest taki... nieruchomy - powiedział Mercer – Jak myślisz, czego on chce?

Hermiona położyła dłoń na szybie, przysuwając się w jej kierunku. Szyba zaparowała pod wpływem jej oddechu. Za każdym razem, gdy na przemian mgła znikała i pojawiał się niewyraźny, spowity deszczem obraz, wydawało jej się, że Zombie przesuwał się coraz bliżej domu.

- Wydaje mi się, że chce wejść do środka.

- Boże - mruknął Mercer - Mógłby znaleźć się w środku?

- Nie bez zaproszenia.

- Myślałem, że to dotyczy wampirów.

- Oni też się nie dostaną - powiedziała Hermiona, lekko zdezorientowana zwrotem akcji.

- Wampiry istnieją? - zapytał Mercer, wyglądając na przerażonego. Hermiona otworzyła usta, aby odpowiedzieć - Nie, nie mów mi! Nie chcę wiedzieć. Domyślam się, że skoro są Zombie, wilkołaki, muszą być też wampiry. A co z Wielką Stopą? O mój Boże. Ona też jest prawdziwa?

Drzwi na strych otworzyły się i Harry wszedł do środka.

- Tak myślałem, że tutaj Was znajdę - powiedział - Potrzebujemy Was na dole. Mamy zebranie.

- Co się dzieje? - zapytała Hermiona.

- Richards miał rozmowę przez Fiuu ze swoim informatorem, który ustalił, gdzie jest przetrzymywany Alexander Amarov – Harry miał zdecydowany wyraz twarzy. To była zauważalna zmiana w jego podejściu od czasu pogrzebu Rona - Wygląda na to, że wyruszamy na misję ratunkową.

🔵 🔵 🔵

Kazano im się umyć, zanim zobaczą Honorię.

W związku z tym Draco, Blaise i Henry zostali zabrani do prowizorycznego prysznica. Draco mógł tylko przypuszczać, że Blaise z synem nie mieli okazji umyć się od dłuższego czasu, ponieważ w sąsiedniej kabinie słychać było zachwycone chichoty Henry'ego.

Po kąpieli przyszła kolej na oględziny. Ubrania, które wcześniej miał na sobie Draco zostały zniszczone. Blaise i Draco dostali gumowe buty i szorstkie, beżowe kombinezony, podczas, gdy Henry musiał zadowolić się swetrem strażnika, który musiał nosić, jak sukienkę. Następnie zostali zbadani przez niewzruszonego lekarza, który wpatrywał się w ich kolekcję skaleczeń, zadrapań i siniaków, stosując od czasu do czasu środek odkażający. Henry nie był zbyt zadowolony, gdy pobrano im krew.

- Nie przepada za igłami - powiedział Blaise. To były jego pierwsze słowa, odkąd opuścili arenę.

Po badaniach usiedli w oczekiwaniu w gabinecie lekarza. Próbka krwi była pobrana, aby sprawdzić, czy nie zostali zakażeni, podczas, gdy Anatoli i trzech strażników stało przy drzwiach w milczeniu. Wyczerpany Henry spał w objęciach swojego ojca. Po chwili do pomieszczenia weszła Honoria. Zatrzymała się na chwilę, aby przyjrzeć się dwóm Czarodziejom w identycznych strojach i jaskrawoczerwonych, gumowych butach.

Przez chwilę na jej twarzy malowało się rozbawienie.

- Jesteście niezłą parą - odparła, aby po chwili zwrócić się w kierunku trzech strażników - Zabierzcie pana Zabiniego i jego syna do pokoju pana Malfoya.

Blaise rzucił Draconowi nieufne spojrzenie, ale wykonał polecenie, gdy Draco delikatnie skinął głową. Gdy Blaise i jego syn odeszli ze strażnikami, Honoria zwróciła się do Anatolija.

- Mówiłam ci, żebyś go pilnował! Dowiaduję się, że po niecałych dwóch dniach od przybycia zaliczył drugą rundę w Jamie Renaulda! - wydała z siebie dźwięk, który wyraził ogromną frustrację - I to jeszcze w pożyczonym Armanim!

- Buty akurat były od Bally, jeśli to coś zmienia - powiedział Draco.

Anatoli wyglądał na skruszonego, ale nie ustępował.

- Nie powiedziałaś, że mam go nie zabierać do Jamy. Nie mogę go powstrzymać, on robi, co chce.

Oczy Honorii zwęziły się. Oprócz eleganckich, czarnych spodni, wciąż widać po niej było chorobliwe zmęczenie, które przywiozła ze sobą z Grimmauld Place.

- Anatoliju, zostaw nas.

Po tym jak strażnik zamknął za sobą drzwi, Honoria usiadła na krawędzi biurka. Patrzyła na Draco w zamyśleniu.

- Zabini wydawał się zaskoczony, że znam jego imię. Podkochiwałam się w nim, gdy chodziliśmy do Hogwartu.

- A teraz trzymasz go w klatce, jak zwierzę. Jeśli tak sobie radzisz z dawnymi szkolnymi miłościami, boję się myśleć, jak teraz traktujesz swoich partnerów.

Te słowa ją otrzeźwiły.

- Jest tutaj kilka rzeczy, z którymi otwarcie się nie zgadzam. Gry są na szczycie tej listy.

- Więc powstrzymaj je.

- Nie mogę. Próbowałam.

- Spróbuj mocniej.

Przez chwilę obserwowali się w ciszy.

- Przyprowadzenie dziecka na arenę było dużym błędem Renaulda. Ludzie i tak nie cierpią tego krwawego sportu, ale Alexander żąda, abyśmy wszyscy zjednoczyli się w nienawiści do magicznych ludzi. Ale niestety, tłum zobaczył dzisiaj ojca, próbującego utrzymać dziecko przy życiu - skrzywiła się - I jak ty ryzykujesz swoim, aby pomóc przyjacielowi. Alexander będzie zły, gdy się o tym dowie. Chce, aby Czarodzieje nie byli postrzegani jak ludzie.

- Cóż, ta taktyka brzmi znajomo, prawda? - zapytał retorycznie Draco - Zamień mecze na Dachau i nie widać żadnej różnicy.

- To są trudne czasy!

- Tak - warknął Draco – A jednak sabotujesz poszukiwanie lekarstwa, więzisz naszych ludzi i torturujesz ich.

- Naszych ludzi? - syknęła - Teraz to nasi ludzie ? Pamiętam czasy, kiedy głośno mówiłeś o naszej niższości w stosunku do Czystokrwistych, o niegodności posiadania jakichkolwiek magicznych zdolności. Jesteś hipokrytą, Malfoy. Ty służyłeś szaleńcowi.

- A Amarov jest wzorem stabilności psychicznej?

Odwróciła się od niego, przechadzając po biurze.

- On ma swoje wady, ale przy okazji ratuje tysiące ludzkich istnień!

- Są inne sposoby na ratowanie ludzi. Nie wszystkie wymagają targowania się. Jedyne, co przemawia do Alexandra, to głęboka nienawiść do magii i magicznych ludzi. Nie chcę się domyślać, dlaczego tak bardzo nienawidzisz swojego gatunku, ale wiem, że bez względu na powód, jaki podasz, nie będzie on w stanie tego usprawiedliwić.

- Nie rób z siebie bohatera, bo nim nie jesteś.

Draco zaskoczył ją, śmiejąc się głośno.

- Och, nie jestem bohaterem. Mój ojciec wcześnie ostrzegł mnie przed tym, co się dzieje z bohaterami w prawdziwym świecie.

- Wiedziałeś, że Renauld poprosi mnie, żebym przyjechała obejrzeć Igrzyska i że nie pozwolę na to, abyś umarł na arenie. Wiedziałeś, jakie przesłanie będzie za sobą niosło uratowanie dziecka i pomoc jego ojcu, prawda? Dobrze cię znam i wiem, że to wszystko było starannie przemyślane. Po tylu latach jesteś wciąż taki sam - potrząsnęła głową - Z tobą wszystko jest iluzją, Malfoy. Ciągle się popisujesz. Szkoda, że Granger tego w tobie nie dostrzegła.

- Hermiona Granger nie miała złudzeń co do tego, kim jestem - powiedział Draco, a jego głos stał się bardzo łagodny.

Honoria zdawała sobie sprawę, że wpływa na niebezpieczne wody, dlatego zmieniła temat.

- Chcę, żebyś od jutra zaczął pracować nad lekarstwem z profesorem Belikovem. Postarasz się albo Zabini i jego syn będą cierpieć. Zrozumieliśmy się?

Ojciec ostrzegał go, że nie może ujawniać przywiązania do czegokolwiek lub kogokolwiek. Słabość, która pozwalała mieć nad nim władzę. Honoria po raz drugi wykorzystała ją przeciwko niemu.

- Rozumiemy się - odrzekł.

- Dobrze. Anatolij odprowadzi cię z powrotem do twojej kwatery.

Miło było zobaczyć, jak robi szybki krok do tyłu, gdy Draco nagle wstał. Jej wzrok powędrował ku drzwiom, gdzie tuż za nimi czekała ochrona. Trudno było onieśmielać, mając na sobie czerwone buty Świętego Mikołaja i coś, co wyglądało, jak jutowa torba z zamkiem błyskawicznym, ale Draco miał w końcu lata praktyki.

- Honoria?

Zawahała się przez chwilę.

- Tak?

- Następnym razem, gdy znajdziemy się sami w jednym pomieszczeniu, zabiję cię.


Beta: Meglen 

Continuă lectura

O să-ți placă și

771 51 17
Wszystko powoli zmierza ku nieuchronnej zagładzie. To wiedziała, kiedy wstępowała w progi tej organizacji, to wiedziała, kiedy wbijała to ostrze w ga...
4.8K 187 40
a, gdyby tak potacie z hogwartu założyły własny chat
28.7K 1.6K 43
'Może w rzeczywistości, nie chciał przyznać się przed samym sobą do tych cholernych motylków w brzuchu, które pojawiały się ilekroć rozmawiał z Clari...
14.3K 908 9
Powojenny, magiczny Londyn pod rządami Toma Riddle'a pnie się na szczyt potęgi. Młoda czarodziejka zaczyna gościć coraz częściej w myślach polityka...