[T] Love in a time of a Zombi...

By A-miss

12.2K 962 76

Zegar tykał nieubłaganie, wskazując na zbliżającą się godzinę zagłady. Po upadku Voldemorta wielu myślało, że... More

Rozdział 1 - Uwolnienie
Rozdział 2 - Projekt 'Gwiazdka'
Rozdział 3 - Zaufanie
Rozdział 4 - Wyspa Taransay
Rozdział 5 - Zrozumienie
Rozdział 6 - Złotowłosa
Rozdział 7 - Większe dobro
Rozdział 8 - Najlepiej zaplanowane misje
Rozdział 9 - Bezpieczeństwo
Rozdział 10 - Podejrzliwość
Rozdział 11 - Decyzje
Rozdział 12 - Niezbędne rzeczy
Rozdział 13 - Konflikt
Rozdział 14 - Kraina Żywych
Rozdział 15 - Trzymając się za ręce
Rozdział 16 - Armada
Rozdział 17 - Podpalić stos
Rozdział 19 - Przetrwanie
Rozdział 20 - Wszyscy Razem
Rozdział 21 - Ryzyko zawodowe | część 1
Rozdział 22 - Ryzyko zawodowe | część 2
Rozdział 23 - Przebudzenia
Rozdział 24 - Szanse
Rozdział 25 - Ekspozycja
Rozdział 26 - Najazdy
Rozdział 27 - Interwencja
Rozdział 28 - Prawda
Rozdział 29 - Wymiana
Rozdział 30 - Śmierciożerca
Rozdział 31 - Początek
Rozdział 32 - Draco
Rozdział 33 - Wolność | część 1
Rozdział 34 - Wolność | część 2
Rozdział 35 - Strategia
Rozdział 36 - Alexander Amarov
Rozdział 37 - Hermiona Granger
Rozdział 38 - Obietnice
Rozdział 39 - Wyprawa
Rozdział 40 - Ryzyko kontrolowane
Rozdział 41 - Czas
Rozdział 42 - Rodzina
Rozdział 43 - Wyjście
Rozdział 44 - Poświęcenie
Rozdział 45 - Zło konieczne
Rozdział 46 - Pielgrzymka
Rozdział 47 - Zrozumienie
Rozdział 48 - Żywy
Rozdział 49 - Koniec podróży
Rozdział 50 - Powrót
Rozdział 51 - Miłosierdzie
Rozdział 52 - Henry
Rozdział 53 - Przemyślenia

Rozdział 18 - Zasady

283 22 0
By A-miss

Śniadanie było zimne, gdy w końcu do niego dotarł, ale ostatnio Draco traktował posiłki bardziej jak zajęcia uzupełniające energię niż coś, czym można się świadomie delektować. Sięgnął po czarną kawę, która niestety była słodzona. Rozejrzał się po tacy, szukając mleka.

- Jeśli szukasz śmietanki, to nie posiadamy jej na tę chwilę - powiedział Anatoli.

Draco przerwał kromkę chleba na pół..

- Nie ma krów we flocie, w której jest wszystko?

- Żadnych krów - potwierdził - Zarządzanie zwierzętami gospodarskimi jest trudne. Ale mamy mnóstwo kurczaków - dodał, pochylając głowę w kierunku jajecznicy.

Gdy posiłek został skonsumowany, Anatoli nadal był w pomieszczeniu. Draco wypił resztę kawy i odstawił pustą filiżankę z powrotem na tacy..

- Dziękuję. Tego właśnie potrzebowałem.

- Kiedy ostatnio jadłeś?

Draco zamyślił się. Brandy i kawa w wyszczerbionym kubku. To była ostatnia rzecz, jaką spożył na Grimmauld Place. Gdyby zamknął oczy, znów poczułby zapach brandy, chłodny ciężar kubka i... Hermionę Granger, pochylającą się nad nim. Jej loki od czasu do czasu ocierałyby się o jego twarz, gdy wpatrywała się w ekran jego komputera. Nie miała zbyt wielu złych nawyków, poza wykraczającą poza budzącą grozę etykę pracy. Ale było kilka mniejszych: przygryzała dolną wargę, stukała palcem wskazującym o biurko lub klawiaturę, gdy się koncentrowała i sposób, w jaki promieniała, jakby była rozświetlona od środka, gdy miała rzadkie okazje przekazania dobrych wiadomości...

- Magu? - naciskał Anatoli.

- Jakiś czas temu - odparł Draco z opóźnieniem.

Otrzepał okruchy ze spodni i wstał. Teraz, gdy był wypoczęty i najedzony, nadszedł czas, aby przeliczyć siły na zamiary. Był to stary nawyk nabyty przez siedem lat uczęszczania do szkoły pełnej ciemnych zakamarków, gdzie dziewięćdziesiąt pięć procent populacji uczniów chciało zrzucić cię ze schodów. Kiedy dorastasz otoczony tą wiedzą, orientujesz się, które rozwiązania są najlepsze.

Anatolij mógł sprawiać wrażenie łagodnego olbrzyma, ale prawdopodobnie istniał bardzo dobry powód, dla którego był częścią świty Honorii. Przy swoim wzroście Draco był równie wysoki jak mężczyzna, choć nie tak szeroki. Ale to, czego Draconowi brakowało w masie, prawdopodobnie nadrabiał szybkością.

Draco rzucił Anatolijowi oceniające spojrzenie drapieżnika. Myślę, że cię pokonam.

Ku rozbawieniu Dracona, Anatolij odwzajemnił spojrzenie z subtelnie uniesioną brwią. Spróbuj.

Draco został wyprowadzony ze swojej kwatery, rzekomo na wycieczkę po obiektach naukowych floty. Przejście na przeciwległy koniec, dwa piętra niżej zajęło im dwadzieścia minut. Przeszli przez foyer, gdzie Draco spodziewał się ponownie zobaczyć Honorię. Tym razem się nie pojawiła, ale było mnóstwo innych osób: jedni w wykrochmalonych białych mundurach, inni w cywilnych ubraniach. Wszyscy wydawali się bardzo zajęci. Po innych "pasażerach" nie było śladu, ale Anatolij potwierdził, że na statku macierzystym byli inni mieszkańcy.

W końcu Draco dotarł do Laboratorium, które było trzy razy większe od tego, w którym pracował dla Projektu Gwiazdka. Chwilę mu zajęło przyzwyczajenie się do sterylnej bieli tego miejsca. Sprzęt nie był łatany, niedopasowany i słabej jakości jak na Grimmauld Place. Tam jednak zespół naukowców nie wyglądał, jakby miał zemdleć ze strachu.

Było ich kilkunastu, stojących jak posągi w białych fartuchach laboratoryjnych. Wystąpił jeden z członków grupy. Na jego twarzy malowało się wahanie, ale nie wyglądał na zdenerwowanego.

- Dobraye ootrah, n azywam się Draco Malfoy.

Mężczyzna uścisnął mu dłoń. Draco wziął ją, spoglądając w dół na ich złączone dłonie. Zwrócił uwagę na znikające siniaki wokół nadgarstka i charakterystyczne odciski po zakuciu w kajdanki. Niestety, nic z tego nie było zaskakujące.

- Powiedziano nam, że się zjawisz - usłyszał od naukowca. Pochylił głowę w stronę stalowej ławki, na której starannie ułożono notatki i dane z Projektu Gwiazdka i ostentacyjnie je sprawdzano – Nazywam się Vadim Belikov. Może się Pan posługiwać językiem angielskim, Panie Malfoy. Wszyscy mówimy w tym języku.

- To Pan dowodzi tą operacją?

Belikov wzruszył ramionami.

- Jestem najstarszy z zespołu i pierwszym, który został zwerbowany – jego uśmiech był krzywy – A od czasu do czasu mówię w imieniu innych.

Draco przyjrzał się bladym i zrozpaczonym twarzom w pokoju. Widział drżące spojrzenia i widział tych, którzy w ogóle mu się nie przyglądali, bo ich wzrok był utkwiony w podłodze. Zobaczył, jak trzy kobiety w pomieszczeniu były niemal niewidoczne, zapędzone przez swoich kolegów na tyły laboratorium. Grupa zachowywała się boleśnie cicho i nieruchomo, jakby słyszalny oddech mógł zwrócić na nich uwagę.

Anatolij obserwował to ze swojego ulubionego miejsca – z drzwi - wyglądając na wyraźnie nieszczęśliwego i zakłopotanego. Draco poczuł znajome mrowienie przebiegające przez opuszki palców. Czuł, jak otacza go magiczna moc, podsycana mrocznymi emocjami. Nie było jednak żadnego kanału, który mógłby ją uwolnić. Brak różdżki, brak ściany prysznicowej do zaatakowania.

Oczywiście, doświadczył już tego wcześniej. Wszyscy więźniowie Azkabanu to odczuwali. Tak właśnie było, gdy długo nie używano magii. Po tym, jak początkowa adrenalina związana ze schwytaniem opadła, najpierw pojawiło się drżenie, a potem skurcze, które sprawiały, że nabierało się ochoty na wyrwanie się z własnego ciała. Magia i brak możliwości jej spożytkowania. Nie umierało się od tego, ale podczas złych chwil, miało się na to ochotę. Draco czuł to w tej chwili. Po ostatnich tygodniach uważnie monitorowanego używania różdżki (przez Granger) dotkliwie odczuł jej nieoczekiwany całkowity brak. Wziął powolny wdech i zgiął palce lewej ręki, świadomy czujnego spojrzenia Belikova.

- Jest Pan zarówno Czarodziejem jak i naukowcem - zauważył Profesor – Nie powiedzieli nam tego.

- Nie musicie się niczego obawiać - odpowiedział Draco, może ze zbyt dużą arogancją w głosie. Wciąż tłumił świerzbiącą rękę.

Ku jego zaskoczeniu, Belikov potrząsnął głową.

- Nie, młody człowieku. Nie boję się ciebie. Boję się o ciebie.

- Dlaczego?

W odpowiedzi Belikov spojrzał na zegarek, a potem na Anatolija, przełączając się z powrotem na rosyjski, aby strażnik zrozumiał.

- Jeśli zabierzesz tam naszego gościa, sam się przekona.

Anatolij spojrzał na niego z niedowierzaniem.

- I myślisz, że pokazanie mu Jamy zachęci go do współpracy?

Belikov prychnął.

- Będzie pracował z tego samego powodu, co ty. Z tego samego powodu, dla którego wszyscy tu jesteśmy - przeniósł uwagę na Dracona – Masz rodzinę? Amarov zagroził, że jeśli odmówię pomocy, nakarmi nimi wilki.

- Dlatego tu jesteś? Żeby zapewnić bezpieczeństwo rodzinie?

- Mam dwie wnuczki, Panie Malfoy. One mi pozostały - uśmiechnął się smutno – Co byś zrobił, aby ochronić to, co dla ciebie najcenniejsze?

Nastąpiła długa pauza.

- Dobra, zaprowadzę go - oznajmił gburowato.

Belikov pokiwał głową.

- Masz na uwadze, że Honoria wścieknie się za pokazanie naszemu gościowi mniej cywilizowanych miejsc na statku od razu po przybyciu?

Strażnik wzruszył ramionami.

- Jeśli Amarov wróci, Mag zobaczy je prędzej czy później.

- Chodzi ci o to, kiedy wróci - poprawił go Belikov – Ten człowiek ma dziewięć żyć.

Draco przeniósł wzrok z profesora na strażnika, zaintrygowany tym, czego się dowiedział podczas ich przekomarzania.

- Mam wrażenie, że nikt z was nie przepada za pewnym socjopatycznym miliarderem.

Belikov zaczął ostrożnie dobierać słowa.

- Amarov posiada tutaj wielu przyjaciół ze swojego dawnego życia, tych, których pozyskał dzięki swoim podróżom i interesom. Ciągnie ich do niego, bo są tak jak on rozpieszczeni, okrutni i sadystyczni. Nawet przy powszechnie istniejącej korupcji przed wybuchem zarazy, nadal istniały pewne zasady, których musieli przestrzegać nawet bogaci.

- Ale teraz nie ma żadnych zasad - domyślił się Draco.

- Wręcz przeciwnie, panie Malfoy. Jest wiele zasad, których przestrzegania oczekuje od nas Alexander Amarov. Myśli o sobie jako o naszym Lewiatanie. Dla swoich towarzyszy jest ich Księciem, a oni dworzanami. A biorąc pod uwagę, że najwyraźniej było to coś, czego Honoria nie chciała, abyś zobaczył...

- Dobra, zabierz mnie do tego dołu.

To wymagało szybkiej przejażdżki łodzią i opaski na oczy. Draco widział jedynie smugi słońca, czuł zanurzanie i kołysanie statku na wodzie i zapach soli. Były tam ptaki, co oznaczało, że znajdowali się niedaleko lądu. Anatolij rozmawiał krótko prawdopodobnie z kapitanem statku.

Na pokładzie byli inni pasażerowie, ale nie mówili zbyt wiele. Bez wątpienia obecność mężczyzny z zawiązanymi oczami stanowiła zabójcę nastroju. Kapitan próbował wypełnić ciszę. Mówił o pogodzie, stanie zapasów floty, niedoborze świeżego mleka i o tym, jak na jednym z ich statków wybuchła wszawica.

To była krótka podróż do docelowego statku. Draco poczuł, jak strażnik chwyta go i popycha do przodu. Gdy weszli na pokład, zdjęto mu opaskę z oczu. Wyraźnie czuł pod stopami kratę - tutaj zdecydowanie nie było pluszowego dywanu. Słychać było metaliczne skrzypienie. W korytarzu statku było ciemno, a nad wąskimi przejściami wisiały tylko bursztynowe światła pilotów. Inni mężczyźni przemykali obok, a ich zacienione twarze były ponure.

-Co to jest?

-Igrzyska - odpowiedział.

Draco uniósł brwi, czekając, aż rozwinie swoją wypowiedź, ale narastający smród był wystarczającym wyjaśnieniem.

Zombie były w pobliżu i to w dużej ilości.

Weszli do miejsca, które było centralnym punktem statku. Wokół kwadratowej areny znajdowały się cztery poziomy: na drugim, trzecim i czwartym znajdowali się głównie mężczyźni, z których żaden nie wyglądał na zachwyconego ich obecnością. Wielu z nich miało na sobie ubranie robocze: poplamione tłuszczem kombinezony czy kaski ochronne. Draco domyślił się, że cała załoga dostała powiadomienie i z tego powodu zjawili się na igrzyskach. Część z nich wychylała się przez metalowe barierki, a reszta miała kamienne twarze, patrzyła na czerwone bilety w dłoniach, paliła papierosy i sprawdzała zegarki.

Najniższy poziom znajdował się mniej więcej pięć metrów poniżej areny. Dwudziestu widzów, sądząc po stroju i hałaśliwym zachowaniu, przyjaciół Amarova popijało drinki serwowane przez kobiety w bieliźnie. Wyglądały na zaniepokojone, a nerwowe uśmiechy widniały na ich mocno umalowanych twarzach. Gdy Anatolij i Draco zeszli na pierwszy poziom, powitał ich olbrzymi mężczyzna, obficie spocony, ubrany w garnitur i biały jedwabny krawat.

- Grubas – Anatoli wyszeptał po rosyjsku – To Louis Renauld, Mistrz Gier. Nie wchodź mu w drogę.

- Kogo tu mamy? - wykrzyknął - Honoria wspomniała, że przywiozła z misji w Londynie jednego z brytyjskich naukowców. Czy ona wie, że zabrałeś go tutaj? - angielski mężczyzny miał wyraźny francuski akcent i Draco widział, że Anatolij miał problem ze zrozumieniem go.

- Jeszcze nie – Draco przemówił w imieniu Anatolija – Ale mam wrażenie, że informacje szybko rozchodzą się we flocie..

Renauld uśmiechnął się.

- Idź po Honorię - skinął na jedną ze służących - Powiedz jej, że nasz nowy gość jest z nami w Jamie - rozwiązał krawat i otarł nim pot z twarzy. Gdy to nie wystarczyło, aby go schłodzić, wyjął z wnętrza kurtki wachlarz, otworzył go z ostrym trzaskiem i zaczął energicznie wachlować - No, no. Nie wszyscy Czarodzieje są tacy, jak ty, prawda? - jego spojrzenie wyrażało szczere uznanie.

- Domyślam się, że nie wszyscy Mugole są tacy, jak ty - odparł Draco – Albo musieliby podwoić ceny biletów autobusowych.

Anatolij jęknął, ale Renauld tylko prychnął.

- Jesteś dobrze urodzony, mam rację? Czuję tę wyższość. Alexander powiedział mi kiedyś, że niektórzy z waszego gatunku mogą prześledzić swój rodowód dziesięć pokoleń wstecz. Jakie jest na to określenie?

- Czystokrwisty.

- Tak jest! Czystokrwisty. Zawsze trzymamy na statku około tysiąca Magicznych Osób i udało nam się dowiedzieć całkiem sporo o twoim gatunku. Zazwyczaj jesteście skrytą grupą, ale zdumiewająco otwartą, gdy zadajemy właściwe pytania. Niektórzy z twoich braci opowiedzieli mi o dość paskudnym gościu o imieniu Voldemort. Najwyraźniej miał obsesję na punkcie czystości krwi. Znałeś go osobiście?

Draco wzruszył ramionami.

- Coś mi świta.

- Oczywiście, że coś ci, kurwa, świta, mój piękny przyjacielu – wszelki ślad pozytywnych emocji zniknął z twarzy Renaulda - Był ludobójcą i zbrodniarzem wojennym, ale nie był Czystokrwistym, prawda?

Pytanie było retoryczne, więc Draco nie zawracał sobie głowy odpowiedzią.

- A jednak wciąż był jednym z najpotężniejszych i najbardziej przerażających Czarodziejów - ciągnął Renauld - Wyjaśnij mi to.

- Rzekoma wyższość czysto magicznej krwi jest wymysłem, panie Renauld. Niektórzy uważają to za bardzo motywującą ideę, ale nie ma ona podstaw w rzeczywistości, w nauce.

Oczy Renaulda błyszczały jak w gorączce. Był to temat, który go fascynował.

- I wierzysz, że twoja magia może być wyjaśniona przez naukę? .

Włączyły się reflektory. Wzrok Dracona przeniósł się na arenę.

- Tyle pytań skierowanych w jedną stronę. Czyż nie wolno mi mieć kilku własnych? - zapytał Draco.

- Nie wolno, mój drogi chłopcze. Na Statku Gier to ja decyduję, czy przeżyjesz, czy umrzesz. Zachowuj się. Nie chcemy, aby jeden z moich chłopców wyrył ci na twarzy rosyjskie słowo oznaczające pokorę.

Draco uniósł brew.

- To długie słowo. Byłbym zaskoczony, gdyby twoje zbiry potrafiły je przeliterować.

- Zaczynamy grę - wypalił Anatolij, prawdopodobnie próbując rozproszyć narastający gniew Renaulda, który wciąż wpatrywał się w Dracona.

Rozległ się głośny dzwonek.

Anatolij popchnął Dracona bliżej balustrady. Z tego punktu obserwacyjnego mogli dostrzec dwa włazy po przeciwnych stronach okrągłej areny. Przez jeden z nich wkroczył mężczyzna ubrany w poszarpane resztki czarnych czarodziejskich szat. Przez chwilę osłaniał oczy przedramieniem przed jasnymi światłami. Gdy ręka opadła, Draco chwycił się poręczy z całej siły. Blaise Zabini niósł coś, co wyglądało jak małe dziecko. A dokładniej, mały chłopiec.

- Chyort voz-mi - powiedział Anatolij – Tym razem przyprowadzili dzieci!

Trzy poziomy widzów wybuchnęły protestem. Mężczyźni krzyczeli i przeklinali, wymachując rękoma i rzucając bilety na arenę. Blaise stał przerażony w samym środku tego zamieszania. Wokół niego padał deszcz czerwonych biletów.

Draco odwrócił się, by zobaczyć, jak reaguje wewnętrzny krąg. Wyglądali na zaniepokojonych wyraźną dezaprobatą tłumu, ale ich nastrój poprawił się, gdy Renauldowi wręczono mikrofon. Podszedł do balustrady i spojrzał na górne trzy poziomy. W głośnikach rozległo się krótkie trzeszczenie, które sprawiło, że tłum się uspokoił.

- Wydaje mi się, że powinienem Wam przypomnieć, że jesteście tutaj z powodu hojności Alexandra Amarova. Mam rację? – Renauld przemówił po rosyjsku, a jego przeciągły, niski głos zdawał się pełzać po powierzchni statku.

Cisza.

- Oczywiście, że tak - odpowiedział za nich z uśmiechem - Zostaliście uratowani przed zarazą i potworami chodzącymi po ulicach naszych miast. Wy i Wasze rodziny zostaliście nakarmieni i ubrani. Gdy jesteście chorzy, zajmują się Wami nasi lekarze. Jesteście tutaj bezpieczni. Mam rację? - zapytał i tym razem nie było wątpliwości, że przemawiał przez niego wyłącznie gniew.

Cisza.

- Oczywiście, że tak - powiedział ponownie – I to wszystko dzięki Alexandrowi Amarovowi! I jeśli którykolwiek z Was odmawia przyjęcia hojności mojego wspaniałego przyjaciela, niech wystąpi. Zrób to teraz, żebyśmy wszyscy cię zobaczyli.

Draco zerkał z Renaulda na tłum, dostrzegając, że ani jedna osoba nie poruszyła się.

Koja w naszej flocie nie jest darmowa, towarzysze. Płacicie za tę podróż tak samo jak ja. Ceną jest praca nad utrzymaniem miasta na powierzchni i przestrzeganie panujących zasad. Miasto bez zasad wkrótce pogrążyłoby się w anarchii. Mam rację?

Tym razem z tłumu padła odpowiedź. Nie była głośna, ale słychać było ogólne pomruki zgody.

- Doskonale - dokończył Renauld. Umościł swoje korpulentne ciało na krześle i rzucił mikrofon służącej, odbierając przy okazji drinka - Wznówcie grę - rozkazał, biorąc długi, hałaśliwy łyk. Wpatrywał się w Dracona z uśmieszkiem na twarzy – Prości ludzie potrzebują rozrywki.

Rozległ się długi, przeciągły dźwięk, w trakcie którego otworzył się drugi właz. Draco obserwował, jak Blaise przyjął postawę bojową, obejmując dziecko jedną ręką. Spojrzał na tłum i podniósł drugą rękę. Wyraz jego twarzy był dość łatwy do odczytania.

Proszę.

- Nie może sam zabrać broni na arenę - wyszeptał Anatolij do Dracona – To tłum decyduje, czy coś otrzyma.

- To daj mu swój pistolet! - syknął Draco.

Anatolij potrząsnął głową.

- Żadnych strzałów. Zasady Amarova.

Trzy stalowe pręty zostały rzucone na ziemię z głośnym brzękiem. Ktoś podjął się pracochłonnego zadania i precyzyjnie je wyostrzył. Wkrótce pojawiły się także dwa łomy, kij bejsbolowy, długi łańcuch oraz zardzewiała piła.

- To zwykłe morderstwo. Nie można tego robić.

- Co chcesz, żebym zrobił, Magu? - prychnął Strażnik.

- Panowie, uspokójcie się - powiedział Renauld, obserwując wzburzenie Dracona z wyraźną satysfakcją - Ten konkretny Mistrz walczył już wcześniej.

- Też z dzieckiem, które musiał chronić?

Renauld wzruszył ramionami.

- Wbrew naszym zaleceniom, ostatnim razem zbyt szybko wykończył potwory. Obawiam się, że przez to widowisko było raczej nudne. Może jego syn je uatrakcyjni.

Draco zrobił krok w jego stronę.

- Przerwij to natychmiast albo odmówię pracy u Amarova.

- Zagroź mi raz jeszcze, młody człowieku, a upewnię się, że Honoria pozbędzie się twoich przyjaciół w Londynie. Zdaje mi się, że taki był między wami układ: twoja współpraca albo pewna śmierć twoich przyjaciół. A kiedy z nimi skończymy, odetnę ci nogi i użyję ich jako paszy, bo potrzebujemy wyłącznie twojej głowy.

Draco poczuł dłoń Anatolija na swoim ramieniu.

- Nie tędy droga - powiedział mu do ucha.

Tłum ucichł i Draco niechętnie wrócił do balustrady.

Trójka Zombie przesuwała się po arenie. Były powolne i bardzo rozłożone, a jeden z nich wkrótce upadł z powodu złamanej nogi, gdzie resztki kości wystawały tuż pod biodrem. Pozostałe dwie kobiety szły w stronę Blaise'a z wyciągniętymi ramionami i rozdziawionymi ustami. Jego syn przylgnął do niego jak mała koala, z twarzą wtuloną w jego szyję. Draco zauważył, że Blaise zdecydował się na stalowy pręt - broń, zapewniającą maksymalne obrażenia przy dużym zasięgu.

Blaise nawet się nie zawahał. Oburącz uniósł pal nad głowę i wbił go w czaszkę najbliższego Zombie, który natychmiast się przewrócił. W tym czasie drugi z nich już prawie go dosięgnął. Blaise podniósł kij bejsbolowy, leżący obok jego stóp i zamachnął się nim. Uderzył w bok głowy Zombie z głuchym, mokrym łoskotem. Stwór zawył, drapiąc się w miejscu, w którym kiedyś znajdowało się jego oko. Gałka oczna zwisała ze zniekształconego oczodołu, wisząc na cienkich oślizgłych włóknach. Osunął się na ziemię, tarzając w dezorientacji. Blaise odsunął się do niego, kołysząc się lekko.

- Wykończ ich - powiedział Draco pod nosem.

- Nie karmią więźniów zbyt dobrze - skomentował Anatolij - Spójrz na niego, jest słaby.

Ale w tym momencie Blaise ponownie się skupił. Stanął nad drgającą postacią i raz po raz uderzał go w głowę kijem, aż zrobił się z niej galaretowaty bałagan. Usiadł ciężko na ziemi, wyglądając na oszołomionego. Oderwał od siebie syna, aby go obejrzeć, wycierając krew z jego ramion rąbkiem szat.

Rozległ się trzeci dźwięk i drugi właz otworzył się ponownie. Na arenę weszły cztery Zombie, tym razem świeższe. Poruszali się, jakby byli bardziej skupieni na celu. Blaise zerwał się na równe nogi.

Draco odwrócił się i spojrzał na Anatolija, który spodziewał się niewypowiedzianego pytania.

- Są trzy rundy - wyjaśnił Strażnik - Takie są zasady.

- Ale on nie wygląda, jakby miał przeżyć nawet drugą!

- O to właśnie chodzi, Magu. Ten Mistrz był już w Jamie trzy razy. Zbyt długo wygrywał.

- A co się stanie, jeśli przeżyje tę i następną rundę?

Strażnik wpatrywał się w niego.

- Nie uda mu się to.

Draco ponownie spojrzał w dół na arenę, aby sprawdzić postępy Blaise'a. Zabini wbijał właśnie drugą stalową rurę w jednego z nowych stworów, która utkwiła w jego szyi, spowolniając go tylko. Tłum wykrzykiwał rady i sugestie w kilkunastu różnych językach.

Blaise był wyraźnie zmęczony. Draco dostrzegał to w braku precyzji zamachu, drżeniu rąk i sposobie, w jakim jego stopy zaczynały ciągnąć się po ziemi. Biegł na oparach. Na domiar złego, jego syn zaczynał rozluźniać uścisk, bez wątpienia z powodu obfitej ilości krwi i potu, które ich pokrywały.

Dwa Zombie ruszyły naprzód, a jednemu z nich udało się złapać część długich szat Blaise'a. Jego syn wrzasnął i zaczął kopać warczące stworzenie. Draco pochylił się nad balustradą, jakby badał odległość dzieląca jego i arenę. Odwrócił się z powrotem do Anatolija i złapał go za przód koszuli, aby odwrócić jego uwagę od tego, co się działo na arenie.

- Te zasady - powiedział Draco, przekrzykując wrzask tłumu - Mistrz może używać tylko tego, co dostanie od tłumu, prawda?

Anatoli przytaknął.

- Ale żadnych pistoletów?

- Żadnych. Nic automatycznego, z ogniem, żadnego... No nie, ty chyba żartujesz!

- Czy to będzie wbrew zasadom?

- Oczywiście! - powiedział Anatoli, aby zaraz zaprzeczyć sam sobie - Chociaż człowiek to nie broń. Był na tyle oszołomiony, że na chwilę przerzucił się na angielski. Gwałtownie zamrugał - Więc może nie jest to niezgodne z zasadami?

- Człowiek to nie broń - powtórzył Draco – Czy ktoś już tego próbował?

- Nie! Nikt nie był do tego stopnia szalony!

- Celem gry jest rozrywka i przypomnienie, jakie mamy szczęście, prawda? Przyjaciele Amarova chcą dobrego widowiska i myślą, że tego właśnie potrzebuje flota? Jego reguły.

Anatoli zamrugał.

- Magu, ty umrzesz.

Draco potrząsnął głową.

- Nie, po prostu dam im show.

A potem Strażnik tylko patrzył z niedowierzaniem, jak Draco wspina się po poręczy i bezszelestnie opada na prosto na arenę.

Beta: Meglen 

Continue Reading

You'll Also Like

82.6K 4K 14
Wystarczy godzina, by diametralnie zmienić swoje życie - zyskać nową posadę, dostać dwóch ochroniarzy, odnowić kontakt z wrogami z młodzieńczych lat...
37.4K 1.9K 28
Jak przezwyciężyć wszelkie uprzedzenia? Jak pogodzić się ze stratą? Jak kochać i być kochanym? Przedstawiam serię miniaturek o tematyce Sevmione. Ka...
3.4M 90.1K 200
To debate between hatred, friendship, love - with a foe, a friend, or a lover.
8.8K 415 24
Hermiona Granger bierze udział w procesie Draco Malfoy'a, na którym zostaje jej złożona nietypowa propozycja